Zupełnie nie miałem ochoty sięgać po nowy album Pendragon. Singiel zawodził, okładka nie zachęcała, nawet wywiady Nicka Barretta nie zapowiadały niczego nadzwyczajnego. W końcu się jednak ugiąłem i... nie żałuję.
Do pracy nad Men Who Climb Mountains Pendragon przystąpił ze zmianami w składzie. Uwielbianego przez fanów Scotta Highama na stanowisku perkusisty zastąpił Craig Blundell. Inspiracją dla muzyki na nowy album zespołu były książki "The White Spider" Heinricha Harrera oraz "The Eiger Obsession" Johna Harlina Juniora, poświęcone tematyce alpinizmu. Ideą albumu było przekazanie chwili, w której człowiek skupia się nie na przeszłości czy przyszłości, tylko na tym, że naprawdę żyje oraz konceptu wspinania się, walki o osiągnięcie celu. Emocje te zostały przekazane zwłaszcza na okładce płyty, na której zobrazowany został alpinista dramatycznie walczący o przetrwanie.
Men Who Climb Mountains to kontynuator odświeżonego stylu zespołu, znanego z albumów Pure oraz Passion. Pendragon złamał jednak trend coraz to głębszych modyfikacji stylu, mocniej nawiązując na nowej płycie do Pure, a nawet baśniowych wydawnictw z lat 90-tych, niż do zaskakująco eksperymentalnego Passion. Jeżeli pamiętacie moją recenzję poprzedniego albumu Brytyjczyków to musicie wiedzieć, że niezwykle się z tego faktu ucieszyłem i, już po obyciu się z Men Who Climb Mountains, muszę stwierdzić, że samemu zespołowi wyszło to na dobre.
W skład nowego albumu wchodzi 9 utworów, trwających w sumie nieco ponad godzinę. Nick Barrett inteligentnie poprzeplatał na krążku krótsze i dłuższe kompozycje, dzięki czemu całego albumu słucha się dobrze i nawet mimo słabszych muzycznych momentów nie towarzyszy nam ochota przedwczesnego odłożenia krążka na półkę. Muzycznie wydawnictwo jest zupełnym przeciwieństwem energetycznego Passion. Na Men Who Climb Mountains Pendragon postawił na niezwykle spokojny klimat i mocno podkreślone gitarowe melodie. Muzyczne wątki rozwijane są niezwykle powoli, choć wbrew pozorom nie zawsze prowadzą do porywającego finału. Brakuje tu pazura z poprzedniego wydawnictwa, a nawet momentów muzycznego ciężaru z Pure. Nick Barett postanowił dać muzyce Pendragon odpocząć.
O ile całego albumu słucha się dosyć przyjemnie, to tylko niewiele utworów zasługuje na wyróżnienie, a jednocześnie zapamiętanie przez słuchaczy i umieszczenie na setliście koncertowej. Ciekawe melodie zespół przemyca we frapującym Come Home Jack oraz Bautiful Soul, które całościowo jednak nie do końca przekonują. Bardzo dobre wrażenie robi Faces of Light, który jest jawnym nawiązaniem do bajkowych klimatów z, chociażby, Not of This World. Ci, którzy kochają Brytyjczyków właśnie za te i wcześniejsze wydawnictwa powinni zostać zdobyci tym pięknym, sentymentalnym utworem. Najjaśniejszym punktem Men Who Climb Mountains jest bez wątpienia przedostatni na dysku Explorers of the Infinite, który prezentuje wszystkie walory zespołu, znane chociażby z takich utworów jak Indigo czy Empathy. Utwór wspaniale się rozwija, nieśpiesznie docierając do porywającego finału. Explorers of the Infinite to naprawdę bardzo udana kompozycja. Dodatkowo warto wspomnieć o niezwykle klimatycznym, przywodzącym na myśl Escalator Shrine Riverside, For When the Zombies Come, a także Faces of Darkness, gdzie Nick Barrett delikatnie eksperymentuje z agresywnymi wokalami. Podsumowując muszę przyznać, że większa część kompozycji jest dla słuchacza nieatrakcyjna. Niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że na wydawnictwie znajdują się zapychacze, ale czasem odnosi się wrażenie, że niektóre utwory są na nim "bo są", niewiele wnosząc do całości.
Najnowszy album Pendragon to klimatyczna płyta, której udaje się momentami porwać słuchacza. Mimo tego wydaje się, że Men Who Climb Mountains to wydawnictwo, któremu brakuje charakteru. Nie zostawia bowiem zbyt trwałego śladu w psychiczne i posiada niewiele momentów, wzbudzających w słuchaczu szybsze bicie serca. Zespołowi w niektórych momentach brakuje przysłowiowego postawienia kropki nad "i", choć muszę przyznać, że kilkukrotnie udało mi się przy nim mocno rozmarzyć.
Do pracy nad Men Who Climb Mountains Pendragon przystąpił ze zmianami w składzie. Uwielbianego przez fanów Scotta Highama na stanowisku perkusisty zastąpił Craig Blundell. Inspiracją dla muzyki na nowy album zespołu były książki "The White Spider" Heinricha Harrera oraz "The Eiger Obsession" Johna Harlina Juniora, poświęcone tematyce alpinizmu. Ideą albumu było przekazanie chwili, w której człowiek skupia się nie na przeszłości czy przyszłości, tylko na tym, że naprawdę żyje oraz konceptu wspinania się, walki o osiągnięcie celu. Emocje te zostały przekazane zwłaszcza na okładce płyty, na której zobrazowany został alpinista dramatycznie walczący o przetrwanie.
