wtorek, 29 grudnia 2015

By chwycić tęczę...

Nietypowo zapowiada się najbliższa audycja za PROGiem. Zaprezentuję bowiem kanony muzyki... rockowej, które z muzyką progresywną będą miały mniej wspólnego niż nasz regularny materiał. W rolach głównych Rainbow, Jethro Tull oraz Kansas.

Rok 1975 przyniósł wiele wspaniałych płyt i zmian stylistycznych nie tylko w rocku progresywnym. Dynamiczne zmiany nie ominęły żadnego gatunku muzycznego i choć mogłoby się wydawać, że w muzyce rockowej nie da się zbyt wiele wymyślić, to artyści tej epoki mieli na ten temat inne zdanie. Wystarczy wspomnieć, że w roku 1975 założono Iron Maiden oraz Motörhead, czyli dwa zespoły, które miały ogromny wpływ na niemal każdego muzycznego twórcę...

Za PROGiem skupimy się na najważniejszych wykonawcach rockowych roku 1975, którzy przejawiali większe ambicje, niż tworzenie prostych piosenek. Przyjrzymy się losom The Who, po epokowej Quadrophenii. Odpowiemy na pytanie, jak radził sobie Deep Purple bez Ritchiego Blackmore'a i co poczyniał sobie ten ambitny gitarzysta. Będziemy próbować podążyć za nieokiełznanym Ianem Andersonem z Jethro Tull, który na nowym albumie znowu starał się wywracać wszystko do góry nogami. Wspomnimy także pamięć Lemmy'ego Kilmistera z Hawkwind, który po opuszczeniu grupy w roku 1975 założył legendarny Motörhead. Będzie też sporo niespodzianek... Na pewno będziecie mocno zaskoczeni!

Zapowiada się bardzo dynamiczna audycja z prawdziwie rockowym pazurem. Może tym razem usłyszymy mniej ambitnych, progresywnych dźwięków, ale zapewniam, że za PROGiem jak zawsze królować będzie tylko wartościowa muzyka!

Start - niedziela (3 stycznia), 21:00. Do usłyszenia!
Rainbow, 1975

niedziela, 27 grudnia 2015

Audycja nr 145 - rok 1975 (XIV)

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Gentle Giant - Talybont (Free Hand, 1975)
3. Curved Air - It Happened Today (Live, 1975)
4. Los Jaivas - Guajira cósmica (Los Jaivas, 1975)
5. Gryphon - Down the Dog / Raindance (Raindance, 1975)
6. Mandalaband - Om Mani Padme Hum - Movement One (Mandalaband, 1975) 
7. Renaissance - The Vultures Fly High (Scheherazade and Other Stories, 1975)
8. Renaissance - Ocean Gypsy (Scheherazade and Other Stories, 1975)
9. Renaissance - Song Of Scheherazade (Scheherazade and Other Stories, 1975)
10. Strawbs - Ghosts (Ghosts, 1975)
11. Triana - Abre la puerta (El Patio, 1975)
12. Curved Air - Back Street Luv (Live, 1975)
Renaissance - Scheherazade and Other Stories

wtorek, 22 grudnia 2015

Audycja tysiąca i jednej nocy

Najbliższa audycja zapowiada się bardzo... słonecznie. Bohaterem naszego najbliższego spotkania będzie bowiem grupa Renaissance z kultowym albumem Scheherazade and Other Stories.

Renaissance to jedna z kluczowych formacji dla rocka progresywnego. Wykształciła bowiem ciekawe brzmienie, oparte na wpływach muzyki klasycznej i folku oraz na jedynym w swoim rodzaju śpiewie... wokalistki, Annie Haslam. Po trzech bardzo dobrze przyjętych albumach (1972 - Prologue, 1973 - Ashes Are Burning, 1974 - Turn of the Cards) zespół zdecydował się na pewne stylistycznie zmiany. Efektem tych zmian jest, zdaniem wielu, najlepsze dzieło Renaissance w historii... O jakie innowacje chodzi? Tego dowiecie się za PROGiem w niedzielę.

Pod muzyczny temperament i styl Renaissance "ustawiłem" całą najbliższą audycję. Za PROGiem zajrzymy do progresywnej sceny folkowej (Gryphon, Strawbs), "muzyki etnicznej" (Triana, Losa Jaivas), a charakter naszego najbliższego spotkania tym razem będzie oscylował wokół delikatnych, słonecznych, optymistycznych i pogodnych brzmień.

Okazało się, że na ten wieczór wypadło mi ponad dwie i pół godziny muzyki. Dużo czasu i wielu kompromisów wymagało ode mnie nadanie mu ostatecznego kształtu. Jednak dzięki temu przewspaniała muzyka za PROGiem zalana będzie "pod sam kurek".

Start - niedziela (27 grudnia), 21:00. Nie przegapcie!

Renaissance, 1975

niedziela, 20 grudnia 2015

Audycja nr 144 - rok 1975 (XIII)

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Brian Eno - Sky Saw (Another Green World, 1975)
3. Brian Eno - In Dark Trees / The Big Ship (Another Green World, 1975)
4. King Crimson - Larks' Tongues in Aspic, Part Two (USA, 1975)
5. King Crimson - Lament (USA, 1975)
6. King Crimson - Asbury Park (USA, 1975) 
7. Fripp & Eno - Evening Star (Evening Star, 1975)
8. Gentle Giant - Just the Same (Free Hand, 1975)
9. Gentle Giant - On Reflection (Free Hand, 1975)
10. Gentle Giant - Free Hand (Free Hand, 1975)
11. Finch - Register Magister (Glory Of The Inner Force, 1975)
12. SBB - Nowy horyzont (Nowy horyzont, 1975)
13. Trace - Bourree / Snuff  (Birds, 1975)
14. Hawkwind - Opa-Loka (Warrior On The Edge Of Time, 1975)
16. Brian Eno - Fullness of Wind - Three Variations on the Canon In D Major By Johann Pachelbel (Discreet Music, 1975)

Gentle Giant - Free Hand

sobota, 19 grudnia 2015

Relacja: Karmazynowy Paryż


Reaktywacja King Crimson, oprócz nadziei na nowy album, dała od razu możliwość zobaczenie na żywo nowego, siedmioosobowego składu zespołu na jednym z kilkunastu północnoamerykańskich koncertów w roku 2014. Łatwo było się wtedy domyślać, że tak poważne przedsięwzięcie na tym tournée się nie zakończy. Rzeczywiście – i na szczęście – na początku marca tego roku ogłoszono trasę europejską, głównie po Anglii, ale także Francji i Holandii.

King Crimson miało więc wystąpić już dosyć blisko Polski, co dla wielu fanów zespołu było na pewno dużą pokusą do dość dalekiego wyjazdu. Wielu z nich to również miłośnicy muzyki wykonywanej na żywo, rozumiejący zasadę Roberta Frippa, którą przedstawiał on właśnie przed ponad rokiem – „Muzyka jest nowa, bez względu na to, kiedy została napisana”. Między innymi ja, mimo że za podróżami nie przepadam, uznałem, że akurat takiej, być może niepowtarzalnej okazji nie mogę nie wykorzystać. Kupiłem bilet na wrześniowy paryski koncert w sali L’Olympia - początkowo drugi, w związku ze świetną sprzedażą ostatecznie trzeci i ostatni w tym mieście. Potem nie było już dla mnie wyjścia i trzeba było - specjalnie dla muzyki - zorganizować całą podróż.

Po przylocie i kilkugodzinnych spacerach po Paryżu w dniu następnym nadeszła wreszcie chwila, kiedy stopniowo, coraz mocniej dochodziło do mnie, po co tam się tak naprawdę wybrałem. Po pierwsze, rolę zapowiedzi spełniły wielkie czerwone litery nad brama wejściową do L’Olympii. Nazwę zespołu przypomina kolorem zresztą większa część wystroju klubu (być może nie jest to karmazynowy, ale pewnie jest to kolor do niego podobny). Dość wcześnie zająłem miejsce, czego nie polecam, bo do zbyt wygodnych nie należało, co odbiorowi dłuższego występu nie sprzyja. Widok z balkonu nie zaskoczył. Niuansów na twarzach muzyków odczytać się nie dało, ale najistotniejsze widać, choć w moim nieszczęśliwym przypadku z pewnym wyjątkiem - miejsce przedostatnie od ściany spowodowało, że bębniarza Harrisona obserwować było bardzo trudno. Układ na scenie dla obecnego wcielenia King Crimson jest następujący – z przodu od lewej strony publiczności Pat Mastelotto, Bill Rieflin i Gavin Harrison. Z tyłu na podwyższeniu Mel Collins, Tony Levin, Jakko Jakszyk i siedzący za Harrisonem Robert Fripp.

Jeszcze przed oficjalnym czasem rozpoczęcia koncertu (20:00) na Sali rozlega się cicho ambientowy utwór Roberta Frippa - a przynajmniej brzmi, jak gdyby stworzył go właśnie on. Po dłuższym czasie, ok. 20 minut po godzinie 20, kiedy wydawać by się mogło, że koncert powinien się już rozpocząć, na scenę wychodzi konferansjer zapowiadający po francusku kolejne 20 minut oczekiwania opatrzone kolejnym utworem Frippa. Zrozumiałem tylko nazwisko. Muzyka zrobiła się już wtedy wyraźnie głośniejsza, sporo osób wchodziło, niektórzy na te 20 minut wychodzili. Ja zostałem na miejscu. Muzyka brzmiała bardziej naturalnie niż starsze soundscapes Frippa, przypominała raczej A Wine of Silence nagrane przez orkiestrę, w klasycznym instrumentarium, ale nie pochodziła z tego albumu. Powtarzający się często główny motyw wprowadzał nastrój charakterystyczny dla solowej twórczości gitarzysty, prowadzący ku refleksji o rzeczach ostatecznych. Publiczność powinna być przygotowana na poważny koncert.

Muzyka cichnie, muzyków nie ma jeszcze na scenie, ale niespodziewanie odzywają się wszyscy, poczynając od „szefa” Roberta. Mówią w nagraniu, że rejestrowanie koncertów przez nieprofesjonalistów to kiepski pomysł, zachęcają do porzucenia kamer i czerpania radości z koncertu. Miło mi się z nimi zgodzić. W końcu King Crimson wychodzi na scenę, wysłuchuje burzy oklasków, Fripp zasłania oczy od góry dłońmi i przesuwa wzrokiem po widowni L’Olympii z jednej strony na drugą. Sala była pełna.

W ramach rozbudowanego wstępu otrzymaliśmy również nagranie strojenia sekcji smyczkowej kończące album Islands. Prawdziwe granie rozpoczęli Mel Collins z Tonym Levinem – flet poprzeczny z kontrabasem elektrycznym. Po krótkiej improwizacji nastąpiła cisza, a następnie ledwie słyszalne z początku akordy Frippa. Uderzał w struny bardzo wyraźnie, a głośność zwiększała się na tyle wolno, że przemknęło mi nawet przez myśl, że mamy może problem techniczny. Po chwili jednak wszystko było jasne, a publiczność wspólnym głosem potwierdziła, że wie, czego słucha. Koncert rozpoczęła więc pierwsza część Larks’ Tongues In Aspic – bez skrzypiec, które zastępował flet Collinsa. Główny riff brzmiał potężnie – tak jak powinien – a słuchacz mógł też powoli zacząć rozumieć, po co w jednym zespole aż trzy zestawy perkusyjne. Brak brzmienia skrzypiec odebrał z kolei utworowi nieco złowieszczego charakteru oryginału.

Od razu po Larks’ zagrali VROOOM i gra Collinsa znów wprowadza zamieszanie w instrumentarium, gdy niektóre partie basowe z pierwotnej wersji odgrywa on na saksofonie barytonowym. Potem zagrali dwa nowe utwory, już nie instrumentalne, a ze śpiewem Jakko Jakszyka. Trudno mi je po jednorazowym wysłuchaniu odpowiednio ocenić, ale ogólnie wypadły dobrze. To nie był już tylko „gen” King Crimson, jaki zawierał wedle Frippa album A Scarcity of Miracles sygnowany nazwą „Jakszyk, Fripp and Collins”. To był już sam Król, muzyka bardziej skomplikowana rytmicznie, bardziej rockowa, w momencie kulminacyjnym pod koniec zawierająca nawet typowe Frippowskie tremolo. Po pierwszym z tych utworów był chyba ten moment, kiedy Jakko Jakszyk w imieniu zespołu przywitał się z publicznością, co oczywiście jest w dobrym guście, ale też mało istotne - prawdziwym przywitaniem były pierwsze tony fletu Collinsa, może nawet ambient Frippa…


Osobne powitanie, bez słów oczywiście, publiczność otrzymała również od perkusistów. Odzywali się też później, pomiędzy dłuższymi utworami granymi w pełnym siedmioosobowym składzie odgrywając we trzech krótsze, nowe, w całości perkusyjne. Był ten znany z koncertowego albumu Live at the Orpheum pod tytułem Banshee Legs Bell Hassle oraz ten nagrany na próbie w Elstree w ubiegłym roku i opublikowany na Youtube – znakomity zresztą. Widać więc, że mogłem trochę żałować miejsca, z którego Gavin Harrison był słabo widoczny. Możliwość oglądania grających muzyków jest pewną specyficzną wartością koncertów, a umiejętności każdego z bębniarzy King Crimson i ich wzajemne uzupełnianie się w grze są tego szczególnymi, godnymi polecenia przykładami.

Nowy skład powstał głownie w celu odtworzenia utworów z lat 70., w domyśle głownie sprzed roku 1973. Później chyba tylko w czterech utworach pojawiały się typowe dla King Crimson z lat wcześniejszych instrumenty dęte: Exiles, One More Red Nightmare, Fallen Angel i Starless. Ten główny zamysł widać dobrze w takim moim odczuciu, że na dobre koncert rozwinął się przy porywającym Pictures of a City. Wcześniej zespół zagrał drugi i ostatni tego wieczoru utwór nagrany pierwotnie razem z Adrianem Belew – The ConstruKction of Light – tym razem bez śpiewu, a z dodatkiem saksofonu i fletu, czyli w wersji znanej z Live at the Orpheum. Będąc entuzjastą King Crimson z Belew w składzie, nie zachwycają mnie niestety nowe wersje The ConstruKction of Light czy VROOOM. Pokazują one przede wszystkim, jak trudno jest zastąpić głównie gitarę Belew, bez której nie ma już tak wspaniałego „dialogu” z gitarą Frippa (Jakszyk brzmi do niej zbyt podobnie). Usunięta, najprawdopodobniej w ramach koleżeńskiej umowy z Belew, partia wokalna - to niestety zubożenie wymowy utworu. Wzbogacenie go o partie Collinsa to próba nadania mu wobec tego nowego charakteru – próba ciekawa i wartościowa, którą w porównaniu z oryginałem oceniam na ten czas jednak jednoznacznie niżej.

Wspomniane Pictures of a City było już jednak tym do czego ten zespół wydaje się być stworzony. Collins ma w nim tutaj swoje naturalne miejsce i obok Jakszyka, którego głos pasuje doskonale, pełni wręcz rolę główną. Te wspaniałe chwile miały już niedługo swoją kontynuację. Mniej więcej w połowie koncertu zajmujący środkowe wśród perkusistów miejsce Bill Rieflin odwrócił się od publiczności w kierunku notebooka i elektronicznego instrumentu klawiszowego zastępującego typowy dla dawnego King Crimson melotron. Robert Fripp zagrał arpeggia na gitarze elektrycznej, nie akustycznej, czego jednak można było się spodziewać. Jakszyk śpiewał znakomicie, a po jego ostatnim „crying” bębniarze jeszcze przez dłuższy czas w wielkim stylu wydłużali zakończenie Epitaph.

Byliśmy w trakcie środkowej, najlepszej części koncertu. Było w niej również znakomite Easy Money, drugi już powrót do albumu Larks Tongues in Aspic z roku 1973. Uwielbiam różnorodność wykonań tego utworu, raz z bardziej ognistym, raz spokojnym gitarowym solo. Tym razem było spokojnie, sama piosenka dodała jednak koncertowi mnóstwo energii. Brakowało mi trochę głośniejszego basu, jak zresztą podczas całego koncertu. Innym wspaniałym powrotem do repertuaru z lat 70. było The Letters, krótkie, ale wielkie muzyczno-poetyckie dzieło o zdradzonej kobiecie – piękna melodia śpiewana przez Jakszyka przerwana riffami gitar i saksofonu oraz intensywną jazzowa improwizacją z dużym udziałem perkusji. Dla mnie jest to jedna z piosenek, których wersja studyjna wydaje się niedościgniona, niemniej jednak powrót do niej jest wspaniałym pomysłem – reszta publiczności też wydawała się być pod dużym wrażeniem. Następnie zespół w kolejności odwrotnej od tej z płyty Islands zagrał Sailor’s Tale – świetne, praktycznie dokładne odtworzenie wersji studyjnej.

Zespół zaskoczył ponadto The Light of Day z A Scarcity of Miracles zawierającego wspomniany „gen”, który to album był dla Frippa przecież impulsem do reaktywacji King Crimson. The Light of Day to mocno jazzowy, wymagający, niezbyt pasujący do większych koncertów utwór. Na koncertach King Crimson można pozwolić sobie jednak na wiele i szkoda, że ta wersja była mocno skrócona. Żadnym zaskoczeniem nie były już dwa ostatnie utwory podstawowej części koncertu. Słychać, że One More Red Nightmare nie jest dla Jakszyka wokalnie łatwe, lecz perkusiści dają tu z kolei słuchaczowi mnóstwo frajdy, żonglując głośnością fraz granych raz jednoosobowo, raz we dwóch lub we trzech jednocześnie. Przyznam, że nie spodobało mi się to, co Fripp zrobił z riffem rozpoczynającym części instrumentalne – brzmiał inaczej niż choćby w wykonaniu z Live at the Orpheum, tak jakby wśród akordów zgubiona została melodia. Następnie Bill Rieflin odwrócił się ponownie, a scena płonęła podczas Starless w czerwieni świateł – wyjątek w niezwykle oszczędnej oprawie świetlnej koncertu. To było dobre wykonanie arcydzieła, przy którym najmocniej tęsknię jednak za starym brzmieniem basu Johna Wettona.

Zespół zszedł ze sceny, ale, będąc głośno wywoływanym, nie kazał czekać zbyt długo na powrót. Po jednym z krótkich utworów perkusyjnych zagrali The Court of The Crimson King – utwór wymagający właśnie takiego szczególnego składu muzyków, jaki przebywał na scenie i który sprzyja mu znakomicie. Po nim – 21st Century Schizoid Man ze śpiewem zniekształconym podobnie jak w starej studyjnej wersji. Część instrumentalną wyróżniało z kolei długie, samotne solo Gavina Harrisona. Nie przyjąłem go całkiem bezboleśnie - wydawało się wręcz, jak gdyby Gavin złamał dyscyplinę i zaskoczył zespół, który zamilkł i oddał mu pole na następne minuty. Solo jednak kiedyś się skończyło, zespół już wspólnie dokończył część instrumentalną, dotarł do ostatniej zwrotki i słynnego kakofonicznego zakończenia. King Crimson odebrało burzę oklasków w milczeniu. Kolejnych bisów niestety nie było, zapalono światła i pozostało opuścić salę prosto w powracający właśnie tego dnia nad Paryż deszcz.

W podsumowaniu mogę powiedzieć kilka rzeczy. Nowe King Crimson oceniłbym jako zespół cechujący się swoistą elegancją w odróżnieniu od dawnych wcieleń, które łatwiej określić jako bezkompromisowe, awangardowe, poszukiwawcze czy nawet drapieżne. Wyjąwszy może te perkusyjne, nie było rozbudowanych improwizacji, nie było też wielu zaskakujących, nowych brzmień. Akustyka sali koncertowej wydobywa jednak z tej muzyki moc, która na ostatnim albumie koncertowym jest ukryta - chyba że inaczej jest w przypadku jakiegoś audiofilskiego sprzętu, którego nie posiadam. Można by ułożyć moim zdaniem setlistę dużo bardziej dla tego składu odpowiednią, ale uważam też, że nie jest to dobre miejsce, aby się w tym miejscu o tym rozpisywać. Nowe King Crimson przywodzi na myśl zespół popularyzujący swoje własne dokonania – uwzględnienie bardzo wielu różnych okresów działalności, wspomniana elegancja wykonania, brak zbędnych dla popularyzacji skrajności, efektowna potęga bębnów uderzanych pałeczkami sześciu ekstremalnie sprawnych rąk… Ani nie czynię zarzutu, ani nie wskazuję motywów – opisuję tylko jak potrafię to, co słyszałem.

Nigdy wcześniej nie byłem na koncercie King Crimson. Po tym, na którym byłem, sądzę, że być może bardziej podobałyby mi się dziesiątki, może nawet setki innych, które zespół zagrał w przeszłości. Zdrowe podejście do koncertów zakłada jednak opanowanie oczekiwań i swobodne czerpanie radości z muzyki. King Crimson dało mi tym koncertem wiele radości - przyjemnie było wracać z koncertu nawet w obfitym, paryskim deszczu.

Paweł Dyderski

Setlista (za setlist.fm):
    01. Larks' Tongues in Aspic, Part One ("La Marseillaise" snippet by Mel Collins)
    02. VROOOM
    03. Radical Action (To Unseat the Hold of Monkey Mind) I
    04. Meltdown
    05. Hell Hounds of Krim
    06. Suitable Grounds for the Blues
    07. The ConstruKction of Light (instrumental part only)
    08. Interlude (Jakszyk plays 2nd flute)
    09. Pictures of a City
    10. Epitaph
    11. Banshee Legs Bell Hassle
    12. Easy Money
    13. The Letters
    14. Sailor's Tale
    15. The Light of Day (Jakszyk, Fripp and Collins cover) (first time live in Europe)
    16. One More Red Nightmare
    17. Starless
_____________________________________
    18. Devil Dogs of Tessellation Row
    19. The Court of the Crimson King
    20. 21st Century Schizoid Man (Gavin Harrison solo)

środa, 16 grudnia 2015

Swobodne dłonie

Czekałem na tę audycję z niecierpliwością. Gentle Giant z albumem Free Hand oraz działalność Roberta Frippa po rozwiązaniu King Crimson będą tematami, wokół których obracać się będzie niedzielna audycja za PROGiem.

Gentle Giant to zespół tak powtarzalny, że w roku 1975 znowu... zaskoczył. Płyta Free Hand, jeżeli nie przyćmiła, to utrzymała wyśmienity poziom poprzednich wydawnictw Brytyjczyków. Grupa stworzyła album, kontynuujący dynamizm The Power and the Glory, ale jednocześnie pełen rozwiązań, za które fani pokochali muzykę formacji.

W roku 1974 za PROGiem pożegnaliśmy King Crimson. Robert Fripp, zmęczony wzmożoną aktywnością zespołu, zdecydował się abdykować. Choć w drugiej połowie roku 1974 i w roku 1975 zajęty był innymi sprawami niż muzyką, to trudno byłoby oczekiwać od niego, że całkowicie zarzuci ją na kołku... Fripp rzeczywiście był ciągle aktywny muzycznie. Zaangażował się w wydaniu albumu koncertowego USA, który był pamiątką trasy King Crimson, promującej Starless and Bible Black. Ponadto kontynuował swoją współpracę z Brianem Eno. Nie tylko wspomógł muzyka Roxy Music w nagrywaniu, dodajmy - kapitalnego, albumu Another Green World, ale i razem z Eno skomponował ambientowy Evening Star... Wszystkich wspominanych albumów rzecz jasna posłuchamy za PROGiem!

To będzie... typowo progresywna audycja. Jakość muzyki, którą usłyszycie w niedzielę, będzie bardzo, bardzo wysoka. Czego innego jednak można się spodziewać, kiedy mamy takich bohaterów, prawda? ;)

Start - niedziela (20 grudnia), 21:00. Do usłyszenia!

Brian Eno & Robert Fripp, 1975

niedziela, 13 grudnia 2015

Audycja nr 143 - rok 1975 (XII)

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Area - Implosion (Crac!, 1975)
3. Frank Zappa and the Mothers Of Invention - Inca Roads (One Size Fits All, 1975)
4. Frank Zappa and the Mothers Of Invention Po-jama People (One Size Fits All, 1975)
5. Frank Zappa and the Mothers Of Invention - Andy / Sofa No. 2 (One Size Fits All, 1975)
6. Zao - Shardaz (Osiris, 1975) 
7. Zao - Joyl (Shekina, 1975)
8. Zao - Yen-Lang (Shekina, 1975)
9. Frank Zappa/Captain Beefheart/The Mothers - Debra Kadabra (Bongo Fury, 1975)
10. Frank Zappa/Captain Beefheart/The Mothers - Muffin Man (Bongo Fury, 1975)
11. Magma - Ëmëhntëht-Rê (Announcement) (Live/Hhaï, 1975)
12. Magma - Hhaï (Live/Hhaï, 1975)
13. Slapp Happy & Henry Cow - Some Questions About Hats/The Owl (Desperate Straights, 1975)
14. Henry Cow & Slapp Happy - War (In Praise of Learning, 1975)
16. Buldožer - Život, to je feferon (Pljuni istini u oči, 1975)
15. Magma - Da Zeuhl Wortz Mekanïk (Live/Hhaï, 1975)

