piątek, 30 listopada 2012

POST vs. PROG

  
W grudniu Radio Aktywne obchodzi swoje ósme urodziny. W związku z tym na słuchaczy tej studenckiej rozgłośni czeka moc atrakcji. Wśród nich czai się antenowy twór zwany A24H. Jest to szeroko zakrojone przedsięwzięcie polegające na nieustannym, ponad dwudziestoczterogodzinnym nadawaniu treści: wywiadów z artystami, ludźmi kultury, twarzami znanymi z ekranów telewizorów i głosami znanymi z fal radiowych, krótkich koncertów akustycznych, masy konkursów z atrakcyjnymi nagrodami oraz ciekawych crossoverów audycji z naszej typowej ramówki.  

Jednym ze wspomnianych przepływów inspiracji i charakterów będzie tzw. bitwa pomiędzy post-rockiem i rockiem progresywnym. W roli prezenterów poszczególnych muzycznych nurtów wystąpię razem z Kamilem Dróżdżem znanym z audycji I'm stuck between. Oprócz solidnej dawki wyśmienitej muzyki przewidziano czas na konkursy. 

W trakcie trwania tej niezwykłej audycji będziecie mogli wzbogacić się w następujące krążki:   
* Legend - Cardinal Point (UK)  
* The D Project - Big Face (USA)  
* Hunted By The Waves - The Anchor (PL)  
* Toundra - Toundra III (E)   

Słuchajcie nas przez cały dzień, ale nie zapomnijcie włączyć Radia Aktywnego o 20 i zaprosić znajomych do wspólnego uczestnictwa w tym niezwykłym wydarzeniu!  

Na podst. imstuckbetween.blogspot.com

środa, 28 listopada 2012

King Crimson (1971) - notka biograficzna

„Wiedziałem, że czeka mnie dwuletni okres przejściowy…” Tak Robert Fripp komentował sytuację King Crimson w połowie roku 1970.
 
Rok 1971 był rokiem dużej aktywności scenicznej King Crimson po wydanym w grudniu roku 1970 albumie Lizard. Mozolnie kompletowany skład zespołu zaczął w kwietniu czterema występami w Zoom Club we Frankfurcie nad Menem (12 - 15). Potem między 11 maja (Plymouth), a 30 października (Manchester) - aż czterdzieści siedem razy grał przed publicznością brytyjską. Przerwy między koncertami poświęcone były kompletowaniu i nagrywaniu materiału na kolejny longplay, który w sklepach znalazł się 3 grudnia 1971 r. Nazwano go Islands

O ile dwa poprzednie albumy Crimson niosły trudną, pogmatwaną, nierzadko zgoła awangardowa muzykę, tak ten (znów nagrany z Tippettem, Charigiem i Rubinem Millerem; a ponadto z kontrabasistą Marrym Millerem i wokalistką Pauliną Lucas) stawiał przed słuchaczami już nieco mniejsze wymagania. Nie znaczy to jednak, że Fripp poskromił ambicję, że zrezygnował ze swojej koncepcji zorganizowanej anarchii. Że jego muzyka przestała zachwycać śmiałymi pomysłami. Że przestała być różnorodna. Nie! Islands to chyba nawet album najbardziej niejednorodny stylistycznie w całej dyskografii King Crimson. Kontrasty, zmiany melodii, rytmu i przede wszystkim nastrojów... Ale Fripp zadbał przecież nie tylko o to, by jego muzyka zdumiewała, a nawet drażniła (Sailor´s Tale, końcówka The Letters niszcząca wcześniej wypracowany romantyczny nastrój tego utworu) - chciał również, by zachwycała już znacznie bardziej konwencjonalnie pojętym pięknem. I udało mu się, czego najlepszymi dowodami niedwuznacznie kojarzące się z The Beatles okresu Revolver fragmenty Ladies Of The Road, subtelnie wzbogacony dźwiękami fletu i kontrabasu Formentera Lady, orkiestrowy Prelude: Song Of The Gulls będący wprowadzeniem do utworu tytułowego oraz właśnie ów utwór tytułowy.

W sumie Islands okazał się najlepszym albumem Crimson od czasu In The Court Of The Crimson King. Stabilizował też rynkową pozycję grupy w Wielkiej Brytanii (30. lokata). Lecz o stabilizacji personalnej nie mogło być mowy...