Men Who Climb Mountains to kontynuator odświeżonego stylu zespołu, znanego z albumów Pure oraz Passion. Pendragon złamał jednak trend coraz to głębszych modyfikacji stylu, mocniej nawiązując na nowej płycie do Pure, a nawet baśniowych wydawnictw z lat 90-tych, niż do zaskakująco eksperymentalnego Passion. Jeżeli pamiętacie moją recenzję poprzedniego albumu Brytyjczyków to musicie wiedzieć, że niezwykle się z tego faktu ucieszyłem i, już po obyciu się z Men Who Climb Mountains, muszę stwierdzić, że samemu zespołowi wyszło to na dobre.
W skład nowego albumu wchodzi 9 utworów, trwających w sumie nieco ponad godzinę. Nick Barrett inteligentnie poprzeplatał na krążku krótsze i dłuższe kompozycje, dzięki czemu całego albumu słucha się dobrze i nawet mimo słabszych muzycznych momentów nie towarzyszy nam ochota przedwczesnego odłożenia krążka na półkę. Muzycznie wydawnictwo jest zupełnym przeciwieństwem energetycznego Passion. Na Men Who Climb Mountains Pendragon postawił na niezwykle spokojny klimat i mocno podkreślone gitarowe melodie. Muzyczne wątki rozwijane są niezwykle powoli, choć wbrew pozorom nie zawsze prowadzą do porywającego finału. Brakuje tu pazura z poprzedniego wydawnictwa, a nawet momentów muzycznego ciężaru z Pure. Nick Barett postanowił dać muzyce Pendragon odpocząć.
O ile całego albumu słucha się dosyć przyjemnie, to tylko niewiele utworów zasługuje na wyróżnienie, a jednocześnie zapamiętanie przez słuchaczy i umieszczenie na setliście koncertowej. Ciekawe melodie zespół przemyca we frapującym Come Home Jack oraz Bautiful Soul, które całościowo jednak nie do końca przekonują. Bardzo dobre wrażenie robi Faces of Light, który jest jawnym nawiązaniem do bajkowych klimatów z, chociażby, Not of This World. Ci, którzy kochają Brytyjczyków właśnie za te i wcześniejsze wydawnictwa powinni zostać zdobyci tym pięknym, sentymentalnym utworem. Najjaśniejszym punktem Men Who Climb Mountains jest bez wątpienia przedostatni na dysku Explorers of the Infinite, który prezentuje wszystkie walory zespołu, znane chociażby z takich utworów jak Indigo czy Empathy. Utwór wspaniale się rozwija, nieśpiesznie docierając do porywającego finału. Explorers of the Infinite to naprawdę bardzo udana kompozycja. Dodatkowo warto wspomnieć o niezwykle klimatycznym, przywodzącym na myśl Escalator Shrine Riverside, For When the Zombies Come, a także Faces of Darkness, gdzie Nick Barrett delikatnie eksperymentuje z agresywnymi wokalami. Podsumowując muszę przyznać, że większa część kompozycji jest dla słuchacza nieatrakcyjna. Niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że na wydawnictwie znajdują się zapychacze, ale czasem odnosi się wrażenie, że niektóre utwory są na nim "bo są", niewiele wnosząc do całości.
Najnowszy album Pendragon to klimatyczna płyta, której udaje się momentami porwać słuchacza. Mimo tego wydaje się, że Men Who Climb Mountains to wydawnictwo, któremu brakuje charakteru. Nie zostawia bowiem zbyt trwałego śladu w psychiczne i posiada niewiele momentów, wzbudzających w słuchaczu szybsze bicie serca. Zespołowi w niektórych momentach brakuje przysłowiowego postawienia kropki nad "i", choć muszę przyznać, że kilkukrotnie udało mi się przy nim mocno rozmarzyć.
Men Who Climb Mountains ostatecznie oceniam neutralnie. Nie jest to album słaby, ale z drugiej strony nie jest to również album, który z czystym sercem mógłbym zarekomendować. Wydaje się, że dzieło Pendragon niewiele wniesie do dyskografii zespołu. Jest to album grzeczny, który o ile wiernym fanom Pendragon powinien się spodobać, to tych niespoufalonych z formacją z pewnością nie oczaruje.
Lista utworów:
2. Beautiful Soul (8:03)
3. Come Home Jack (10:51)
4. In Bardo (4:52)
5. Faces Of Light (5:50)
6. Faces Of Darkness (6:25)
7. For When The Zombies Come (7:33)
8. Explorers Of The Infinite (11:09)
9. Netherworld (5:47)
Czas całkowity: 63:45
Przesłuchałem właśnie album po raz pierwszy i od godziny nurtuje mnie jedna rzecz: skąd jest wzięte pierwsze 40 sekund Netherworld, jestem prawie pewny, że już kiedyś to słyszałem. Byłem w stanie przewidzieć kolejne dźwięki, a to dziwne ;)
OdpowiedzUsuńCo do albumu, mam takie same odczucia, są dobre momenty, ale chyba żaden utwór poza Faces of Light nie jest dla mnie dobry od początku do końca. Momentami są różne przekombinowania. Widać, że z solówkami Nick miał dużo chęci, ale brzmią one jak pisane trochę na siłę, nie płyną z duszy jak na wcześniejszych albumach. Może bardziej chwyci po kolejnych przesłuchaniach.
