wtorek, 26 kwietnia 2011

Audycja nr 9 - rok 1969 (V)

Tym razem odrobinę odetchnęliśmy od eksperymentalizmu i awangardy, ale muzyka którą można było usłyszeć za progiem była nie mniej interesująca od tej z poprzedniej audycji. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do Finlandii, po raz pierwszy usłyszeliśmy zespół progresywny z żeńskim wokalem, mieliśmy okazję przyjrzeć się spektakularnemu debiutowi włoskiej Jaculi, o której jeszcze z pewnością usłyszymy. Kolejna godzina analizy roku 1969 znowu przyniosła wiele nowych odkryć i z pewnością poszerzyła muzyczne horyzonty.

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Chicago - Question 67 and 68 (The Chicago Transit Authority, 1969)
3. Jethro Tull - Bourée (Stand Up, 1969)
4. Jacula - Veneficium (In Cauda Semper Stat Veneum, 1969)
5. Colosseum - The Valentyne Suite (Valentyne Suite, 1969)
6. Renaissance - Island (Renaissance, 1969)
7. Tasavallan Presidentti - Solitary (Tasavallan Presidentti, 1969)

Colloseum - Valentyne Suite

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Relacja: The Wall w Łodzi

Poniżej prezentuję relację koncertową z koncertu Rogera Watersa w Łodzi, którą napisał jeden ze słuchaczy za PROGiem.

Nigdy nie byłem wielkim fanem Rogera Watersa. Wokalista z niego dość kiepski, instrumentalista co najwyżej przyzwoity, w swojej twórczości często popadał w przesadę, a w dodatku w ego zaopatrzył się chyba u tego samego dostawcy, co Axl Rose czy Liam Gallagher. Nigdy też nie padałem na kolana przed płytą The Wall. Piękne fragmenty przeplatają się na niej z rzeczami ciężkimi do zapamiętania, a całość jest mocno przeintelektualizowana i brakuje jej w moim odczuciu geniuszu i lekkości takich choćby płyt, jak Meddle czy Wish You Were Here, o The Dark Side Of The Moon nawet nie wspominając. Bilety na koncert były drogie, co w połączeniu z moim obecnym bezrobociem, znaną z góry setlistą oraz stosunkiem do osoby autora i przedstawianego w Łodzi dzieła mogło przynieść tylko jeden efekt – całkowity zawód i poczucie, że kupa kasy poszła na coś, co w żadnym stopniu nie jest w stanie mnie powalić. Dlaczego więc od tygodnia usiłuję podnieść szczękę z podłogi i jak głupi cieszę się za każdym razem, kiedy mam okazję opowiedzieć o tym wydarzeniu komuś znajomemu?

Niełatwo opisać to, co miało miejsce dwukrotnie w łódzkiej Atlas Arenie. Po części dlatego, że żadne słowa nie oddadzą tego, co starszy Pan Waters nam zaserwował. Ale także z tego powodu, że trudno w zasadzie stwierdzić nawet czego byliśmy świadkami. Koncert? Przedstawienie teatralne? Musicalowe show? Być może wszystko po trochu. Rozmach tego przedsięwzięcia niewątpliwie przyćmił wszystko w obrębie tego gatunku sztuki, co do tej pory mieliśmy okazję obserwować w naszym kraju. Oczywiście znając nagranie ze sławnego berlińskiego koncertu Watersa sprzed ponad 20 lat, można się było spodziewać z grubsza, co może nas czekać, jednak realizacja całości w porównaniu z tą berlińską z 1990 roku, musiała zrobić wrażenie na chyba każdym obecnym w hali w ciągu tych dwóch dni.