Pozycja Karmazynowego Króla na rynku amerykańskim ciągle była chwiejna, ale że Islands sprzedawał się tam znacznie lepiej niż Lizard (76. lokata), zespól ruszył za ocean z cyklem koncertów. Właśnie w Stanach Fripp doszedł do wniosku, że długiej już nie może pracować z Sinfieldem. Że twórcze możliwości ich duetu wyczerpały się. Jak wspominał Robert Fripp: „Wszystko to, co było twórcze między nami skończyło się, przestałem wierzyć w Pete’a... Doszedłem do takiego momentu, że czułem iż pracując dalej razem nie osiągniemy niczego lepszego w porównaniu z tym, co zrobiliśmy do tej pory”. Jednak na tym nie koniec - konflikt wkrótce podzielił Roberta także z pozostałymi członkami grupy. Skład Fripp - Collins - Burrell - Wallace utrzymał się do wiosny 1972 r. tylko dlatego, że zespół miał zakontraktowane kolejne koncerty w Ameryce. Wystąpił tam, choć już tylko w USA a nie w Kanadzie, trzydzieści dwa razy - od 11 lutego (Wilmington) do 1 kwietnia (Birmingham w stanie Alabama). Tournée owo udokumentował wydany 9 czerwca 1972 r. pierwszy koncertowy album King Crimson - Earthbound. Ale wydany tylko w Wielkiej Brytanii, bowiem firma Atlantic odmówiła publikacji nagrań w Stanach tłumacząc swoją decyzję słabą jakością techniczną materiału.

Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych wiosną 1972 roku Robert Fripp zaczął formować King Crimson na nowo i od początku, został bowiem już zupełnie sam (Sinfield w 1973 roku wydał pod własnym nazwiskiem album Still, w nagraniu którego pomagało mu wielu muzyków związanych z KC - Lake, Collins, Tippett, Wallace, Burrell, Wetton i Rubin Miller, później pisał teksty dla Emerson Lake & Palmer i włoskiej formacji PFM; Wallace, Collins i Burrell współpracowali m.in. z Alexisem Kornerem; Burrell znalazł się też w Bad Company; Collins grał z Camel i okazjonalnie z Dire Straits; Wallace nagrywał m.in. ze Stevem Marriottem i Bobem Dylanem).

W roku 2011, w pamiątkę 40lecia Islands, została wydana bogata reedycja wydawnictwa. Na CD zamieszczono pełny miks stereo albumu autorstwa Stevena Wilsona i Roberta Frippa razem z kilkoma utworami dodatkowymi, co w sumie tworzy "alternatywny album". Na DVD-A znalazł się pełny miks 5.1 surround autorstwa Stevena Wilsona, wersja stereo hi-res miksu z 2010r., wersja stereo hi-res oryginalnego miksu albumu zaczerpniętego z wydawnictwa wydanego z okazji 30. rocznicy oraz blisko 90 minut materiału dodatkowego. Większość z zamieszczonych utworów nie była dotąd publikowana, a znalazły się wsród nich nagrania pochodzące z oryginalnych sesji zmiksowane specjalnie na potrzeby tego wydawnictwa.

Na podstawie:
Jan Skardziński, "Dyskografie - King Crimson", wydawnictwo Rock Serwis
Koldo Barroso, "King Crimson – Biography"

poniedziałek, 26 listopada 2012

Audycja nr 56 - rok 1971 (XIII)

Tak jak zapowiadałem, było mocniej niż zazwyczaj, ale co ciekawe i dość lirycznie... Podczas spotkania za PROGiem, oznaczonego numerem 56, kontynuowaliśmy naszą muzyczną podróż po progresywnym hard rocku, którą rozpoczęliśmy miesiąc temu. Zagraliśmy formacje kalibru Black Sabbath i Uriah Heep, jak i grupy mniej znane, a wcale nie odbiegające poziomem artystycznym od tych dużo bardziej popularnych. Warto zwrócić uwagę na brytyjski Fields (z członkami King Crimson oraz Rare Bird), całkowicie zapomniany zespół Fuchsia czy mocno hammondową formację Still Life... Zresztą każdy zespół, na który poświęciliśmy audycyjny czas, zasługuje na Wasze baczne spojrzenie. Z przyczyn natury technicznej zabrakło jedynie Depp Purple z albumu Fireball, ale tę stratę nadrobimy w najbliższym czasie.

Co za tydzień? Szykuje się nam podróż w rejony, gdzie spotyka się jazz i rock. Za PROGiem zagramy m.in. pierwszy album Mahavishnu Orchsestra, najbardziej jazzową pozycję w dyskografii King Crimson oraz naprawdę fascynujący, fiśnki Wigwam. Jak zwykle gwarantuję niezapomniane muzyczne doznania! Do usłyszenia.

