poniedziałek, 10 listopada 2014

Recenzja: Pink Floyd - The Endless River (2014)

 

Informacja o wydaniu przez Pink Floyd kolejnego albumu wywołała lawinę kontrowersji. Obok opinii, wyrażających wielki entuzjazm z możliwości posłuchania kolejnych dźwięków zespołu, z równym natężeniem pojawiały się głosy zwątpienia. Czy muzycy podołają? Czy muzyczna legenda nie poda w wątpliwość swojej kultowej pozycji? Czy ten album jest w ogóle komuś potrzebny?

The Endless River to ostatnie słowa jakie padają na ostatnim dotąd, pełnowymiarowym wydawnictwie Pink Floyd, wydanym w roku 1994. Tytuł albumu został wybrany nieprzypadkowo. Zawartość The Endless River to bowiem muzyka w większości napisana przez Davida Gilmoura, Richarda Wrighta oraz Nicka Masona podczas pracy nad The Divison Bell. Materiał ten początkowo planowano wydać, jednak ostatecznie z tego zrezygnowano (nie są to tzw. "odrzuty" z sesji jak plotkowano w kuluarach). Dlaczego zdecydowano się na ten ruch po dwudziestu latach? Tak naprawdę trudno to ocenić. Obecny skład Pink Floyd (David Gilmour, Nick Mason) firmował The Endless River jako muzyczny hołd złożony wieloletniemu klawiszowcy grupy, Richardowi Wrightowi, który zmarł na raka w roku 2008. Trzeba uczciwie przyznać, że zawartość albumu ten hołd rzeczywiście odzwierciedla. Wydawnictwo bowiem mocno skupione jest wokół muzyki Wrighta i oddaje ducha jego stylu oraz muzycznej osobowości.

Pink Floyd, 1994
The Endless River to osiemnaście utworów o łącznym czasie trwania przewyższającym 50 minut. Płyta, nawet jak na Pink Floyd, jest wydawnictwem nietypowym. Złożona jest ona bowiem z krótkich utworów (tylko połowa przekracza 2 minuty) i niemal w całości (prócz ostatniego utworu) jest płytą instrumentalną. Muzycznie też jest nieco eksperymentalnie. The Endless River to album nadspodziewanie mocno zbliżony do muzyki elektronicznej. Nawet tyle informacji wystarczy by stwierdzić, że ta płyta będzie wywoływała kontrowersje. Ci, którzy podchodzili do wydawnictwa z konkretnymi oczekiwaniami mogą być mocno zawiedzeni. Płycie Pink Floyd daleko bowiem do wielobarwnej konstrukcji znanej z The Dark Side of the Moon, Wish You Were Here, a nawet The Division Bell. The Endless River to dzieło w całości skupione na muzycznym klimacie i tylko ostatni na albumie, piosenkowy Louder then Words wydaje się pewnym ukłonem w stronę części fanów i stacji radiowych, dzięki któremu... mogą zaprezentować cokolwiek z tej płyty. Z pozostałą siedemnastką utworów co niektórzy mogliby mieć problemy.

Jak najprościej przedstawić zawartość The Endless River? Najłatwiej przypomnieć sobie utwór otwierający The Division Bell pt. Cluster One i rozciągnąć go na kilkadziesiąt minut. Muzyka zawarta na najnowszym wydawnictwie Pink Floyd to najprościej rzec ujmując klawiszowe pejzaże i eksperymenty Wrighta ubarwione delikatnymi solówkami Gilmoura. Już od samego początku jest bardzo klimatycznie oraz nastrojowo i pozostaje tak... do samego końca.  

Pink Floyd, 2014
Trzeba przyznać, że The Endless River to muzyka wymagająca sporo czasu i skupienia, którą przy początkowych podejściach można pochopnie ocenić jako rozwlekłą i nudną, a która z każdym kolejnym przesłuchaniem wiele zyskuje. Mimo że płytę należy traktować jako całość, to kilka fragmentów albumu zasługuje na szczególne wyróżnienie. Fani Pink Floyd z pewnością zostaną oczarowani podniosłym Sum, którego otwarcie przenosi w czasie do Echoes. Wzrusza Anisina, zbudowana na przepięknej melodii, której nie powstydziłoby się żadne wcześniejsze wydawnictwo Brytyjczyków. Wciąga także grobowy nastrój The Lost Art Of Conversation Wrighta oraz Calling Gilmoura. Najczęściej przytaczanym fragmentem The Endless River będzie jednak wspominany wcześniej Louder Than Words, napisany przez lidera grupy. Utwór, choć do całości wydawnictwa pasuje średnio, to wspaniale sprawdza się jako singiel. Urody i floydowego polotu po prostu nie można mu odmówić.

