piątek, 29 czerwca 2012

"Uniknąć zamknięcia w ciasnych szufladach" czyli wywiad z Mariuszem Sobańskim z LIGHT COORPORATION

Jak zapewne słyszeliście czerwiec był (jest) miesiącem premiery najnowszego albumu  brylantu polskiego jazzrocka, formacji LIGHT COORPORATION. Przed lub (i) po przesłuchaniu Aliens From Planet Earth naprawdę warto odświeżyć sobie informacje, dotyczące tego jakże zjawiskowego zespołu. O debiutanckim Rare Dialect możecie przeczytać tutaj, natomiast poniżej znajduje się zapis niezwykle ciekawej rozmowy z liderem grupy, Mariuszem Sobańskim, z którym niespełna pół roku temu poruszyłem wiele naprawdę ciekawych kwestii. Jakich? Przekonajcie się sami!
Wywiad ukazał się w marcowym wydaniu Biuletynu podProgowego. 

Zacznijmy od samego początku. Opowiedz jak zaczęła się przygoda Light Coorporation. Jak wyglądały Wasze pierwsze muzyczne cele, pierwsze koncerty, pierwsze poważne decyzje? Skąd wziął się pomysł na zespół? 

Tak, dobrze to ująłeś. LIGHT COORPORATION to naprawdę jest prawdziwa muzyczna przygoda bo gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że ten zespół wyda płytę w wytwórni ReR Megacorp u Chrisa Cutlera to mimo wrodzonego optymizmu chyba bym w to nie uwierzył... 
Muszę jednak przyznać, że początkowe założenia były bardzo proste. Spotykaliśmy się z zespołem kilka razy w tygodniu i tworzyliśmy muzykę. Takie sesje trwały kilka godzin. Były solidne, a każda próba była rejestrowana. Graliśmy długie improwizacje zawierające elementy muzyki progresywnej, jazz rocka, było w tym trochę psychodelii a przede wszystkim awangardowego grania. Podstawą naszej muzyki zawsze jednak była improwizacja i to coś co nazywamy „otwartą głową”. Mam jeszcze nawet nagrania ponadgodzinnych kompozycji, które powstały  właśnie w taki sposób. W tamtym czasie nie posiadaliśmy jeszcze nazwy. Jako LIGHT COORPORATION zaczęliśmy koncertować w połowie 2007 roku. Takie były początki grupy LIGHT COORPORATIN, wtedy wszystko ruszyło i już w 2007 roku nagraliśmy pierwszą studyjną Epkę.


Skoro już jesteśmy przy koncertowaniu to opowiedz jak wyglądają Wasze występy na żywo?  

Jak wspominałem te rozpoczęliśmy w roku 2007. Były to koncerty połączone z obrazem czyli filmami i multimediami stworzonymi przez mojego dobrego przyjaciela, artystę Tomasza Lietzau'a. Znamy się dobre dwadzieścia lat. Filmy, które można zobaczyć podczas naszych koncertów pochodzą ze starych taśm video, wszystkie te materiały następnie były obrobione przy pomocy komputera. Od roku 2007 roku graliśmy już koncerty w Polsce oraz w Wielkiej Brytanii. 

Rok 2011 przyniósł Wam wydanie debiutanckiego materiału pt. Rare Dialect. Prosiłbym abyś wytłumaczył znaczenie tego tytułu bo domyślam się, że ma ono ukryte dno.  

To nie takie łatwe, muszę to bardziej rozwinąć. Muzyka której słuchacie na Rare Dialect jest tym co udało nam się wypracować szukając swojej artystycznej drogi współpracując w między czasie z wieloma zaproszonymi muzykami. Ktoś powiedział, że te dźwięki to jakby nasz sposób porozumiewania się, nasza gwara... Stwierdziłem później, że idealnie do nas pasują te słowa „nasz dialekt”. Tomasz Lietzau na projekcie okładki dopisał jak kolekcjoner starych płyt odręcznie Rare i zostało Rare Dialect. 
Nie chcieliśmy tak do końca być grupą jazz rockową czy progresywną, jednoznacznie określoną i co ciekawe na początku nawet nie rozmawialiśmy o stylu muzycznym. Świadomie unikaliśmy tego tematu, każdy z nas grał tak jak chciał. Umawialiśmy się też na całonocne spotkania i do rana słuchaliśmy starych analogów. Wtedy pojawiał się Soft Machine wraz z innymi albumami Sceny Canterbury, muzyczne kręgi Rock In Opposition i stara awangarda jazz'owa w tym głównie Coltrane i wiele innych pięknych winyli z tamtego okresu. W tym wszystkim chcieliśmy odnaleźć siebie i sam musisz przyznać, że jest to bardzo trudne szczególnie dla nowej grupy, która chce poruszać się w takiej stylistyce. Ja osobiście nie rozumiem kilku polskich zespołów, które chcą grać jak ktoś i naśladują inne formacje. Zauważyłem, że zdolni muzycy bardzo chcą i nawet zaczynają grać podobnie jak np. Porcupine Tree (który osobiście od pierwszej ich płyty bardzo cenię) i niestety zawsze wychodzi to blado, bo kopia pozostaje tylko kopią. Naprawdę ubolewam nad tym faktem… Natomiast obecnie bardzo cieszą mnie artykuły na temat naszej płyty, w których redaktorzy muzyczni otwarcie zadają sobie pytanie czy Light Coorporation to rock, jazz czy muzyka progresywna nawiązująca do lat 70-ych. O to właśnie chodzi! My tak naprawdę sami tego nie wiemy i nie chcemy się zamykać w jakimś muzycznym stylu. Staramy się tworzyć nasz własny dialekt. Nie chcę przez to rzecz jasna powiedzieć, że odkrywamy coś nowego w muzyce. Wolimy jednak podążać własną drogą i uniknąć zamknięcia w ciasnych szufladach.

Okładka Rare Dialect
Okładka Waszego albumu zawiera w sobie cały stos płyt winylowych. Niezwykle ucieszyłem się, gdy w tym tłumie odnalazłem różowego Caravana czyli In The Land of the Greay and Pink, jedną z moich ulubionych płyt. Doszukałem się też wydawnictw The Incredible String Band oraz Keith Tippett Group. Powiedz, jakie płyty tam się jeszcze znajdują. Czy mają one jakieś szczególne znaczenie? 