Playlista: (Pobierz i posluchaj audycji)
1. Zaprogowe intro
2. Fields - A Friend Of Mine (Fields, 1971)
3. Fields - Three Minstrels (Fields, 1971)
4. Black Sabbath - Sweet Leaf (Master of Reality, 1971)
5. Gravy Train - Jule's Delight ((A Ballad of) A Peaceful Man, 1971)
6. Murphy Blend - Speed Is Coming Back (First Loss, 1971)
7. Still Life - People In Black (Still Life, 1971)
8. Uriah Heep - Look at Yourself (Look at Yourself, 1971)
9. Uriah Heep - July Morning (Look at Yourself, 1971)
10. Dr. Z - Evil Woman's Manly Child (Three Parts to My Soul , 1971)
11. Bull Angus - Run Don´t Stop (Bull Angus, 1971)
12. Fuchsia - A Tiny Book (Fuchsia, 1971)
13. Fuzzy Duck - Time Will Be Your Doctor (Fuzzy Duck, 1971)
14. Black Widow - Tears And Wine (Black Widow, 1971)
15. Jorn - Invisible (Dio, 2010)

niedziela, 25 listopada 2012

Za PROGiem z mocnym akcentem

Za PROGiem zapowiada się całkowita zmiana warty w porównaniu do poprzedniej audycji. Tym razem zajmiemy się mniej wymagającymi muzycznymi tematami niż zeuhl, awangarda czy krautrock. Powracamy do klimatów znanych Wam z 28 października, kontynuując rozpoczęty przed niecałym miesiącem wątek progresywnego hard rocka. Oprócz tak znanych firm jak Black Sabbath, Uriah Heep czy Deep Purple, posłuchamy dziś mniej znanych formacji jak chociażby Still Life, BullAngus czy Fields oraz tych, których przed tygodniem zagrać nie zdążyliśmy.

Przygotujcie się na audycję spod znaku żelaznej klasyki rocka! Startujemy punktualnie o godzinie 21.00.

Black Sabbath, 1971

Wyniki konkursu - koncert Jorna w Progresji

Mamy wyniki! Nadesłaliście naprawdę masę zgłoszeń i co ciekawe wszystkie były prawidłowe! Niestety nie było możliwe nagrodzić biletami wszystkich, którzy wysłali odpowiedzi na konkursowe pytanie. Szczęśliwcami, którzy dzięki za PROGiem obejrzą w poniedziałek na żywo prawdziwą gwiazdę heavy metalu, formację Jorn, są:

Nikolas Dimitriadis
Szymon Popow
Aleksandra Gorbowiec
Katarzyna Sawczuk
Katarzyna Derlukiewicz
Paulina Lipska
Jakub Rachański
Szymon Kontra
Michał Dudko
Robert Spasiuk
 
Zwycięzcom serdecznie gratuluję, a pozostałych zachęcam do brania udziału w kolejnych konkursach audycji za PROGiem.
 
 

wtorek, 20 listopada 2012

"Jesteśmy akustycznym ekwiwalentem death metalu" rozmowa z Rogerem Woottonem z Comus


Comus to brytyjska grupa muzyczna założona w roku 1969. Na początku lat 70-tych wykreowała niepowtarzalny muzyczny styl, łącząc folk, psychodelię oraz rock progresywny i nadając jej bardzo mrocznego i zagadkowego wyrazu. Comus wyraził się w pełni wydając debiutancki album First Utterance, jednak z wielu przyczyn musiał ogłosić upadłość w roku 1972. Formacja po krótkim epizodzie w roku 1974 po 34 latach (2008) reaktywowała się i w roku 2012 wydała trzeci album pt. Out of the Coma. Z liderem formacji, Rogerem Woottonem, rozmawiam na temat historii zespołu, komercyjnej klęski na początku lat 70-tych, o szczegółach dotyczących powrotu grupy na scenę, nowej płycie oraz planach na przyszłość.

Jest dla mnie wielkim zaszczytem móc z Tobą porozmawiać. To wspaniałe widzieć Comus znów żywym. Jak śpiewacie na najnowszym wydawnictwie "przebudziliście się ze śpiączki", czy mógłbyś opowiedzieć o szczegółach Waszej reaktywacji? Jak to się stało, że po 34 latach przerwy wystąpiliście na Melloboat Festival?

Kiedy ponownie wydaliśmy pierwsze dwa albumy Comus w roku 2005 pojawiło się wiele głosów namawiających nas do reaktywacji. W roku 2007 Stefan Dimle, osoba zajmująca się odbywającym się w Sztokholmie Melloboat Festivals zaproponował Opeth występ na festiwalu. Lider zespołu, Michael Akerfeldt, który jest wielkim fanem Comus postawił warunek, że Opeth zagra tam tylko wtedy, kiedy Stefanowi uda się namówić nasz zespół do zagrania na Melloboat. Stefan oraz Mikel przyjechali do nas do Londynu i podpisaliśmy kontrakt.

