środa, 22 lutego 2012

Relacja: Blindead... akustycznie (i nie tylko)!

Ostanie lata przyniosły mi tak wiele „zaliczonych” koncertów, tak wiele poznanych na żywo gwiazd o spotkaniu z którymi tak długo marzyłem, tak wiele niesamowitych wrażeń, że kolejne koncerty powoli zaczynały mi się nudzić. Pojawiało się zniechęcenie, brak energii czy głęboka selekcja muzycznych występów różnego rodzaju formacji. Na koncert Blindead miałem… nie iść. Zespól na żywo widziałem już dwukrotnie, nie sprawiał na mnie najlepszego wrażenia, a więc nie miałem szczególnej motywacji do kolejnego spotkania z muzykami. Coś mną jednak wieczorem tego dnia drgnęło i po niesamowicie ciężkim dniu pomyślałem: „Należy mi się przecież chwila relaksu! Najwyżej posłucham sobie kolejnych utworów z piwem w ręku i porozmawiam ze znajomymi.”. Poszedłem. To co jednak zdarzyło się tego dnia w Hard Rock Cafe po prostu ścięło mnie z nóg i do tej pory wprawia w osłupienie. 

foto: Michał Rejman /wordburnnow.blogspot.com/
To był siódmy koncert Blindead po wydaniu Affliction w Warszawie. Jak widać fani zespołu jednak ciągle nie byli znudzeni muzyką formacji czy niemal stałym układem utworów granych na żywo i szczelnie zapełnili Hard Rock Cafe. Chodziły słuchy, że koncert Blindead miał być tym wieńczącym trasę koncertową promującą najnowszy album formacji i zespół przygotuje nieco niespodzianek. Szczerze, to sam miałem taką nadzieję, lecz bez napięcia oczekiwałem na przebieg zdarzeń.

Na koncert nieco się spóźniłem przez co zająłem miejsce na balkonie sali abym mógł cokolwiek widzieć. Na szczęście okazało się, że to miejsce pozwoliło mi bardzo adekwatnie ocenić zachowania widowni, wychwycić różne niuanse, zauważyć uczucia towarzyszące poszczególnym muzykom i po prostu słuchać koncertu w dobrych warunkach (nagłośnienie trzeba ocenić na plus).

Zespół koncert zaczął od prezentacji starszych numerów. Jak zwykle Blindead na żywo prezentował się znakomicie. Cały zespół szalał niczym potężny huragan, Konrad Ciesielski potężnie uderzał w zestaw perkusyjny tak, jak gdyby miał go zaraz zniszczyć, Mateusz Śmierzchalski i Marek Zieliński emanowali niesamowitą energią, jak gdyby rozsadzała ich od środka i potrzebowała nagłego ujścia w muzyce zespołu. Nie minęło trochę czasu, a usłyszeliśmy rozpoczynający Affliction - Self-consciousness Is Desire and. Publiczność rzecz jasna bardzo się ożywiła, a i mi skoczyła adrenalina. Nie podlega żadnym wątpliwościom, że Affliction to dzieło ze wszech miar wybitne. Po zakończeniu podnaego utworu pomyślałem: „No, a teraz Blindead zagra cały album do końca. Na bis jeden utwór ze starszych nagrań i do domu.”, lecz stało się coś zupełnie niespodziewanego! Wokalista, Patryk Zwoliński zapowiedział, że muzycy muszą na chwilę zejść ze sceny, na której zaczynała się prawdziwa krzątanina. Pojawiły się krzesła, stolik z tonikiem (?)… Nie, to nie mogło być możliwe! A jednak! Muzycy Blindead wzięli w swoje dłonie gitary akustyczne i zapowiedzieli, że kolejne utwory z Affliction zagrają w… akustycznych aranżacjach! 

No i zaczęło się. Na początku dość nieufnie, następnie z coraz większym zafascynowaniem publiczność chłonęła niejako odświeżony repertuar Blindead. Mam nadzieję że muzycy zdają sobie sprawę z tego jak wypadli, bo... wypadli fenomenalnie w każdym calu! Trzy utwory, które zagrali zabrzmiały famtastycznie i mimo że pozbawione niejako ciężaru zachowały (a może nawet wzmocniły) swój muzyczny klimat przesycony emocjami. Gościnie z muzykami Blindead wystąpili Jan Galbas (gitara akustyczna, wokal) i Rafał Wawszkiewicz (saksofon). Przewijały się dźwięki bliskowschodnie, jazz, muzyka folkowa. Użyty został saksofon czy djembe, bardzo dobrze, mimo że delikatniej, śpiewał Patryk Zwoliński, niezwykle barwne partie wychodziły z rąk Bartosza Hervyego. Widać było, że sami muzycy mieli obawy, jak publiczność przyjmie ich odświeżony repertuar. Niegasnące oklaski widowni, okrzyki i rozmarzone twarze były najlepszym dowodem na to, że było… fenomenalnie! Mam nadzieję że Panom przeszedł przez głowę pomysł wydania jakiegoś materiału właśnie z takim aranżem muzyki z Affliction. Ja kupiłbym go w dzień premiery.


Po zagraniu akustycznego mini koncertu muzycy wrócili do swoich docelowych instrumentów. Na zakończenie setu podstawowego usłyszeliśmy utwór tytułowy z Affliction z Phase I:Abyss, a na bis moją ulubioną kompozycje formacji pt. My new playground became. To jednak nie był koniec koncertu, bo po podziękowaniu fanów za występ Blindead, jak i muzyków za wspaniałe przyjęcie, Patryk Zwoliński zapowiedział prace nad kolejnym krążkiem, po czym zszedł do publiczności, której rozdał tort z wizerunkami członków formacji, których bezceremonialnie pociął na kawałeczki. 

Prawdziwą wartość koncertu poznaje się, kiedy idzie się nie niego będąc nieufnym i nieprzekonanym. Ostatnie moje koncertowe spotkanie (z The Australian pink Floyd Show) zakończyło się klapą, miałem przeczucie, że podobnie może być na Blindead… Jakże się pomyliłem! 

Koncert Blindead w hard Rock Cafe będę wspominał niesamowicie pozytywnie. Był to bez wątpienia mój najlepszy koncert zespołu, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Panowie, brawo, brawo, brawo! To był naprawdę niezapomniany wieczór i czuję się zaszczycony biorąc w nim czynny udział. Dziękuję!

2 komentarze:

  1. ‎"Zespól na żywo widziałem już dwukrotnie, nie sprawiał na mnie najlepszego wrażenia, a więc nie miałem szczególnej motywacji do kolejnego spotkania z muzykami." parę akapitów dalej: "jak zwykle Blindead na żywo prezentował się znakomicie. " To w końcu jak, dobry, czy słaby ten blindead na żywo? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Blindead najlepszy na zywo :D
    Widzialam wielo krotnie i nie zaluje :)

    OdpowiedzUsuń