Osobiście jestem usatysfakcjonowany zawartością The Endless River i cieszę się, że ta muzyka została wydana. Nie jest to rzecz jasna drugie The Dark Side of the Moon ani szczególnie rewelacyjny album, ale nikt wydawnictwa tego kalibru nie oczekiwał. Najnowsze dzieło Pink Floyd zawiera przyjemną, naprawdę klimatyczną muzykę, która wspaniale oddaje ducha Richarda Wrighta. Nie ma tu piosenek, nie ma wokali, ale nie o to muzykom chodziło. Warto przystąpić do słuchania albumu bez szczególnych oczekiwań i po prostu oddać się muzyce Gilmoura, Masona i Wrighta.

The Endless River to piękne podsumowanie i zamknięcie historii Pink Floyd.

Lista utworów:
01. Things Left Unsaid...[David Gilmour, Richard Wright] - 4:24
02. It's What We Do [Gilmour, Wright] - 6:21
03. Ebb and Flow  [Gilmour, Wright] - 1:50
04. Sum [Gilmour, Nick Mason, Wright] - 4:49
05. Skins [Gilmour, Mason, Wright] - 2:37
06. Unsung [Wright] - 1:06
07. Anisina [Gilmour] - 3:15 
08. The Lost Art of Conversation [Wright] - 1:43
09. On Noodle Street [Gilmour, Wright] - 1:42
10. Night Light [Gilmour, Wright] - 1:42
11. Allons-Y (1) [Gilmour] - 1:56
12. Autumn '68 [Wright] - 1:35
13. Allons-Y (2) [Gilmour] -1:35
14. Talkin' Hawkin' [Gilmour, Wright] - 3:25
15. Calling [Gilmour, Anthony Moore] -3:38
16. Eyes to Pearls [Gilmour] - 1:51
17. Surfacing [Gilmour] - 2:46
18. Louder than Words [Gilmour, Polly Samson] - 6:32
Utwory dodatkowe:
19. TBS9 [Gilmour, Wright] - 2:27
20. TBS14 [Gilmour, Wright] - 4:11
21. Nervana [Gilmour] - 5:39

28 komentarzy:

  1. Cieszy mnie, że pojawiają się też recenzje "The Endless River" tego typu ;) Sam jestem daleki od zachwytu tym materiałem, ale nie rozumiem tej fali nienawiści, jaka spadła na zespół. Ludzie zamiast cieszyć się, że mogą posłuchać trochę nieznanej muzyki Pink Floyd (w tym kilku wspaniałych momentów, jak "It's What We Do") tylko marudzą, że nie jest to kolejny "Dark Side of the Moon" lub "Wish You Were Here".

    Moja recenzja: http://pablosreviews.blogspot.com/2014/11/pink-floyd-endless-river-2014.html

    OdpowiedzUsuń
  2. ...wielkość zawsze budzi do życia "mędrców"...i znawców...muzyka się obroni...

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłem wczoraj, przesłuchałem w nocy... Kawał porządnej muzyki! Muszę się zgodzić z Autorem recenzji. Wystarczy nie mieć żadnych oczekiwań i bez żadnych założeń usiąść do słuchania tej płyty. Nie będzie to czas stracony!

    OdpowiedzUsuń
  4. za 5-10 lat ludzie beda uwazać ta plyte za pomnikowa... na razie w dobie syfu cos takiego musi bolec ludzikow wychowanych na tandecie z mtv czy vivy, trzymajacych w rekach zamast telefonu smartfona ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Fala nienawiści" jest tylko i wyłącznie reakcją na tę falę bezpodstawnych zachwytów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej wynikiem frustracji osób, które miały z góry wyrobiony pogląd, jak ten album powinien brzmieć, a potem rozczarowały się, że brzmi inaczej.

