poniedziałek, 28 listopada 2016

Świt

Muzyka psychodeliczna i krautrockowa (przede wszystkim scena niemiecka) będzie tematem przewodnim najbliższej audycji za PROGiem. W roli głównej grupa Eloy z albumem Dawn.

W roku 1976 działo się sporo. To kolejny rok systematycznego zanikania klasycznego krautrocka i muzyki psychodelicznej, a jednocześnie wykształcania się bardziej przestrzennych, plastycznych brzmień. Za PROGiem przede wszystkim przyjrzymy się niemieckiej formacji Eloy, która przeszła stopniową ewolucję z krautrocka, by w połowie lat 70-tych nagrywać dość przełomowe i bardzo wpływowe płyty. Album Dawn to kolejny krok w rozwoju grupy i przedsmak opus magnum z roku 1977. Zerkniemy także na inne krautrockowe formacje, choć w roku 1976 niewiele spośród nich było jeszcze aktywnych. Zaprezentuję muzykę Popol Vuh oraz m.in. Can i Guru Guru. Dużo miejsca poświęcimy także Far East Family Band i najlepszej płycie grupy, Parallel World.

Start - niedziela (4 grudnia), 21:00. Do usłyszenia! 

Eloy, 1978

niedziela, 27 listopada 2016

Audycja przeniesiona

Ze względu na moje przeziębienie dzisiejsza audycja za PROGiem zostaje przeniesiona na następny tydzień. Od 21:00 w Radiu Aktywnym usłyszymy powtórkę jednej z archiwalnych audycji.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Recenzja: Van der Graaf Generator - Do Not Disturb (2016)


Bardzo bałem się tej płyty. Ostatnie wydawnictwo solowe Hammilla w ogóle mi się nie spodobało, zaś poprzedni studyjny album Van der Graaf Generator zebrał najgorsze recenzje w ponad 40-letniej historii grupy. No i brak Davida Jacksona. Czy bez najważniejszego instrumentu zespół będzie w stanie zbudować przekonującą całość? Wątpliwości było sporo, ale skoro Panowie kazali "nie przeszkadzać", to i ja postanowiłem dać albumowi szansę. Pierwsze odsłuchanie i... niestety potwierdziły się wszystkie moje obawy.

Ale tak to z tymi pierwszymi odsłuchaniami bywa. Z każdym kolejnym było coraz lepiej, choć płyta do lekkich nie należała. Można było się jednak tego spodziewać - to w końcu Van der Graaf Generator! Ostatecznie muszę przyznać, że to naprawdę bardzo solidne wydawnictwo. Na 57 minut muzyki mamy 9 utworów (z wersji winylowej wycięto dwa), z czego każdy ma wiele walorów i nie trafił na płytę przypadkowo. Warto podkreślić klimat wydawnictwa, który powinien zadowolić wszystkich wielbiących grupę zwłaszcza za wydawnictwa z lat 70-tych. Do Not Disturb ma wyraźny posmak albumów z tej epoki. Niekiedy mam nawet wrażenie, jakby niektóre utwory z tej epoki właśnie pochodziły. Taki Aloft, Room 1210, Almost the Words (świetne zakończenie!) czy Go brzmią jak żywo wyjęte z dawnych lat. Decyduje o tym nie tylko prowadzenie kompozycji, ale i mocno klasyczne brzmienie.

