wtorek, 31 stycznia 2012

Recenzja: Orange the Juice - Romanian Beach (2011)


 Od pewnego czasu moje muzyczne fascynacje zataczają coraz szersze koła… elektronika, awangarda, krautrock, fusion, jazz… Nic więc dziwnego, że natrafiam na coraz więcej zespołów nie tylko uznawanych jako muzyczne legendy lub zapomniane skarby, lecz również na nasze rodzime formacje, które uderzają swą inwencją twórczą w beton polskiej sceny muzycznej.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Recenzja: After... - Live at Home (2011)


Przyznam się bez bicia - przed pisaniem recenzji dorobek After... znałem, ale nigdy się zbytnio w niego nie zgłębiałem i przebadałem go dosyć pobieżnie. Biorąc do ręki najnowszy krążek zespołu i przygotowując się do pisania recenzji musiałem, bądź co bądź, zdecydowanie bardziej wgłębić się w zawartość zarówno Endles Lunatic jak i Hideout i spędzić z nimi więcej czasu. Och, jakie szczęście mnie dopadło! Wystarczyło poświęcić trochę więcej chwil muzykom z Włocławka, aby ich twórczość mnie urzekła i oczarowała. Tyle ode mnie - przejdźmy do recenzowanego krążka pt. Live at Home.

niedziela, 29 stycznia 2012

Audycja odwołana

UWAGA!

W związku z nieoczekiwanymi problemami technicznymi dzisiejsza audycja zostaje ODWOŁANA! Za zaistniałą, niezależną ode mnie sytuację najmocniej przepraszam. Do usłyszenia za tydzień!

piątek, 27 stycznia 2012

Progresywny hard rock za PROGiem

Serdecznie zapraszam do słuchania najbliższej audycji za PROGiem 29 stycznia podczas której zajmiemy się głównie progresywnym zabarwieniem hard rocka roku 1970. Zapoznamy się z działalnością formacji uznawanych za prawdziwe legendy (Uriah Heep, Deep Purple) oraz odkurzymy te diamenty, którym niesprawiedliwie się nie powiodło (Quatermass, Atomic Rooster), przewiną się również demoniczne wątki w muzyce roku 1970. Będzie więc dość energicznie i żywiołowo.

 
Tradycyjnie również zostaną przeprowadzone konkursy! Tym razem wygrać będzie można najnowszy krążek hiszpańskiego Albatrosa pt. Ursus oraz debiutancki album Toma Sawyera pt. Terrorist. Trochę czasu poświęcimy również premierze najnowszego dzieła Sylvan pt. Sceneries.

Zapowiada się niezwykle wszechstronna audycja z muzyką najwyższych lotów! Zapraszam serdecznie w niedzielę 29 stycznia od 22.00!

Recenzja: Sylvan - Sceneries (2012)


Stare dobre porzekadło mówi: „każdy szanujący się zespół progresywny musi wydać dwupłytowy album”. Co prawda jest to sformułowanie poniekąd żartobliwe, ale wystarczy tylko zerknąć w dyskografie typowo progresywnych grup muzycznych by zauważyć, że taki materiał jest dość charakterystyczny dla progresywnych formacji. Te starsze, bardzo dobrze znane (Yes, Jethro Tull, Genesis, Pink Floyd, Soft Machine), te starsze, mniej znane (Burnin Red Ivanhoe, The Incredible String Band, Chicago, Pete Brown & Piblokto!, Jericho Jones) czy te pochodzące z czasów nam współczesnych (Dream Theater, Marillion, IQ, Porcupine Tree, Symphony X, Millenium) mogły i mogą się pochwalić wydaniem takich dwupłytowych albumów. Przyszła więc i pora na niemiecki Sylvan, który trzyletni czas oczekiwania na swój kolejny krążek postanowił fanom wynagrodzić większą niż zwyczajnie ilością materiału.

środa, 25 stycznia 2012

Recenzja: Albatros - Ursus (2011)


 Hiszpania - ciepły klimat, Real Mardryd, FC Barcelona, corrida, katedra Sagrada Famíli, Miguel de Cervantes i jego Don Kichot, Penelope Cruz, kryzys finansowy, flamenco… Czy komukolwiek do głowy by przyszło wymienić przy tych terminach charakteryzujących Hiszpanię tytuł ‘rock progresywny’? Szczerze wątpię, a warto wiedzieć, że tenże kraj ma całkiem ciekawą historię związana z tym gatunkiem muzycznym. Działające w latach siedemdziesiątych zespoły takiej jak Iceberg, Triana, Los Canarios, Mezquita czy Maquina oraz nam współczesne Senogul, Amarok, Mago de Oz, Kotebel bądź October Equus są przykładami na to, że o ile hiszpańska muzyka progresywna w sumie nigdy nie wydała zespołu klasy światowej, to rynek muzyczny tego gatunku posiadała całkiem bogaty i dalej ma czym się pochwalić. Jednym z przedstawicieli hiszpańskiej sceny XXI wieku jest pochodzący z roku 2000 Albatros.

wtorek, 24 stycznia 2012

Relacja: Do Paryża po marzenia...

Koncertowych relacji słuchaczy za PROGiem ciąg dalszy. Tym razem wrażeniami z występu Stevea Hogartha dzieli się z nami Aneta. Słuchaczka pojechała na koncert frontmana Marillion do samego Paryża! Zapoznajcie się proszę z tą relacją, bo jest naprawdę piękna :) Tyle ode mnie, oddajmy głos Anecie:

Co jest potrzebne, aby zwyczajny wieczór zamienił się w najpiękniejszy wieczór Twojego życia? Odpowiedź w moim przypadku jest tylko jedna - Stave Hogarth i jego pianino.

Dzień 21.01.2012 był dniem, który zapamiętam na zawsze i w którym wreszcie doczekałam się muzycznego spełnienia.Trzeba było przemierzyć ponad 1000 kilometrów żeby tego doczekać. Czy było warto? Bez wątpienia tak.

Pomysł z Paryżem i koncertem z cyklu ,,H Natural" wydawał się być początkowo szalonym, kłopotliwym i nie wcale takim łatwym w realizacji. W tym momencie wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim muzycznym życiu i nie żałuję ani złotówki wydanej na ten koncert, bo był wart każdych pieniędzy. 

O godzinie 20.00 czasu lokalnego, na scenę wszedł Steve Hogarth. Bez żadnej ochrony, z laptopem pod ręką. Szerokim uśmiechem powitał się z już szalejącą publicznością. Usiadł za pianinem, wokół niego stało czterdzieści bijących blaskiem świec... Naprawdę nie wiem jak opisać uczucie, które towarzyszyło mi w momencie gdy go zobaczyłam. Wzruszenie, ekstaza, szaleństwo... te trzy chyba najlepiej oddają mój stan, ale tych uczuć było z pewnością blisko milion. Niedowierzanie pogłębiało to, że miałam to szczęście być w pierwszym rzędzie i chłonąć to wszystko z naprawdę bliska. Mnie i Hogartha dzieliło nie więcej niż trzy metry i to bez żadnych barierek!
Koncert był kameralny, ludzi nie więcej niż 400 osób. Przed rozpoczęciem pierwszego utworu Steve Hogarth krótko opowiedział o samym pomyśle stworzenia czegoś takiego jak koncerty z cyklu ,,H Natural". Jak sam stwierdził miał problemy finansowe i poprosił o radę swoją menadżerkę. Spytał ją czy uważa że ludzie byliby skłonni płacić mu za przebywanie z nim w jednym pokoju. Oczywiście wszystko to było opowiedziane z niesamowitym smakiem, wyczuciem humoru, wszyscy zdawali sobie świetnie sprawę kiedy H żartuje, a kiedy mówi całkiem poważnie. Pierwszy, niezwykle bezpośredni kontakt z publicznością został nawiązany i taki pozostał już do samego końca. Mało tego! Więź między wykonawcą a publicznością z każdą minutą tylko się pogłębiała.

Koncert rozpoczął się od utworu, którego... w tym momencie za nic sobie nie przypomnę. Byłam pod zbyt wielkim wrażeniem tego wszystkiego, co działo się wokół mnie. ,,Świadomość" odzyskałam dopiero, gdy zabrzmiały pierwsze nuty Seasons End od Marillion i był to chyba pierwszy moment w którym pomyślałam ,,O Boże!!! To dzieje się naprawde!".