      Usuń
  6. Według mnie większość niepochlebnych komentarzy to wypowiedzi hejterów, dla których co i przez kogo nie byłoby wydane zawsze zostanie zmieszane z błotem jedynie po to, by zaistnieć, być zauważonym. Nieważne czy w dobrym czy złym tego słowa znaczeniu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Drobna poprawka - słowa do "Louder than Words" napisała żona Gilmoura - Polly Samson ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnie słowa na DivBell to "forever and ever" a nie "the endless river".

    Chodź w sumie ostatnia jest rozmowa telefoniczna z Charlie'm :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego za jakis czas pewnie doczekamy się wydawnictwa o takiej nazwie. Pewnie celowy zabieg. Pink Floyd
      The Super Very best selection of the very best hits: "Forever and ever"

      Usuń
  9. Generalnie trudno mi się nie zgodzić z Autorem powyższej recenzji, jednak do utworów zdecydowanie wyróżniających się zaliczyłbym "It's What We Do". W mojej opinii to najbardziej "floydowski" utwór na "The Endless River" i na chwilę obecną mój ulubiony (płyta przesłuchana 5 razy).
    rafmar3000

    OdpowiedzUsuń
  10. Dosłownie wyjąłeś mi wszystko z ust ;) Na szczęście swoją recenzję napisałem parę dni temu to po publikacji niech nie będzie, że ściągam ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie jestem hejterką, Pink Floyd to mój ulubiony zespół, ale z żalem muszę stwierdzić, że "The Endless River" jest płytą słabą, zdecydowanie odbiegającą poziomem od poprzedniczek. Nie wnosi nic ciekawego do ich dorobku, jest nijaka i po prostu nudna. Byłoby lepiej, gdyby nigdy nie ujrzała światła dziennego. "The Division Bell" była zdecydowanie lepszym zakończeniem kariery jednego z największych gigantów rocka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z każdym słowem. Odgrzewanie trupa dla fanów najbardziej kiczowatego odcienia proga. niestety. Jak się Endless River zestawi z Debiutem, to... no dwa światy, właściwie nie ma czego porównywać. I Chryste jeszcze ta koszmarna okładka niczym od Świadków Jehowy...

      Usuń
    2. Wyciagnać stare niewykorzystane utwory, dopisac kilka nut, stworzyć wokół tego troszke historyjki ze to w hołdzie jednemu z Floydow i patrzeć na powiekszajace się portfele. Fani i tak kupia nawet jesli 50 % zawartosci plyty to bedzie cisza.. bo to przecież Floydy. Wolalbym podwójne wydawnictwo niepublikowanych dotad piosenek.. piosenek a nie resztek ze stolu The Divsion Bell.

      Usuń
  12. Zapowiedzi zejścia z muzycznej sceny najczęściej są gołosłowne - przypadków znamy multum. Tak do końca niekoniecznie da się przewidzieć nagranie ostatniej płyty. W tym wypadku - bravo dla pana Gilmoura i to z wielu powodów... The Endless River jest znakomitym zwieńczeniem dyskografii Pink Floyd, jest świetną muzyką relaksacyjną, jest odtrutką dzisiejszych podłych czasów... jest ukojeniem na zszargane nerwy, jest spojrzeniem poza horyzont dźwięków, wreszcie jest spojrzeniem w nieuchronną i nieodległą przyszłość... czego znakiem rozpoznawalnym na tym właśnie albumie jest stan fizycznego i psychicznego muzycznego odpoczynku oraz chwila zadumy nad zilustrowana okładką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna i trafna jest Twoja opinia o tej płycie - dodam od siebie jedynie tyle , że odbieram tę muzykę jako swoistego rodzaju rozmowę ze zmarłym przyjacielem , która jest wypełniona zadumą i mądrością. Jest to piękna muzyka dla ludzi o nieprzytępionej wrażliwości współczesnym zgiełkiem .
      Acros the Universe

      Usuń
    2. piękne ukoronowanie dyskografii płytą The Endless River i końca historii Pink Floyd przepięknego cudownego,baśniowego,klimatu Floydowego.
      Andre

      Usuń
    3. Szczęśliwe może być pokolenie, które wychowało się na PF. Jeżeli to faktycznie ich koniec to dla mnie również koniec pewnej epoki w dziejach muzyki. Pozostają jeszcze na szczęście indywidualne dokonania Watersa i Gilmoura. Życzę następnym pokoleniom aby jeszcze kiedyś ktoś taki powstał i grał muzę, którą prawie po 50 latach można słuchać, słuchać i wciąż ją odkrywać.