Do Not Disturb okazał się bardzo różnorodnym wydawnictwem. Sporo tu zwrotów akcji i żonglowania muzycznymi tematami (Forever Falling początkiem przypomina mi Dire Straits!). Charakter muzyki Van der Graaf Generator za każdym razem został jednak zachowany. Wielkim wyzwaniem na pewno było poradzenie sobie bez Jacksona, bez którego wielu fanów nie wyobrażało sobie dalszego funkcjonowania formacji. Z ogromnym zaskoczeniem muszę przyznać, że misja zakończyła się pełnym sukcesem. Tak naprawdę ani razu nie towarzyszy nam poczucie braku jakiegokolwiek instrumentu. Choć rzeczywiście saksofon mógł wzbogacić nieco brzmienie, to lider grupy sprytnie "zatuszował" wszystkie takie momenty. Przede wszystkim oparł się na solidnym gruncie, obudowanym na instrumentach klawiszowych. Dodatkowo często uderza gitarowym przesterem (Aloft, (Oh No I Must Have Said) Yes), wielokrotnie podkręca instrumenty klawiszowe, a aby nadać płycie więcej kolorytu posiłkuje się fragmentami zbliżonymi do muzyki eksperymentalnej, fusion czy psychodelicznej. Dzięki temu udało się zbudować album o jednorodnym muzycznym charakterze, który jest jednocześnie wydawnictwem dość różnorodnym. Muzycznie także jest bez zarzutu. Hammill śpiewa świetnie (on naprawdę ma 70 lat?), a instrumentalna maszyna pracuje doskonale. Czy którąś z kompozycji można wyróżnić? Właściwie to nie - jest bardzo równo. Za każdym razem ciekawie i zaskakująco.

Van der Graaf Generator nie potrzebował tej płyty. Grupa nie koncertuje, a w XXI na sprzedaży nośników zarabiają jedynie najwięksi. Po co więc jest ten album? Z ciągłej potrzeby muzycznego wypowiedzenia się. Przyznam, że jestem bardzo zaskoczony wysokim poziomem tego wydawnictwa, bo niewiele na to wskazywało. Do Not Disturb naprawdę broni się w całej rozciągłości. To bardzo solidny, szczery album, który wielokrotnie przenosi nas do złotych lat VdGG. Fani Generatora - posłuchajcie!

Lista utworów:
 1. Aloft (6:55)
2. Alfa Berlina (6:39)
3. Room 1210 (6:47)
4. Forever Falling (5:37)
5. Shikata Ga Nai (2:21)
6. (Oh No, I Must Have Said) Yes (7:45)
7. Brought To Book (7:53)
8. Almost The Words (7:53)
9. Go (4:29)

niedziela, 20 listopada 2016

Audycja nr 171 - rok 1976 (XVI)

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Os Mutantes - Sagitarius (Ao Vivo, 1976)
3. Invisible - El anillo del Capitán Beto (El Jardín de los Presentes, 1976)
4. Invisible - Los libros de la buena memoria (El Jardín de los Presentes, 1976)
5. Crucis - No Me Separen de Mi (Los Delirios del Mariscal, 1976) 
6. Crucis - Los Delirios del Mariscal (Los Delirios del Mariscal, 1976)
7. La Máquina de Hacer Pájaros - Bubulina (La Máquina de Hacer Pájaros, 1976)
8. La Máquina de Hacer Pájaros - Como Mata el Viento Norte (La Máquina de Hacer Pájaros, 1976)
9. La Máquina de Hacer Pájaros - Ah, te ví entre las luces (La Máquina de Hacer Pájaros, 1976)
10. Terreno Baldio - Pássaro Azul (Terreno Baldio, 1976)
11. A Barca Do Sol - Durante o Verăo (Durante o Verăo, 1976)
12. Mia - El Casamiento de Alicia (Transparencias, 1976) 
13. El Reloj - Al Borde Del Abismo (El Reloj II, 1976)
14. Espiritu - Obertura Del Desierto Luminoso / Libre y Natural (Libre y Natural, 1976)  
15. Iceberg - Nova (Musica De La Llum) (Coses Nostres, 1976) 
16. Granada - Septiembre (España, Año '75, 1976)
17. Gualberto - Luz De Invierno (Vericuetos, 1976)
18. Haizea - Argizagi ederra (Hontz Gaua, 1976)
 
Crucis - Los Delirios del Mariscal

niedziela, 13 listopada 2016

Audycja nr 170 - rok 1976 (XV)

