sobota, 29 września 2012

Wygraj bilety na koncert Therion!


W październiku nasz kraj odwiedzi szwedzka formacja THERION. Tym razem Therion zagra w Krakowie (15 października) i Warszawie (16 października) w ramach swojej rocznicowej trasy "Therion 25th Anniversary Tour". Nowa płyta grupy ukaże się we wrześniu tego roku, możemy mieć więc pewność, że poza dobrze znanymi utworami usłyszymy również materiał z nadchodzącego krążka. W roli supportu wystąpią Elyose i Antalgia.


Za PROGiem macie możliwość wygrania czterech wejściówek na  koncert Therion w Warszawie. Aby zdobyć trzy z nich wystarczy:
 
1. Polubić fanpage audycji na portalu facebook 
2. Podać pochodzenie słowa "therion".
3. Wysłać odpowiedź na adres pawel.bogdan@radioaktywne.pl do soboty 6 października.
4. Liczyć na łut szczęścia ;) 

Czwarta, ostatnia wejściówka zostanie rozdana podczas audycji za PROGiem, która odbędzie się w niedzielę 7 października. Wtedy też zostaną ogłoszone nazwiska zdobywców biletów na koncert Therion.


Therion to szwedzka grupa założona w 1987 r. przez Christofera Johnssona. Zespół zaczął funkcjonować pod nazwą Blitzkrieg, następnie jako Megatherion, a rok później przyjął obecną nazwę. Z początku dali się poznać jako twórcza, death metalowa formacja. Późniejsze dokonania łączą w sobie elementy muzyki klasycznej i opery wraz z szeroko pojętym nurtem metalowym, z wpływami heavy metalu i progresywnego rocka.

Formacja Therion kilkukrotnie gościła już w Polsce, między innymi była gwiazdą rocznicowej, XX edycji Metalmanii, i każdorazowo koncerty okazywały się dużym sukcesem.


Organizator: Metal Mind Productions

15.10.2012, Kraków, Klub Studio
16.10.2012, Warszawa, Klub Stodoła

Początek koncertów o godzinie 20.00
Otwarcie bram o godzinie 19.00

Ceny biletów:

Kraków - 85 zł (przedsprzedaż) / 95 zł (w dniu koncertu)
Warszawa 90 zł (przedsprzedaż) / 100zł (w dniu koncertu)

Bilety w przedsprzedaży na: www.metalopolis.pl, www.ticketpro.pl, www.ticketportal.pl, www.kupbilet.plwww.eventim.pl, www.biletin.pl

Więcej informacji na stronie: www.metalmind.com.pl Wszelkie informacje o sprzedaży biletów: tel. 32/205 25 00 (wew. 101), email: koncerty@metalmind.com.pl, www.metalopolis.pl, www.metalmind.com.pl Sprzedaż wysyłkowa: 32/205 25 00 (wew. 187), shop@metalopolis.com.pl, www.metalopolis.pl

środa, 26 września 2012

Recenzja: Votum - Metafiction (2009)


Votum jest jednym z zespołów, który rozwinął się muzycznie poprzez niesamowicie rosnącą popularność i modę na muzykę progresywną, zauważalną w naszym kraju na przestrzeni ostatniej dekady. Grupa różni się głównie od swych kolegów po fachu tym, że swoje muzyczne początki nie wiązała z rockiem progresywnym, ale z heavy metalem (!). Na szczęście dla czytających tą recenzję (a pewnie i dla samych muzyków) około roku 2006 zespół po zmianach personalnych porzucił obrany wcześniej kierunek i zanurzył się w nurt progresywny. Po bardzo ciepło przyjętym w kraju, a także zauważonym za granicą, debiucie pod postacią albumu Time Must Have a Stop zespół po udanych koncertach w różnych miejscach Polski zabrał się za pracę na kolejnym krążkiem. Druga płyta grupy została wydana w listopadzie 2009 roku już pod patronatem Mystic Production i nazwano ją Metafiction, o której można przeczytać w poniższej recenzji. 