Co ciekawe i niespotykane setlista na ten koncert nie była w ogóle ułożona, a sam Hogarth grał utwory, o które poprosiła go publiczność. Kompozycji zaplanowanych na ten koncert było maksymalnie cztery. Jak można się domyślić publiczność prosiła oczywiście o same hity autorstwa Marillion, a Hogarth po prostu spełniał te marzenia jak prawdziwy czarodziej. Marzenia każdego człowieka, który znajdował się tam na sali w Divan Du Monde. Nawet jeśli mylił czasami tekst to... kogo to obchodziło? Utwory jakie wykonał to między innymi: Seasons End, When I Meet God, The Map Of The World, Easter, Fantastic Place, Hollow Man, Goodbye to All That, This Train Is My Life, Better Dreams, Beautiful, Dry Land, Estonia, Hard As Love, cover Imagine Johna Lenona czy też cover Kate Bush The Man With the Child in His Eyes, Life On Mars Bowiego i wiele, wiele innych. Po każdym utworze, publiczność nagradzała go ogromnym aplauzem, a on był tym szczerze wzruszony. Każdy utwór był wykonany w 100% wspaniale, a głos Hogartha na żywo brzmiał jeszcze piękniej niż w studiu. Ciarki na całym moim ciele były chyba wystarczającym dowodem niezwykłego geniuszu Hogartha. Gdy zabrzmiały pierwsze nuty This Train Is My Life, jednego z moich ulubionych utworów Marillion, łzy cisnęły się do oczu... Mimo tego, że obawiałam się braku gitary Rotherego przy niektórych utworach, moje obawy nie urzeczywistniły się. Nie brakowało tam absolutnie niczego!

Konieczne jest aby dodać, że faktycznie publiczność była niesamowicie zaangażowana w koncert i nigdy nie było mi dane być pośród "lepszej". Wszyscy wiedzieli dla kogo i po co znajdują się w tym miejscu. Ponadto na żadnym koncercie nie widziałam, żeby jakiegoś artystę tak bardzo interesowała publiczność. Steve Hogarth był tam dla nas, a my dla niego. Pomiędzy utworami rozmawiał, żartował, śmiał się, wzruszał. Opowiadał między innymi o swojej fascynacji Hendrixem czy Ritchiem Blackmorem, którego miał okazję widzieć w wieku 18 lat na koncercie Deep Purple. Pytał czy są na sali obecni ludzie spoza Francji, oczywiście okrzyk "POLAND!!" usłyszał, po czym zapytał gdzie na sali fani z Polski się znajdują. Nasze ręce w górze, jego uśmiech oraz gest triumfu zapamiętam do końca życia.

Wszystko co dobre szybko się jednak kończy, ale ten czas nie był wyjątkiem pod tym względem. Po blisko trzech godzinach Hogarth był zmuszony zejść ze sceny, choć sprawiał wrażenie, jakby mógł grać nawet i dwie godziny więcej. Oczywiście powrócił jeszcze na bis aby wykonać Cover My Eyes, który był zwieńczeniem całego koncertu. Cała sala klaskała w rytm muzyki, a uśmiech nie schodził z twarzy artysty. Już na samym końcu H podszedł na krawędź sceny aby wykonać ostateczny ukłon, podziękowanie za to wszystko co się stało tego magicznego wieczoru. Moja ręką powędrowała w jego stronę a on ją uścisnął, co było najpiękniejszym zakończeniem jakie mogłam sobie wymarzyć! To wszystko przerosło moje nawet najśmielsze oczekiwania!

Mistrz zszedł ze sceny, w ostatnich słowach zapowiedział koncerty jego, jak to sam określił, rock and roll bandu jeszcze w tym roku! Zgasły światła i był to ostateczny koniec koncertu. Najlepsze trzy godziny w moim życiu dobiegły końca i jestem pewna, że nikt nie był nimi zawiedziony. Przyszła pora dojść do siebie i wyczekiwać na coś podobnego z Marillion w tym roku. Oby tylko dotarli do Polski!

Steve Hogarth to artysta kompletny o czym przekonałam się tego dnia. To nie jest zapatrzona w siebie gwiazda. To jest przede wszystkim zwyczajny człowiek. Niesamowita osoba, pozbawiony fałszu, z ogromnym dystansem do samego siebie. On wie po co jest na scenie i co chce przekazać publiczności. Jest autentyczny w stu procentach, czerpiący niesamowitą radość z kontaktu ze swoimi fanami.

Po tym wszystkim pada pytanie czy kiedyś przeżyję w swoim życiu jakiś lepszy koncert? Nie wiem, mam nadzieję że tak, ale ten był niewątpliwie do tej pory najlepszym w jakim uczestniczyłam. Czy coś jest w stanie go przebić? Marillion w tym roku bądź kolejny H Natural za rok :):) Każdemu z Was życzę takiego muzycznego dnia w którym poczujecie, że dostaliście już wszystko czego oczekiwaliście i dalsze szukanie nie jest konieczne, a wręcz pozbawione celu.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie!

Aneta Nowak

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Relacja: Ile Pink Floyd w Pink Floyd?

Echa koncertu The Australian Pink Floyd Show jeszcze nie umikły! Zapraszam do zapoznania się z koncertową relacją nadesłaną przez słuchacza audycji za PROGiem!


Ponad trzy godziny obcowania z twórczością grupy wszech czasów – tyle wystarczyło, aby przekonać się jak wielką spuściznę pozostawili po sobie Brytyjczycy i jak wielkie emocje wywołuje ich muzyka słuchana na żywo. W podróż po uniwersum dźwięków zabrał nas w piątek najlepszy tribute band Floydów – The Australian Pink Floyd Show, który w poznańskiej Hali Arena przypomniał legendę rocka progresywnego.

Nie sposób w tym miejscu podsumować karierę twórców The Dark Side of the Moon. Nie wystarczy bowiem poddać krytyce album po albumie, czy rozpisać się o barwnych biografiach Gilmoura, Masona, Wrighta czy Watersa. W stosunku do Pink Floyd potrzebne są inne kryteria, a przede wszystkim kontekst kulturowy niezbędny do zrozumienia tego, co przekazują, zwykle w niezwykły metafizyczny sposób. Inna wybitna postać muzyki powiedziała kiedyś, że pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze, i mimo iż część składu Pink Floyd ukończyła studia architektoniczne, to powyższe porównanie Zappy jest bardzo prawdziwe – więcej wyraża muzyka. Nic więc dziwnego, że wykonywanie utworów Pink Floyd wychodzi lepiej od mówienia czy pisania o nich. Właśnie temu zajęciu poświęcili się Australijczycy z najlepszego tribute bandu, z powodzeniem wskrzeszając oryginalne dzieła sprzed lat.

20 stycznia publiczność niemalże po brzegi wypełniła poznańską Arenę. Ponieważ to już piąty raz, gdy The Australian Pink Floyd Show odwiedza nasz kraj (ostatni raz byli równo rok temu), gorliwi fani przybyli na koncert wiedząc, że czeka ich dopracowane do perfekcji, spektakularne show. Ci wszyscy, którzy po raz pierwszy mieli przyjemność zobaczyć fenomen muzyczny, sprawdzili na własnych zmysłach, ile tak naprawdę jest Pink Floyd w Pink Floyd. Bez wątpienia kangury dołożyły wszelkich starań, by dorównać i równocześnie złożyć hołd legendzie.

Koncert rozpoczął się punktualnie o 20:00, a pierwsza jego część trwała 70 minut. Muzycy zainaugurowali spektakl podniosłym numerem z rock opery The Wall – In the Flash, a więc zaprosili nas na wydarzenie, sugerując, że chcieliśmy poczuć ciepły dreszczyk zakłopotania. Po chwili dało się słyszeć potężne uderzenie, światła wybuchły, a puszczone przez całą halę wiązki kolorowych laserów zaczęły miarowo pulsować. Wielka cyfrowa rozeta w tle już do końca koncertu wspomagała artystów wyświetlając animacje, fragmenty klipów czy wprawiające w zachwyt kolorowe przestrzenie dopowiadające muzyczny przekaz.