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Cos Viva Boma (Viva Boma, 1976)
3. Zao Natura (Kawana, 1976)
4. Magma Üdü Ẁüdü (Üdü Ẁüdü, 1976)
5. Magma De Futura (Üdü Ẁüdü, 1976) 
6. Samla Mammas Manna Första Satsen (Snorungarnas Symfoni, 1976)
7. Laboratorium Modern Pentathlon (Modern Pentathlon, 1976)
8. Frank Zappa The Black Napkins (Live) (Zoot Allures, 1976)
9. Frank Zappa Torture Never Stops (Zoot Allures, 1976)
10. Frank Zappa Zoot Allures (Zoot Allures, 1976)
11. The Residents - (I Can't Get No) Satisfaction (The Third Reich 'n Roll, 1976/1998)
12. Area Giro, Giro Tondo (Maledetti (Maudits), 1976) 
13. Art Zoyd Simulacres (Symphonie pour le jour où brûleront les cités, 1976)
14. Potemkine - Zed (Foetus, 1976) 

Magma - Üdü Ẁüdü

wtorek, 8 listopada 2016

Recenzja: Tides From Nebula - Safehaven (2016)

 

W życiu każdego zespołu następuje moment, w którym przestaje dynamicznie przeć do przodu, a rozpoczyna kultywowanie swojej pozycji i wykreowanego stylu. Przyznam, że byłem pod ogromnym wrażeniem tego, że Tides From Nebula potrafił wydać trzy, całkowicie różniące się od siebie płyty, zachowując swój styl, a jednocześnie nie wychodząc poza ramy post rocka. Podejrzewałem jednak, że ta czwarta nie będzie już tak nowatorska. 

To jak dotąd najkrótsza płyta zespołu. Trwa niespełna 44 minuty i podzielona została na 8 utworów, z czego do czynienia mamy z kompozycjami oscylującymi wokół 5-6 minut. Na froncie otrzymaliśmy zdjęcie Cayan Tower. Jest to ponad 300 metrowy wieżowiec, zbudowany w Dubaju. Ta ciekawa okładka mogła symbolizować osamotnienie, nowoczesność, chłód, rozwój, stabilność, pięcie się do góry... Każdy z tych elementów, choć w różnych proporcjach, rzeczywiście obrazuje zawartość Safeheven.

Safeheven to płyta, która jest zbiorem kierunków wytyczonych przez zespół na poprzednich trzech albumach. Podobno do prac nagraniowych przystępowano bez żadnych założeń taktycznych, stąd efektem jest dosyć różnorodny materiał - Tides From Nebula w pigułce. W porównaniu do poprzednich dwóch wydawnictw mamy tu więcej mroku i pazura (Traversing!) oraz sporo podkręconego basu, co szybko przywodzi nam na myśl Aurę. Nie brakuje kojących, wyciszonych fragmentów jak w Colour of Glow czy The Lifter, które bezpośrednio odnoszą się do Earthshine. Jest tu także przestrzeń i muzyczna dynamika znana z ostatniego Eternal Movement (odniesień do tego wydawnictwa jest najwięcej), a które odnajdziemy chociażby w Knees to Earth. Mocno stanowi to o tym, że Safeheven to tytułowa "bezpieczna przystań", czyli dość zachowawcza płyta, która kultywuje styl grupy i ugruntowuje jego pozycję. Tym bardziej, że choć wydawnictwo nie jest kopią poprzednich albumów, to nowatorskich rozwiązań, do których zespół przyzwyczaił, nie ma tu zbyt wiele. Choć takowe oczywiście są. Trochę nowej jakości mamy w kapitalnym, singlowym We are the Mirror - jest tu taki specyficzny niepokój. Po raz pierwszy pojawiają się wokalizy (tytułowy Safehaven). Grupa obrała kompozycyjno-aranżacyjny kierunek na dopieszczone, "elektroniczne" brzmienia i ozdobniki (początek Home), zaś mniej jest gitarowego brudu i organiczności. No i produkcja. Ten album brzmi zupełnie inaczej, gdyż po raz pierwsi sami muzycy byli za nią odpowiedzialni. Z naprawdę dobrym końcowym efektem - powiedziałbym nawet, że to najlepiej brzmiący album grupy.