Taka recenzja , że ręce opadają. Tragedia i same bzdury. Płyta jest piękna. 9/10
OdpowiedzUsuńWedług autora recenzji to jeszcze Mickiewicz pisał kiepskim dwunastozgłoskowcem,Tarantino nie umie prowadzić kamery, a Niels Bohr był dobry z fizyki , ale z chemii to już nie. Sam autor ma pewnie wybitne dzieła na koncie i tylko przez przypadek The Wall napisał Waters ,a nie On. Otóż takie pisanie nie warte jest marnowania prądu na laptopie( dawniej tuszu do pióra) , o czytaniu już nie wspomnę. Otóż najnowsza płyta Pendragona jest cudowna i ludzie, kupujcie ta płytę w ciemno, bo jak Barrett nie nagra następnej to wszyscy będziemy płakali. Ja o poszczególnych utworach nie będę pisał, ważne jest to , że kilkakrotnie miałem ciary, a o to po 35 latach słuchania prog-rocka nie jest łatwo. Żeby w pełni ogarnąć kim jest lider zespołu i sama grupa, koniecznie trzeba Ich zobaczyć na żywo. Ja widziałem Pendragona w Katowicach 16.10.2014 i był to jeden z najlepszych koncertów w moim życiu, a widziałem ich ponad 100 i była to sama najwyższa półka. Pendragon na żywo zachwycił czystością dźwięku i wokalem , a publiczność mając zespół na wyciągnięcie ręki, szalała. Proszę mi wierzyć tą muzykę odbiera zupełnie inaczej mając w pamięci występ na żywo. Pendragon jako nieliczny z zespołów nie zjada własnego ogona i w czasach kiedy wszystko już było(?) rozwija się z każdą płytą , i wciąż potrafi zachwycić zaskoczyć. Proszę zatem nie brać sobie do serca tego krytykanctwa autora recenzji zamieszczonej powyżej, tylko pozostać otwartym na muzykę i kupić oryginał wspierając wysiłki Takich ludzi jak Nick Barrett, któremu ,się jeszcze chce i który potrafi. 9/10 . Andrzej Koźbiał
OdpowiedzUsuńNo właśnie - koncerty, zakupione oryginalne płyty stojące na półce widocznej dla gości, po kolei chronologicznie. Jesteś koneserem a nie słuchaczem. W tej sytuacji nie przeszkadza Ci nuda, którą wieje z tej płyty, bo przecież stoi ona na regale.
UsuńCo możesz wiedzieć o mojej półce z płytami , skoro jest w sypialni , a tam ma wstęp tylko moja rodzina , a goście to już nie. Ciebie wyjątkowo bym wpuścił na piętro żeby zrzucić z balkonu, może gdybyś przyglebił to byś zmądrzał, choć bardzo wątpię. Wzmianka o oryginałach świadczą o kompleksach, bo ty zapewne rżniesz płyty z netu okradając muzyków. Co jest złego w słowie koneser to nie wiem. Muzycy z nagrodami Grammy, sportowcy z medalami zapewne to wszystko trzymają w szufladach, żeby nikt nie widział. Żałosny jesteś. Przedstaw się bohaterze, bo być anonimowym bohaterem = być tchórzem
Usuń1) Do Anonimowy.
OdpowiedzUsuńSkąd takie ostre słowa pod adresem Autora recenzji? "Sam autor ma pewnie wybitne dzieła na koncie i tylko przez przypadek The Wall napisał Waters ,a nie On" - zgryźliwość i sarkazm aż się wylewają z tej wypowiedzi!
Autor miał całkowite prawo napisać, co sądzi o tej płycie. To, że dla Ciebie jest ona fantastyczna, nie znaczy, że każdy ją tak musi odbierać. A konstruktywna krytyka nie jest zła, wszak od tego są recenzenci. Poza tym Autor jej nie zbluzgał, nie pozostawiając na niej suchej nitki, tylko jasno i logicznie wyłuszczył, co mu się podoba, a co nie.
2) Przejdźmy jednak do samego krążka.
Kibicuję tej formacji od lat, znam ich wszystkie płyty, bywam na ich koncertach, więc można mnie raczej zaliczyć do fanów zespołu. I niestety, z bólem serca, muszę się zgodzić z Recenzentem. Przykro mi to mówić ale w moim odczuciu Pendragon się tym razem nie popisał.
O ile ostatnie 2 płyty wyznaczały nową jakość zarówno w stylu jak i wizerunku zespołu [delikatny flirt z progmetalem, nowe pomysły urozmaicające ten wyeksploatowany do granic możliwości gatunek, jakim jest neoprog, rezygnacja z bajkowości na rzecz bardziej enegetycznego i mocniejszego brzmienia], o tyle nowy krążek to [poza okładką] powrót do przeszłości. I to niestety tych słabszych jej framentów.
Gdy słucham takie "The World" albo "The Window Of Life" czy z nowszych - "Pure" - czuję w tych płytach TO COŚ, co zawsze mnie w ich muzyce intrygowało i przyciągało, tą magię zaklętą w ich kompozycjach. Tutaj jakby tego zabrakło. Niby grają ładnie, nastrojowo ale jakoś tak zbyt to wszystko jest ugrzecznione, wygładzone, wyrównane i rozwleczone, nie ma momentów, które wywołują ciary na plecach, przykuwają uwagę, sprawiają że słucha się tego z wypiekami na twarzy. Nie wiem, może muszę jeszcze dać szansę temu krążkowi ale na tle nowej płyty IQ, która mnie po prostu zgniotła, jakoś "Men Who Climb Mountains" wypada blado. A szkoda, bo odkąd pojawiły się informacje o nowych wydawnictwach tych niezwykle zasłużonych dla progrocka brytyjskich zespołów, miało się nadzieję, że oba krążki będą zażarcie rywalizowały o tytuł progrockowej płyty roku 2014. A tymczasem Nick Barret i spółka nieco zawiedli...
I jeszcze do tego ta nieszczęśna okładka. Gdyby nie to charakterystyczne logo Pendragona, mogłoby mi się wydawać, że kryje się za tym jakiś nie znany mi zespół grind/death metalowy. Ok, okładka mnie nie zmyliła ale jednak mimo wszystko można było się spodziewać czegoś cięższego od "Passion" czy "Pure". Nie twierdzę, że ten cover jest zły, ale po prostu nie pasuje do takiej muzyki. Jak najbardziej sprawdziłby się w jakimś metalowym wydawnictwie, ale tutaj? Sorry, ale do "Men Who Climb Mountains" bardziej by pasowały okładki z okresu od "The World" aż do "Not Of This World".