W zasadzie podczas niemal każdego utworu zagranego podczas tych dwóch koncertów, oprócz samej muzyki czekały na widzów dodatkowe atrakcje. Począwszy od sporej wielkości postaci Nauczyciela, Wielkiej Mamuśki czy też latającej sobie nad naszymi głowami świni, przez rozbijający się o fragmenty muru samolot (ciekawostka – ze względu na małe problemy techniczne, podczas drugiego koncertu samolot rozbił się nie podczas In The Flesh?, a na koniec The Trial), aż po sam mur, tradycyjnie budowany w trakcie koncertu od pierwszych słów refrenu Another Brick In The Wall, part 2 i ukończony wraz z ostatnimi taktami Goodbye Cruel World. Tradycyjnie również, na scenie pojawiły się dzieciaki, które „odśpiewały” z zespołem sławny refren wspomnianego wyżej, chyba największego hitu z The Wall. Z tego, co wiadomo, w każdym mieście obecnej trasy, wybierane są miejscowe dzieci, które mają okazję przez tę chwilę być częścią tego ogromnego przedsięwzięcia. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, będą w stanie zrozumieć i docenić w czym brały udział.
Wspomniany wcześniej tytułowy bohater przedstawienia, czyli mur, stanowił nie tylko element niezwykle rozbudowanej dekoracji scenicznej, ale też płótno dla wszelkiego rodzaju efektów wizualnych wyświetlanych w ogromnych ilościach podczas całego koncertu. Część tych wizualizacji była fanom doskonale znana, inne zostały stworzone specjalnie z myślą o tej trasie. Nie obyło się bez paru wzruszających klipów i zdjęć z terenów wojennych, które na szczęście podano w dawce pozwalającej odróżnić watersowe dzieło od chwilami mocno łzawych produkcji typu Live Aid. W połączeniu z dopieszczonymi efektami dźwiękowymi, serwowanymi nam podczas całego koncertu, robiło to wszystko niezwykłe wrażenie i sprawiało, że z pozoru zwykły koncert, wyszedł daleko poza czysto muzyczne ramy.

Jakby jednak na to nie spojrzeć, to wciąż muzyka była, a przynajmniej powinna być głównym daniem od szefa kuchni, Rogera Watersa. Oczywiście nie mogło być mowy o żadnych zaskoczeniach w setliście koncertowej. Chyba każdy wiedział na co idzie i co usłyszy. Trzeba jednak przyznać, że zespół przygotował się niezwykle starannie, dzięki czemu całość brzmiała przekonująco i dużo lepiej niż na wspomnianym berlińskim koncercie sprzed 21 lat. Wiele pozytywnych opinii zebrał też sam Waters, który choć śpiewać za dobrze nigdy nie potrafił i już raczej potrafić nie będzie, to jednak jest w dużo lepszej formie wokalnej niż choćby podczas występu Pink Floyd na Live 8 w 2005 roku, kiedy to brzmiał jakby jedną nogą znajdował się już na tamtym świecie. W Łodzi zaprezentował się bardzo korzystnie, wspomagany dość obficie przez Robbiego Wyckoffa i męski chórek. Raz nawet zaprezentował nam duet... z samym sobą sprzed 30 lat, kiedy to odśpiewał Mother na dwa głosy, wraz z 30 lat młodszym Rogerem, pojawiającym się na telebimie.

Czy zatem muzyka zdołała się obronić, czy może została przyćmiona przez całą otoczkę? Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. The Wall nie stał się nagle lepszym albumem muzycznym tylko dlatego, że zaserwowany nam został w pakiecie z pokazem pirotechniki, budowanym, a potem burzonym murem, czy wymyślnymi animacjami. Jednak przyznać muszę, że w takiej oprawie jest to płyta dużo łatwiejsza do zrozumienia i zaakceptowania. Dlatego z niecierpliwością czekam na mające się podobno ukazać DVD z jednego z wielu londyńskich koncertów tej trasy, gdyż po zeszłym poniedziałku, chyba tylko w takiej formie audio-wizualnej będę jeszcze w stanie obcować z tym albumem. Czy mogło być lepiej? Pewnie tak, w końcu niektórzy do ostatniej chwili, wbrew wszelkiej logice wierzyli, że tym jednym jedynym koncertem na całej trasie, podczas którego w Comfortably Numb wystąpić ma David Gilmour, będzie właśnie jeden z koncertów w Łodzi. Tę przyjemność otrzymają jednak według wszelkiego prawdopodobieństwa świadkowie jednego z występów w stolicy Zjednoczonego Królestwa. Nam pozostaje cieszyć się z tego, że jednym z miast, które podczas swojej być może pożegnalnej trasy zaszczycił Roger Waters, była nasza polska Łódź. Jedno jest niemal pewne - po tym, co zobaczyłem w Łodzi, już chyba żaden inny koncert nie będzie mnie w stanie powalić rozmachem. To jedno z tych wydarzeń, o których będzie się opowiadało znajomym i rodzinie nawet za kilkadziesiąt lat.