Te wydawnictwa powinny mieć znaczenie dla każdego fana, a tym bardziej dla muzyka, który poszukuje i stara się być otwarty i twórczy. Stare analogi to kolejny kod na naszej płycie wymyślony przez Tomka. Znajdziesz tu pierwsze wydania takich artystów jak Soft Machine, Henry Cow czy wymienionego już przez Ciebie Keitha Tippetta. Ponadto jest tu Fred Frith, Kaiser, jest też moja ulubiona płyta Steve Hillage'a, legendarny Gong, Caravan, Art Zoyd, Nucleus i oczywiście obowiązkowo Captain Beefheart i jego pokręcony album Trout Mask Replica z 1969 roku. Jeśli ktoś już rozpoznaje te tytuły, wie o co chodzi i bez wątpienia musiał te płyty słyszeć.  Te wydawnictwa są bardzo wartościowe dla nas i nadal mają wpływ na dzisiejszą muzykę. Mówiąc o tym nie mam na myśli rzecz jasna komercyjnych przebojów radiowych zbudowanych na trzech akordach....  Napisałem o tym tutaj. 

Czy układ graficzny RD jest pewnego rodzaju manifestem? Chcecie poprzez to nawiązać do spuścizny lat 70-tych? Zresztą fotografie zawarte w książeczce również wyglądają na pochodzące z „zamierzchłych” czasów… 

Lata 70-te pozostawiły nam bardzo dobrą muzykę. Uważam, że najlepszą pod względem autentyczności. Muzyka z tamtego kresu i wydane wtedy płyty pozostają do tej pory prawdziwe i szczere. Trzeba dziś wziąć pod uwagę fakt, że ci którzy wtedy tworzyli i nagrywali mieli o wiele mniej przykładów do podpatrywania niż my obecnie, o Internecie już nie wspominając. Dla mnie ogromne znaczenie ma także muzyka grupy King Crimson, a szczególnie nagrania z początku ich działalności, tak samo pierwsze płyty grupy Yes, nasz rodzimy band SBB. Na tej muzyce się wychowałem, a dziś chyba bardzo trudno nawiązać do tamtych czasów. My staraliśmy się nagrać naszą płytę bez sztucznych „polepszaczy” i jest to nasz jedyny ukłon w stronę lat 70-tych, aby brzmienie płyty i muzyka same się broniły. 
Okładka płyty Rare Dialect to w całości wizja naszego grafika. Tomasz po przesłuchaniu roboczych wersji nagrań ze studia zaproponował projekty okładek właśnie ze starymi analogami i zniszczonymi przez czas fotografiami... niestety bez makijażu i pięknego lansu! (śmiech). Zdjęcia w książeczce to kadry ze starych taśm video i to naprawdę dobrze pasuje do naszej muzyki. Wszystko jest tak nie do końca podane na tacy, niedopowiedziane.

Co Wam mówi data 20 marca 2011 roku która jest odbita na każdej stronie książeczki.

To data wykonania tych zdjęć...Nie jest to jednak data z aparatu fotograficznego, została dopisana przy obróbce. W czasie kiedy powstawał projekt okładki i książeczki do płyty wiedzieliśmy już, że mamy kontrakt z ReR MEGACORP. 10 sierpnia 2011 ukazała się płyta LIGHT COORPORATION Rare Dialect. Pojawiliśmy się w  stajni ReR wśród wielu docenionych już wydawnictw, także w legendarnej ARS2 można nabyć naszą płytę. Muszę Ci przyznać, że jesteś spostrzegawczy, ale w tej książeczce jest jeszcze wiele innych zagadek... 

Czy mógłbyś w takim razie nakierować nas na te nieodkryte tajemnice płyty? Może nie zdradzaj od razu wszystkich szczegółów, ale nakieruj na pewnego rodzaju niuanse.  

Bardzo chętnie, ale wiesz to będzie tak jakbym opowiedział Tobie film na który się wybierasz. Więc może jeszcze nie dziś... Jedną z ciekawostek jest to, że wśród płyt winylowych, gdy się dobrze przyjrzysz, odnajdziesz tytuł naszej trzeciej płyty... Jest tu kilka innych ukrytych motywów, które dopiero zastanowią słuchaczy po jakimś czasie.

Opowiedz o procesie twórczym Waszej formacji. Jak powstają kompozycje LC? 

Do tej pory było tak, że tworzyłem muzykę w najprostszy sposób używając do tego gitary akustycznej,  rzadko syntezatorów w tym na przykład kiedyś Juno 105. Tak powstały wszystkie pomysły i tematy na płytę, także melodie i częściowo aranże. Każdy z muzyków dokładał to utworu dużo od siebie, wspólnie omawialiśmy każdy element kompozycji. Wtedy nagrywaliśmy taki nowy pomysł i jak coś nam nie pasowało, kilka razy modyfikowaliśmy kompozycje poszukując do muzyki najlepszego klimatu, odpowiedniego brzmienia i aranżacji. Najważniejsze w tym wszystkim to nie zabić muzyki. 

Jak wyglądały prace nad płytą już w studio? Weszliście już z gotowym materiałem czy pomysły rodziły się i były wprowadzane w życie na bieżąco? 

Przed wejściem do studia wszystko było przygotowane i dokładnie przemyślane. Wynikło to z szacunku do samych siebie i realizatora.  Sesja nagraniowa Rare Dialect odbyła się w studiu Szymona Swobody w Vintage Records w Porażynie, a raczej w głębinach pięknego porażyńskiego lasu. Szymon jest naszym dobrym kolegą, o muzyce i jej brzmieniu myślimy bardzo podobnie i na pewno z tego powodu ta współpraca była po prostu doskonała. Ponadto Szymon jest bardzo doświadczonym realizatorem, nie boi się dziwnych pomysłów w studiu, a nawet sam do nich namawia, od początku naszej sesji widziałem jak staje się częścią zespołu. U Szymona po prostu nie ma problemu z niczym, tak przynajmniej jest z nami kiedy razem pracujemy. Zapytałeś czy jakieś pomysły rodziły się już w studiu. Tak, jest kilka utworów, które powstały podczas sesji, miałem je wcześniej w głowie. Dwa spośród nich znalazły się już na płycie, pozostałe cierpliwie czekają na swój czas. Łącznie podczas nagrań pierwszej płyty zarejestrowaliśmy trzynaście kompozycji.  
Sam materiał był rejestrowany na taśmy i magnetofon Studer A807 pochodzący z Polskiego Radia. Kochamy żywe granie przez żywych ludzi dlatego zdecydowaliśmy się, aby było słychać szumy i wszelkie odgłosy studia, nikt nie miał nawet wątpliwości, że powinno tak być. Nie chcieliśmy z tego okradać słuchaczy i sztucznie sterylizować muzyki. Okazało się, nie pierwszy przecież raz, że nagrywanie na taśmę dodaje brzmieniu muzyki jakiejś niesamowitej magii i ciepła.  My nie staraliśmy się za wszelką cenę, jak to się mówi, "wrócić do korzeni", jednak to się właśnie w danej chwili działo samoistnie. Wszystkie preampy, kompresory, mikrofony i magnetofon pochodziły z minionej epoki rejestracji dźwięku. 