Jak dla mnie 5/10, oby następny krążek był lepszy.
Zakk Wylde'a zapytny co sądzi o Magazynie Rolling Stone powiedział ,,Fuck this shit,, Dlaczego ? Wytłumaczył , że w historii świata, kariery wielu zdolnych muzyków zostały zniszczone przez nieodpowiednie krytykanctwo. Zainteresowanych odsyłam do filmu muzycznego wszechczasów Amadeusz. Tamże jest pokazane co nieudacznicy z dworu robili z Mozartem. I co też mieli prawo ? Mieli, a jakże , ale co o nich dzisiaj sądzi świat? Jak miernoty mogą oceniać mistrza ?? Mnie się nie podoba disco polo i nie wchodzę na strony gdzie recenzuje się takie płyty skoro ich nie lubię. Moje zdanie jest takie , że jak się komuś coś nie podoba , to nie oznacza , że to coś jest złe !!!! i niech to motto przyświeca wszystkim krytykom, zanim się namęczą nad swoimi pożal się Boże , wypocinami.
UsuńWiele lat temu Chick Corea cytowany w gazecie Non Stop miał też jak najgorsze zdanie o krytykach.. Niech wobec tego swoje negatywne odczucia Pan recenzent, zostawi dla siebie , a nie rozgłasza je w nawiedzonym tonie w internecie. Może się zdarzyć , ze jakiś przypadkowy poszukiwacz natknie się na taką recenzję i po płytę nie sięgnie nigdy. No to brawo Panie recenzencie , przyłożył się Pan do popularyzacji prog rocka na pewno.Czy na płytach ELP wszystkie utwory były równe? NIE, Co z tego , skoro dziś Emerson to klasyka. A recenzja podskórnie była negatywna i to nie podlega dyskusji. Czy z mojej opinii na początku wylewał się sarkazm? Oczywiście i było to zamierzone , bo nie ma nic gorszego jak mesjanizm Krytyka , co to wszystkie rozumy pozjadał i będzie uczył Barretta gdzie to On popełnił, błąd. To jest żałosne. Ot co.
Nie zgadzam się z Panem i będę bronić swojego zdania. Nie chcę tutaj wywoływać jakichkolwiek kłótni na forum, nie jestem tzw. hejterem. To nie o to chodzi. Nie mam także żadnych powiązań z autorem recenzji ani żadnego interesu w tym, żeby odgrywać jego adwokata. Ale mam kilka ogólnych przemyśleń na ten temat.
UsuńPo pierwsze - uważam, że recenzent, który zabiera się za pisanie recenzji tylko tych płyt, które mu się podobają, nie jest do końca szczery w tym, co robi. Co by było, gdyby wszyscy tak postępowali? Wtedy każde, nawet najbardziej beznadziejne wydawnictwo, znalazłoby swoich piewców, którzy wychawaliby by je pod niebiosa i wystawialiby najwyższe noty. A reszta - zgodnie z takim tokiem myślenia - milczałaby, zaciemniająć tym obraz.
Po drugie - recenzja nie jest ani chamska ani wulgarna, nie jest też tak bezpardonowym atakiem na zespół Pendragon, jak to niestety Pan odbiera. Nie ma aż tak negatywnego wydźwięku, żeby się od razu unosić wielkim oburzeniem. Dowód? Cytaty:
"Bardzo dobre wrażenie robi Faces of Light, który jest jawnym nawiązaniem do bajkowych klimatów(...)"
"Najjaśniejszym punktem Men Who Climb Mountains jest bez wątpienia przedostatni na dysku Explorers of the Infinite, który prezentuje wszystkie walory zespołu, znane chociażby z takich utworów jak Indigo czy Empathy. Utwór wspaniale się rozwija, nieśpiesznie docierając do porywającego finału. (...). Dodatkowo warto wspomnieć o niezwykle klimatycznym, przywodzącym na myśl Escalator Shrine Riverside, For When the Zombies Come, a także Faces of Darkness, gdzie Nick Barrett delikatnie eksperymentuje z agresywnymi wokalami."
Wreszcie: "Men Who Climb Mountains ostatecznie oceniam neutralnie."
Po trzecie - recenzent to też człowiek, któremu coś może się spodobać albo i nie. I ma prawo się podzielić swoimi odczuciami z czytelnikami. Zresztą nie ma chyba całkowicie subiektywnych recenzji.
Po czwarte - znam film, o którym Pan wspomniał. Ale porównywanie sytuacji Mozarta z Pendragonem moim zdaniem nie jest zbyt trafione.
Po piąte - z tego co udało mi się wyłuskać z wcześniejszej wypowiedzi - słucha Pan rocka progresywnego od 35 lat, z tego wnoszę, że mam do czynienia z rozsądnym, dojrzałym człowiekiem. I dlatego mnie dziwi aż tak emocjonalne podejście do tematu, nie przyjmowanie do wiadomości żadnej krytyki i atakowanie osób, które się z Panem nie zgadzają, hasłami w stylu: "nawiedzony ton", miernoty", czy "wypociny". Toż to lekko zakrawa na fanatyzm!
Przyznaję - mi też się zdarzało unosić świętym oburzeniem, gdy ktoś miał czelność napisać coś złego o krążku, który dla mnie był "tym jedynem, wspaniałym, najlepszym na świecie". Ale to było w czasach, kiedy się miało jeszcze te naście lat...
Po szóste - cała dyskusja jak i ilość komentarzy pod tym tematem wskazuje, że może kilka osób właśnie dlatego sięgnie po ten krążek, żeby się na własne uszy przekonać, jak to w końcu z tym nowym Pendragonem jest?!
Pozdrawiam serdecznie.