Jakub ‘Bizon’ Michalski

wtorek, 19 kwietnia 2011

Audycja nr 8 - rok 1969 (IV)

Tym razem za progiem usłyszeliśmy jedynie 5 utworów. Sam nie wiem czy się z tego cieszyć czy nie. W każdym razie było trochę eksperymentalnie wliczając Amon Düül II czyli prawdziwą tuzę awangardy w osobie Captain Beefheart & His Magic Band. Głównym smaczkiem audycji była jednak niemalże 20minutowa suita z elementami rocka i jazzu w wykonaniu genialnego muzyka jakim z pewnością był Miles Davis. Oprócz tego mieliśmy króciutką zapowiedź debiutu King Crimson, którą rozwiniemy w trakcie przyszłych spotkań.
Chciałbym Wam z tego miejsca życzyć wszystkiego najlepszego z okazji zbliżających się świąt paschalnych i do usłyszenia (miejmy nadzieję) za tydzień!

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Arzachel - Azatoth (Arzachel, 1969)
3. Amon Düül II - Den Guten, Schönen, Wahren (Phallus Dei, 1969)
4. Captain Beefheart & His Magic Band - Sugar 'n Spikes (Trout Mask Replica, 1969)
5. Miles Davis - In a Silent Way/It's About the Time (In a Silent Way, 1969)
6. King Crimson - I Talk to the Wind (In the Court of the Crimson King, 1969)

Bóg Jazzu - Miles Davis i jego In a Silent Way

sobota, 16 kwietnia 2011

Relacja: This is place where passion goes - Pendragon w Progresji

Występ brytyjskiego Pendragon był dla mnie jednym z najbardziej oczekiwanych koncertów roku. Zespół wybrał się na trasę koncertową promującą nowowydany album Passion odwiedzając aż 7 polskich miast. Ja miałem niezwykłą przyjemność obcować z muzyką zespołu 15 kwietnia w warszawskiej Progresji.

Koncert miał rozpocząć Andy Sears, były wokalista zespołu Twelfth Night. Jak się okazało, spora część widowni nie wiedziała nic nie tylko o samym wokaliście, ale nawet i o jego byłym zespole. Dla przypomnienie Twelfth Night to jeden z prekursorów rocka neoprogresywnego w Wielkiej Brytanii. Andy rozpoczął swój koncert o godzinie 20.00, a zakończył go po 45 minutach. Niestety jego występ muszę określić w ramach lekkiego rozczarowania. Wokalista wykonał tzw. one-man show wykonując w znacznej większości utwory swojego zespołu sprzed lat albo akustycznie (przy akompaniamencie gitary lub fortepianu) lub przy muzyce Twelfth Night… puszczonej z telefonu! Pierwsza sprawa, że wokal Andy’ego całkowicie nie nadawał się do akustycznych utworów (a sposób ich interpretacji przez wokalistę psuł jakikolwiek klimat), druga że brak zespołu grającego z Searsem był bardzo odczuwalny. O ile na początku chciałem, aby Andy jak najszybciej zszedł ze sceny, to musze przyznać że w trakcie występu zmieniłem trochę swoje nastawienie oceniając że „nie było wcale tak źle”. Andy promieniował pewnością siebie, poczuciem humoru, rzucał żartami, ale jego inicjatywy śpiewania z publicznością, najpierw do całkowicie nierozgrzanej w trakcie pierwszego utworu, którego praktycznie nie znała, a później do niezwykle sentymentalnej, wyciszonej kompozycji wyszły (zresztą jak sam to stwierdził) terrible. W każdym razie ja miałem przyjemność wysłuchania chociażby wiekowych Love Song oraz Fact and Fiction, a publiczność nagrodziła muzyka bądź co bądź niezwykle gorącymi owacjami.