Największą nowością Safehaven jest klimat wydawnictwa. I niestety jest to zmiana na minus. Do tej pory muzyka Tides From Nebula pochłaniała, byliśmy jej częścią. Razem z Aurą kotłowaliśmy się w otchłani, czekając na ulewę lub uderzenie błyskawicy, w Earthshine egzystowaliśmy w topniejących soplach lodu i z odmrożonymi policzkami przemierzaliśmy burzę śnieżną, w Eternal Movement poddawaliśmy się wiejącemu wiatrowi i czuliśmy ogrzewające promienie słoneczne. Na Safeheven muzyka jest jakby... obok nas. Tak, gdybyśmy ciągle frunęli obok stojącego na okładce budynku, ale za każdym razem nie mogli przebić jego ścian i znaleźć się w środku. Gdy się to udaje, to budynek jest pusty - witają nas szare, zimne, stare ściany. Wydawnictwo mało absorbuje słuchacza, a to była do tej pory kluczowa cecha twórczości zespołu.

Safehaven to bez wątpienia udany album. Słucha się go bardzo przyjemnie i robi naprawdę dobre wrażenie, jednak jest mniej angażujący niż wcześniejsze płyty formacji. Choć wydawnictwu należy wystawić pozytywną ocenę, to mimo wszystko jest to najmniej porywająca propozycja w dyskografii Tides From Nebula.

Lista utworów:
1. Safehaven
2. Knees To The Earth
3. All The Steps I've Made
4. The Lifter
5. Traversing
6. Colour of Glow

7. We are the Mirror
8. Home

niedziela, 6 listopada 2016

Audycja nr 169 - rok 1976 (XIV)

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Maryla Rodowicz - Sing-Sing (Sing-Sing, 1976)
3. Czesław Niemen - Odkrycie nowej galaktyki / Mleczna droga (Katharsis, 1976)
4. Czesław Niemen - Planeta Ziemia (Katharsis, 1976)
5. Czesław Niemen - Z listu do M. (Katharsis, 1976)
6. Budka Suflera - Noc nad Norwidem (Przechodniem byłem między Wami, 1976)
7. SBB - W kołysce dłoni Twych (ojcu) (Pamięć, 1976)
8. SBB - Z których krwi krew moja (Pamięć, 1976)
9. Breakout - Słuchaj rytmu (NOL, 1976)
10. Laboratorium - Funky for Franki (Modern Pentathlon, 1976)
11. Laboratorium - ABZ (Modern Pentathlon, 1976)
12. Zbigniew Seifert - City of Spring (Man of the Light, 1976)
13. Anna Jantar - Za każdy uśmiech (Za każdy uśmiech, 1976)
14. DAH - Ko te sada ljubi (Povratak, 1976)
15. DAH - Šošana (Povratak, 1976)
16. Fermáta - Pieseň Z Hôľ (Pieseň Z Hôľ, 1976)
17. Kolinda - Duda notak (Kolinda, 1976)
18. Martin Kratochvíl & Jazz Q - Toledo (Elegy, 1976)
19. Jerzy Połomski - Sentymentalny świat (Z Tobą świat nie ma wad, 1976)

SBB - Pamięć

piątek, 4 listopada 2016

Pamięć

Scena progresywnej muzyki polskiej, z grupą SBB w roli głównej, będzie tematem przewodnim niedzielnej audycji za PROGiem.