Muzyka jazzowa jest bez wątpienia muzyką wymagającą niezwykle wysokiego wyszkolenia technicznego. Gdzie Wy nabieraliście muzycznego doświadczenia? Bądź co bądź słychać że posiadacie wysokie umiejętności muzyczne.

O, dziękuję bardzo w imieniu kolegów, to bardzo miłe!  Każdy z nas otarł się o przeróżne szkoły muzyczne, dziś to owocuje i na pewno w niczym nie przeszkadza. Akurat moje początki to lekcje w klasie gitara klasyczna, fortepian i później śpiew operowy... nigdy do końca tego nie ukończyłem i może to dobrze.  Na pewno dziś ta wiedza bardzo mi pomaga. Nic jednak nie zastąpi solidnej współpracy muzyków w zespole, nagrywania nowych pomysłów i przede wszystkim grania koncertów.  Wiesz, często same umiejętności też nie wystarczą. My stawiamy na relacje, staramy się wszystko omawiać i po prostu gramy. Moim zdaniem każdy muzyk powinien też pamiętać o pokorze i mieć świadomość tego, że zawsze znajdą się lepsi. 

Opowiedz jak żyje się zespołowi obracającemu się w prawdziwej muzycznej niszy. Powiedzmy sobie szczerze – jazz rock nigdy przebicia medialnego w Polsce nie miał. 

W Polsce odczuwamy tę niszę, to już prawdziwe muzyczne podziemie. Nie liczę jednak na media, nie interesuje nas komercja. Robimy swoje, tworzymy plan  i sumiennie go realizujemy. Warto wspomnieć, że mimo to pierwsza, debiutancka płyta Rare Dialect cieszy się dużym zainteresowaniem. Na świecie pojawiło się wiele recenzji na jej temat. To bardzo nas ucieszyło, było też zaskoczeniem ponieważ nagle przeczytaliśmy tyle dobrych słów o muzyce, którą nagraliśmy. To duża satysfakcja. Obecnie zakończyliśmy już pracę nad drugą płytą, będzie ona dostępna na wiosnę i dodam tylko, że druga płyta LIGHT COORPORATION jest inna od Rare Dialect!   
W Polsce naprawdę jest ciężko i zastanawiam się czasami co w tym kraju się dzieje. Większość koncertów gramy w małych klubach, także na festiwalach organizowanych przez pasjonatów, są to imprezy niszowe nie są ogłaszane w telewizji…  W tym roku poza koncertami w Polsce szykują się nam koncerty na kilku festiwalach m.in. we Francji, w Wielkiej Brytanii i w Czechach, część z nich jest już potwierdzona. 

Jak Wasz materiał został i zostaje odbierany przez słuchaczy? Czy publiczność do której uderzacie to raczej słuchacze anglojęzyczni? 

Po koncertach zawsze spotykamy fajnych, życzliwych ludzi. Myślę, że na taki koncert przychodzi ktoś kto chce nas słuchać, ktoś kto znalazł nas w Internecie, np. na YouTube i jest zainteresowany tym co robimy. Wiele osób poszukuje „innej” muzyki. Ja mówię o takich ludziach, że są to „szperacze”… w sumie sam jestem takim „szperaczem”. Taki osobnik znudzony słodkimi panującymi w eterze brzmieniami poszukuje mało dostępnych płyt, a gdy już taką odnajdzie potrafi się nią cieszyć,  a nawet fascynować. My „szperacze” słuchamy takich płyt latami odkrywając w nich ciągle nowe, ukryte szmery. Dzieje się tak bez względu na to kim jesteś. Na Facebook'u ludzie piszą, że płyta brzmi i się podoba, czego chcieć więcej? Mogę tylko podziękować za każde budujące słowo.

Tak prezentuje się nowowydany Aliens form Planet Earth
Jakie macie najbliższe plany?

Przygotowujemy się do wydania drugiej płyty, która jest już nagrana i będzie  dostępna prawdopodobnie na wiosnę.  W tym roku również będzie wydane bardzo ciekawe i piękne w warstwie dźwiękowej DVD z koncertów i… na pewno jeszcze jedna niespodzianka, której nie mogę zdradzić, bo nie będzie już niespodzianką. Jak już wspominałem mamy w planach kolejne koncerty z nowymi multimediami, na które Was zapraszamy.

Jak tradycja nakazuje do Was należy ostatnie słowo skierowane do czytelników Biuletynu. 

Niech Wam się dobrze żyje, nie stresujcie się niczym i słuchajcie dobrej muzyki!  Zapraszam Was na nasz profil na Facebook, ponieważ tam niebawem pojawią się informacje o płytach i możliwości ich zdobycia, niech nic Was nie ominie!  
Czytelników Biuletynu pozdrawiam w imieniu zespołu Light Coorporation i do zobaczenia na koncertach! 

http://www.facebook.com/Light.Coorporation 

luty 2012

piątek, 22 czerwca 2012

Recenzja: Trigon - 2011 (2011)

 
Zespół Trigon należy do tej grupy zespołów, które mimo dość długiej działalności na scenie muzycznej i mimo wypuszczenia na rynek aż 5 płyt studyjnych nie przebiły się do szerszej publiczności. Formacja została założona w niemieckim Karlsruhe w roku 1989 i może się pochwalić występami na festiwalach takich jak Zappanale, Art-Rock-Festival, ProgParade, BajaProg Festiwal czy Burg Herzberg Festiwal oraz supportowaniem niezwykle znamiennego dla historii gatunku zespołu Nektar w trakcie jego trasy po Niemczech. W roku 2011 muzycy wydali kolejny krążek w swoim dorobku zatytułowany po prostu 2011.