Dość szybko minął krótki występ Andyego i przyszła pora na niekwestionowaną gwiazdę wieczoru czyi legendę muzyki progresywnej, zespół Pendragon. Co do frekwencji to nie byłem nią zaskoczony, byłem nią zszokowany! Porównując widownię na progresywnych zespołów starej daty w tym miejscu frekwencja była wprost wybitna. Na koncert przyszło naprawdę sporo ludzi, w tym nawet pokaźna ilość młodzieży więc nie czułem się wyobcowany w towarzystwie, jak to czasem ma miejsce na takich koncertach. 

Rozpoczęło się tak, jak można było się spodziewać czyli od tytułowego numeru na nowym krążku zespołu pt. Passion przechodzącego w Back In the Spotlight z The World. Nick Barrett zapowiadał, że na polskiej trasie zespół będzie grał utwory, których nigdy jeszcze nie prezentował w naszym kraju albo te, których nie grał od dawien dawna. Back In the Spotlight do takich z pewnością należy. W dalszej kolejności otrzymaliśmy piękne Ghosts z mojego ulubionego albumu Brytyjczyków The Window of Life i zapowiedziane jako utwór, z którego warstwy lirycznej zespół jest naprawdę dumny, pod tytułem The World. Dość wnikliwie badałem wszystkie źródła z poprzedzających warszawski koncert występów zespołu w naszym kraju w poszukiwaniu setlisty, jednak nie udało mi się z zdobyć pewnych informacji co do repertuary grupy. W napięciu oczekiwałem na utwór, który jak się okazało miał później się rozpocząć. Klawiszowe tło Nolana… czy to ten? czy to ten? Tak! Wejście do gry gitary Barretta rozwiało wątpliwości, że If i Were the Wind (and you are the Rain) właśnie się rozpoczęło. Trzeba przyznać, że muzycy byli w naprawdę wysokiej formie i widać było (szczególnie po postawie perkusisty) że cieszą ich występy scenicznie. Owacje, okrzyki i niezwykle gorące przyjęcie jakie zgotowała zespołowi warszawska publiczność chyba ich samych zaskoczyła. Oklaski (a później skandowanie nazwy zespołu) po zakończeniu utworów niemal nie ustawały. Kolejnym utworem okazał się pochodzący z Pure, cięższy od poprzedników, ale mimo tego dobrze przyjęty Freak Show, a następnie utwór z Passion pt. Empathy. Na nową płytę zespołu trochę narzekałem, ale podany utwór wypadł doprawdy fenomenalnie, w mojej opinii chyba najlepiej z całej koncertowej stawki, a solo Barretta z tego utworu wystrzeliło wszystkich zgromadzonych na inną orbitę. This Green and Pleasent Land, które nastąpiło po Empathy mimo że jest moim ulubionym kawałkiem z Passion nie wypadło tak dobrze jak poprzednik i odrobinę mnie zawiodło, ale zarówno z następnymi Shade i Feeding Frenzy z pewnością utrzymał wysokie poziom występu. Koncert dalej się rozkręcał. Publiczność do czerwoności rozgrzał tzw. koncertowy pewniak Stargazing, a na wyżyny emocjonalnego uniesienia wyniósł wszystkich śpiewany przez publiczność The Last Man on Earth. Po tym utworze muzycy zeszli ze sceny, jednak warszawska publiczność nie dała za wygraną i usłyszeliśmy aż trzy bisy. Najpierw wypraszane już dużo dużo wcześniej przez część publiczności Indigo, później utwór, który uznałem za specjalny prezent dla mnie. Jeszcze dzień przed koncertem oczarowany utworem pt. Prayer z The World wzdychałem, że „jego jutro na pewno nie zagrają” bo zespół nie zwykł go grywać od dłuższego czasu. Jakież było jednak moje zdziwienie, wzruszenie i niedowierzanie, kiedy runęły na mnie pierwsze nuty tegoż właśnie utworu! Była to dla mnie absolutna niespodzianka i chyba najmilszy moment wieczoru. Ostatnim utworem okazał się niezwykle ciepło przyjęty Paintbox, jedyna kompozycja  pochodząca z albumu The Masquerede Overture, którą zagrał zespół. Tak właśnie zakończył się pierwszy w moim życiu koncert Pendragon trwający aż 2 godziny i 20 minut!