Na naszej scenie, wbrew temu co działo się na Zachodzie, trudno było zaobserwować jakiekolwiek symptomy kryzysu gatunku. SBB ciągle się rozwijał, wydając Pamięć, jedną z najlepszych płyt w swojej dyskografii. Czesławowi Niemenowi znowu nie zabrakło pomysłów na kolejnej płycie Katharsis. Drugi album wyszedł spod skrzydeł Budki Suflera, która potwierdziła, że udany debiut nie był dziełem przypadku. Pojawił się także Laboratorium, prezentując interesujący fusion. Właśnie Ci czterej artyści będą bohaterami niedzielnej audycji za PROGiem. Nie zapomnimy jednak o innych cenionych polskich grupach oraz o szczypcie muzyki popularnej, która królowała nad Wisłą w roku 1976.

Oprócz tego zajrzymy na rynki innych krajów bloku wschodniego. Jak można się spodziewać, najdłużej pobędziemy w Czechosłowacji i na Węgrzech. Będzie ciekawie! :)

Start - niedziela (6 listopada), 21:00. Do usłyszenia!

SBB, 1975

wtorek, 1 listopada 2016

Recenzja: Opeth - Sorceress (2016)


Ostatni raz na zakupach winylowych byłem jakiś miesiąc temu. Przez wiele minut szperałem w dziale "Rock - lata 70-te", oglądając kolejne i kolejne okładki, gdy w końcu przystanąłem. Wystarczył rzut oka. Delikatnie drżącymi dłońmi wyciągnąłem winyl z pudełka i zająknąłem: "O nie...! I okładka też?!" - w moich rękach znalazła się płyta Nazareth, a na okładce paw.

Choć Akerfeldt w wywiadach zaprzeczył, że występuje tu jakiekolwiek nawiązanie (czyżby?) to było pewne, że będziemy mieli do czynienia z kolejną płytą w stylu retro. Mówił o tym tytuł albumu (Sorceress - kultowa kompozycja Return to Forever) jak i utwory: The Wild Flowers (pionier sceny Canterbury) czy The Seventh Sojourn (płyta The Moody Blues). Mówił o tym wypuszczony singiel, a w końcu sam Akerfeldt, pytany o inspiracje wymieniając m.in. Family, Led Zeppelin, Jethro Tull, Return to Forever czy Abbę. Muzycznie miało być podobnie jak na poprzednich dwóch albumach, ale nieco ciężej.

Zaskoczeń nie ma. Sorceress to płyta zachowana w klimacie muzyki lat 70-tych. Podobnie jak Heritage i Pale Communion cechuje ją duża różnorodność. Bliżej jej jednak do surowości Heritage, niż melodyjności i przebojowości Pale Communion. Czy jest to płyta cięższa? Jedynie momentami. To co ją najbardziej wyróżnia to poziom, a ten jest o wiele wyższy niż na dwóch wyżej wymienionych. Czyżby "nowy" Opeth w końcu doczekał się naprawdę dobrego wydawnictwa?
Sorceress to płyta trwająca ponad 56 minuty i składająca się z 11 utworów. Wersja rozszerzona zawiera dodatkowo 5 utworów, z czego dostajemy dwie całkowicie nowe kompozycje (nie odstające poziomem od dysku podstawowego) i trzy nagrania koncertowe (Cusp Of Eternity, The Drapery Falls, Voice Of Treason). Samą płytę można podzielić na dwie części: utwory spokojne (akustyczne) i te bardziej dynamiczne. Do tych pierwszych zaliczy się piękny Perspehone, grany (i śpiewany) na modłę Jethro Tull Will O The Wisp, folkowo-orientalny The Seventh Sojurn (utwór o charakterze The Throat of Winter, ale lepszy jakościowo), akustyczny Sorceress 2 z falsetem Akerfeldta oraz Perspehone (Slight Return), czyli klawiszowe outro. W grupie utworów z pazurem mamy tytułowy, okraszony cięższymi riffami Sorceress, z gęstym jak smoła wstępem o charakterze fusion, rytmiczny The Wild Flowers, dynamiczny, bardzo udany Chrysalis, bardzo barwny Stange Brew z ciekawymi riffami, porywającymi wokalami Akerfeldta i świetnymi solówkami (jest tu taki bluesowy flow), melodyjny A Fleeting Glance oraz przebojowy i energiczny Era. Może się więc wydawać, że Sorceress to różnorodna płyta. Trudno temu zaprzeczyć. Każdy utwór przynosi inne rozwiązania muzyczne i nawet w tych dynamicznych utworach mamy sporo zwolnień i na wpół akustycznej gry. Roi się od solówek, a Opeth często przypomina swoje "złote lata", jak w drugiej części Will O The Wisp czy Strange Brew.