Postanowiłem album opisać całościowo nie dzieląc go na poszczególne utwory. Dlaczego? W ten sposób zdecydowanie łatwiej objąć umysłem cały krążek, gdyż jest całościowo spójny i zamknięty, a rozdrabnianie go na części całkowicie mija się z celem. Metafiction napisano, nagrano i wyprodukowano z myślą o całości, a nie poszczególnych utworach. Warto również dodać, że towarzyszą mu niezwykle istotne elementy jak muzyczna atmosfera i emocje, a tych na części dzielić się przecież nie da.

Na samym początku warto przyjrzeć się albumowi debiutanckiemu, na którym Votum w pewnym stopniu próbował wykrystalizować swój przyszły styl. Używam słowa "próbował" bo na Time Must Have a Stop Votum zamieścił dość zróżnicowany, nieco gryzący się ze sobą materiał. Znajdziemy tam i 11 minutowy, okraszony trwającą ponad 2 minuty gitarową solówką utwór tytułowy, typowo metalowe, uderzające słuchacza Passing Scars i Look at Me Now (z wplecionym growlingiem) czy również wpółakustyczną balladę Away. Nie można oczywiście przemilczeć faktu, że w pewnym sensie Votum zaprezentował na krążku własną stylistykę, wszystkie utwory mimo swych różnic całkiem dobrze się uzupełniają tworząc dość spójną całość. Kwintesencję swojego muzycznego stylu i artystyczną ścieżkę zespół zaprezentował nam jednak właśnie na Metafiction i jak się okazało, poszedł w kierunku atmosferycznego rocka progresywnego z domieszką metalu w stylu Me In the Dark czy Train Back Home (który brzmi jakby wyjęty z Metafiction).

Chciałbym na chwilkę przyjrzeć się temu drugiemu utworowi. Druga część Train Back Home jest jakby łącznikiem między albumem debiutanckim, a Metafiction. Wsłuchując się w niego usłyszymy elementy, które stanowią siłę przewodnią drugiego albumu grupy: atmosferyczne, wciągające słuchacza muzyczne tło, a na nim zamieszczoną delikatną, zmuszającą słuchacza do zadumy, partię klawiszy. Na to wszystko zostaje nałożony pełen emocji wokal Maćka Kosińskiego, któremu trzeba oddać honor w niesamowitym darze eksponowania linii melodycznych. W bardzo podobny sposób zbudowanych jest spora ilość motywów muzycznych Votum (no może zamiast klawiszy wokaliście akompaniują gitary, a w innych momentach rolę jego głosu przejmują melodyjne solówki). Chyba w dość barbarzyński i bezlitosny sposób próbuje określić i uprościć do granic możliwości materiał grupy, ale tak w dużym skrócie przedstawia się instrumentalno-muzyczno-kompozycyjna strona Metafiction. Nie można oczywiście generalizować, bo na albumie dzieje się dużo innych, ciekawych rzeczy, ale przeważająca większość materiału napisana jest w już sposób, który stanie się (o ile jeszcze to się nie stał) znakiem rozpoznawalnym grupy. Spójrzmy jednak na album z innej strony. 

Metafiction rozpoczyna się od bardzo tajemniczego Falling Dream. Utwór rozwija się bardzo powoli, można by rzecz ślamazarnie, ale jest to celowy zabieg zespołu. Słuchacz mimowolnie krok po kroku, a raczej sekunda po sekundzie, zostaje wciągnięty w atmosferę utworu (a jednocześnie całego krążka). Muzyczna konsekwencja w prowadzeniu poszczególnych utworów jest obecna na Metafcition przez całe trzy kwadranse (bo tyle trwa krążek), podczas których żaden z muzyków nie wychyla się przed szereg podporządkowując swoje umiejętności zawartości i związanej z nią magii albumu. Po sentymentalnym, ale i mającym sporo energii Falling Dream przechodzimy w Glassy Essence rozpoczynającym się niezwykle żywiołowo. Utwór charakteryzują moim zdaniem najlepsze partie gitarowe na krążku. Kolejne Home i Faces może nie są tak wspaniałe jak ich poprzednicy, ale powinny figurować jako dość ciekawe utwory cechujące się bardzo sentymentalnym, melancholijnym, by nie rzec smutnym charakterem. Mocnym akcentem jest za to kolejne, zdecydowanie cięższe i żywiołowe, Stranger than Fiction (jakby odwołanie do cięższych stron debiutu) i prześliczne Indifferent z wspaniałą linią melodyczną, gdzie każdy instrument jest tam gdzie być powinien (cóż za gitara!), a wokal ugodzi nawet w najtwardsze serce. Album zamyka najdłuższe na krążku December 20th. Z perspektywy kompozycyjnej jest to najciekawszy utwór wydawnictwa, pełen zaskakujących zmian tempa i stylistyki. Jak w przypadku wszystkich poprzednich dzieł towarzyszy mu wciągająca, melancholijna atmosfera, a śpiew Maćka Kosińskiego po raz kolejny zasługuje na same superlatywy. Tak po niecałych trzech kwadransach płyta kończy się. Jakie wrażenia?

Maciej Kosiński
Uczucia, emocje, klimat, atmosfera - są to bez wątpienia kluczowe słowa, określające materiał grupy. Votum zdecydowanie odciął się od tzw. muzyki dla muzyki, a skupił się na jej emocjonalnym przesłaniu. To co mnie osobiście uderzyło przy zapoznawaniu się z albumem, to fakt, że mimo obecności w zespole dwóch gitarzystów (i to posiadających spore umiejętności) ich obecność jest prawie niewyczuwalna. Rzeczywiście, gitarowy popis (pod koniec Glassy Essence) znajdziemy tylko jeden. Praktycznie zadania gitar zostają sprowadzone do budowania fundamentu utworów, a nie wysuwania się na pierwszy plan (jeżeli już to występuje to w bardzo niewielkim stopniu). Co można powiedzieć o klawiszach? Na Metafiction zostały one niesamowicie wyeksponowane. Zbigniew Szatkowski (nie mylić z Wojtkiem, byłym perkusistą Collage) ma naprawdę pełne (dosłownie) ręce roboty bo jego gra wypełnia niemal każdą sekundę albumu, która nie ogranicza się jedynie tworzeniem muzycznego pejzażu, na którym ma być wymalowana pozostała zawartość krążka. Klawiszowiec nie jeden raz ukazuje niezwykle ważną umiejętność budowania pięknych, delikatnych i zapadających długo w pamięć fortepianowych melodii. Co do sekcji perkusyjnej to bardzo dobrze współgra z całym instrumentalium, a mnie osobiście urzeka jej osobliwa obecność w utworze płytę otwierającym oraz zamykającym. Na deser zostawiłem sobie krótką analizę tekstów i śpiewu Maćka. Warstwa tekstowa jest przemyślana, potrafiąca zainteresować słuchacza, a co najważniejsze komponuje się z muzyką i zamyka się w tzw. koncepcie. Sam wokal frontmana zespołu stanowi jeden z najmocniejszych punktów Metafiction. Wokalista potrafi przemycić w swym głosie wszystkie emocje i uczucia targające bohaterem tekstu. Wrażenie robią jego dużo możliwości wokalne, przyjemna barwa głosu, a zarazem jego melodyjność i (że też pozwolę sobie na trochę dziwną metaforę) opływowość idealnie komponują się z muzyką wykonywaną przez Votum. 

W moim przypadku płytę Metafiction dotknął (jak to ja nazywam) ‑ "syndrom Anathemy". Z muzyką Brytyjczyków mam ten problem, że jakiejkolwiek ich płyty nie słuchałbym po raz pierwszy, drugi czy trzeci, dosłownie KAŻDA z nich wydawała mi się totalnie beznadziejną, całkowicie nudną i nieciekawą płytą. Z Metafiction miałem podobny problem. Jak dobrze sięgnę pamięcią to przypominam sobie, że po pierwszym przesłuchaniu jedyne co mi się na nim podobało to... okładka (jest wprost fantastyczna, fenomenalnie obrazuje zawartość krążka). Reszta była dla mnie nudną muzyczną katorgą. Nauczony jednak doświadczeniami dałem płycie szansę, wiele szans. Nie muszę chyba dodawać, że krążkiem do tej pory jestem oczarowany i przygotowując się do zdania z jej relacji po raz kolejny wzruszył mnie, wprawił w sentymentalny nastrój, podziałał na mnie swoją magią. Płyta Metafiction nie jest absolutnie płytą na mniej niż kilka przesłuchań, jej prawdziwą siłę pozna jedynie dociekliwi i cierpliwy słuchacz (może dlatego spotkałem się z dość różnorodnymi opiniami na jej temat). Jestem jednak prawie pewny, że muzyka wszystko słuchaczowi wynagrodzi: zmusi do myślenia, zastanowienia się nad samym sobą czy decyzjami podejmowanymi przez nas samych, na nowo odkryje wspomnienia i ich znaczenie, wprowadzi słuchacza w stan zadumy, ukojenia, oderwania się od trosk codziennych (ach te długie, jesienne wieczory!).

Co więcej? Polski rynek muzyczny rozwija się dość prężnie, a zespół swą muzyką wypełnił swojego rodzaju lukę, która na tym rynku była obecna. Możemy z dumą przyznać, że posiadamy naprawdę solidny, ciekawy, interesujące zespół grający progresywny rock, na którym główną rolę odgrywa melodyka, muzyczna atmosfera i klimat. Oczywiście Votum potrafi też dodać gazu, ale całe muzyczne szaleństwo jest zawsze podpięte pod zachowanie tej jakże wartościowej stylistyki. To co cieszy to fakt, że grupa jest niebywale aktywna. Co raz dochodzą nas słuchy: a to o kolejnych koncertach, a to o pracach nad kolejnym albumem. To co niezwykle pomaga zespołowi to również stabilność składu, rzecz niezbędna do osiągnięcia muzycznej dojrzałości i sukcesów na rynku muzycznym. Ja osobiście wiąże z Votum dość spore nadzieje, bo kroki jakie podejmują, ich działalność i decyzje pokazują, że możemy mieć z nich niedługo jeszcze większą pociechę jak do tej pory. Grupa ma wszystko to, co potrzebne jest w muzycznym rozwoju, a więc wymagania wobec nich rosną!

Wracając do Metafiction, jest to absolutnie płyta do polecenia, oczywiście z zastrzeżeniem, że słuchacz jest w stanie poświęcić jej trochę czasu i ją odrobinę pomęczyć (a naprawdę warto). Zespół wydał dzieło, które ja mógłbym określić jako mianem bardzo dobrego album, ale do indywidualnego zapoznania się z nim i zdystansowania się do tej oceny serdecznie zapraszam, bo w materiale zespołu można odnaleźć naprawdę wiele.

Lista utworów:
1.Falling Dream (9:03)
2.Glassy Essence (6:15)
3.Home (6:30)
4.Faces (3:55)
5.Stranger Than Fiction (4:22)
6.Indifferent (4:57)
7.December 20th (9:24)
Czas całkowity: 44:26

luty 2011

czwartek, 20 września 2012

Recenzja: Barock Project - Coffee In Neukölln (2012)


Chyba nie jest przypadkiem, że na mojej muzycznej mapie flagę postawiłem znowu na Włoszech. W końcu to dla muzyki progresywnej, po Wielkiej Brytanii i Niemczech, najbardziej zasłużony kraj w Europie. Zaczyna być dla mnie naturalnym, że gdy zabieram się za formację z półwyspu apenińskiego trafia mi się naprawdę świetne muzyczne wydawnictwo. Reguła w przypadku Barock Project znowu się potwierdziła.

piątek, 14 września 2012

Recenzja: Marillion - Sounds That Can't Be Made (2012)

 

Cóż, szczerze czekałem na zespół, który byłby w stanie rywalizować z Anathemą i fantastycznym Weather Systems o miano najlepszego muzycznego wydawnictwa roku 2012. Z upływającymi miesiącami dochodziło do mnie, że tym „wybrańcem” może być tylko i wyłącznie album Marillion. Gdy przyszedł dzień premiery od razu założyłem słuchawki na uszy i ślęczałem nad nowo wydanym krążkiem niemal całe ostatnie dni. W moich uszach nie grało niemal absolutnie nic oprócz Sounds That Can't Be Made, ale tak to już bywa z fanami, którzy z wypiekami na twarzy czekają na kolejny krążek swojego ukochanego zespołu. Dodając do tego dziennikarski głos sumienia, aby jak najpełniej i wyczerpująco opisać krążek, po prostu… nie było innej możliwości. I choć słuchając raz za razem najmłodszego dziecka Marillion przeżywałem ciężkie katusze (jakże zawiły to album!), to chyba jestem w stanie obiektywnie i bezstronnie ocenić album, którym żyje obecnie pół muzycznego, progresywnego świata. Zaczynamy!

czwartek, 13 września 2012

Recenzja: Marillion - Marbles (2004)


Płyta, która jako kolejna trafiła na mój dziennikarski warsztat jest według wielu najlepszym albumem Marillion w całej historii jego działalności muzycznej. Po ciągłych wzlotach i upadkach zespołowi udało się stworzyć coś, co stało się na długo jego wizytówką i tą wizytówką najpewniej pozostanie przez długi czas. Praca nad Marbles trwała jak na standardy Marillion dość długo (3 lata), jednak fanom warto było uzbroić się w cierpliwość, gdyż efekt tej pracy jest wielce zauważalny. Warto podkreślić, że album został wydany dzięki pomocy ze strony słuchaczy, którzy z własnej kieszeni pokryli koszt pracy nad Marbles (zespół borykał się z problemami finansowymi), za co zostali wynagrodzeni poprzez otrzymanie darmowego, limitowanego wydawnictwa z wygrawerowanym własnym imieniem i nazwiskiem. Od siebie dodam, że współpraca zespołu z własnymi fanami powinna uchodzić za wzór dla innych muzycznych formacji.

poniedziałek, 10 września 2012

Recenzja: Calomito - Cane di Schiena (2011)

 

Dziwne było moje pierwsze spotkanie z włoskim Calomito. Należąc do grona melomanów, którzy przed pierwszym przesłuchaniem muzyki danego wykonawcy starają się go gruntownie przebadać, miałem w głowie masę przeciwieństw. Włosi afiszowani byli jako przedstawiciele awangardy, ich muzyka miała być wielowymiarowa i różnobarwna. Już pierwsze spojrzenie na okładkę Cane di Schiena sprawiło, że nieco zboczyłem z kursu. Niezwykle zachowawcza, stonowana, mroczna okładka bardziej nasuwająca na myśl wydawnictwa post-metalowe? Coś tu nie grało! I choć po przewertowaniu książeczki odrobinę się uspokoiłem (każda strona w innym kolorze), to od początku zespół mnie zaintrygował. Miałem nadzieję, że nie inaczej będzie z muzyką formacji i na szczęście się nie zawiodłem.

niedziela, 9 września 2012

Recenzja: Division by Zero - Independent Harmony (2010)


Division by Zero długo kazało czekać na swój kolejny album, od wydania poprzedniego minęły przecież aż trzy lata. Naprawdę szkoda tej przerwy między wydawnictwami, bo do roku 2008 zespół niesamowicie się rozpędził i można było oczekiwać, że podbije nie tylko rodzimy rynek muzyczny ale i te zagraniczne... Wróćmy jednak do początku: zespół w 2007 roku wydał debiutancki album pt. Tyranny of Therapy, który przebojem zdobył serca i umysły wielu słuchaczy. Debiut był naprawdę piorunujący, spotkał się z samymi pochlebnymi, wręcz rewelacyjnymi ocenami wielu recenzentów, którzy w większości dopiero zespół poznawali. Nie mówię tu tylko o naszym rodzimym tynku, gdyż formacja ze swym albumem zaistniała w ciężkiej do zliczenia ilości krajów na każdym kontynencie. Rok 2008 przyniósł zespołowi udział w niezwykle prestiżowym festiwalu ProgPower w Holandii, występując jako jeden z najlepszych progresywnych debiutantów roku 2007 na świecie. Tam zespół stanął na jednej scenie z takimi muzycznymi potęgami jak Cynic, Thereshold czy Pagan's Mind. Z powodzeniem trwały prace nad nowym materiałem i nagle wszystko się urwało. Zespół m.in. ze względu na problemy kadrowe czy komplikujące się sprawy z wytwórnią zamilkł i nie było o nim słychać przez dłuższy czas. Rok 2009 przyniósł jednak otuchę w serca słuchaczy, kiedy to zespół nawiązał współpracę z wytwórnią ProgTeam która to przyniosła skutek w wydanym 5 kwietnia 2010 roku albumie Independent Harmony. Division by Zero odrodziło się jak feniks z popiołów.