Był to naprawdę piękny, momentami wzruszający wieczór. Sam występ zespołu stał na naprawdę wysokim poziomie, muzycy mieli bardzo dobry kontakt z publicznością, na twarzach muzyków widać było radość, a o wszystkim mówiła mokra koszulka Barretta. Z utworów zaprezentowanych tego wieczoru najlepiej w mojej opinii wypadły Empathy, The Last Man on Earth, Indigo oraz Paintbox. Najnowsze utwory z Passion nie odbiegały poziomem od swoich kolegów z innych albumów, a większość publiczności usłyszała je po raz pierwszy. Ogólnie setlista zespołu okazała się bardzo trafną, chociaż jakby się tak zastanowić, czego zespół by nie zagrał i tak wypadłoby świetnie. Koncert na pewno będę wspominał bardzo ciepło, bo oprócz paru niedociągnięć dźwiękowo-organizacyjnych nie było na co narzekać. Naprawdę chciałoby się więcej takich wieczorów. Jak podsumował Nick Barrett, był to najlepszy wieczór jaki Pendragon spędził w Warszawie.
Po zakończeniu utworu do pozostałej i oczekującej widowni wyszli wszyscy muzycy formacji rozmawiając z fanami, żartując i rozdając autografy. Spełniły się więc marzenia co niektórych ;)
Setlista wieczoru, której jednak co do kolejności nie jestem pewny:

The Last Man on Earth
___________

piątek, 15 kwietnia 2011

Recenzja: Ulver - Wars of the Roses (2011)


Muszę przyznać, że do nowej płyty Ulver zabierałem się jak pływak sprawdzający miejsce, gdzie ma za chwilę pływać. Badając brzeg, powoli zanurzałem się w wodzie po łydki, później po kolana podejrzliwie i powoli badałem zawartość Wars of the Roses. Zespół przyzwyczaił mnie do tego, że jego twórczość ma ukryte dno, które dopiero po dość długim czasie spędzonym przy albumie można odkryć i w sposób właściwy sobie przyswoić. Trochę czasu zajęło mi więc żeby zanurzyć się całym ciałem w ulverowskich wodach i swobodnie po nich pływać. Dopiero wtedy, po długim czasie badawczym, mogłem rozpocząć recenzję Wars of the Roses. Albumu, którego nazwa pochodzi od wojny domowej w Anglii rozgrywanej w II połowie XV wieku zwaną w Polsce wojną dwóch róż.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Relacja: Warszawa brzmi ciężko. Indukti najciężej