Ad .1 Nie przeczytał Pan jednak ze zrozumieniem co o krytykach myśli Zakk i Corea. Proponuję jeszcze raz i ze zrozumieniem.
UsuńAd.2 Ja znalazłem takie cytaty:
1. to tylko niewiele utworów zasługuje na wyróżnienie, a jednocześnie zapamiętanie przez słuchaczy i umieszczenie na setliście koncertowej
2. Podsumowując muszę przyznać, że większa część kompozycji jest dla słuchacza nieatrakcyjna
3. Mimo tego wydaje się, że Men Who Climb Mountains to wydawnictwo, któremu brakuje charakteru. Nie zostawia bowiem zbyt trwałego śladu w psychiczne i posiada niewiele momentów, wzbudzających w słuchaczu szybsze bicie serca.
4.nie jest to również album, który z czystym sercem mógłbym zarekomendować
Zestawiając Pańskie cytaty i moje można wysnuć wniosek , że recenzent sam nie wie czego chce, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu , że nie wie co pisze i nie zna się na muzyce , a jedyne co potrafi to budowanie zdań podrzędnie i nadrzędnie złożonych. Nie można w jednym zdaniu pisać , że coś jest dobre, a w innym , że odwrotnie , tak samo jak nie można być tylko w połowie w ciąży.
Ad 3. Już Panu pisałem ,jak coś mi się nie podoba to omijam to na kilometr nie rozpisując. się na temat. Trochę to tak jakby chodzić na boso po kamieniach i narzekać na skaleczenia. Podtrzymuję , jak mi nie smakuje jedzenie w barach to tam nie chodzę i nie narzekam ,że źle tam dają jeść.
Ad4. Tak to można zanegować wszystko. Porównanie nie dotyczyło kim był Mozart , a kim jest Barrett. Chodziło oczywiście o odniesienie się do krytykanctwa osób, które oceniają osoby o większym dorobku i talencie. No chyba , że recenzje napisał Józef Skrzek, to sorry.
Ad 5.Czy rozsądnym to nie wiem, nie mnie to oceniać. Dojrzały to już niestety na pewno. Po prostu znam paru recenzentów osobiście i jak powiedziano na Shreku ,, mam o nich ...niskie mniemanie,, Określenia wypociny i nawiedzony ton ,podtrzymuję. Powyżej wykazałem dlaczego.Określenie ,,miernoty,, dotyczyło krytyków Mozarta, ale jak widzę chęć polemiki za wszelką cenę odebrało Panu logiczną analizę wypowiedzi. No cóż , jeżeli Pan tak to zrozumiał , nie będę zaprzeczał , cóż uderz w stół......
Alergicznie podchodzę do wypowiedzi tych wszystkich ,, miernot piszących w nawiedzonym tonie,, że Genesis to tylko z Gabrielem , a Marillion to tylko z Fishem. Im wszystkim mówię . Jutro, powtarzam jutro wyrzućcie wszystkie płyty Genesisu z Collinsem i wszystkie płyty Marillion z Hogarthem bez prawa powrotu do choćby jednej nuty z tych płyt!!!! Czy taka postawa to fanatyzm? Nie to miłość do muzyki szczera i na wieki.
To postawa , która pozwoliła mi na otwarcie się na muzyke Dream T.
Transatlantic , Flower Kings , Porcupine ,Karmakanic i wielu wielu innych.
Nie pozostałem jak wielu moich znajomych zamknięty w świętym kręgu , że prog rock skończył się w 1979. Ileż razy to słyszałem właśnie od takich przekonanych o swojej nieomylności krytykach, że tylko YES , ELP, Pink Floyd, Genesis , Jethro Tull King Crimson i KONIEC. Ja właśnie jestem otwarty na wszelkie nowości i trendy jak i próby kontynuacji choćby przez Pendragon tego co najpiękniejsze w muzyce. I Będę się przeciwstawiał krytykowaniu czegoś co na krytykę nie zasługuje i to nie dlatego , że jestem zakłamany , a dlatego, że kocham taką muzykę.
P.S. Co do fanatyzmu nastolatka to pamiętam , jak 197? Pan P. Kaczkowski puszczał w Trójce dyskografię ELP i zaczął oczywiście od pierwszej płyty. Jako gówniarz byłem w parku na sankach i zapomniałem , że nie mogę się spóźnić na 17:35. Spóźniłem się i ......płakałem jak bóbr. Ja mam takie wspomnienia , a Pan recenzent jakie ma????
Również pozdrawiam z zaznaczeniem, że nie używam żadnych wulgaryzmów. A.K.