niedziela, 17 czerwca 2012

Recenzja: Blank Faces - Freefall (2011)


Ofensywa młodych polskich formacji w toku! Tym razem na początku roku 2010 znikąd wyłoniła się wrocławska formacja Blank Faces, prezentując muzykę oscylującą wokół progresywnego post metalu. Recenzowany, pełnowymiarowy krążek Frefall jest w pewnym sensie debiutanckim dziełem muzyków z Dolnego Śląska i jak w przypadku każdego debiutu z miejsca stawia przed słuchaczem (i recenzentem) wiele pytań. Warto posłuchać? Ciekawie gra ten zespół? Dobrze rokuje na przyszłość? Z całą pewnością na wszystkie pytania mogę udzielić twierdzącej odpowiedzi.

piątek, 15 czerwca 2012

Audycja zawieszona

Przyszła pora, w której jestem zmuszony oficjalnie, teraz już na piśmie, poinformować Was o czasowym wstrzymaniu nadawania 'za PROGiem'. Z wielu przyczyn, z którymi zaznajomiłem Was podczas ostatniej audycji, przez pewien czas nasze niedzielne spotkania nie będą się odbywać - w okresie letnim audycja zostaje zawieszona. Mimo tej przykrej sytuacji jestem przekonany, że czas wakacji upłynie nam wszystkim na muzycznych poszukiwaniach, poszerzaniu gatunkowych horyzontów oraz na prostym, ludzkim wypoczynku czego Wam, sobie i audycji życzę. Nie zapominajcie, że z jeszcze większą energią wracamy we wrześniu, a przed nami jeszcze sporo muzycznych roczników i sporo fenomenalnych progresywnych dzieł! Przecież znajdujemy się dopiero w połowie roku 1971 ;)

Udanego, progresywnego wypoczynku!

Do usłyszenia.

środa, 13 czerwca 2012

Recenzja: Haken - Aquarius (2010)


Upływający rok 2010, jeżeli chodzi o muzykę progresywną, był rokiem bardzo owocnym i dość bogatym. Nowe i bardzo solidne albumy wydało m.in. Pain of Salvation, Orphaned Land, Gazpacho, Lunatic Soul czy Anathema. To, że debiutującemu na rynku muzycznym zespołowi Haken udało się przez tą muzyczną ścianę przebić i zostać zauważonym już powinno napawać zespół dumą. To jednak nie wszystko - jeżeli konkurując z tak wyrobionymi markami nieupierzona jeszcze formacja wydaje album, któremu recenzenci przyznają bardzo wysokie noty oraz jest przez wielu zwykłych słuchaczy i znawców gatunku uznawana za krążek roku musimy sobie zdawać sprawę, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, z niespotykanym zjawiskiem. To perfekcyjnie określa wydany przez Haken album Aquarius.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Audycja nr 48 - rok 1971 (V)

Odrobinę jazzowo zrobiło się podczas czterdziestej ósmej audycji za PROGiem. Głównym bohaterem naszego niedzielnego spotkania była formacja Van Der Graaf Generator oraz album Pawn Hearts, kolejny progresywny majstersztyk grupy. Oprócz muzyki z tego krążka (Pawn Hearts zagraliśmy w całości) można było zapoznać się z bonusowymi, singlowymi utworami formacji. Sporo słów zostało poświęconych jedynemu w swoim rodzaju brzmieniu grupy, jej losom w Wielkiej Brytanii i we Włoszech, warstwie lirycznej i fenomenowi krążka. Postaraliśmy się odpowiedzieć również na pytanie, dlaczego zespół niedługo po wydaniu albumu został rozwiązany.

Oprócz analizy Pawn Hearts przesłuchaliśmy solową twórczość Petera Hammilla oraz jazzrockowe Weather Report (USA), Passport (Niemcy) i Wigwam (Dania). Audycję zakończyli Emigranci z repertuaru VDGG - pewnego rodzaju akcent, nawiązujący do wakacyjnej przerwy w nadawaniu audycji.

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Van Der Graaf Generator - W (first version) (Pawn Hearts, 1971/2005)
3. Passport - Uranus (Passport, 1971)
4. Weather Report - Umbrellas (Weather Report, 1971)
5. Peter Hammill - Vision (Fool's Mate, 1971)
6. Van Der Graaf Generator - Lemmings (Pawn Hearts, 1971)
7. Van Der Graaf Generator - Theme One (original version) (Pawn Hearts, 1971/2005)
8. Van Der Graaf Generator - Man-Erg (Pawn Hearts, 1971)
9. Van Der Graaf Generator - A Plague of Lighthouse Keepers (Pawn Hearts, 1971)
10. Wigwam - Losing Hold (Fairyport, 1971)
11. Van Der Graaf Generator - Refugees (The Least We Can Do Is Wave To Each Other, 1970)
12. Zaprogowe outro


Kolejna okładka autorstwa Paula Whiteheada.

sobota, 9 czerwca 2012

"There is no escape except to go forward" czyli 'Pawn Hearts' za PROGiem

W naszym audycyjnym grafiku pod datą 10 czerwca widnieje nazwisko Petera Hammilla i Van Der Graaf Generator. Podczas jutrzejszej, niedzielnej audycji bacznie przyjrzymy się albumowi Pawn Hearts, wydawnictwu niezwykle cenionemu przez (14 album wszech czasów wg progarchives.com) kolejne pokolenia słuchaczy. Oczywiście nie tylko VDGG usłyszymy podczas najbliższej audycji. Jak zwykle sporo miejsca poświęcimy najbardziej ciekawym formacjom, wydającym swe albumy w roku 1971.

Czym zaskoczy nas dzieło Hammilla i spółki? Jakie tajemnice albumu odkryjemy podczas audycji? Dowiecie się, włączając Radio Aktywne już w niedziele o 22.00! Do usłyszenia!


czwartek, 7 czerwca 2012

"Teraz Polska!" czyli wywiad z Disperse

10 września (2011) miałem niezwykle miła okazję porozmawiać z muzykami polskiej grupy Disperse, przy okazji ich koncertu na Combat Rock Festiwal w Józefowie. W rozmowie z artystami poruszyliśmy tematy związane z początkami ich działalności, sytuacją obecną oraz planami na przyszłość. [wywiad został opublikowany w magazynie Biuletyn podProgowy]


Zespół Disperse powstał pod koniec roku 2007. Opowiedzcie o tym jakie mieliście plany i dążenia tworząc zespół oraz czy kiedykolwiek sądziliście, że uda Wam się osiągnąć taki pułap popularności i artystycznego poziomu jaki prezentujecie obecnie?

Marcik Kicyk: Myślę, że zakładając zespół nigdy nie wychodzisz myślami zbytnio w przyszłość, a bardziej jesteś podjarany chwilą obecną i tym, że grasz wspólnie z ludźmi którzy mają z tego taką samą frajdę jak i ty sam. Nasza wizja była po prostu taka' aby grać muzykę niezamkniętą w żadną ramę i żeby nam się oczywiście podobała.  Nad owym pułapem się nie zastanawiałem, ale zawsze może być lepiej…

Jakie były więc Wasze pierwsze kroki w muzycznej karierze?

Marcin Kicyk: Tak naprawdę wszystko wyszło dość spontanicznie. Poznaliśmy się w Przeworsku i postanowiliśmy wspólnie pograć. Zagraliśmy parę prób, podczas których powstały zarysy pierwszych utworów. W ciągu półrocza stworzyliśmy cztery utwory, które ostatecznie trafiły na nasz album promocyjny wydany w lipcu 2008 roku. Spośród tych czterech utworów dwa, Above Clouds oraz Far Away, ostatecznie trafiły na nasz debiutancki album. My ten pierwszy etap naszej artystycznej przygody nazywamy czasem poszukiwania… trwa on jak widać nadal, bo dalej ze sobą gramy.

Czy macie zamiar grać jeszcze na koncertach te dwa utwory z albumu promocyjnego, które na Waszym debiutanckim krążku się nie znalazły?
od lewej: Rafał Biernacki, Kuba Żytecki, Marcin Kicyk, Przemek Nycz

Jakub Żytecki: Raczej nie. Sądzę że już ich zapomnieliśmy (śmiech).

Wkrótce nawiązaliście współpracę z wytwórnią ProgTeam i wyruszyliście na trasę koncertową z zespołem Riverside. Jakie wrażenia w takim razie towarzyszyły Wam przy pierwszej Waszej poważnej trasie koncertowej z tak renomowanym i uznanym w progresywnym świecie zespołem?

Jakub Żytecki: Dla nas było to pierwsze takie doświadczenie zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalna muzyczna maszyna, jaką Riverside z pewnością jest. Zaimponowała nam organizacja i niezwykle profesjonalne podejście do swojego zawodu, co można powiedzieć nas trochę onieśmieliło. Przede wszystkim też gra dla bardzo licznej publiczności była dla nas niezwykłym wyzwaniem i szansą na pokazanie się. Ja na pewno wspominam tę trasę bardzo ciepło. 

Marcin Kicyk: Myślę że widok tysięcy ludzi czekających aż zagramy na początku nas paraliżował, ale z każdym kolejnym granym numerem było coraz lepiej.

Rozumiem, że praca nad debiutancką płytą pt. Journey Through The Hidden Garden była Waszym pierwszym zetknięciem się z pracą w profesjonalnym studio muzycznym.

Marcin Kicyk: W zasadzie gdy nagrywaliśmy płytę demo też to było niejako profesjonalne studio, z tym że w Progresji nie mieliśmy takiego ograniczenia czasowego jak w SPAART-cie w Boguchwale gdzie na nagranie materiału demo mieliśmy jedynie trzy dni, a i tego czasu i tak nam zabrakło.

Gdy tak patrzycie na Wasz pierwszy album z perspektywy już ponad roku co byście w nim zmienili, a co uważacie w nim za najbardziej wartościowe?

Jakub Żytecki: Według mnie, jakby na nią nie patrzeć, to ta płyta jest przede wszystkim jest szczera, a o to przecież w muzyce chodzi.

Marcin Kicyk: Fakt. W albumie nie ma żadnej ściemy, materiał nagraliśmy tak, jak był grany na próbach. Każdy nagrał swoje partie tak jak potrafił najlepiej bez żadnych sztucznych ulepszaczy.

Z jakimi opiniami zetknęliście się po wydaniu Waszego debiutanckiego albumu?

Marcin Kicyk: Z początku rzeczywiście śledziliśmy opinie na nasz temat w prasie czy w Internecie, ale koniec końców przestaliśmy się tym interesować. W sumie spotykaliśmy się w pozytywnymi opiniami, choć i te negatywne się zdarzały, ale wiadomo że nie gramy po to żeby każdemu trafić w gust' bo jest to przecież niemożliwe. Zresztą sami do swojej muzyki podchodzimy w sposób krytyczny i wiemy nad czym musimy popracować i co poprawić.

Jakie wrażenia w takim razie towarzyszyły Wam przy pierwszej Waszej poważnej trasie koncertowej z tak renomowanym i uznanym w progresywnym świecie zespołem jak Riverside?

Jakub Żytecki – Dla nas było to pierwsze takie doświadczenie zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalna muzyczna maszyna jaką Riverside z pewnością jest. Zaimponowała nam organizacja i niezwykle profesjonalne podejście do swojego zawodu co można powiedzieć nas trochę onieśmieliło. Przede wszystkim też gra dla bardzo licznej publiczności była dla nas niezwykłym wyzwaniem i szansą na pokazanie się. Ja na pewno wspominam tę trasę bardzo ciepło.

W dalszej kolejności przyszła trasa koncertowa po Polsce, gdzie zagraliście w największych polskich miastach razem z Division by Zero oraz Dianoya. Jak na dzień dzisiejszy ją oceniacie?

Marcin Kicyk: Tak, to była dla nas naprawdę ważna trasa jeśli chodzi o wspólne koncerty z Division by Zero i Dianoya. Co prawda frekwencja nie we wszystkich miejscach gdzie graliśmy była zadowalająca, ale z drugiej strony my jesteśmy z tych koncertów bardzo zadowoleni. W każdym razie spotkaliśmy się z bardzo ciepłym przyjęciem słuchaczy. Wszystkie trasy wspominam bardzo fajnie. 

Przypomnijmy sobie ostatni koncert tej trasy czyli listopadowy występ na Electric Nights Festiwal w Lublinie. Po tym koncercie nagle zamilkliście, od czasu do czasu informując, że pracujecie nad kolejnym albumem. Co właściwie przez ten czas się z Wami działo?

Jakub Żytecki: W sumie w tym czasie ciągle powstawał nowy materiał. Graliśmy dużo prób. Materiał jest już praktycznie gotowy i nagrany, została nam jeszcze kwestia ponownego nagrania perkusji w związku z drobnymi zawirowaniami personalnymi. Mogę zdradzić, że wydamy jeden utwór promujący płytę jako singiel, do którego planowane jest nagranie teledysku.

Problem zamieszania związanego z perkusistą również chciałbym poruszyć. Co się stało, że grał z Wami Przemek Nycz, nagle został zastąpiony Jakubem Chmurą, a ostatecznie to Przemek wrócił na swoje miejsce?

Rafał Biernacki: Rzeczywiście mieliśmy lekkie zawirowania personalne. W gruncie rzeczy ten materiał na nowy album, który nagrywaliśmy powstał już jakiś czas temu i sami stworzyliśmy zbyt duże ciśnienie na siebie. Chcieliśmy pójść za ciosem, szybko wydać kolejny krążek, po koncercie w Lublinie już w grudniu planowaliśmy nagrać materiał. Tak się złożyło, że Przemek w związku ze swoimi studiami nie był wystarczająco dyspozycyjny i po prostu nie dawał rady czasowo pogodzić gry w zespole z edukacją. Postanowiliśmy więc spróbować gry z innym perkusistą. Dołączył do nas Kuba, ale jednak po prostu… to nie było to. Ostatecznie wyjaśniliśmy sobie z Przemkiem wszystkie kwestie, wyciągnęliśmy wnioski i  gramy ponownie. W każdym razie ta cala sytuacja była dla nas nauką, że nie o to chodzi w zespole aby cisnąć się czasowo, ale o to żeby się rozumieć wzajemnie i żeby być dla siebie wzajemnie oparciem.

Wróćmy jeszcze na moment do Waszego kolejnego wydawnictwa. Jakie szczegóły jego dotyczące możecie na dzień dzisiejszy zdradzić? Czy zamierzacie bardziej aktywnie uderzyć z nim na rynek zachodni?

Marcin Kicyk: Na nowej płycie będzie nieco więcej ciężkich i lekkich fragmentów, znajdzie się na nich więcej utworów, nieco krótszych niż w przypadku wydawnictwa pierwszego. Trzeba rzec, że nasza muzyka nie jest zbyt przyswajalna w Polsce prócz tzw. progresywnych maniaków więc rzeczą naturalną jest, że coraz śmielej staramy się kierować swój materiał na zagranicę. Otrzymujemy wiele pozytywnych opinii od ludzi zainteresowanych naszą twórczością i oczekujących naszego kolejnego albumu, co nas oczywiście cieszy i z czym wiążemy duże nadzieje.

Warto wspomnieć że 21 października zagracie na niezwykle mocno obsadzonym EuroBlast Festiwal w Niemczech i będzie to pierwszy Wasz występ za granicą.

Marcin Kicyk: Na początku trzeba zaznaczyć, że jeżeli chodzi o czas sceniczny to jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni bo gramy między Tesseract, a Textures. Co prawda wystąpimy na scenie nr 2, ale w najlepszych z możliwych godzinach festiwalu. Naprawdę występ tam jest dla nas wielkim wyzwaniem i pierwszą szansą na pokazanie się na żywo poza granicami naszego kraju, a jak wspomniałeś warto dodać, że jest to festiwal naprawdę bardzo mocno obsadzony. 

Czy nie myśleliście żeby pójść za ciosem i w związku z wydaniem kolejnego albumu udać się na trasę koncertową, ale właśnie poza granice Polski?

Marcin Kicyk: Tak naprawdę jest to jeden z naszych celów i naprawdę chcielibyśmy na takiej trasie zagrać, ale wiąże się oczywiście z kosztami. Jak na razie stoimy na takim stanowisku, że w dalszej przyszłości planujemy taką trasę, ale na nic się nie napalamy… najpierw chcemy zakończyć prace nad płytą.

Ciekawi mnie w jaki sposób udaje Wam się dzielić czas między grę w zespole a Waszą edukację, bo wszyscy jesteście osobami bardzo młodymi jeszcze się uczącymi.

Marcin Kicyk: Jest to naprawdę duża przeszkoda, bo trzeba w jakiś sposób dzielić czas na szkołę, studia, a pracę nad materiałem i ciągłe próby. Jedno i drugie absorbuje dość dużo czasu i energii, a pogodzić te dwa zajęcia jest niezwykle trudno. Oczywiście edukacja edukacją, musi stać na pierwszym miejscu. Muza jest naszym oderwaniem się od rzeczywistości i pasją… Dlatego w moim przypadku mus wrócić z urlopu dziekańskiego, który sam sobie przedłużyłem i skończyć studia (śmiech).

W sierpniu zagraliście w Cieszanów Rock Festiwal u boku takich zespołów jak Hey, Dezerter czy Vavamuffin. Jak oceniacie Wasz występ i czy uważacie, że młode progresywne zespoły powinny na takich festiwalach występować, a nie skupiać się tylko i wyłącznie na trasach klubowych?

Marcin Kicyk: Ten festiwal w Cieszanowie wspominamy naprawdę bardzo ciepło. Świetna atmosfera, trzydniowa impreza, sympatyczni ludzie. Niestety mieliśmy dość mało dyspozycyjny czas bo wyszliśmy na scenę w okolicach pierwszej w nocy po bardzo popularnym zespole Strachy na Lachy i po ich występie parę tysięcy osób zgromadzonych pod sceną niemal wyparowało. Zbytnio nie przejęliśmy się jednak tym faktem, scena była duża, nam się też bardzo fajnie grało. Trzeba przyznać, że festiwale są naprawdę dużą szansa promocji z tym, że demotywują bardzo ograniczonym czasem występu, a także tym, ze publiczność nie jest zwykle zainteresowana muzyką niszową, którą bądź co bądź gramy, co przekłada się na traktowanie zespołów progresywnych po macoszemu. W każdym razie występ na takim festiwalu jest bardzo ciekawym doświadczeniem, które polecamy każdemu i bardzo cieszymy się z tego że mogliśmy w Cieszanowie zagrać. 

Ostatnimi czasy coraz bardziej popularny staje się „nowy” muzyczny gatunek zwany djent. Często spotykałem się z tym że Disperse, szczególnie na anglojęzycznych portalach internetowych, jest do tego gatunku podporządkowywany. Czy Wy również to zauważacie?

Marcin Kicyk: Szufladka djent jest terminem, z którym ostatnio kojarzony jest nasz zespół. Trzeba też przyznać, że rejony muzyczne które ta muzyka zgłębia nie są nam obce, oczywiście lubimy mieszać style. Sądzę że djent jest z pewnością swojego rodzaju intrygującą nowością bo od paru lat zauważamy wysyp kapel grających ten gatunek muzyczny. Zresztą Dream Theater na swa trasę promującą najnowszy krążek zaprosił zespół Periphery, który właśnie w tych niby-rejonach się obraca. W każdym razie ta muza  lekko przyswajalna nie jest, za to niesamowicie wciąga. Moim zdaniem djent jest transowy. Meshuggah jest transowa, Dead Can Dance też, lecz to nie djent. Mimo tego jakiś wspólny mianownik w nich tkwi chociaż skarpety całkiem inne
.  
W takim razie jakie funkcjonujące na polskim rynku muzycznym zespoły  chcielibyście wyróżnić?

Marcin Kicyk: Jeśli chodzi o polską scenę progresywną to jest parę zespołów, które ostatnimi czasy bacznie obserwuję. Na pewno pierwszym zespołem który przychodzi mi do głowy jest Proghma-C poruszająca się w rejonach math metalu i djentu. Zresztą zagramy sobie w końcu razem  na Euroblast Festiwal w Niemczech i miejmy nadzieje, że spadające samoloty nam w tym nie przeszkodzą. Czekam bardzo niecierpliwie na nowy album Dianoya oraz to co po przetasowaniach personalnych zaprezentuje nam Division by Zero. Z drugiej strony oczekuję nowego materiału rzeszowskiego zespołu Spiral. Słyszałem kilka wstępnych demówek na ich drugi LP… zapowiada się bardzo smacznie.

Przemysław Nycz: Według mnie trzeba podkreślić jeszcze twórczość Tides from Nebula, który od pewnego czasu bardzo aktywnie i prężnie się rozwija. Jest to naprawdę bardzo ciekawe zjawisko na naszym polskim rynku muzycznym. 

Serdecznie dziękuję za rozmowę i zostawiam ostatnie zdanie dla Was.

Marcin Kicyk: Chcieliśmy pozdrowić czytelników Biuletynu podProgowego. Odwiedzajcie naszego facebooka gdzie będziemy się starać na bieżąco informować o powstającej płycie. Miłego dnia czy też nocy. 


Zespół od czasu wywiady zagrał koncert z Tony'em MacAlpine w krakowskim klubie Lizard oraz został zaproszony na londyński Tech-Fest gdzie zagra u boku m.in. Uneven Structure, Xerath i Monuments. Obecnie Disperse jest bliskie zakończenia pracy nad kolejnym długogrającym krążkiem.
 

środa, 6 czerwca 2012

Biuletyn podProgowy 04.2012/06.2012

W marcu jak w garncu, kwiecień plecień, a w maju jak… W majowym, czy raczej majowo-czerwcowym, numerze nowego Biuletynu podProgowego tematem numeru uczyniliśmy przegląd zjawisk filmowo-muzycznych, z naciskiem na: rockowo-filmowych. Pod lupę nasi autorzy wzięli filmy fabularne okraszane ciekawymi soundtrackami, filmy typowo muzyczne zostawiając na inną okazję. Przegląd ten jest, jak to mawia jeden z naszych recenzentów, cholernie subiektywny. Nie aspirowaliśmy do syntetycznego ujęcia, ale raczej do ukazania różnorodności tematu. Symfonik, metal, folk, neoprog, krautrock…

Związki kina i świata muzyki to jednak nie tylko ścieżki dźwiękowe. Ile to razy muzycy rockowi na swych albumach dawali przykłady fascynacji „dziesiątą muzą”? Babe Ruth na debiucie z 1972 roku wpletli w piosenkę The Mexican fragment kompozycji Ennio Morricone do filmu Za garść dolarów więcej. Titus Groan, ukrył w swojej twórczości motyw przewodni z serialu Mission: Impossible. Brian May, do spółki m.in. z Eddiem Van Halenem, nagrał swoisty tribute dla japońskiego serialu sci-fi dla dzieci. Jak tu nie wspomnieć o Slashu, grającym na koncertach Guns N’ Roses solo gitarowe oparte na muzyce z Ojca chrzestnego? Jak też nie wspomnieć o Janie Hammerze z Mahavishnu Orchestra, który stworzył Crockett Theme, znany Policjantów z Miami? Przykłady można mnożyć. Do tego dochodzi tekstowe przenikanie się światów muzycznych i filmowych (każdy fan kina grozy słyszał zapewne – a przynajmniej powinien – nagranie zespołu Bauhaus zatytułowane Bela Lugosi’s Dead). Odrębną kategorią będą komentarze i opinie o muzyce rockowej wygłaszane przez bohaterów filmowych. A te bywają komiczne (vide tekst z filmu Głupi i głupszy o Beatlesach), bywa też, że rzucają światło na bardziej skomplikowane zagadnienia (np. rozmowa o Creedence Clearwater Revival w Szklanej pułapce 4.0 a problem konfliktu pokoleń). Kino fabularne nie ma oczywiście wyłączności na stosowanie muzyki rockowej, którą bez problemu odnajdziemy też w… kreskówkach. Heavy Metal animowany film z 1981 roku będzie tu najlepszym przykładem. Dzieło to zostało zresztą genialnie sparodiowane w swoim czasie przez twórców serialu South Park. Nie wolno jednak zapomnieć o słynnych przygodach Wilka i Zająca, czyli radzieckiej kreskówce Nu, pogodi! Tam w ramach ścieżki dźwiękowej usłyszymy m.in. fragmenty kompozycji Popcorn Gershona Kingsleya (mającej swe miejsce w historii Mooga, zarysowanej w niniejszym numerze Biuletynu) i Spinning Wheel Blood, Sweat & Tears (którzy, swoją drogą, popełnili w 1971 roku soundtrack do komedii romantycznej z B. Streisand w roli głównej). Materiału, jak widzicie, starczyłoby na doktorat…

Temat numeru to jednak nie wszystko, co przygotowaliśmy dla Was w nowym Biuletynie. W środku czeka gratka dla fanów ELP, coś dla tych, którzy chcieliby zapoznać się bliżej z Frankiem Zappą, sporo tekstów niejako zapowiadających zbliżający się dużymi krokami festiwal w Gniewkowie i cała masa innych atrakcji.

Przyjemności płynącej z lektury życzy
Redakcja Biuletynu podProgowego

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Recenzja: Mastodon - Crack the Skye (2009)


Odnoszę wrażenie że grupa Mastodon jest mało znana w kręgach osób słuchających stricte muzyki progresywnej. Sam też jestem zmuszony przyznać, że motywem który skłonił mnie do zapoznanie się z dorobkiem zespołu było tylko i wyłącznie to, że miał on  wystąpić (a nie wystąpił) na festiwalu Sonisphere na warszawskim Bemowie (2010), na który się wybierałem. Często przypadek decyduje o tym, że wśród zalewającego nas morza różnych zespołów znajdujemy tę długo wyczekiwaną perełkę. Crack the Skye zespołu Mastodon właśnie taką perełką się okazał.

Wygraj płytę Anti-Motivational Syndrome!

Projekt AMS (Anti-Motivational Syndrome) jest naturalną konsekwencją, przez długi czas rekreacyjnie traktowanej, kilkuletniej działalności członków grupy. Los sprawił, że trafił swój na swego i słowa stały się zbędne podczas gdy - patrząc na świat i życie w nim w analogiczny sposób - zespół zaczął wspólnie tworzyć, odnajdując tym samym alternatywną wobec zastanej rzeczywistości przestrzeń aktywności i wyrazu. Ze świadomością, że mimo wszystko nie Ty jeden odczuwasz ból zawodu współczesnym człowiekiem i kierunkiem "rozwoju" cywilizacji, zmęczenie zastaną dysharmonią, prędzej można uwierzyć w sensowność trudu oswojenia tego, co oswoić się chce. 

 

W sierpniu 2008 roku skład zespołu został w miarę ustabilizowany, niedługo potem pojawiła się koncepcja albumu o nazwie „The Corridor", który ostatecznie został nagrany na przełomie 2009/2010 roku z Piotrem Łukaszewskim (w roli realizatora).

Album, mimo iż został nagrany bez pomocy wytwórni płytowej zyskał sporo ciekawych recenzji w Polsce i za granicą, co zasługuje na uznanie między innymi z tego względu, że dystrybucją formacja zajmuje się sama (allegro.pl + poczta pantoflowa) i ludzie pasjonujący się szeroko rozumianą muzyką progresywną docierają do AMS - zazwyczaj niespodziewanie - z różnych zakątków świata (Polska, Francja, Grecja, Włochy, Belgia, Kanada, USA.


My za PROGiem mamy dla Was konkurs, w którym możecie wygrać płytę Anti-Motivational Syndrome - by ją zdobyć należy: 
1. Polubić fanpage audycji oraz AMS na portalu facebook 
2. Podać w jakim zespole grał wcześniej Zombek? 
3. Wysłać odpowiedź na adres pawel.bogdan@radioaktywne.pl do soboty 9 czerwca.

Nazwiska 4 zwycięzców zostaną ogłoszone podczas audycji za PROGiem 10 czerwca o godzinie 22.00

Audycja poza PROGiem

Zgodnie z zapowiedzią w niedzielę 3 czerwca nie miałem możliwości znaleźć się w studio, aby tradycyjnie otworzyć przed Wami kolejny rozdział historii muzyki progresywnej. W ramach rekompensaty przygotowałem dla Was specjalną progresywną plylistę, opartą na najnowszych wydawnictwach muzycznych, które nie cechowały się komercyjnym przebiciem. Mam nadzieję, że również ten odcień tzw. muzyki ambitnej znalazł wśród Was wielu zwolenników.

Nie zapominajcie, że na pewno przy odbiornikach spotkamy się 10 czerwca o godzinie 22.00, aby przybliżyć historię Van Der Graaf Generator i posłuchać kompozycji z legendarnego Pawn Hearts. Do usłyszenia!

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Galahad - Battle Scars (Battle Scars, 2012)
3. RPWL - Beyond Man and Time (Beyond Man and Time, 2012)
4. XII Alfonso - Earliest Recollections (Charles Darwin (Vol. I : 1809 - 1835) 2012)
5. Dean Watson - Past Present (Imposing Elements, 2012)
6. Barock Project - Back to You (Coffee In Neukölln, 2012)
7. Comedy of Errors - Joke  (Disobey, 2011)
8. Kotebel - Lento Cantabile (Concerto for piano and electric ensemble, 2012)
9. Ben Craven - The Conjurer (Great & Terrible Potions, 2011)
10. My Brother The Wind - I Wash My Soul In The Stream Of Infinity (I Wash My Soul In The Stream Of Infinity, 2011)
11. North Sea Radio Orchestra - Morpheus Miracle Maker (I a Moon, 2011)
12. Tacoma Narrows Bridge Disaster - Fractal World (Exegesis, 2012)
13. Legend - Carved in Stone (Cardinal Points, 2011)
14. Haken - Premonition (Visions, 2011)
15. Agents of Mercy - A Quiet Little Town (The Black Forest, 2011)
16. ARZ - Shadow On The Wall (Turn Of The Tide, 2011)
17. InVertigo - Darkness (Veritas, 2012)
18. Anti-Motivational Syndrome - The Corridor  (Corridor, 2010)
19. The D Project - Macondo (Big Face, 2011)


sobota, 2 czerwca 2012

Audycja odwołana

Brak zapowiedzi audycji na blogu nie był przypadkowy. Niestety w związku z wieloma niesprzyjającymi okoliczności niedzielna audycja zostaje odwołana. Podczas dwóch godzin za PROGiem, w ramach zadośćuczynienia, usłyszymy specjalnie przygotowaną progresywną playlistę. Za zaistniałą sytuację bardzo przepraszam, nie zapomnijcie jednak, że na pewno usłyszymy się za dwa tygodnie. Co wtedy? Dużo wskazuje na Van Der Graaf Generator lub Magmę. Do usłyszenia!