Warszawa brzmi ciężko, bo taką właśnie nazwę otrzymał warszawskie koncert, jest festiwalem prezentującym dorobek warszawskiej sceny metalowej. Pierwsza edycja, w której mogłem uczestniczyć odbyła się 10 kwietnia w warszawskiej Proximie. Trzeba z całą pewnością przyznać, że o festiwalu od dawna było naprawdę głośno. Od wielu tygodni z rożnych stron dochodziły do mnie informacje o tym wydarzeniu i trzeba oddać to organizatorom, że o promocję zatroszczyli się w sposób niebywały. Musiało się to przełożyć na koncertową frekwencję i choć co niektórzy na nią narzekali, to w mojej opinii festiwal zebrał sporą część publiczności mimo braku jakiejś spektakularnej gwiazdy, a taką jawiła się Antigama. Poza tym na każdego uczestnika festiwalu czekały mini-książeczki poświęcone festiwalowi i opisujące jego formułę czy też występujące na nim zespoły oraz kieliszek wódki (o ile było się pełnoletnim ma się rozumieć).

wtorek, 12 kwietnia 2011

Audycja nr 7 - rok 1969 (III)

Co mogliśmy usłyszeć w trakcie siódmej zaprogowej odsłony? Tym razem było dość nietypowo... Oprócz wyprawy po muzycznych dokonaniach roku 1969 wspomnieliśmy o elektryzującej fanów muzyki progresywnej premierze najnowszego dzieła zespołu Pendragon pt. Passion i o rozpoczętej dziś trasie koncertowej tegoż zespołu po naszym kraju. Na zakończenie ogłoszone zostały wyniki konkursu skierowanego do młodych zespołów, w którym to zwycięzcą okazał się zespół No Problem, który za pośrednictwem audycji zarejestruje swój własny utwór w profesjonalnym studio nagraniowym. Zespołowi serdecznie gratuluję, a także dziękuje wszystkim pozostałym zlokalizowanym od Tarnowa po Ełk,  grającym od reggeae po thrash metal, od naprawdę początkujących po te bardziej doświadczone, za niezwykle duży odzew. Do usłyszenia już za tydzień!

Setlista
1. Zaprogowe intro
2. Can - Mary, Mary so Contrary (Monster Movies, 1969)
3. Kevin Ayers - Town Feeling (Joy of a Toy, 1969)
4. Jethro Tull - A New Day Yesterday (Stand Up, 1969)
5. Chicago - Introduction (The Chicago Transit Authority, 1969)
6. Pendragon - Freeding Frenzy (Passion, 2011)
7. No Problem - Bardzo, Bardzo (live)

Chicago - The Chicago Transit Authority

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Nowy album i trasa koncertowa Pendragon

Już dziś światło dzienne ujrzał nowy album neoprogresywnej grupy Pendragon pt. Passion. Krążek nawiązuje do muzycznych fundamentów i eksperymentów brzmieniowych z poprzednika Pure i jest kolejnym krokiem w rozwijaniu stylu zespołu. Jak mówi lider zespołu, Nick Barrett: Nasz nowy album jest dla nas kolejnym krokiem naprzód na muzycznej drodze, miksy brzmią naprawdę znakomicie. Od czasu premiery Pure przybyło nam wielu nowych fanów i mam nadzieje, ze dzięki tej płycie ich liczba znów się zwiększy. Czy życzenia Barretta się spełnią będziecie mogli sprawdzić podczas trasy koncertowej promującej Passion, która obejmie aż siedem polskich miast! Zespołowi towarzyszyć będzie Andy Sears, były wokalista Twelfth Night.

Na płycie znalazło się 7 utworów:
1. Passion
2. Empathy
3. Feeding Frenzy
4. This Green and Pleasant Land
5. It’s Just A Matter of Not Getting Caught
6. Skara Brae
7. Your Black Heart


Trasa koncertowa zespołu po Polsce promująca Passion przedstawia się następująco:
12.04.2011 - Poznań, klub "Blue Note"
13.04.2011 - Gdańsk, "Parlament"
14.04.2011 - Bydgoszcz, "Filharmonia Pomorska"
15.04.2011 - Warszawa, klub "Progresja"
16.04.2011 - Kraków, "Loch Ness"
17.04.2011 - Bielsko-Biała, "BCK"
18.04.2011 - Wrocław, "Firlej"
20.04.2011 - Katowice, "Teatr Śląski" 


Korzystając z okazji informuję, że niespełna dwie godziny temu minął termin składania zgłoszeń na konkurs nagraniowy. Serdecznie dziękuję w imieniu swoim i głównych organizatorów przedsięwzięcia za niesamowicie duży odzew. Wyniki zostaną oficjalne ogłoszone już podczas najbliższej odsłony audycji czyli 12 kwietnia.