Chełpiący się kwadrofonicznym systemem nagłośnienia muzycy nie przesadzili zapowiadając, że przeniosą fanów na inny poziom percepcji i właściwie dźwięk byłoby ostatnim elementem, do którego można było mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Już po kilku pierwszych numerach (Take It Back czy Sorrow) odniosłem wrażenie, że o oprawę dźwiękową zadbano z największym pietyzmem. Muzyka płynąca ze sceny była głęboka, pozbawiona charakterystycznego dudnienia przebasowanej gitary, optymalnie balansowała w częstotliwościach umilających słuchanie, nie zahaczając o bardzo wysokie tony, ani też nie zagłuszając śpiewów. W Aussie Floyd wokalnie zaangażowani są praktycznie wszyscy: basista Colin Wilson, gitarzyści odpowiedzialni za frazy Gilmoura: Steve Mac, David Domminey Fowler, a także charakterystyczny klawiszowiec-kapelusznik Sawford. Jednak największą uwagę skupił na sobie wokalista Alex Mcnamar, którego barwę głosu nie każdy fan Pink Floyd potrafi zaakceptować.


Słynnym protest songiem Another Brick in the Wall (Part 2), podczas którego na scenie pojawiła się siedmiometrowa ruchoma kukła nauczyciela, zespół zakończył pierwszy set. Podczas następnego, trwającego półtorej godziny fani żywiołowo oklaskiwali najlepsze utwory z czasów całej kariery Pink Floyd. Usłyszeliśmy zatem Shine On You Crazy Diamond (I-V), niezwykle psychodeliczny Astronomy Domine z 1967 roku, a także Time ze wstępem tykających zegarów – dokładnie takim samym znanym z płyty.

Wszystkim utworom towarzyszyła gra świateł i laserów, dlatego nie bez powodu trasa nazwana została Exposed In The Light. Momentami można było poczuć dreszcze na plecach, np. podczas partii wokalnych świetnych chórzystek wspomagających zespół (zwłaszcza w utworze The Great Gig in The Sky, gdzie budowały przepiękne napięcie). Wybrzmiał także doskonale znany numer Keep Talking z ostatniej płyty Division Bell, nostalgiczny Wish You Were Here, a na sam koniec zespół uraczył licznie zgromadzonych fanów utworem z 1971 roku zatytułowanym One Of These Days.

Właśnie podczas drugiej części koncertu The Australian Pink Floyd Show przenieśli publiczność w czasie, serwując nam chwile uniesienia, zadumy i momenty pełne energetycznego pulsowania przestrzeni. Jeśli ktoś wyszedł po ostatnim numerze, może pluć sobie w brodę, gdyż grupa zachęcona długimi brawami, wykonała numer, na który osobiście najbardziej czekałem – Comfortably Numb. Zwieńczeniem tej ponad ośmiominutowej interpretacji była uniesiona w górę kula, która rozbłysła jaskrawym światłem i wzbudziła ogromny entuzjazm wśród zgromadzonych. Muzycy pożegnali się z nami numerem Run Like Hell i wielkim nadmuchanym kangurem radośnie podskakującym w rytm piosenki.

Zaliczam się do młodego pokolenia, które nie miało przyjemności widzieć na żywo Pink Floyd, dlatego występ tribute bandu był dla mnie i dla wielu tysięcy zgromadzonych w Arenie ludzi jedyną okazją, kiedy mogliśmy poczuć choć namiastkę legendy.

Jednak jeśli ktoś spodziewał się, że TAPFS będzie wierną kalką Brytyjczyków, mógł poczuć pewnego rodzaju niedosyt. Co prawda Pigs, High Hopes czy The Happiest Day of Our Lifes instrumentalnie zabrzmiały niemalże dokładnie tak samo jak pierwowzory, Aussie Floyd mają swój własny styl, którego zadaniem jest wskrzeszenie uwielbienia dla protoplastów, przybliżenie ich twórczość oraz próba pokazania jak mógł wyglądać progresywny koncert w latach 80'. I właśnie to odpowiednie nastawienie gwarantowało dobrą zabawę.

Rafał Maciak

Audycja nr 32 - rok 1970 (X)

Nie bez przyczyny strasznie nurtowała mnie zapowiadana audycja. Brałem pod uwagę fakt, że przewidywana dawka muzyki elektronicznej, krautrockowej i ambientu, może być dla wielu słuchaczy za PROGiem ciężka do przełknięcia...  co prawda moje obawy po części się sprawdziły, ale Ci którzy zostali z audycją do samego końca nie żałowali! To co zaprezentował nam w drugiej połowie audycji polski elektroniczny peleton doprowadzało Was, co sami raportowaliście, do stanu uniesienia oraz płaczu...

Zaczęliśmy jednak od dość wnikliwej analizy sceny elektronicznej roku 70-tego gdzie najbujniejszy rozwój mogliśmy zaobserwować w Niemczech. Co prawda tenże muzyczny gatunek wystrzelił dopiero w połowie lat 70-tych, lecz warto było rzucić okiem na korzenie gatunku, na pierwsze kroki i nagrania takich sław jak Tangerine Dream, Kraftwerk czy pochodzącego z Grecji Vangelisa.

Do tego rozdaliśmy aż trzy płyty! Zwycięzcom gratuluję, a już teraz zapowiadam że za tydzień będzie można zdobyć kolejne dwa krążki, w tym jeden z gorącej Hiszpanii! Muzycznie obracać się będziemy w progresywnym hardrcoku więc szykujcie swe uszy na muzykę Deep Purple, Atomic Rooster, Quatermass czy Uriah Heep! 

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Annexus Quam - Osmose I (Osmose, 1970)
3. Vangelis - Sex Power (part 2) (Sex Power, 1970)
4. Kraftwerk - Ruckzack (Kraftwerk, 1970)
5. Bo Hansson - I Elrondas Hus - Ringen Vandrar Söderut (Sagan Om Ringen, 1970)
6. Dom - Introitus (Edge of Time, 1970)
7. Dom - Silence (Edge of Time, 1970)
8. Tangerine Dream - Ashes to Ashes (Electronic Meditation, 1970)
9. floating.point- Flashback (State of Denial, 2008)
10. floating.point- Free Falling (Free Falling, 2010)
11. Komendarek & Rudź - Unexplored Secrets of REM Sleep (Unexplored Secrets of REM Sleep, 2011)
12. Konrad Kucz- Infinity (Tatra, 2009)
13. Zaprogowe outro
nietuzinkowy muzyczny projekt Polaka, Węgra i dwóch Niemców

niedziela, 22 stycznia 2012

za PROGiem elektronicznie i konkursowo


Serdecznie zapraszam na nasze najbliższe spotkanie w niedzielę 22 stycznia o godzinie 22.00! Tym razem posłuchamy sporo muzyki z gatunku elektroniki, ambientu i krautrocka. Zapoznamy się z największymi muzycznymi kanonami dopiero rozpoczynającymi swą muzyczną karierę takimi jak Tangerine Dream, Kraftwerk czy Vangelis. Co nieco powiemy również o warszawskim koncercie The Australian Pink Floyd Show.

Sporo jednak do powiedzenia będą mieli twórcy działający w czasach nam współczesnych. W Waszych głośnikach królować będzie m.in. Władysław Komendarek, Konrad Kucz czy Przemysław Rudź. Warto dodać że tym razem będę miał dla Was do rozdania w konkursie aż trzy albumy! Będą to:

1. Komendarek & Rudź - Unexplored Secrets of REM Sleep
2. floating.point - Free Falling
3. floating.point - State of Denial

Aby zostać zwycięzcą w konkursie wystarczy na maila: pawel.bogdan@radioaktywne.pl wysłać spisane własne wrażenia dotyczące muzyki elektronicznej. Może być to jakaś ciekawa historia, opis odczuć dotyczących elektroniki, recenzja - forma dowolna. Ważne żeby zgłoszenia wysłać najpóźniej do niedzieli, godziny 23.00! Trzy najciekawsze maile zostaną nagrodzone albumami, a wyniki ogłoszone zostaną podczas audycji!

Do usłyszenia!