      Usuń
    4. zgadzam się z anonimem powyżej. Chciałabym żyć w czasach świetności PF i naprawdę zazdroszczę tym którzy mieli taką okazje

      Usuń
  13. Żyłem w czasach świetności Pink Floyd i pamiętam te chwile, gdy tysiące ludzi przed radioodbiornikami zasiadało, aby posłuchać nowej płyty PF, prezentowanej przez Piotra Kaczkowskiego. Dzisiaj to niemożliwe, aby w tak zwanym paśmie ogólnopolskim pojawił się utwór dwudziestokilkuminutowy, jak to miało miejsce w przypadku "Echoes" czy "Atom Heart Mother". Te prezentacje miały charakter edukacyjny, występowały w roli nauczyciela, mentora, który przygotowywał do słuchania takiej muzyki. Bo , żeby ją zrozumieć, należy nauczyć się słuchać. Nie raz, może dwa, po łebkach, z byle czego, w wersji skróconej jak jakieś bryki lektur szkolnych. Kto tego nie rozumie, niech sobie da spokój z wypowiadaniem się na ten temat . Nie rozumiem tej skali nienawiści u niektórych, którzy wymagali wręcz od Floydów rewolucji. Skrajna głupota! Niezależnie od faktu, czy argumenty dotyczące powstania "The Endless River" są stuprocentowo prawdziwe czy może naciągane, muzyka broni się sama. Zgadzam się z opinią, że za kilka lat wielu dzisiejszych krytyków "piać" będzie z zachwytu nad tym albumem, bo akurat taka nastanie moda.
    Pozdrówki
    Włodek

    OdpowiedzUsuń
  14. Cóż, podsumowaniem jaka to płyta może być to ile razy jej słuchamy. Ja słucham dość często (powiedzmy ze 4 razy w tygodniu). Więc chyba udana. Szkoda tylko, jeśli się pomyśli, że każdy z tych krótkich utworów mógł być pełną piosenką, w której śpiew pojawiałby się np po 7 minutach instrumentala, tak jak w wielu starych. Ale nie narzekajmy. Jest dobrze - jest DUUUUŻO lepsza niż najgorsza ich płyta - The final cut, którą przesłuchałem z trudem może ze 4 razy w ŻYCIU.

    OdpowiedzUsuń
  15. PIĘKNA MUZYKA OD PIERWSZEGO DO OSTATNIEGO DZWIĘKU

    OdpowiedzUsuń
  16. Dobrze że zdecydowali się wydać tę płytę. Wspaniały przegląd ich twórczości w pigułce. Płyta wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
  17. Chyba zbyt dużo oczekiwań po płycie, która ma korzenie przed ponad 20 laty. W wielu utworach po pierwszych przesłuchaniach czuje się, że są "odrzutami" niewykorzystanymi na płycie. Fajną próbą jest pomieszanie ich z "Division Bell". Wtedy wychodzi coś super.
    Tak naprawdę jest niezła płyta do słuchania, która jak wszystkie płyty PF po odejściu Watersa są piękne i melodyjne i niespecjalnie wnoszą coś w warstwie pozamuzycznej. Niespecjalnie polecam kupno Blu raya. Nie ma tam oczekiwanych efektów dźwiękowych poza super jakością stereo.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ludziska!
    To jest typowy (ostatnie lata z okresu "Division Bell") zbiór muzyki Pink Floyd. Sami twórcy o tym mówią. To są piękne kawałki - odrzuty (a może po prostu się nie zmieściły) z ostatniego okresu twórczego... Przestańcie oceniać. Zacznijcie się delektować lub sobie odpuście kretyńskie komentarze.
    Ja jestem fanem Pink Floyd od wydania "The Wall" (wcześniejszych nie znałem), gdy mój brat pojechał w październiku 1979 roku do Warszawy, stał w długiej kolejce do sklepu po ten album. W momencie dotknięcia tego wydawnictwa już wiedziałem, że to PF, a nie Boney'M jest moim zespołem...

    OdpowiedzUsuń
  19. zgadzam się z recenzją. Świetny album.
    www.niebieskagodzina.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń