środa, 31 sierpnia 2011

Recenzja: Wolf People - Steeple (2010)


Z każdym kolejnym rokiem na rynek wychodzi coraz mniej płyt, które potrafiłyby zaintrygować i zaskoczyć. Nie ma co ukrywać, że jest to proces nieunikniony i będzie systematycznie pogłębiał się w czasie (wymyślać w nieskończoność się przecież nie da), ale od czasu do czasu muzycznemu łowcy uda się znaleźć zespół i płytę, którą zapamięta właśnie przez muzyczną oryginalność i nowatorskość. Co prawda patrząc na album Wolf People z perspektywy historii muzyki, to ten ani nowatorski, ani oryginalny nie jest, ale badając muzyczne wydawnictwa ostatnich lat, jest to jedna z nielicznych płyt nad którą warto zawiesić oko.

środa, 24 sierpnia 2011

Relacja: Co się działo w Cieszanowie...

Kolejna edycja Cieszanów Rock Festiwal już za nami. Przeszło do historii wydarzenie, które nie tylko dla mnie, ale i dla wielu jest swojego rodzaju nie tylko muzycznym, ale i społecznym fenomenem. W Cieszanowie w ciągu trzech dni bawiliśmy się przy muzyce m.in. Hey, Dezerter, Strachy na Lachy, happysad czy De Press.

Na początku zacznijmy od muzycznej otoczki festiwalu. Cóż, tegoroczna edycja CRF pod względem występujących w Cieszanowie zespołów nie zachwycała szczególnie tych zajadłych rockowo-metalowych wyjadaczy. Trzeba przyznać że ciężar gatunkowy został w tym roku przesunięty trochę w bardziej delikatne klimaty, czemu dowodzą festiwalowe „gwiazdy” poszczególnych dni: Strachy na Lachy, Happysad oraz Hey. Trzeba jednak zauważyć że zespoły grające muzykę o cięższym zabarwieniu mimo tego, że czasem były zmuszone grać w pełnym słońcu również dostały szanse od organizatorów (Frontside, Mindfield czy Totentanz). To co jednych irytowało, a innych zadowalało był fakt, że cieszanowski festiwal coraz bardziej łakomym okiem zaczął spoglądać nie tylko na typowo rockowe klimaty, ale i zwrócił się w stronę muzyki reggae o czym świadczą chociażby grające w Cieszanowie Vavamuffin czy Perkałaba. Czy jest to dobre rozwiązanie? Nie będę szczególnie rozwodził się na tym faktem, ale myślę że tak. Również uważam za duży plus to, że w tym roku zespołów grających na dużej scenie było więcej niż w roku ubiegłym (co wiązało się z ich krótszym czasem gry). Dzięki temu festiwal zyskał na różnorodności i atrakcyjności. Tyle w ramach wstępu, przejdźmy do omówienia występujących w Cieszanowie formacji.

Chyba nie ma sensu żebym skrupulatnie opisywał występ każdego zespoły występującego na festiwalu, a skupię się na tych najjaśniejszych i najbledszych występach. Cóż, do tej pierwszej kategorii z całą pewnością można zaliczyć koncerty Disperse, Frontside, Dezerter, Hey i (o zgrozo! nigdy w życiu nie sądziłbym że będę w stanie to stwierdzić) happysad. Bardzo słabe występy przypadły w udziale Strachom na Lachy oraz formacji Hurt. Pozostałe zespoły w mniejszym lub większym stopniu zagrały po prostu dobrze lub mówiąc inaczej – bez rewelacji.

Moim koncertowym numer jeden pozostanie jednak występ metalcorowego Frontside. Muzycy, którzy z każdym rokiem pną się w górę metalowej hierarchii w Polsce z pewnością pozyskali sobie szeroką rzeszę fanów. Mimo tego, że formacja z Sosnowca rozpoczęła koncert w pełnym słońcu o godzinie 18.00 to zgotowała bawiącym się pod sceną fanom prawdziwe piekło. Świadczyły o tym chociażby niezliczone ściany śmierci, niegasnący podsceniczny młyn, nazwa zespołu skandowana z uporem maniaka przez rozgrzanych do czerwoności fanów, a na pewno sam wokalista, który pod koniec występu zszedł do słuchaczy i pozwolił być niesiony przez nich na rękach. Miejmy nadzieję że i za rok tenże zespół zawita do Cieszanowa, bo na pewno jest tego wart. Tegoroczny występ Frontside będę z pewnością porównywał do tego ubiegłorocznego Jelonka, który również przebił wszystkie występujące na festiwalu formacje.

Parę słów warto poświęcić kończącemu piątkowe koncertowe zmagania zespołowi Disperse. Mimo tego, że na występie młodych muzyków publiczności nie było zbyt wiele (tak to niestety bywa, kiedy wchodzi się na scenę po 1.00 w nocy), to zespół i tym największym koncertowym zapaleńcom zagwarantował świetny wieczór. Oprócz utworów z debiutanckiej płyty zespołu usłyszeliśmy parę przedpremierowych kawałków, które (przynajmniej mi) zaostrzyły apetyt na kolejny krążek niezwykłego muzycznego zjawiska, którymi Disperse (z powracającym Przemkiem Nyczem na perkusji!) z pewnością są. Usłyszeliśmy i magiczne Circles Complete, i subtelne Let me Get my Colours Back, i żywiołowe Balance of Creators. Można by rzec że nie zabrakło niczego oprócz… dłuższego czasu scenicznego zespołu z Przeworska.

Było o piątku, było o niedzieli, a warto jeszcze skupić się na sobotnich koncertach, podczas których najlepiej wypadł… happysad! Nie sądziłem że kiedykolwiek przypadnie mi w udziale stwierdzenie, że to właśnie występ tego dość kontrowersyjnego z różnych względów zespołu będę wspominał bardzo ciepło. Powiem więcej – czuję pewnego rodzaju wyrzuty sumienia, że całkiem dobrze bawiłem się na koncercie tejże formacji. Najbardziej zaskakującym momentem występu muzyków ze Skarżyska Kamiennej jednak i tak pozostał (i pozostanie) bardzo zabawny transparent bardzo licznej i bardzo dobrze widocznej (ze sprawą koszulek o bardzo intrygującym przesłaniu) grupy z Biłgoraja, który cytował tekst utworu Zanim pójdę („Miłość to nie pluszowy miś”) z wyrysowanym, znanym w tzw. wirtualnym świecie, specyficznym misiem. Zresztą, transparent pochwalił (i podpisał) sam wokalista zespołu dając co niektórym wiele radości. Biłgorajanie co roku przygotowują na Cieszanów Rock Festiwal ciekawe niespodzianki, ciekawe co zobaczymy w przyszłym roku…

Bardzo udany, jeden z lepszych w Cieszanowie występ przypadł w udziale również Hey (uroczą wokalistkę będę wspominał chyba bardzo długo, a i bardzo pozytywnie zaprezentowali się Cremaster (jako pierwszy wyrywając publiczność z miejsc) oraz legendarny już Dezerter. Nie do końca można było być zadowolonym (a wręcz zawiedzionym) koncertami Totentanz, Mindfield (chociaż nie z ich winy) oraz Vavamuffin, za to Hurt oraz Strachy na Lachy (z jak było widać niezbyt trzeźwym wokalistą) zagrały po prostu… słabiutko.

Warto również wspomnieć co nieco o przeglądzie młodych zespołów, z których bardzo dobrze zaprezentował się Black Jack oraz Noise Addicted, a zwycięstwa w moim przekonaniu zdecydowanie najsłabszego Kuki Pau do tej pory mnie zastanawia. Warto, żeby ta formuła przetrwała kolejne edycja festiwalu, bo daje młodym zespołom dużą szansę na promocję i pokazanie się szerszej publiczności (mimo grania dość wczesną porą).

Bardzo dużo działo się na głównej scenie, ale i rozmieszczona w okolicy pola namiotowego scena alternatywna stała się co ciekawe dla niej dużą konkurencją. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że praktycznie każdy zespół zasługiwał na to, żeby zagrać u boku gwiazd festiwalu, bo ich muzyczny poziom był naprawdę wysoki. Warto tu zwrócić baczna uwagę na biłgorajski Shame Yourself, który rozłożył wszystkie występujące na scenie alternatywnej zespoły na łopatki (by nie rzec kolana) i z pewnością został zapamiętany przez wspaniale bawiącą się przy nich publiczność. Kto nie widział występującego Shame Yourself, mógł usłyszeć śpiewającego w zespole „Kluska” na scenie wraz z zaprzyjaźnionym Frontside w czasie utworu pt. Bóg Stworzył Szatana.

Podsumowując otoczkę muzyczną powiem tak – obyło się bez rewelacji. W Cieszanowie mieliśmy okazję bawić się na paru wyśmienitych koncertach, ale nie wszystkie trzymały wysoki poziom. W moim skromnym przekonaniu muzycznie ubiegłoroczny Cieszanów Rock Festiwal wypadł trochę lepiej, ale jak zawsze stwierdzałem – do Cieszanowa nie jedzie się w głównej mierze dla muzyki… i tu przechodzę do drugiej części relacji z festiwalu.

Pisząc ten tekst zmusiłem się do zastanowienia się co zmusza mnie do tak skrupulatnego wyczekiwania na kolejna edycją festiwalu licząc dzień za dniem i czemu kocham przyjeżdżać na te trzy dni do Cieszanowa… Nie, to nie jest muzyka. Nie, to nie jest nuda. To czym Cieszanów przyciąga jest atmosfera, ludzie i wolność. Na festiwalu w Cieszanowie jesteś kim chcesz, robisz co chcesz i dla nikogo nie wydaje się to dziwne. To ta swoista wolność (bo nie oszukujmy się, w „normalnym” świecie nie jesteśmy do końca sobą) jest bodźcem, który zgromadza do Cieszanowa (i na inne muzyczne festiwale) masę ludzi. Tutaj dla każdego uczestnika festiwalu jesteś przyjacielem, a jeżeli nie, to dobrym znajomym lub kolegą. Nikt nie patrzy na Ciebie z ukosa, nikt Cię o nic nie podejrzewa, a przywita Cię z uśmiechem i z chęcią porozmawia czy pozdrowi. Wystarczy jeden spacer po polu namiotowym, aby nie tylko wziąć udział w zmaganiach sportowych czy innych festiwalowych atrakcjach, ale i spotkać masę wspaniałych, przyjaznych twarzy, porozmawiać, wymienić się poglądami czy pośpiewać.

Warto tutaj wspomnieć o wysokim poziomie bezpieczeństwa na festiwalu, bo obyło się praktycznie bez żadnych przykrych incydentów. Co prawda można było narzekać na skrupulatność ochrony, ale nic nie ma ważniejszego od bezpieczeństwa. Narzekać za to można było na ochroniarzy „pilnujących” bezpiecznej zabawy pod sceną, którzy w moim odczuciu spotkali się z rockowym festiwalem chyba po raz pierwszy w życiu. Przykro mi to stwierdzać, ale zamiast pilnować bezpieczeństwa ochroniarze tylko je stwarzali (na co zwracały uwagę nie tylko osoby które z ochroną miały do czynienia, ale również i grające na festiwalu zespoły).
Wspominałem że Cieszanów Rock Festiwal jest fenomenem. Wschodnia (biedna) Polska, mała miejscowość, brak większego miasta w obwodzie parudziesięciu kilometrów i wspaniały, trzydniowy festiwal z masą świetnych zespołów, ludźmi przyjeżdżającymi z całej Polski (liczeni w tysiącach), cudowna atmosfera. Festiwal w Cieszanowie jest dowodem na to, że kiedy się bardzo czegoś chce, można to osiągnąć. Mimo tylu niesprzyjających okoliczności, w miejscu bez wielkich możliwości rozwoju już kolejny rok odbywa się wspaniałe święto dla fanów dobrej muzyki, z którego NIE DA SIĘ wyjechać niezadowolonym. Warto dodać, że festiwal z roku na rok jest coraz lepiej zorganizowany i aktywnie się rozwija.

Wypada mi tylko dodać: szkoda że to tylko trzy dni i… do zobaczenia za rok!


wtorek, 16 sierpnia 2011

Audycja o Cieszanów Rock Festiwal

W ciągu dwóch godzin specjalnego wydania audycji za PROGiem przyjrzeliśmy się (niemal) wszystkim występującym na Cieszanów Rock Festiwal zespołom oraz omówiliśmy formułę festiwalu i ciekawostki z nim związane. Z tego miejsca dziękuję za tak wiele komentarzy i Waszą bardzo wysoką aktywność oraz gratuluję zwycięzcom audycyjnego konkursu. Poniżej znajdziecie utwory, które mogliśmy za PROGiem usłyszeć.

Do zobaczenia w Cieszanowie!

Playlista:
1. Zaprogowe intro
2. Slayer - Angel of Death (Reign in Blood, 1986)
3. Jackknife - Ostatni Akord (Pierwsze Rozdanie, 2010)
4. Brown - Przemierzam (Półświatło, 2009)
5. Cremaster - Nju Łejw od Badhed's Britisz Hewi Metal (No nie no no, 2008)
6. Totentanz - Marionetka (Zimny Dom, 2007)
7. Vavamuffin - Jah jest Prezydentem (Vabang!, 2005)
8. Strachy na Lachy - Chory na Wszystko (Dodekafonia, 2010)
9. Disperse - Let me get my Colours Back (Journey Through the Hidden Gardens, 2010)
10. Guitar Force - Nowa Ja
11. Noise Addicted - Cheri Cheri Lady (EP 2009, 2009)
12. The Cholloud - Bieszczady
13. Перкалаба - Теща (Qzzaargh vs Перкалабa, 2006)
14. De Press - Bo ja Cie Kochom (3 Potocki, 1991)
15. Happysad - Zanim pójdę (Wszystko jedno, 2004)
16. Mindfield - The Black in the Ground (Snap of Fingers, 2009)
17. Frontside - Zniszczyć Wszystko (Zniszczyć Wszystko, 2010)
18. Dezerter - Szwindel (Kolaboracja, 1987)
19. Hurt - Załoga G (Czat, 2005)
20. Hey - Karą będzie Lęk (Fire, 1993)
21. Slayer - Raining Blood (Reign in Blood, 1986) 



Relacja z Metal Hammer Festiwal czyli jak pożegnalismy Bogów

Nie, to nie będzie kolejna koncertowa relacja osoby siedzącej wygodnie na trybunach ani relacja biernego koncertowego słuchacza. To nie będą również zwierzenia osoby ślepo zapatrzonej w jakiś z występujących na festiwalu zespołów… Poniższy tekst będzie przedstawieniem 10 koncertowych godzin z perspektywy słuchacza czynnie uczestniczącego w podscenicznej zabawie, który nie jest jakimś szczególnym fanem żadnej z występujących kapel i właśnie to tej relacji nada największą obiektywność.

Dość dużo zachodu wymagało ode mnie przejechanie ze wschodniej Polski paruset kilometrów do katowickiego Spodka. Niewygodna podróż busami, kilkugodzinne trwanie w zawieszeniu, masa trasy do przejechania. W końcu udało się dotrzeć na festiwal do Katowic (na szczęście się nie spóźniłem) i jak się miało okazać, był to jeden z najlepszych koncertów jakie przeżyłem w życiu.

Nie ma co ukrywać, że punktem kulminacyjnym katowickiej nocy był występ Judas Priest i właśnie jemu należy się największa uwaga, ale… zacznijmy od początku bo naprawdę jest o czym opowiadać. Kolejną edycję Metal Hammer Festiwal otworzyła polska grupa Animations. Grupa ta była znana mi już od dość dawna, jednak to co najbardziej interesowało mnie w ich występie, to nowa osoba na pozycji wokalisty i już po paru numerach wykonanych przez Anmiations mogłem śmiało stwierdzić – była to najlepsza rzecz, jaka temu zespołowi mogła się przytrafić. Nie będę tu się szczególnie rozwodził na temat zespołu, ale dodam, że ich występ można było zaliczyć do w zupełności zdanych na piątkę. Muzycy potrafili rozgrzać publiczność, której z każdą minutą w Spodku było coraz więcej. Nowy nabytek zespołu mimo niezbyt długiego muzycznego stażu emanował pewnością siebie oraz energią i potrafił udanie zachęcić fanów ciężkich brzmień do czynnej zabawy. Kolejnym punktem programu był występ hardrockowego Soluburners (ten zespół miałem już przyjemność oglądać na festiwalu Warszawa Brzmi Ciężko). Co prawda muzycy utrzymali wysoki poziom narzucony przez poprzedników, ale takiej wrzawy i kotła pod sceną jaki udawało się rozbujać Animations Ci drudzy nie potrafili już wykrzesać (ale to chyba z powodu innego muzycznego stylu granego przez warszawiaków). Pół godziny występu, chwila przerwy i na scenę wyszedł zespół, o którym (bije się pokornie w pierś) wcześniej nie słyszałem. Już po paru minutach nie mogłem zrozumieć jak mogło to być możliwe! Muzycy z Mech-u mimo że młodzieniaszkami z pewnością nie byli rozrzucili swoich młodszych kolegów z poprzednich dwóch zespołów po kątach. Myślę że nie jestem odosobniony w opinii, że prawdziwą koncertową sztuką nie jest idealne odegranie swych partii, ale stworzenie atmosfery, klimatu i oprawy muzycznego święta. Właśnie tym Mech już po kilku minutach zawładnął moje serce, gdyż wykonany przez nich koncert obfitował w wiele (by nie rzec) mrożących krew w żyłach momentów i choć w drugiej części ich występu klimat grozy, tajemniczości i trwogi trochę odleciał, to zespół zrobił na mnie naprawdę bardzo duże wrażenie. Ciekawym akcentem było zniszczenie gitary na scenie przez gitarzystę formacji, której gryf rzucony ze sceny przez konferansjera trafił ostatecznie… w mój brzuch!

Dokładnie o godzinie 16.00 na scenę wyszedł kolejny zespół, tym razem gość z zagranicy czyli przedstawiciel nowej gali brytyjskiego heavy metalu, formacja Tank. Nie będę ukrywał, że nigdy szczególnie nie przepadałem za gatunkiem muzycznym reprezentowanym przez muzyków z Wielkiej Brytanii i nic się w tym niestety nie zmieniło. Tank wykonał naprawdę bardzo poprawny, energiczny koncert, ale jak dla mnie czegoś w nim zabrakło (chyba właśnie atmosfery wytworzonej z taką lekkością przez Mech) Dopiero później miało się okazać, że występ Tank był tylko rozgrzewką i przygrywką do piekła, które w Spodku miało się dopiero rozpętać.

Jak dla mnie to dopiero po zakończeniu występu przez muzyków z Wielkiej Brytanii miała rozpocząć się właściwa część festiwalu: Vader, Exodus, Morbid Angel i oczywiście Judas Priest czyli cztery mosiężne pociski, które miały doszczętnie roznieść i zburzyć do fundamentów katowicki Spodek. Powiem szczerze, że występu naszej dumy narodowej dość się obawiałem. Na Vaderze byłem raz przy okazji wspólnego występu Slayer i Megadeth w łódzkiej Atlas Arenie i niestety… występ ten wyszedł co najwyżej marnie. Naprawdę liczyłem na rehabilitację grupy Piotra Wiwczarka i nie pomyliłem się. Mało koncertów będę wspominał tak ciepło jak ten katowicki Vadera. Niesamowita atmosfera, niezliczona ilość tzw. ścian śmierci, przewspaniały młyn pod sceną, niemożność bezczynnej obserwacji koncertu – to tylko kilka z elementów, które złożyły się na w moim przekonaniu największe pozytywne zaskoczenie Metal Hammer Festiwal. W przeciągu niecałej godziny usłyszeliśmy m.in. Devilizer, Sothis czy przedpremierowy Come and See my Sacrafice. Najwspanialszy jednak był deser czyli Black Sabbath oraz cover Raining Blood (zespołu Slayer), który wszystkich położył na kolana, a dla mnie osobiście był niesamowitym pozytywnym zaskoczeniem i poniekąd gwoździem do trumny, bo ciężko było mi wrócić do życia po tak morderczym wysiłku. Mówiąc krótko – Vader niemal zabił mnie swym występem. Na koniec wspomnę o bardzo dobrym kontakcie z publicznością lidera formacji i tym, że Pan Piotr staje się chyba z wiekiem… coraz bardziej sentymentalny.


Już w tej chwili wątpiłem jak wytrzymam kolejne tak znamienite ekipy, bo już wkrótce na scenie miała pojawić się legenda thrash metalu czyli Exodus (numer 5 na światowej scenie tego gatunku). Ze wszystkich występujących na festiwalu zespołów, to właśnie na koncert Amerykanów czekałem najbardziej niecierpliwie, bo grana przez nich muzyka była mi bardzo bliska. Niestety z koncertu wyszedłem z dość kwaśną miną. Bardzo nietrafiona setlista (brak Toxic Waltz, Exodus czy Bonded By Blood), przeciętne nagłośnienie (szczególnie wokal) i niejako brat atmosfery złożyły się na to, że występu Exodus nie będę szczególnie miło wspominał. Z pewnością nie był to występ słaby, ale oczekiwałem zdecydowanie więcej i poniekąd się zawiodłem. Z drugiej strony warto tutaj dodać, że zabawa sceniczna trwała w najlepsze i publiczność bardzo długo domagała się bisu (którego ostatecznie nie otrzymała) więc może nie było tak źle?

Kolejna przerwa, szybko zjedzone kanapki, regeneracja  i trzeba było znowu wracać do hali na występ Morbid Angel, który intrygował mnie najbardziej ze wszystkich występujących na MHF zespołów. Dosyć sprawnie udało mi się dotrzeć pod scenę do dopiero budzącego się kotła i już po paru chwilach utonąłem w muzyce Aniołów. Powiem szczerze, że na takim koncercie jeszcze w swoim życiu nie byłem. Gdybym mógł go najlepiej podsumować jednym zdaniem powiedziałbym: Jeżeli piekło istnieje, to spędziłem w nim właśnie 70 minut. Występ Amerykanów chłonąłem jak sucha gąbka, stałem jak zaczarowany i można by rzec oczarowany niesamowitą koncertową atmosferą, której rodzaju i natężenia doświadczyłem pierwszy raz w swoim życiu. Usłyszeliśmy takie klasyki jak Immortal Rites, Rapture, czy fenomenalnie wykonane Chapel of Ghouls, ale i trzy utwory z nowo wydanej przez zespół płyty. Co ciekawe album Illud Divinum Insanus został zarówno przez fanów jak i krytyków zmieszany z błotem, ale koncertowe wykonania utworów z tejże płyty wyszły całkiem dobrze (na pewno szczególnie nie dostawały od reszty). Tutaj chciałbym szczególnie wyróżnić utwór I am Morbid.

Po zakończeniu wspaniałego występu Morbid Angel pod sceną coraz bardziej gęstniało. Z każdą kolejną minutą tłum nacierał coraz bardziej i bardziej tak, że w końcu czuć się można było jak w przepełnionym autobusie jadąc rano do pracy (z tą różnicą że nie było klimatyzacji, nie było czym oddychać i każdemu niemiłosiernie chciał się pić). Mijały minuty za minutą, coraz więcej osób poddawało się i albo wycofywało się, albo było wyciągane spod sceny przez ochronę. W końcu po dość długim czasie oczekiwania (niecałe 40 minut) opadła kurtyna oddzielająca muzyków od publiczności i rozpoczęło się prawdziwe muzyczne święto. W sumie to tuż przed występem było widać i czuć, kto jest królem tego wieczoru, ale to dopiero w trakcie otwierającego występ Rapid Fire tłum całkowicie oszalał. Warto tu nadmienić, że katowicki Spodek tego wieczoru był zapełniony niemal do cna – bilety na płytę wysprzedały się podobno wszystkie, a miejsc siedzących na trybunach też nie zostało sporo. Legenda heavy metalu nie pozostawiła chyba nikogo z uczuciem niesmaku. Ponad dwugodzinny koncert, największe klasyki formacji (chociażby Breaking the Law, Painkiller, Night Crawler), niesamowite show (lasery, sztuczne ognie no i oczywiście motocykl Roba Halforda) i aż cztery bisy z nieśmiertelnym Living after Midnight. Kto mógł być więc niezadowolony? Warto tutaj wspomnieć o niesamowitej formie wszystkich muzyków Judas Priest, a w szczególności o wokaliście, który swymi możliwościami wokalnymi rozłożył mnie na łopatki. Mimo 60 lat na karku Halford wręcz idealnie wykonywał wszystkie swe partie wokalne poczynając od growlu i niskich dźwięków, aż po te skrajnie wysokie oraz piski brzmiące jakby wokalista nigdy się nie zestarzał. Chyba jednym minusem występu Brytyjczyków było to, że muzyka była trochę za głośna (sporo osób momentami zatykało sobie uszy), a mi dosyć długo dzwoniło w głowie po zakończeniu koncertu. Nic jednak nie mogło przysłonić wspaniałego pożegnania Bogów Metalu, a najlepszym podsumowaniem ich występu były trwające parę minut skandowanie nazwy zespołu i burzliwe oklaski (w tym trybun na stojąco).


Bywałem na koncertach prawdziwych muzycznych Bogów, na silnie obsadzonych festiwalach, ale na pewno długo będę bił się z myślą czy Metal Hammer Festiwal roku 2011 nie był najlepszym koncertem na jakim byłem kiedykolwiek w życiu. Odpowiedź poznam zapewne za parę miesięcy, może lat, ale tylu muzycznych i nie tylko muzycznych doznań nie doświadczyłem chyba na żadnym z innych koncertów. Na dzień dzisiejszy muszę przyznać, że choć ubiegłoroczny MHF był mi muzycznie bliższy, to ten przebił go (i to o głowę!). Było naprawdę wspaniale… dla takich chwil naprawdę warto żyć!

piątek, 12 sierpnia 2011

za PROGiem wraca z wakacji...

...ale tylko ze względu na szczególna okazję i na jedna audycję [na stały powrót do ramówki fani klasyki muzyki progresywnej będą musieli niestety jeszcze troszkę poczekać]

Już 14 sierpnia (niedziela) o godzinie 20.00 w Radiu Aktywnym będzie czekało na Was specjalne wydanie audycji za PROGiem w całości poświęcone niezwykłemu muzycznemu wydarzeniu jakim jest Cieszanów Rock Festiwal (19-21 sierpień 2011r.).

Cieszanów Rock Festiwal jest jedynym we wschodniej Polsce tak dużym festiwalem muzyki rockowej o zasięgu ogólnopolskim, a nawet międzynarodowym. W tym roku w Cieszanowie wystąpią między innymi Vavamuffin, Frontside, Dezerter, Hey, Happysad, Disperse czy Strachy na Lachy.

Za pośrednictwem niedzielnej audycji będzie można zapoznać się ze szczegółami i ciekawostkami dotyczącymi festiwalu, zostaną zaprezentowane zostaną zespoły grające w Cieszanowie zarówno jak i inne atrakcje, które organizatorzy przygotowali dla przybyłych fanów dobrej muzyki.

Uwaga! W trakcie audycji zostanie przeprowadzony konkurs, którego nagrodą będą dwa trzydniowe karnety na Cieszanów Rock Festiwal!

Do usłyszenia w Radiu Aktywnym 14 sierpnia o godzinie 20.00!


niedziela, 7 sierpnia 2011

Metal Hammer Festival 2011

Już na początku sierpnia odbędzie się kolejna edycja Metal Hammer Festiwalu. Tym razem największą gwiazdą imprezy będzie legendarny Judas Priest. Poza największą gwiazdą na imprezie zagrają m.in. Morbid Angel, Exodus, Tank oraz reprezentanci krajowej sceny Vader, Mech i Soulburners.

Na tą wiadomość czekali chyba wszyscy fani ciężkich brzmień. 10 sierpnia tego roku, będzie historyczną datą w dziejach Polskich koncertów metalowych z racji tego, że po raz pierwszy w naszym kraju w katowickim „Spodku” zagra brytyjska formacja Judas Priest. Będzie to jedyny „polski” koncert tej zasłużonej formacji w ramach pożegnalnego tournee „Epitaph world tour”, które rozpoczęło się 7 czerwca tego roku w holenderskim Tilburgu i będzie trwać do 2012 r.

Plan festiwalu:

13:45 – ANIMATIONS
14:30 – SOULBURNERS
15:15 – MECH
16:00 – TANK
17:05 – VADER
18:25 – EXODUS
19:40 – MORBID ANGEL
21:20 – JUDAS PRIEST

Ceny biletów (w przedsprzedaży/ w dniu koncertu):
Loża – 400/ 450 zł
Sek. H i J – 275/ 300 zł
Sek. czerwony i niebieski do X rzędu – 170/ 185 zł
Sek. niebieski od XI rzędu – 140/ 150 zł
Płyta (miejsca stojące) – 155/ 170 zł