Relacja: Exposed in the Light w Warszawie

Exposed in the Light – właśnie taki podtytuł otrzymała zimowa trasa The Australian Pink Floyd Show. Mimo tego, że Australijczycy zagrali w Warszawie po raz, o ile się nie mylę, trzeci i fakt, że z tego komercyjno-promocyjnego balonu ich występów ostatnimi czasy jakby uszło powietrze, to frekwencja 21 stycznia w Torwarze była więcej niż zadowalająca. Publiczności zebrało się chyba dwukrotnie więcej niż podczas koncertu Jean-Michel Jarrea, który się tam odbywał ostatnimi czasy, a ciekawym faktem była niesamowicie niska średnia wieku przybyłej publiczności.


Muzycy rozpoczęli swoje show w pełni profesjonalnie bo punktualnie co do minuty, a to nie zdarza się często. Rozpoczęło się niezwykle mocno i dość zaskakująco od In The Flesh, kiedy to delikatną, spokojną melodię przerwało silne rockowe uderzenie i wiązka czerwonego światła. Nie ma co ukrywać, że setlista na ten wieczór mogła zadowolić niemal każdego. Oprócz największych klasyków jak High Hopes, Time, Comfortably Numb, Wish You Were Here czy Another Brick In the Wall pt.2 usłyszeliśmy materiał z albumów niejako w dyskografii Pink Floyd pomijanych czyli The Piper at the Gates of Dawn, A Saucerful of Secrets czy The Final Cut. W sumie dostaliśmy 160 minut muzyki rozdzielonej na dwie części z dwudziestominutową przerwą. Można było więc wyjść muzycznie niesamowicie nasyconym. Trzeba tutaj oczywiście nadmienić świetną oprawę graficzną występu – wzbudzające podziw oświetlenie, latającą świnię czy poskakującego kangura i postać nauczyciela. Nie można było również narzekać na wysoki poziom muzycznego odtworzenia tego, co Pink Floyd przedstawiało kiedyś na żywo. Wszystko brzmiało klarownie, było niemal bliskie ideału i tylko główny wokalista Alex McNamara nie zawsze stawał na wysokości zadania, a jego dziwna maniera często irytowała.

Było pięknie, magicznie, występ Australijczyków niemal idealnie odtwarzał muzykę swoich wzorów, jednak ja wyszedłem z koncertu dość rozczarowany. Po pierwsze trochę zawiodłem się oprawą wizualną koncertu, bo jednak Jean-Michel Jarre, który nie promował swojej trasy w sposób tak szczególny ze względu na rolę światła jak TAPFS, zrobił w tym względzie dużo lepsze wrażenie.  Najważniejszym jednak elementem, który niesamowicie przeszkadzał mi, a raczej uniemożliwiał branie czynnego udziału w koncercie było to, że zamiast Watersa, Gilmoura, Masona i Wrighta widziałem… kilku muzyków próbujących odtworzyć cudzy materiał. Nic dziwnego, że całe show wydawało mi się dość sztuczne i wymuszone. Kto przecież będzie potrafił odegrać materiał, w którym roi się od życiowych doświadczeń, młodzieńczych marzeń i nadziei osób, które w każdą nutę muzyki zaklęli część siebie? Absolutnie nikt oprócz twórcy nie będzie w stanie oddać całej masy emocji związanych z własną muzyką. Tak naprawdę to kolejne pokolenia odtwórców mogą się starać, mogą próbować wszelkimi sposobami odtworzyć muzykę Pink Floyd… Są to jednak tzw. syzyfowe prace. Taka jest bolesna, acz uczciwa prawda.

Mam w każdym razie szczerą nadzieję że przynajmniej większość publiczności przyszła jednak na tę namiastkę muzyki Pink Floyd, bo ją z pewnością otrzymała. Prawdziwe Pink Floyd to z rzecz jasna nie było, ale rzeczywiście mogliśmy podczas niektórych kompozycji odpłynąć i poczuć na samych sobie legendarne dźwięki, które poruszały, poruszają i poruszać będą serca kolejnych pokoleń.

Przykre jednak jest to, że na w pewnym sensie udawany, sztuczny koncert walą tłumy płacąc grube pieniądze, a na występy rodzimych twórców koncertujących za śmieszne pieniądze, którzy tworzą własną, oryginalną, czasem wspaniałą muzykę, mało komu się chce wyjść z domu…

Wracając jednak do tematu to mimo wszystko wiecie co… ja chyba jednak wolę obejrzeć sobie oryginalne Pink Floyd na DVD w domu niż zachwycać się sztucznym odtwarzaniem muzyki przez anonimowych odtwórców na żywo.

sobota, 21 stycznia 2012

Temat okładkowy - 'Trespass' Paula Whiteheada czyli o nożu wbitym w płótno

Tak jak zapowiadałem, większość kwestii, których nie mieliśmy możliwości rozpatrzyć podczas audycji, zostanie poruszona w formie pisemnej na blogu audycji. Rozpoczynamy od niezwykle ciekawej historii okładki Genesis, stworzonej przez Paula Whiteheada. 

O Białogłowym

Whitehead był pionierem progresywnego surrealizmu, który od zwykłego cukierkowego surrealizmu różni się tylko tym, że mieści się na dwunastu calach kwadratowych. Ewentualnie możemy dorzucić jeszcze wysokie nasycenie motywami baśniowymi i montypajtonowski humor. Styl ten rozprzestrzenił się wkrótce na cały progresywny świat, ale jego źródeł można szukać właśnie w pierwszych płytach Genesis.

 
W 1970 Whitehead miał już na koncie parę okładek, ale to na wernisażu malarskim został zaczepiony przez producenta Genesis - Johna Anthony'ego. Anthony oglądając obrazy stwierdził, że idealnie współgrają z muzyką jego zespołu. Zaproponował artyście spotkanie na zasadzie "a nóż coś dobrego z tego wyniknie".

O okładce

Whitehead uczestniczył w pracach nad albumem od wczesnego etapu, gdy nie była jeszcze pewna jego forma. Pierwotna wersja okładki przedstawiała w renesansowej stylistyce parę królewską podglądaną przez amora (tytułowego intruza). Sielanka, podobnie jak 5 kawałków, które zespół pod wodzą Phillipsa do tej pory zdążył przygotować.

Jako ostatnia powstała coda - Knife, agresywny (jak na Genesis;)) utwór, stojący w opozycji do reszty albumu. Opowiada on o rewolucji i był to wówczas jedyny kawałek, którego muzycy nie grali na koncertach na siedząco. Gabriela raz nawet tak poniosło, że rzucił się ze sceny i złamał kostkę. Dla Whiteheada było oczywiste, że okładka nie może zostać w dotychczasowej formie. 


Nie wymaga specjalnej spostrzegawczości dostrzeżenie na okładce zawieszonej w powietrzu czarnej smugi. Po rozłożeniu okładki okazuje się, że to nie miłosna scena jest głównym tematem dzieła ale szrama zadaną obrazowi nożem. Malarz przemyślał sprawę, przyniósł nóż i pociągnął nim przez gotowe płótno, a okładka przedstawia zdjęcie zniszczonego obrazu. Co ciekawe sam artysta wspominał, że ostateczna oprawa graficzna albumu otrzymała taką formę z... lenistwa! Paulowi nie uśmiechało się tworzyć od nowa nowej okładki po dodaniu The Knife i po prostu wpadł na pomysł aby gotowy obraz rozciąć nożem, a następnie sfotografować. Tak Genesis uzyskało jedną z najbardziej symbolicznych okładek w swej dyskografii.

Wybór noża nie był przypadkowy (a może i był) - jest to dirk - symbol szkockiej walki przeciw angielskiej okupacji w XVIII wieku.


Na podst. www.okladki.net

piątek, 20 stycznia 2012

Recenzja: floating.point - Free Falling (2010)


Zachęcony dużym zainteresowaniem i sukcesem swojego premierowego materiału Piotr Szczepanik szybko zabrał się za prace nad kolejnym materiałem. Wydany w roku 2010 Free Falling jest muzyczną kontynuacją, pewnego rodzaju przedłużeniem dwa lata młodszej EPki State of Denial.

Recenzja: Konrad Kucz - Tatra (2009)

 

Recenzowana Tatra to dzieło stworzone przez polskiego człowieka orkiestrę, Konrada Kucza. Ten Pan w swojej bogatej twórczości sięgał do naprawdę wielu muzycznych źródeł tworząc muzykę opartą w głównej mierze na brzmieniach elektronicznych poczynając od głębokiego, subtelnego ambientu aż po skoczną, wesołą piosenkową muzykę. Biorąc pod uwagę jego zamiłowania plastyczne i wiele osiągnięć na tym polu otrzymujemy obraz prawdziwego artysty XXI wieku. Osoby, której nie obce są wszechstronne dziedziny sztuki, z powodzeniem obracającej się niemal we wszystkich muzycznych gatunkach.

czwartek, 19 stycznia 2012

Recenzja: Tom Sawyer - Terrorist (2011)

Ostatnio miałem możliwość recenzować album zespołu Kuriozum, którzy aż 13 lat musiał czekać na wydanie debiutanckiego materiału. Sądziłem że jest to absolutny rekord, a tymczasem w przypadku formacji Tom Sawyer ten czas wynosił aż 26 lat! Niemożliwe? A jednak! Wszystko przez przewlekłe hibernacje zespołu czy problemy personalne. Zespół w roku 1990 zawiesił działalność by wznowić ją dopiero w roku 2009. Od tego czasu minęły dwa lata, a muzycy zrzeszeni w Tom Sawyer wydali na światło dzienne krążek pt. Terrorist. Co prawda jest to minialbum, ale bądź co bądź jednak pierwsze profesjonalne wydawnictwo.

Recenzja: Komendarek & Rudź - Unexplored Secrets Of REM Sleep (2011)

 

Gdyby ktoś parę miesięcy temu temu powiedział mi, że w ścisłej czołówce najlepszych polskich płyt Anno Domini 2011 umieściłbym album w niemalże pełni elektroniczny... chyba bym nie uwierzył. Nie po raz pierwszy zostałem jednak całkowicie muzycznie zaskoczony. Już po pierwszym odsłuchu Unexplored Secrets Of REM Sleep zrobił na mnie spore wrażenie, a wraz z kolejnymi raz za razem systematycznie dobijał młotkiem gwóźdź z tabliczką „Mistrzostwo”.

środa, 18 stycznia 2012

Audycja nr 31 - rok 1970 (IX)

Na początek rzecz najważniejsza. Już od tego tygodnia spotykać się będziemy regularnie co niedzielę od godziny 22.00! Zmiana terminu da nam nie tylko więcej czasu antenowego i ułatwi zapraszanie gości, ale pozwoli tym najbardziej sennym spośród Was być bardziej skupionym na zaPROGowym materiale.

Audycję poświęciliśmy w głównej mierze pierwszemu progresywnemu krążkowi Genesis pt. Trespass. Za PROGiem między innymi prześledziliśmy losy formacji na przełomie lat 1969-1970, przypomnieliśmy totalne fiasko albumu debiutanckiego, motywy jakie skłoniły muzyków do przejścia na drugą artystyczną stronę warty, pierwsze koncerty, dramat jakie przeżył zespół po odejściu Anthonego Phillipsa, angaż w zespole nieocenionego Philla Collinsa... Informacji merytorycznych było naprawdę sporo. Sporo było również muzyki Brytyjczyków. Oprócz trzech kompozycji z Trespass (w tym wyśmienitego The Knife) przesłuchaliśmy utwór, który miał największe szanse na znalezienie się na krążku, ale został przez zespół ostatecznie odrzucony na bok. Mowa tu o Twilight Alehouse, który Genesis wykorzystało parę lat później... Rzecz jasna nie zdążyliśmy poruszyć wszystkich interesujących kwestii dotyczących historii Genesis, ale z tymi będę dzielił się Wami podczas tego tygodnia na blogu.

No ale nie samym Genesis człowiek żyje. Zapoznaliśmy się z zespołem Gracious!, przypomnieliśmy The Moody Blues, lecz naprawdę dużo uwagi poświęciliśmy Pink Floyd. Miało to miejsce z tego względu, że najbardziej znany "tribute band" formacji - The Australian Pink Floyd Show, zagra w najbliższym czasie parę koncertów w naszym kraju, a ja miałem do rozdania dla Was dwa bilety na występ muzyków w Warszawie. Zwyciężczyni wejściówek serdecznie raz jeszcze gratuluję.

Oj działo się wiele... może nawet za wiele! Muzyczna subtelność, delikatność i uduchowienie łączyła się z prawdziwym zawrotem głowy w związku z Waszymi niezwykle licznymi mailami i wypowiedziami. 

A już w niedzielę 22 stycznia sporo elektroniki, ambientu i krautrocka. Między innymi Vangelis, Kraftwerk i Tangerine Dream oraz sporo konkursów! Do usłyszenia.

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Gracious! - Introduction (Gracious!, 1970)
3. The Moody Blues - Question (A Question of Balance, 1970)
4. Pink Floyd - If (Atom Heart Mother, 1970)
5. Genesis - White Mountaine (Trespass, 1970)
6. Genesis - Stagnation (Trespass, 1970)
7. Genesis - The Knife (Trespass, 1970)
8. Genesis - Twilight Alehouse (I Know What I Like [single], 1970/1973)
9. Pink Floyd - Time (The Dark Side of the Moon, 1973)
10. Zaprogowe outro
pierwsza okładka Paula Whiteheada dla Genesis

Wyniki konkursu

Obiecuję że następnym razem postaram się dla Was przygotować więcej wejściówek na takie koncerty! Zgłoszeń oraz maili było tak wiele i zawarte było w nich tak wiele emocji, uczuć i serca, że wybrać z nich tą jedną najciekawszą było zadaniem, jak zresztą można się domyślać, niemal niewykonalnym. Szkoda że nie mogłem rozdać biletów wszystkim, którzy na to swoimi tekstami zasłużyli. Dużo czasu zajęło mi dokładne przeczytanie i przebranie wszystkich wypowiedzi, lecz ostatecznie mój wybór padł na tę:

Muzyka Pink Floyd towarzyszy mi już od wielu lat, własciwie to jej postrzeganie zmieniało się wraz z tym jak dorastałam. Początkowo było to gimnazjalne uwielbienie dla zespołu, który przepięknie dla mnie brzmiał, pozwalał na zapomnienie się w rzeczywistości. Wraz z wiekiem przyszło zainteresowanie samą treścią, możliwość zrozumienia tekstu, przełożenia ich na swoje własne życie - refleksje.. Ta nuta zdecydowanie zmusza do refleksji nad tym jak jest i co być powinno! Co jest niesamowite, czasami, niemalże do bólu, Pink Floyd potrafi wyrazić, za mnie, myśli kotłujące się gdzieś z tyłu głowy. Jestem osobą która potrzebuje aby sztuka wzbudzała emocje, a ich muzyka doskonale dopasowuje się do tego scenariusza - potrafią wywołać u mnie łzy, uśmiech, czasami mam wręcz ochotę krzyczeć z wnętrza. Myślę, że są to jednak bardzo pozytywna oznaki, bo dzięki temu  czuję, że to, co mnie otacza oddziałuje na mnie, że mnie zmienia i kształtuje. Podsumowując muzyka Pink Floyd wzbudza emocje i to właśnie uważam w niej za najpiękniejsze.
Dlaczego ja powinnam iść na ten koncert? Bo życie jest po to, by spełniać marzenia! Bo dzięki temu będę jeszcze bardziej szczęśliwym człowiekiem, który będzie szedł dalej z jeszcze większa wiarą w marzenia i w to, że one się spełniają, że wbrew temu, co wszyscy mówią - warto..!

Sylwia P.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Wtargnięcie za próg czyli Trespass od Genesis

Wtorkowa audycja będzie obracała się w dość stonowanych, delikatnych muzycznych brzmieniach. Dużo uwagi poświęcimy formacji Genesis, która w roku 1970 zaskoczyła Wielką Brytanię zdecydowanym wejściem w świat muzyki progresywnej. Oprócz naprawdę ciekawej, dokładnie wyselekcjonowanej muzyki przygotowałem dla Was tradycyjnie również konkursy. Do wygrania będzie (uwaga!) podwójna wejściówka na warszawski występ The Australian Pink Floyd Show w Torwarze oraz debiutancki krążek formacji floating.point Piotra Szczepaniaka, który jestem tego pewien, podbije serca wielu. Będzie też sporo istotnych tzw. ogłoszeń parafialnych.

Do usłyszenia we wtorek od godziny 23.00


Główne punkty programu:
- analiza pierwszego progresywnego krążka w dyskografii Genesis i rzut okiem na niezwykle ciekawe losy formacji w latach 1969-1970 (w tym materiał, który na płytę się nie dostał)
- zapowiedź trasy koncertowej The Australian Pink Floyd Show wraz z dwoma biletami do wygrania!
- konkurs na debiutancki krążek floating.point pt. State of Denial

sobota, 14 stycznia 2012

Wygraj bilety na The Australian Pink Floyd Show!

Fenomen – The Australian Pink Floyd Show, ponownie powraca do Polski! Tym razem zespół przybędzie do naszego kraju na 4 koncerty w ramach nowej trasy, podczas której formacja wystąpi z nowym, przekrojowym programem koncertowym EXPOSED IN THE LIGHT! 


Audycja za PROGiem przygotowała dla Was z tej okazji nie lada niespodziankę a jest nią... podwójna wejściówka na warszawski występ grupy! Bilety będzie można zdobyć słuchając audycji za PROGiem dnia 17 stycznia. Dodatkowo wygrać będzie można album niezwykle intrygującego projektu Piotra Szczepaniaka pod nazwą floating.point, który zostanie zaprezentowany na antenie. Oprócz Pink Floyd usłyszymy m.in The Moody Blues oraz sporo Genesis, a audycja będzie zachowana w dośc stonowanych muzycznych klimatach.

Zapraszam i życzę szczęścia w najbliższym konkursie!

piątek, 13 stycznia 2012

Recenzja: floating.point - State of Denial (2008)


Floating.Point to muzyczny projekt Pana Piotra Szczepaniaka, który wyszedł na światło dzienne w grudniu 2007 roku. Minialbum State of Denial wydany w roku następnym był pierwszym muzycznym krokiem formacji, poprzez który miała zaznajomić łakome ambitnych dźwięków szwadrony słuchaczy o swoim istnieniu i twórczości. State of Denial to bardzo nastrojowa okładka, skromne wydanie i raptem pół godziny muzyki… za to jakiej muzyki!

czwartek, 12 stycznia 2012

Kompendium wiedzy o East of Eden

Drodzy słuchacze! W związku z tym, że nie udało się nam zrealizować wszystkich punktów programu dotyczących East of Eden w trakcie ostatniej audycji i w odpowiedzi na Wasze bardzo duże zainteresowanie zespołem przygotowałem dla Was pewnego rodzaju kompendium wiedzy dotyczące tej niezwykłej, bardzo zasłużonej aczkolwiek często pomijanej grupy.


Obowiązkowo należy odwiedzić pewien polski serwis internetowy w całości poświęcony interesującej nas formacji. Za jego pośrednictwem znajdziecie szczegółową biografię i dyskografię formacji, wiele artykułów prasowych, wywiadów czy opinii krytyków dotyczących działalności i twórczości East of Eden. Twórca portalu zrobił naprawdę kawał solidnej roboty. Zapraszam tutaj.

Oprócz tego warto zwrócić uwagę na archiwalny koncert grupy w niemieckiej stacji Live German TV który odbył się w roku 1971. Można obejrzeć go poprzez serwis youtube (gdzie został podzielony na 7 części). Odsyłam Was tutaj

Jak Snafu oceniają recenzenci? Odpowiedź znajduje się tu. Polecam również zaPROGową recenzję Mercator Projected.

Owocnych muzycznych podbojów i poszerzania horyzontów!

środa, 11 stycznia 2012

Audycja nr 30 - rok 1970 (VIII)

Nasze trzydzieste spotkanie za PROGiem było podyktowane w głównej mierze muzycznym powiązaniom jazzu i rocka. Rozpoczęliśmy od brytyjskiej odpowiedzi na jazzrockowe, bardzo melodyjne i ocierające się o pop amerykańskie Chicago i Blood, Sweat & Tears, pochodzące z Londynu Brainchild oraz If. W dalszej kolejności przeszliśmy do bardziej wymagających dźwięków. Rozpoczęło Van der Graaf Generator ze sztandarowym White Hammer, poprzez który cofnęliśmy się do 1486 roku i wybraliśmy się na polowanie na czarownice. Album The Least We Can Do Is To Wave To Each Other przetarł formacji Petera Hammilla muzyczne szlaki i był pierwszym poważnym krokiem ku muzyce progresywnej wysokich lotów. Daniem dnia było jednak wydawnictwo Snafu od East of Eden, którym niestety grupa z różnych przyczyn zakończyła swój triumfalny pochód w kierunku progresywnego mistrzostwa. Kolejne krążki formacji okazały się jedynie cieniem zarówno Snafu jak i wybitnego Mercator Projected z roku 1969. Porozmawialiśmy o tym dlaczego stało się tak, a niej inaczej, zwróciliśmy uwagę na najważniejsze aspekty wydawnictwa i jego rolę w postrzeganiu muzyki progresywnej. Jak napisał jeden ze słuchaczy:

"Snafu jest absolutnym opisem niezwykłej kreatywności i odwagi muzyków, którzy stworzyli nieprawdopodobny miszmasz melodii i chaosu. Ciszy i uniesienia. Jeśli to poczujesz, ani na moment Cię to nie zmęczy, choć barwy na płycie zmieniają się bardzo szybko, błąkając się po różnych obszarach emocji i doświadczenia. Czasem jest to słońce, czasem deszcz, czasem noc, niepokój ciemnego lasu, blask ogniska przy którym tańczy piękna cyganka o najciemniejszych oczach jakie w życiu widziałeś... "

Wspomnieliśmy dodatkowo o pierwszym, symfoniczno-jazzowym albumie formacji Egg (niejako przedłużenia psychodelicznego Arzachel). Formacji ze względu na wydanie w roku 1970 dwóch wydawnictw wysokich lotów z pewnością jeszcze poświęcimy sporo antenowego czasu.

Do wygrania była tym razem debiutancka płyta piotrkowskiego Kuriozum, a audycję zakończyliśmy bardzo przyjemnym, bajkowym projektem Krzysztofa Lepiarczyka pt. Loonypark obracającym się w rocku neoprogresywnym.

Za tydzień zapraszam na głęboką muzyczną i historyczną analizę kolejnego wydawnictwa Genesis pt. Trespass. Przypominam również o konkursie na podwójny bilet na występ The Australian Pink Floyd Show (do wygrania podczas najbliższej audycji) oraz na pewien album elektroniczno-ambientowego projektu z Wielkie Brytanii.

Do usłyszenia! Wtorek, 17 stycznia, godz. 23.00.

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Brainchild - She's Learining (Healing of the Lunatic Owl, 1970)
3. If - What Can a Friend Say? (If, 1970)
4. Van der Graaf Generator- White Hammer (The Least We Can Do Is To Wave To Each Other, 1970)
5. East of Eden - Gum Arabic (Snafu, 1970)
6. East of Eden - Nymphenberger (Snafu, 1970)
7. East of Eden - Gig-A-Gig (Gig-A-Gig [single], 1970)
8. Egg - Symphony No. 2: Movement 1  (Egg, 1970)
9. Kuriozum - Aeon (The Temple of Regret, 2011)
10. Loonypark - The World is Enough (Straw Andy, 2011)
11. Zaprogowe outro

ostatni krążek East of Eden który współtworzył nieoceniony Dave Arbus

niedziela, 8 stycznia 2012

East of Eden za PROGiem

Audycja nr 30 będzie w głównej mierze opierać się na niezwykle intrygującej twórczości grupy East of Eden ze szczególnym naciskiem na wydany w roku 1970 album pt. Snafu. Oprócz tego przesłuchamy m.in. "pierwszy" krążek Van der Graaf Generator oraz debiutancki album Egg. Będzie więc odrobinę jazzowo, ale oczekujcie dość zróżnicowanego materiału. 

Na potrzeby tradycyjnego już konkursu przygotowałem dla Was natomiast niedawno wydany krążek piotrowskiego Kuriozum.

Do usłyszenia we wtorek o 23.00!

sobota, 7 stycznia 2012

Recenzja: Kuriozum - The Temple of Regret (2011)

 

Grupa Kuriozum powstała w roku 1998 w Piotrkowie Trybunalskim. Jak widać musiało minąć aż 13 lat zanim formacja doczekała się debiutanckiego materiału. W tym czasie zespół wydawał szereg niezobowiązujących materiałów demo, zaliczył sporą ilość występów na różnego rodzaju festiwalach czy koncertach klubowych… przyszedł jednak czas na pełnowymiarowe, oficjalne muzyczne wydawnictwo.

piątek, 6 stycznia 2012

Wywiad z Pathfinder

Wywiad dotyczący formacji Pathfinder został przeprowadzony po koncercie zespołu w warszawskim Fonobarze w ramach polskiej trasy koncertowej promującej krążek Beyond the Space, Beyond the Time. Moim rozmówcą był gitarzysta zespołu, Krzysztof 'Gunsen' Elzanowski. Wywiad ukazał się na łamach grudniowego numeru Biuletynu podProgowego.

Zacznijmy od samego początku, jak doszło do powstania grupy Pathfinder.

Jak już zapewne niektórzy wiedzą Pathfinder urodził się w głowie Arkadiusza, który zapragnął dzielić się swoją fantazją i talentem z ludźmi o podobnych gustach muzycznych. Fascynacja światem fantasy i muzyką filmową była tak wielka, że siłą motywacji i chęcią spełniania swoich największych marzeń zrealizował jedno z nich. Dzięki temu możemy teraz mówić o Pathfinder.
Oczywiście poza chęciami i pomysłami, Arkadiusz potrzebował muzyków, którzy doskonale wbiją się w tematykę tej całej machiny i pomogą mu zrealizować jego pomysł. Dzięki portalom i serwisom ogłoszeniowym pojawiliśmy się my. Najpierw Mania, potem Kamil, Sławek, Kostro i ja. Najzabawniejsze jest to, że potraktowałem na początku ich propozycję grania, jako żart z czego do dziś mamy niezły ubaw;).

Powstaliście w roku 2006, zanim nagraliście pierwszy album minęły 4 lata. Co się działo z grupą w tym czasie?

Ten czas był dla nas bardzo pracowity i minął nam niemiłosiernie szybko. Pisanie albumu, ogrywanie materiału, koncerty i festiwale pochłonęły te 4 lata szybciej niż byśmy się tego spodziewali. Jak sam widzisz są też tego owoce, z czego się cieszymy. Powstało kilka nagrań- pierwszych kroków ku albumowi. Zdobyliśmy wiele doświadczenia i poznaliśmy masę ciekawych osobowości, które zapewne nie raz jeszcze pojawią się na naszej ścieżce.

Opowiedz o procesie tworzenia, nagrywania debiutanckiego albumu. Jakie przeciwności spotkaliście? Co było dla Was największym wyzwaniem? Z czego jesteście najbardziej, a z czego najmniej zadowoleni patrząc na końcowy efekt z perspektywy czasu?

Nie chcę zdradzać przepisu jak napisać płytę Beyond The Space, Beyond The Time. Więc od razu przejdę do drugiej części pytania.
Widzisz. Mając gotowy projekt płyty, kapeli, która tworzy jak na polski rynek metalowy dość niespotykany nurt muzyczny, było nam ciężko znaleźć kogoś, kto będzie miał pojęcie jak zrealizować materiał by brzmiało to jak należy. Gdybyśmy mieszkali w Finlandii, taki problem nie miałby racji bytu. Na szczęści udało nam się, to wszystko ogarnąć z pomocą Mariusza Piętki. Świetny gość, nawiasem mówiąc. Facet stanął na wysokości zadania i zrobił to najlepiej jak potrafił.

Jak wszyscy wiemy na Waszej płycie roi się od wielu ciekawych gości. Jak udało Wam się namówić ich do współpracy przy nagrywaniu albumu?

Na początek chciałbym rzec, iż Jestem dumny z tego, że takie osoby, jakie widnieją na tej płycie dały coś od siebie do tego albumu. Moim zdaniem Ci muzycy byli na tym krążku pisani od samego początku. Oni są i byli już wcześniej częścią Beyond The Space, Beyond The Time. Jak udało nam się ich namówić? Może Przeznaczenie?

W jaki sposób powstaje muzyka przez Was grana?

Większość materiału wychodzi od Arkadiusza i Karola. Oni doskonale, łączą ogniwa naszej układanki. Każdy z nas rejestruje swoje dźwięki i potem lecą one do kompozycji.

Skąd czerpiecie pomysły na niesamowite łączenie muzyki symfonicznej, kasycznej, filmowej z muzyką metalową?

Dużo by wymieniać, jakie mamy inspiracje. Tutaj każdy z nas kocha muzykę filmową, symfoniczną i wiadomo metalową. Nie chciałbym podawać konkretnych przykładów, żeby po tym wywiadzie gdzieś nas do tego nie podpinali. Wiesz jak to działa. Po czymś takim szufladki robią się ciasne.
Moim zdaniem jest masę świetnych kompozytorów i dobrej muzyki metalowej, której należą się pokłony. Co robię cały czas słuchając swoim faworytów! (śmiech)

Jak moglibyście określić graną przez Was muzykę? Czy pasuje do Was określenie "progresywni"?

UUUU… To temat dość trudny, bo, nawet jak zauważyłem na popularnym serwisie video, ludzie wykłócają się o gatunek, jaki preferujemy. Moim zdaniem, to, co wychodzi z naszych serc jest po prostu Pathfinder’em. Widzisz, nie ma sensu mówić o tym, co gramy i co do nas pasuje.  Bo i tak w mniemaniu każdego odbiorcy będziemy preferować inny gatunek muzyczny. Ilu ludzi tyle opinii. Zostawmy tę odpowiedź każdemu z nas:). Sądzę, że to najlepsze wyjście.

Jak to się stało że Wasz album najpierw ujrzał światło dzienne w Japonii, a w europie został wydany niespełna rok później.

Wszystko było zaplanowane. Chcieliśmy trafić w jak najlepsze ręce w odpowiednim czasie. Wiadomo, że przeszkody pojawiały się także… 

Z jakimi opiniami spotkał się Wasz krążek w kraju i na świecie?

Póki, co jest świetnie. Nie wiem czy miałeś okazję poczytać recenzje zamieszczone na naszej stronie. Jeśli nie to zapraszam, tam dowiesz się znacznie więcej. Wnioskując po tym, co czytałem, nasza muzyka jest pozytywnie odbierana i bardzo nas to cieszy. Co za tym motywuje do stawiania kolejnych kroków. 

Jesteście coraz bardziej cenieni za granicą o czym świadczą Wasze coraz częstsze koncerty poza Polską (chociażby kwietniowy Power Prog & Metal Fest). Co wpływa na to, że to właśnie poza granicami naszego kraju gracie częściej?

Nie ma, co ukrywać, że kwestie koncertowe nie wynikają z naszych zachcianek. Gramy koncerty gdzie nas zapraszają i to zorganizują. Teraz jesteśmy w trakcie trasy promującej album w Polsce a potem jedziemy dalej. U nas niestety są realia, jakie są. Nie każdy klub z miłą chęcią zaoferuje organizatorom koncertów metalowych współpracę.

Jak moglibyście podsumować, ocenić trwającą właśnie Waszą pierwszą trasę koncertową po Polsce?

Jesteśmy z niej zadowoleni. Najbardziej zaś z faktu, iż przyjeżdżają na nią ludzie z całej Polski i nawet o ile dobrze pamiętam z zagranicy. Okazuje się, że gatunek, jaki preferujemy jest już w Polsce rozpoznawalny. Dobrze się dzieje i dziać się nadal będzie!

Jak oceniacie polski rynek muzyczny, szczególnie patrząc z perspektywy wykonywanego przez Was gatunku?

Porażka. Nic więcej nie dodam.

Jakie macie cele na tę bliższą oraz dalszą przyszłość?

Realizowanie swoich marzeń muzycznych, które niebawem usłyszycie na nagraniach czy koncertach Pathfinder.

czwartek, 5 stycznia 2012

The Australian Pink Floyd ponownie w Polsce! Bilety do wygrania podczas audycji!

Fenomen – The Australian Pink Floyd Show, ponownie powraca do Polski! Tym razem zespół przybędzie do naszego kraju na 4 koncerty w ramach nowej trasy, podczas której formacja wystąpi z nowym, przekrojowym programem koncertowym EXPOSED IN THE LIGHT! Audycja za PROGiem przygotowała dla Was z tej okazji nie lada niespodziankę a jest nią... podwójna wejściówka na warszawski występ grupy!


The Australian Pink Floyd Show to koncertowa sensacja, już ponad 3 mln widzów na całym świecie miało okazję zapoznać się z magią Pink Floyd w wykonaniu tego zespołu. Najnowsza trasa nawiązuje do tekstu klasycznego utworu Floydów – „Shine On Your Crazy Diamond” i chociaż TAPFS na razie utrzymuje w tajemnicy wszystkie niespodzianki, jakie przygotował dla fanów, jedno jest pewne, czeka nas koncertowe przeżycie roku a sam zespół obiecuje, że przekroczy granice swoich koncertowych możliwości i wyniesie to doświadczenie na zupełnie nowy poziom! Będzie to największe i najbardziej spektakularne show wszechczasów!

Recenzja: Loonypark - Straw Andy (2011)


Pamiętacie moją recenzję debiutanckiego krążka Loonypark pt. Egoist? Sporo tam było narzekania, uszczypliwości i kręcenia nosem na materiał formacji. Przy analizie kolejnego krążka zespołu pt. Straw Andy zerknąłem do notesu, gdzie miałem zapisane wszystkie braki poprzedniego krążka i dopasowując je do Straw Andy konsekwentnie wykreślałem jeden za drugim tak, że nie pozostało tam praktycznie nic. To niebywałe, ale formacja nagrała album który od poprzedniego jest lepszy w dosłownie KAŻDYM elemencie począwszy od kompozycji na okładce kończąc… No ale zacznijmy od samego początku.

środa, 4 stycznia 2012

Audycja nr 29 - rok 1970 (VII)

Tak dużo merytorycznych informacji za PROGiem dawno nie mieliśmy... Naprawdę o historii Emerson, Lake & Palmer jak i o poszczególnych członkach formacji można było mówić bez końca. Mimo tego, że czasu na omówienie wszystkich kwestii zabrakło (odrobimy to sobie w roku 1971 wraz z Tarkusem), to z pewnością każdy wyszedł ze sporym bagażem nowych informacji i rzecz jasna poznał (lub przypomniał sobie) jedne z najwybitniejszych i najpiękniejszych kompozycji nie tylko podanej grupy, ale muzyki progresywnej w ogóle.

Zgodnie z zapowiedziami nie zabrakło twórczości The Nice, Atomic Rooster i King Crimson, która pomogła nam w płynniejszym wejściu w artystyczny dorobek omawianej supergrupy oraz dokładnym przeanalizowaniu jej historii i bardzo ciekawych losów. Były i ciekawostki dotyczące utworu Lucky Man, o tym dlaczego Keith Emerson nie chciał Roberta Frippa w zespole czy kontrowersjach związanych z rzekomym przekształceniem ELP w HELP z Jimmim Hendrixem.

Audycję rozpoczęliśmy brytyjskim Aardvark, który podobnie jak Emerson, Lake & Palmer nie wykorzystywał w swojej twórczości gitary elektrycznej, a mimo ciekawie zapowiadającej się kariery rozpadł się po wydaniu zaledwie jednego krążka. Na deser zostawiliśmy sobie polskie formacje: pracujący usilnie nad kolejnym krążkiem Insigne (przedpremierowo usłyszeliśmy jeden utwór z niego pochodzący) oraz projekt Bartosza Szweda o nazwie BartBass, który w roku 2011 wydal album pt. Progressive Life (jedną sztukę albumu rozdaliśmy podczas audycji).

Co za tydzień? East of Eden i jego koronny Snafu oraz najpewniej dawno zapowiadany Van der Graaf Generator.

Do usłyszenia już we wtorek 10 stycznia!

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Aardvark - Very Nice of You to Call (Aardvark, 1970)
3. Atomic Rooster - Friday 13th (Atomic Rooster, 1970)
4. King Crimson - Cat Food (In the Wake of Poseidon, 1970)
5. The Nice - Five Bridges Suite, part I-IV (Five Bridges, 1970)
6. Emerson, Lake & Palmer - Take a Pebble (Emerson, Lake & Palmer, 1970)
7. Emerson, Lake & Palmer - Knife-Edge (Emerson, Lake & Palmer, 1970)
8. Emerson, Lake & Palmer - Lucky Man (Emerson, Lake & Palmer, 1970)
9. BartBass - She Sang Me Hallelujah (Progressive Life, 2011)
10. Insigne - I'll be Your Shadow (2011)
11. Zaprogowe outro

 okładka docelowo przygotowana dla zespołu Spirit...

Z Zacierem o Zacieraliach

Wywiad z Zacierem, sporo szczegółów dotyczących Zacieraliów, masa muzyki formacji grających na festiwalu w tym najnowsze, przedpremierowe utwory Braci Figo Fagot, a także 6 podwójnych karnetów na wydarzenie! To wszystko już w Radiu Aktywnym 4 stycznia (środa) o godzinie 17.00! 


Tego dnia studio Radia Aktywnego odwiedzą artyści z legendarnego już Zaciera. Razem z muzykami porozmawiamy nie tylko o ich własnej bogatej twórczości, ale i o tegorocznej edycji Zacieraliów, podczas której zagrają tak klasyczne formacje jak Kabanos, TPN 25, Zacier, El Dupa czy Bracia Figo Fagot. Przedpremierowe, dotąd nigdzie niepublikowane, pochodzące prosto z sesji nagraniowej utwory tych ostatnich będziemy mogli usłyszeć podczas audycji choć nie zabraknie i muzyki pozostałych występujących na Zacieraliach twórców w tym... Zaciera na żywo unplugged!

Nasi wspaniałomyślni goście będą mieć dla Was oprócz masy ciekawych informacji 6 podwójnych karnetów na Zacieralia! Co zrobić by wygrać bilety? Wystarczy jedynie:

1. Polubić profil audycji na portalu facebook,
2. Słuchać audycji z gośćmi i odpowiedzieć na zadane podczas wywiadu konkursowe pytanie
3. Odpowiedź wysłać na pawel.bogdan@radioaktywne.pl
4. Liczyć na łut szczęścia ;)

Nie przegapcie!

niedziela, 1 stycznia 2012

Audycja o Emerson, Lake & Palmer

Przerwa świąteczna już za nami, pora wracać na nasz progresywny pokład. Już w najbliższy wtorek 3 stycznia zapraszam na pierwszą audycję za PROGiem w nowym roku, który rozpoczynamy iście szampańsko - od debiutanckiego krążka formacji Emerson, Lake & Palmer. Rzecz jasna sporo miejsca zostanie poświęcone rodzimym zespołom członków formacji (King Crimson, The Nice, Atomic Rooster) i ich albumom wydanym w roku 1970. Będzie sporo muzyki wysokich lotów i sporo merytorycznych informacji.  


Pod koniec audycji zostaną zaprezentowane również dwie polskie grupy. Zapoznamy się z projektem Bartosza Szweda pt. BartBass, którego najnowszy krążek pt. Progressive Life będzie można zdobyć podczas audycji oraz formacją Insigne obecnie pracującą nad debiutanckim, pełnowymiarowym krążkiem.

Do usłyszenia

Biuletyn podProgowy, nr 7

Przyszła zima – śniegu ni ma. A nowy Biuletyn podProgowy już jest . Przed Wami numer zaiste przełomowy, grudniowo-styczniowy, a zważywszy dzień publikacji – noworoczny. Dogasa rok 2011, powoli opadają emocje z nim związane. Nim jednak na dobre obudzi się nowy, 2012 roczek, rzućmy okiem za siebie. Ten numer Biuletynu to właśnie taki kalejdoskop, mieniący się barwami mijających miesięcy i dni. Oprócz przeglądu najciekawszych wydawnictw Anno Domini 2011, znajdziecie tu cztery wywiady, recenzje świeżynek płytowych i ciekawych lektur... Ale po cóż uprzedzać fakty? Zapraszamy: zajrzyjcie do środka, rozgośćcie się, zaczytajcie...

 

Redakcja Biuletynu podProgowego

Biuletyn jest darmowy i można go pobrać klikając na ikonę tutaj