Jestem przekonany, że Akerfeldt miał ogrom frajdy przy nagrywaniu tego wydawnictwa. Po pierwsze, każdy utwór jest inny. Sorceress to duże muzyczna spektrum. Po drugie, w każdym utworze Szwed śpiewa w inny, nowy dla siebie sposób. Szersza skala, różne tonacje - muzyk podkreślał, że czuje, że się rozwija. I to czuć. Czuć także, że jest to album szalenie dopracowany, do którego muzycy ogromnie się przyłożyli. Mamy poczucie obcowania z dojrzałą płytą, nagraną przez dojrzały i pewny swego zespół. Jest różnorodnie, bardzo bogato od strony kompozycyjnej i od aranżacyjnej. Otrzymujemy odpowiedni balans melodii oraz ciekawej instrumentalnej gry. Niby wszystko powinno się zgadzać, ale...

Nie chciałem w tym tekście wracać do przeszłości Opeth i porównywać ten album do tych z "poprzedniej epoki". Swoją drogą Akrefeldt, decyzją o podążaniu własną, niezależną muzyczną ścieżką, mocno mi zaimponował. Muzyka to jednak nie matematyka. Tu liczy się przede wszystkim ładunek emocjonalny, nie techniczne zawiłości. Niestety na Sorceress tego ładunku po prostu brakuje... Od premiery wydawnictwa minął już ponad miesiąc. I choć album szybko wpada w ucho i słucha sie go dosyć przyjemnie to przyznam, że wracać do tej płyty mi się zwyczajnie nie chce. Pewnie zagości w moim odtwarzaczu za jakichś kilka tygodni, ale towarzyszyć będą temu bardziej powódki przypomnienia sobie i ponownego przetestowania materiału. Co innego w przypadku Still Life, Damnation czy nawet Watershed. Tu przed oczyma widzę prawdziwą muzyczną przygodę... Epoka lat 70-tych minęła bezpowrotnie. Sentymentalne powracanie do takiego, jak i innego grania, nigdy nie będzie naznaczone oryginalnością i naturalną pasją, a co za tym idzie granie takie nigdy nie będzie produktem wybitnym.

Okładka płyty miała obrazować piękno i bestialstwo, które na tym albumie potrafią współistnieć, wzajemnie się dopełniając. Cięższe i lżejsze fragmenty rzeczywiście często się tu przeplatają, jednak za kwintesencję Sorceress uznałbym po prostu tytuł albumu. Piękna, zwiewna Guślarka, która pojawia się i znika, nie napastuje, a subtelnie naznacza swoją obecnością, potrafiąca oczarować ale i brutalnie zemścić się. Właśnie ten obraz widzę przed oczyma słuchając muzyki Opeth. Sorceress to bez wątpienia udany album. Moim zdaniem najlepszy od zmiany frontu grupy w roku 2010. Różnorodny, bogaty muzycznie, spójny, bez słabych punktów. Tym razem Akerfeldt może być z siebie dumny. 

Lista utworów:
01. Persephone
02. Sorceress
03. The Wilde Flowers
04. Will O The Wisp
05. Chrysalis
06. Sorceress 2
07. The Seventh Sojourn
08. Strange Brew
09. A Fleeting Glance
10. Era
11. Persephone (Slight Return)
Utwory dodatkowe:
12. The Ward
13. Spring MCMLXXIV
14. Cusp Of Eternity (Live)
15. The Drapery Falls (Live)
16. Voice Of Treason (Live)