Suplement do moich wypowiedzi, i na tym chyba skończę swoje wpisy. Pendragon zawsze przypominłał mi miejscami Camel, chyba przez podobny klimat. Dzisiaj posłuchałem sobie paru fragmentów i wyłuszczę temat tak , że może w końcu trafi do przekonania moim adwersarzom. Camel jest tym wyjątkowym zespołem , który choć ma wszelkie przesłanki do tego , żeby być moim ulubionym , nigdy do mnie nie przemówił. Nie wiem dlaczego tak jest, może brak tam rockowego pazura,może wokal, no nie wiem , nie podchodzi mi i już. Nigdy jednak w rozmowach z kimkolwiek nie odważyłem się krytykować tej muzyki i jego Twórcy, bo najzwyczajniej nie mam do tego prawa. Jakie mam prawo oceniać coś czego nie rozumiem !!!?? Skoro coś mi się nie podoba to nie oznacza , że to jest złe ( tu cytuję samego siebie , żeby dotarło). Oznacza tylko, że nie trafiło w moje gusta. Skoro więc z gustami się nie dyskutuje, logicznie rzecz biorąc swoich gustów ( Pana Recenzenta) nie wolno nikomu narzucać. Właśnie narzucanie swoich gustów to jest mesjanizm, a w krańcowych przypadkach fanatyzm. A krytycy , no cóż to Oni stwierdzili , że taki malarz jak Dwurnik to wybitny artysta. Ja nie podzielam tego zdania. Kto zobaczy jego dzieła ,sam osądzi czy się za mną zgodzić czy nie. Nie loguję się jednak nigdzie na tamtych stronach i nie wypisuję ocen , że to dno i chała, bo powtarzam nie mam do tego prawa. Może komuś się to podoba, więc ja nie będę mu niczego narzucał ani sugerował. Jego sprawa i jego prawo. Gdy spotykam młodego słuchacza to zawsze wręczam mu płytę ze słowami,, Nic nie powiem, posłuchaj, i nie włączaj wiki , żeby poczytać kto zacz. Najpierw posłuchaj i oceń sam, nie oglądając się na innych,, Ileż to razy w Metal Hamerze widziałem jak Flower Kings dostawało 3 gwiazdki , a inne nie znane mi prog rockowe zespoły dostawały ich 5. Cóż jednak , w rzeczywistości potem okazało się , że to co krytycy oceniali najwyżej było popłuczynami, a Flower Kings? Cóż , ja nie wstaję z kolan. Generalnie jest tak, ze jak krytyk coś zjedzie , to pewnie jest to dobre, a jak chwali , to pewnie jest to badziewie. Taką dostrzegam regułę. Pozdrawiam wszystkich słuchaczy muzyki, Krytyków omijając wielkim łukiem. Panie Recenzent proszę popatrzeć sobie jak muzykę przedstawia Kaczkowski, a kiedyś Beksiński. Dowód na to , że trzeba słuchaczy nastawiać pozytywnie do muzyki jest taki. Sam kiedyś nie lubiłem Marillion bez Fisha, bo wszyscy krytykowali Hogartha. I razu pewnego przeczytałem małą recenzję płyty we WPROST. Tamże recenzent skwitował tę płytę tak. ,, Proszę Państwa Brave to najlepsza płyta w historii Marillion..
UsuńWziąłem płytę do ręki , posłuchałem i..........od tej pory słucham Marillon praktycznie tylko z Hogarthem. Drugi ważny milowy krok , to recenzja w MH z roku 2000 płyty Transatlantic SMPTe. Tam recenzent napisał, że płytę można dumnie postawić na półce obok The Dark Side Of The Moonn czy Close To the Edge . Uważałem wtedy , że to co najmniej Nergal porwał Biblię. Kupiłem jednak tę płytę , żeby sprawdzić tę POZYTYWNĄ RECENZJĘ i..... zwariowałem. Od tej płyty , a właściwie od tej recenzji , dla mnie zatwardziałego wyznawcy starego Prog Rocka dla którego muzyka upadła wraz z zespołem UK , otworzyła się nowa era muzyki , ze wszystkimi współczesnymi zespołami. To są dowody dla mnie na to czym są negatywne oceny, a czym pozytywne. Negatywne psują krew i odwracają ludzi od muzyki w kierunku współczesnych osiągnięć muzycznych , gdzie ważne jest nie jak kto śpiewa, tylko ile golizny pokaże. Dzięki pozytywnym recenzjom słucham dzisiaj mnóstwo współczesnej muzyki, dając następcom gigantów szansę na zaistnienie
A.K.
Ja mam jeszcze tylko jedną, małą uwagę. Nie wiem, jak jest z samym recenzentem, czy jest on fanem zespołu Pendragon, czy nie. Ale JA JESTEM, słucham tego zespołu od kilkunastu lat, chodzę na ich koncerty, czytam wywiady, mam autografy członków zespołu, itd. Więc raczej nie można o mnie powiedzieć, że nie wiem, o czym piszę i jak mi się taka muzyka nie podoba, to mam się lepiej nie wypowiadać, bo się nie znam.
UsuńOgólnie rock progresywny jest bliski memu sercu - po prostu uwielbiam takie granie, słucham zarówno starych mistrzów, jak i zespołów z tzw. neoprogresywnych, czy łączących np. rock progresywny z metalem. Więc, siłą rzeczy, NIE MOGĘ omijać z daleka takich płyt, jak "Men Who Climb Mountains".
A niestety, z bólem serca, uważam, że ta płyta jest słabsza, niż mnie do tego Pendragon przyzwyczaił. I, podobnie jak autor recenzji, zauważam na tym krążku zarówno te dobre momenty jak i te gorsze. Czy to znaczy, że ja nie wiem czego chcę?! Nie - po prostu taka jest ta płyta. Są fragmenty, które słucham z przyjemnością, ale są też, moim zdaniem, niepotrzebne dłużyzny. I nawet ten krok wstecz w stosunku do poprzednich dwóch krążków nie jest dla mnie zarzutem samym w sobie, bo gdyby ta płyta była na poziomie takiego "The World" to by nie miało to dla mnie znaczenia. Czy to znaczy jednak, że skora ja - fan zespołu - widzę pewne niedociągnięcia, to też mam zamilczeć? Dlaczego? Bo bluźnię, obrażam jakąś świętość, czy coś w tym stylu?
Nie pisze mi się o tym łatwo, jasne, że moim marzeniem jest, aby Pendragon nagrywał same wybitne płyty, ale niestety tak to czasem bywa, że nawet te najbardziej ulubione zespoły mają czasem obniżkę formy i przytrafi im się słabszy krążek. Choć to boli, trzeba się z tym jednak pogodzić. Przecież to nie koniec świata. W zasadzie to rzadko który zespół ma całą dyskografię na równym, wysokim poziomie, rzadko któremu zespołowi nie przytrafiają się słabsze momenty.