środa, 6 kwietnia 2011

A King Crimson ProjeKct - muzyczna sensacja tego roku!

Kiedy w lutym 2009 roku doszło do spotkania Roberta Frippa i Jakko Jakszyka, żaden z nich nie podejrzewał, że sesje gitarowych improwizacji zakończą się nagraniem pełnego albumu i to wydanego jako projekt King Crimson. Przyjazd saksofonisty i byłego członka KC Mela Collinsa dodał barw i wzbogacił nowe utwory. Skład grupy uzupełnili ostatecznie basista Tony Levin i Gavin Harrison, perkusista Porcupine Tree (obaj zasilili szeregi King Crimson w 2008r.), którzy nagrali swoje partie w swoich studiach. I tak coś, co zaczęło się jako prosta wymiana muzycznych pomysłów, przerodziło się w album pełen znakomitych utworów, które odkrywają coś nowego przy każdym kolejnym przesłuchaniu, czego zresztą można się było spodziewać po muzykach tego kalibru. To bogaty brzmieniowo zbiór zaskakująco przystępnych kompozycji, które są jednocześnie bardzo intymne i pełne rozmachu i na pewno znajdą drogę do serc słuchaczy, których nigdy nie podejrzewano by o "karmazynowe" inklinacje. Wszystko to jest oczywiście zasługą znakomitych muzyków, a sam Robert Fripp przyznał, że jest to jego ulubiony album spośród tych, do których powstania znacząco się przyczynił. Kryje bowiem w sobie gen Crimson, choć trudno go uznać za typowe wydawnictwo KC.


Wcześniejsze rocznicowe wydawnictwa King Crimson zostały bardzo ciepło przyjęte zarówno przez krytyków jak i publiczność, a zainteresowanie kompozycjami grupy stale rośnie, co przekłada się na ich wykorzystanie przy różnych okazjach. Covery utworów King Crimson pojawiły się na ostatnich wydawnictwach artystów tak odmiennych stylistycznie jak raper Kanye West, wokalista jazzowy Kurt Elling i folkowa grupa The Unthanks.

Płyta ukaże się na rynku w trzech wersjach - jako pojedyncze CD, zestaw CD/DVD-A zawierający na dysku DVD m.in. cały album zmiksowany w formacie 5.1 surround, high definition 24/96 stereo, alternatywne miksy, improwizacje z pierwszych sesji i wideoklip do utworu tytułowego oraz w limitowanym nakładzie na 200 gramowej płycie winylowej.



A King Crimson ProjeKct - Jakszyk - Fripp - Collins - A Scarcity Of Miracles

1. A Scarcity of Miracles
2. The Price We Pay
3. Secrets
4. This House
5. The Other Man
6. The Light of Day

Robert Fripp - Guitars, Soundscapes
Mel Collins - Alto & Soprano Saxophones, Flute
Jakko M Jakszyk - Guitars, Vocals, Gu Zheng, Keyboards
Tony Levin - Bass & Chapman Stick
Gavin Harrison - Drums & Percussion

wtorek, 5 kwietnia 2011

Audycja nr 6 - rok 1969 (II)