Frank Zappa and the Mothers Of Invention - One Size Fits All

wtorek, 8 grudnia 2015

Uniwersalny rozmiar

Muzyka eksperymentalna, awangardowa oraz zeuhl będą tematem najbliższej audycji za PROGiem. W rolach głównych Frank Zappa oraz Magma.

W najbliższą niedzielę skupię się na eksperymentalnym odcieniu muzyki progresywnej. Rok 1975 to przede wszystkim niezastąpiony Frank Zappa z jednym ze swoich najwybitniejszych dzieł, albumem One Size Fits All, oraz muzyczną kolaboracją z Kapitanem Beefheartem. To będzie jednak nie jedyny duet, który znajdzie się w niedzielnym programie... 

Co ciekawe po raz pierwszy, mówiąc o muzyce zeuhl, nie ograniczę się do samej Magmy. W roku 1975 dwa albumy wydała debiutująca, niezwykle obiecująca grupa Zao. Za PROGiem, czego można się spodziewać, usłyszymy najwięcej muzyki z szalenie ciekawej Live/Hhaï Magmy, ale dużo miejsca poświęcimy także Francuzom z Zao, idącym w ślad bardziej utytułowanych kolegów.

Z pewnością będzie to bardzo zwariowana audycja. Muzyka eksperymentalna to wbrew pozorom bardzo różnorodne muzyczne spektrum. Będziecie mocno zaskoczeni ;)

Start - niedziela (13 grudnia), 21:00. Do usłyszenia!

Frank Zappa, 1975

niedziela, 6 grudnia 2015

Audycja przełożona

Z uwagi na awarię sprzętu dzisiejsza audycja za PROGiem zostaje przeniesiona na następną niedzielę 13 marca. Za niezależną od Radia Aktywnego sytuację najmocniej przepraszam.

Do usłyszenia za tydzień!

wtorek, 1 grudnia 2015

200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego

Rektor Uniwersytetu Warszawskiego zaprasza na kolejny koncert cyklu BACH 200 UW – 200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego.
 
W sobotę, 5 grudnia 2015 r., o godz. 19:00, w Kościele Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie usłyszymy kantaty BWV 106 "Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit" oraz BWV 150 "Nach dir, Herr, verlanget mich". Oba te dzieła łączy rozbudowana partia chóralna, stąd najważniejszym bez wątpienia wykonawcą koncertu będzie Chór Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, który dodatkowo zaprezentuje się w motecie BWV 227 "Jesu, meine Freude". Partie solowe w kantatach także wykonają soliści Chóru. Chór SGH i zespół instrumentów barokowych poprowadzi Tomasz Hynek.
 
Koncert organizowany jest przez Biuro Promocji UW we współpracy z Instytutem Muzykologii UW i Fundacją Uniwersytetu Warszawskiego, pod patronatem medialnym Programu 2 Polskiego Radia. Koncerty cyklu "BACH 200 UW", które w latach 2013–2015 odbywały się dzięki wsparciu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, są elementem obchodów Jubileuszu 200-lecia Uniwersytetu Warszawskiego. 
 
BACH 200 UW
Kościół Ewangelicko-Reformowany (Al. Solidarności 74)
5 grudnia 2015 r. (sobota), godz. 19:00
 
Wyk.: Chór Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, soliści Chóru SGH, zespół instrumentów barokowych, Tomasz Hynek – dyrygent
W programie: Johann Sebastian Bach (1685–1750) – kantaty BWV 106 "Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit", BWV 150 "Nach dir, Herr, verlanget mich", motet BWV 227 "Jesu, meine Freude"

Wstęp wolny.