A co do całej reszty Pana wypowiedzi - nie ma sensu dłużej dyskutować - bo ani ja, ani Pan nie zmienimy swojego zdania. Pan zawsze będzie uważał, że Pana ulubione zespoły są jak święte krowy - nikt ma prawa ich krytykować, a recenzję mogą pisać tylko ci, którzy zgadzają się z Pana zdaniem. A ja zawsze będę uważać, że jeżeli któraś z moich ulubionych kapel nagra słabszą płytę, to mam prawo wyrazić [oczywiście w kulturalny sposób] swoje zdanie na ten temat, nawet jeśli miałoby mieć negatywny wydźwięk. To tak jak kibicami piłki nożnej w naszym kraju - są tacy, którzy stoją murem za polskimi klubami, pomimo, że te regularnie zbierają baty w międzynarodowych rozgrywkach ale niech tylko ktoś spróbuje wygłosić jakąś niepochlebną uwagę na ich temat, wtedy zadyma gwarantowana! I są też fani, którzy choć kochają piłkę, są w stanie dostrzec "dno i metr mułu" i głośno o tym mówić... Może porównanie zbyt przesadzone ale zawiera się w nim sedno sprawy.
Ufff, żałuję, że taka dyskusja musiała się wywiązać między osobami, które choć są w różnym wieku, to lubią podobne klimaty muzyczne. Mam tylko nadzieję, że kolejną płytę Pendragona zgodnie będziemy wychwalać i wystawimy jej najwyższą notę. Pozdrawiam
To znowu ja. Po czterech przesłuchaniach muszę załączyć aneks do swojego poprzedniego komentarza i stwierdzić, że to naprawdę bardzo dobra płyta! Za pierwszym razem oczekiwałem trochę czego innego, a pewne momenty mnie męczyły. Teraz, kiedy wiem czego się spodziewać, odkrywam coraz to nowe smaczki w poszczególnych utworach, a całość nie sprawia już wrażenia pisanej na siłę. Ja cieszę się, że nie jest ostrzej niż na Passion, ale na pewno nie jest pastelowo jak na albumach okresu The World - Not Of This World (które uwielbiam swoją drogą). Myślę, że ta płyta to podsumowanie muzycznych poszukiwań na Pure oraz Passion i stanowi połączenie muzyki ze wszystkich okresów. Oby to nie było zwieńczenie kariery zespołu! Ode mnie 8/10
OdpowiedzUsuńPS. A pierwsze 40 sekund Netherworld to końcówka Beautiful Soul, rozwiązanie zagadki leżało tak blisko, a przekopałem całą dyskografię :)
Hm, pocieszające jest to, co piszesz. Może faktycznie trzeba dać szansę tej płycie, przesłuchać ją jeszcze wiele razy i się z nią oswoić. Tym bardziej, że krążek ten znacznie zyskuje, gdy jest słuchany wieczorem, w skupieniu, w ciszy i spokoju. Bo w biegu, na szybko, na empetrójce z szumem miasta w tle, podczas powrotu z pracy, zatraca się gdzieś ten klimat... Może to moje 5/10 było zbyt pochopne. Cóż, idę słuchać dalej, najwyżej skoryguję swoją notę. Wszak tylko krowa nie zmienia poglądów ;-)
OdpowiedzUsuńJa również słucham Pendragon od ok 15 lat, bywam na ich koncertach w Polsce, mam wszystkie płyty na półce. Ale tej nie kupię, bo zwyczajnie mnie nie przekonuje. Stawiam identyczne zarzuty jak autor recenzji, dobrze to ująłeś - czuję to samo. Faces of light słucham codziennie po kilka razy, ale reszta mnie męczy niestety. Fakt na koncercie w Katowicach inaczej sie odbierało te numery, ale po płycie cd oczekuję mocnych wrażeń również w zaciszu domowym. A tych zwyczajnie brakuje. Ja wystawiłbym ocenę 4/10, no może 5 góra. IQ pozamiatał nową płytą, nie ma wątpliwości, co mnie samego dziwi, bo nie słuchałem ich wcześniej przed Road of Bones.
OdpowiedzUsuńSeweryn
Jak nie kupiłeś to skąd znasz jej zawartość , skopiowałeś ? Czy może jakość High Endowa z You Tube przekonała Cię ? Gratuluję
UsuńNie trzeba płyty kupować żeby mieć w ręce oryginał - wystarczy zaprzyjaźniony sklep, który wypożyczy płytę a potem sprzeda jako używaną -like new. Nie oceniaj człowieka (mnie) który ma na półce ponad 1000 oryginalnych płyt cd....na JuTubie to sobie można pooglądać skróty meczu a nie słuchać muzyki....
UsuńZamiata to Unitopia
OdpowiedzUsuńA wymiata Moon Safari - Blomljud
OdpowiedzUsuńIdiotyczna recenzja.
OdpowiedzUsuńA ja trochę z innej beczki. Byłem oczywiście na koncercie promującym nową płytę w Katowicach i niestety, ale koncert uważam za jeden ze słabszych w dziejach grupy "Pendragon". Nie chcę próbować nawet porównywać do "magicznego Zabrza", ale choćby przedostatni z Bielska-Białej był fantastyczny, a ten w Katowicach poprawny jak najnowszy krążek. Dlaczego tylko w Polsce, gdzie zespół ma rzeszę gorących fanów wystąpił bez wokalistek? Dlaczego nie zagrał Empathy? Odniosłem wrażenie że to okres na przetrwanie-przyszedł czas na nową płytę by nie dać zapomnieć o sobie, odegrać koncerty, ale co dalej? Nadzieja, tak właśnie ten album pozwala mieć nadzieję, że już niebawem nadejdzie kolejne "wielkie dzieło Nicka i spółki"-to etap ciężkiej wspinaczki na szczyt!!
OdpowiedzUsuńMarcin Ś.