Tym razem było krotko, acz treściwie. Pobiłem rekord audycji i udało mi się zmieścić aż 9 utworów w trakcie godziny, za to za tydzień z pewnością odwrócimy statystykę ;) Mimo braku dostępu do internetu sądzę, że audycja była naprawdę ciekawa i można by rzec pouczająca w niektórych aspektach. Pomówiliśmy sobie między innymi o początkach Genesis, o krautrocku czy narodowej specyfice odłamów muzyki progresywnej w danych krajach. Za tydzień kontynuujemy badanie niezwykle bogatego roku 1969, ale i wspomnimy sobie o ciekawej premierze płytowej, która będzie miała miejsce już w najbliższym czasie (a co to będzie niech pozostanie tajemnicą) ;)

Setlista:

1. Zaprogowe intro
2. The Moody Blues - In the Beginning (On the Threshold of a Dream, 1969)
3. The Moody Blues - Lovely to See You (On the Threshold of a Dream, 1969)
4. Iron Butterfly - In the Time of Our Lves (Ball, 1969)
5. Can - Father Cannot Yell (Monster Movies, 1969)
7. High Tide - Fullist's Lament (Sea Shanties, 1969)
8. Genesis - In the Wilderness (From Genesis to Revelation, 1969)
9. Colosseum - Those About to Die (Those About to Die Salute You, 1969)
10. Santana - Soul Sacrafice (Santana, 1969)
11. Zaprogowe outro

Can - Monster Movies (1969)

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Biuletyn podProgowy

Dnia 4 kwietnia czyli dziś ma miejsce premiera Biuletynu podProgowego - niezwykle ciekawego czasopisma poświęconego muzyce progresywnej.

Oto co piszą o Biuletynie jego twórcy za pośrednictwem serwisu: progrock.org.pl:


Wraz z pierwszymi oznakami nadchodzącej wiosny poczuliśmy w sobie pragnienie powołania do życia czegoś, co będzie się znacznie różniło od zwykłych form działalności portalu poświęconego szeroko rozumianej muzyce.


Po kilku dniach „burzy mózgów” i dniach wcielania pomysłu w życie, oddajemy w Wasze ręce wstępny projekt czegoś, co traktujemy jako zalążek czegoś większego - przyszłościowego, co rysuje się nam w zasięgu naszych możliwości.
Nowe technologie to również nowe wyzwania, którym chcemy sprostać - iPody, iPady, czytniki ebooków czy nawet tradycyjna forma drukowanego czasopisma to media tylko pozornie zarezerwowane dla profesjonalistów, od lat znakomicie radzą sobie na tych polach hobbyści-zapaleńcy, żeby przytoczyć chociażby anglojęzyczny Shindig!, który przebył drogę od ręcznie kopiowanego biuletynu do szeroko znanego w świecie pisma.


Nieograniczony nakład (który jest zaletą formy cyfrowej) i darmowe rozpowszechnianie pozwoli nam dotrzeć do dużej liczby czytelników, co będzie z pewnością atrakcyjną formą promocji muzyków, ale również autorów naszych tekstów i sponsorów (reklamodawców), których gorąco namawiamy do współpracy. Dodatkowym atutem jest również fakt, że pismo można w łatwy sposób przechowywać, przesłać zaprzyjaźnionej osobie czy np. wydrukować konkretny jego artykuł.
Zaczynamy skromnie, korzystając z dostępnych tekstów, ale jeśli znajdziemy osoby chętne wesprzeć nasze działania, to będziemy sukcesywnie wzbogacać biuletyn o nowe działy i teksty dedykowane, aby uzyskać postać pełnoprawnego pisma o muzyce ambitnej. Muzyce, o której warto pisać i inspirować nią naszych czytelników. Mamy pomysły i  możliwości, aby stworzyć nowoczesne i godne zainteresowania pismo o muzyce. Dołączcie do Nas już teraz!

Wszelkie pytania i propozycje proszę kierować na adres progrock@progrock.org.pl


Biuletyn jest darmowy i można go pobrać klikając na ten link: Biuletyn podProgowy. W imieniu swoim oraz redakcji serdecznie zapraszam!