Przeglądam setlisty i widzę, że Empathy zagrali tylko w Belgii i Holandii (ale to są wyjątkowe miejsca dla wielu zespołów), a potem lecieli dalej takim zestawem jak w Polsce, nie widzę tu żadnej dyskryminacji. A chórków nie było, bo dziewczyny mają swoje obowiązki i nie mogły być na wszystkich koncertach, między innymi (podkreślam: między innymi) w Polsce.
UsuńPozdrawiam
Empathy zagrali jesli chodzi o szczegoly 4 razy, dolicz 2 koncerty na wyspach. Trasa byla chyba planowana troszke wczesniej, i dziwnie brzmi -mialy inne obowiazki- dobrze ze basita lub perkusita nie mieli dodatkowych zajec. Ale czego wymagac jesli, bywalo sie na koncertach grupy trwajacyh 3 godziny. A tu w Rialto taki mega show.
OdpowiedzUsuńzgadzam się z recenzentem, płyta po prostu słaba, z każdym kolejnym przesłuchaniem się o tym przekonywałem i już przestałem słuchać.
OdpowiedzUsuńJa też nie słucham acid jazzu i kogo to obchodzi? Zafascynowała mnie Twoja wypowiedź. Zdradź nam tu szybko czego to jeszcze przestałeś słuchać ,bo cały świat zadrżał w posadach. Obrońcy Recenzenta bronili Go , że przecież nie napisał , że płyta jest słaba. No to jak to w końcu jest, dobra jest czy słaba ? I kto tu nie czyta ze zrozumieniem ?
UsuńPanu recenzentowi proponuję przeczytać recenzje na innych portalach i uderzyć się w piersi. Następnie proszę iść do francuskiej restauracji i zjeść tę żabę coś Pan tu wysmażył
OdpowiedzUsuńhttp://artrock.pl/recenzje/53102/pendragon_men_who_climb_mountains.html
Usuńa.t.
http://www.laboratoriummuzycznychfuzji.com/2014/10/mikstura-pineapple-thief-slipknot.html
Usuńa.t.
Widać dla jednych szklanka zawsze jest do połowy pełna , dla inny do połowy pusta:
OdpowiedzUsuńhttp://www.rockarea.eu/articles.php?article_id=3913
Ostatnio czytałem książkę-biografię Genesis. Po wydaniu Nursery Crime płyta jak i poprzednia ,sprzedała się w Anglii w ilości zaledwie 6000 sztuk. W tejże książce Banks wspomina, że tyle zła ile uczynili Krytycy na początku ich kariery to zespołowi nie uczynił nikt. Gdyby nie zaskakująca popularność zespołu w Belgii, a potem we Włoszech to pewnie nie podnieśliby się z kolan i nie byłoby takiego zespołu jak Genesis. Brawo. Pewnie w innych krajach nie mieli tylu świetnych recenzentów, co jak widzę metodą replikacji genów po kilkudziesięciu latach rodzą się na całym świecie . Myślę , że dlatego już niewielu ludzi słucha ambitnej muzyki bo ci recenzenci pozjadali innym mieszkańcom tej planety wszystkie rozumy , a przez to cały Świat zwariował i słucha JB. Polecam przeczytać , może coś przemówi. Jak na jednej szali wagi stawiam Banksa, a na drugiej krytyków i ich obrońców to wiem z której strony waga trachnie o ziemię. A.K.
A teraz posłucham najnowszej ŚWIETNEJ Osady Vidy, co to pewnie paru geniuszy skrytykuje. Co odpowiedziałby im Zakk ?
Mam pytanie. Czemu ta płyta w Media Mark kosztuje 121 zł. Wersja podstawowa nie jakaś de-lux. To chyba rekord Polski w cenie pojedynczego cd !!!.
OdpowiedzUsuńJa tak zerknąłem na te wszystkie komentarze. Jedni bronią autora recenzji, drudzy go ganią. Ja jestem bardziej fanem Pink Floyd, Yes, King Crimson itp. Polubiłem też dawny, z Fishem, Marillion. Jakiś czas temu posłuchałem Pendragon i bardzo polubiłem ten zespół. Co do recenzji, to zwykle tak już u nas bywa, że czytamy o ulubionym przez nas zespole i zastanawiamy się jak ktoś może tak źle pisać o czymś, co jest bardzo dobre lub wręcz rewelacyjne. Sam tak miałem wielokrotnie. Tylko co w tym dziwnego, skoro autorzy komentarzy, wyedukowali się na Ewach Farnach, Dodach, a Madonna i Katy Perry to dla nich niedoścignione artystki. Wiadomo, że recenzja o np. Pendragon. Pink Floyd itp. jest od razu skazana na narzekania. To tak jak mnie by ktoś kazał napisać co sądzę o nowej płycie Boysów. Bez słuchania powiem, że to totalny kicz i badziew. W przeciwieństwie za to będzie np. autor powyższej recenzji. Dziwi mnie fakt, iż pisma, strony muzyczne źle dobierają autorów komentarzy. Może po to by później z ciekawością przeglądać nasze komentarze. Panu autorowi polecam poczekać na nowe wydawnictwo Dody. Pewnie będzie wspaniałe, czego my tutaj zebrani pewnie nie potwierdzimy.
OdpowiedzUsuńSłabiutka płyta w porównaniu z czterema poprzednimi. Interesujące są jedynie wstępy do utworów z frapującymi dźwiękami gitar, a potem jest już tylko hadrockowe szarpidructwo a Pendragon to przecież coś więcej niż zwykły tępy hard rock. Uwagę w całości przykuwają jedynie Come Home Jack, For When Zombies Come i Explores Infinity. Reszta to w miarę znośne wypełniacze, których się nie pamięta, bo przy nich błądzi się myślami. Mnie Pendragon tym razem rozczarował potwornie
OdpowiedzUsuń