Czy trudno było skompletować zespół w niemal pełnym składzie z roku 1971?

Wiesz, zaskakująco łatwo było zebrać wszystkich członków razem. Tylko jedna z osób nagrywających First Utterance nie zdecydowała się dołączyć do grupy. Rob Young został więc z konieczności zastąpiony Jonem Seargoattem, który jest mężem Bobbie Watson (wokalistki Comus, przyp.red.).

Porozmawiajmy o Out of the Coma. Dlaczego po tylu latach zdecydowaliście się nagrać nowy materiał?

Naprawdę wiele osób pytało mnie o nowy materiał więc w końcu zacząłem go pisać. Wiele osób również pytało o to, co się z nami działo przez tych 35 lat, więc tytuł albumu Out of the Coma zdawał się idealną odpowiedzią. Mając przygotowane trzy nowe utwory zauważyliśmy duże zainteresowanie fanów tym, co się stało z Malgaard Suite (ostatecznie niewydany materiał Comus, przyp.red.). Nagrania które posiadaliśmy były w naprawdę słabej jakości, ale fanom nie robiło to wielkiej różnicy. Archiwalny utwór włączyliśmy do całości. Co do nowego materiału to wolałem poczekać do momentu, kiedy będzie na tyle dobry, aby mógł doczekać się wydania. Aktualnie kontynuuje pisanie muzyki na kolejny krążek.
First Utterance, 1971

Czy mógłbyś opisać proces nagrywania Out of the Coma?

Dwie gitary oraz bas nagraliśmy na żywo z wokalem prowadzącym, natomiast partie solowa, a nawet perkusja zostały nagrane w dalszej kolejności.

W mojej recenzji krążka napisałem, że Out of the Coma jest niejako hołdem dla First Utterance. Czy zgodzisz się z tym?

Tak. Staraliśmy się stworzyć OOTC jako kontynuację głównych treści oraz ducha mroku i szaleństwa utworów z debiutu. 

Chciałbym zapytać Cię o postać z okładki wydawnictwa. Czy to ta sama postać, która znalazła się na okładce First Utterance?

Wyjście ze śpiączki było oczywistym tematem związanym z naszą reaktywacją i zdawało się pewnego rodzaju nawiązaniem utworu The Prisoner z debiutu. Trzy nowe utwory były w naszym zamyśle kontynuacją First Utterance. Osoba ukazana na okładce jest tą samą osobą z płyty z roku 1971, posiada kroplówkę podpiętą do jej nosa i wije się budząc się ze śpiączki. 

Jak myślisz, co spowodowało brak komercyjnego sukcesu Comus w latach 70-tych i przyczyniło się do rozwiązania zespołu?
 
Myślę że stało się to z tego względu, że szliśmy całkowicie naprzeciw regułom i modom panującym w muzyce na początku lat 70-tych. Wyłonił się glam rock, a my byliśmy całkowitym przeciwieństwem mody na tę muzykę. W tym czasie w Anglii scena muzyczna była zdominowana przez pewne muzyczne trendy i musiałeś do nich pasować. Aktualnie istnieje całkowita artystyczna swoboda i nie ma żadnej muzycznej dyskryminacji, dlatego Comus przyciąga fanów mających od siedemnastu do siedemdziesięciu lat. Rozwiązaliśmy się w roku 1972 ponieważ nikt nie był zainteresowany naszymi koncertami, przestaliśmy przyciągać widownie. 

Comus z okresu nagrywania debiutu
Dlaczego The Maalgard Suite nigdy nie zostało wydane? 

Nie było zainteresowania wydaniem albumu ze strony naszej wytwórni, dla której nasz materiał był zbyt niekomercyjny. Wszystko co nam zostało to jedno amatorskie nagranie kogoś z widowni podczas koncertu. Była i druga część tytułowej suity, lecz po tylu latach całkowicie jej nie pamiętam, a żadne nagranie jak i teksty nie istnieją.



Czy macie w planach ponowne nagranie tego albumu i wydanie go w jego wersji z początku lat 70-tych?

Osobiście chciałbym aby dać duchowi Malgaard spoczywać w pokoju i pracować nad całkowicie nowym materiałem. 

Jak dziś oceniasz The Keep from Crying?

To Keep from Crying
jest niepowodzeniem na wiele sposobów. Materiał nigdy nie był planowany dla Comus. Do pracy nad płytą udało mi się zresztą zaangażować dwóch członków zespołu. Szczerze żałuję wydania tego krążka. 

Składanka Song to Comus: The Complete Collection zawiera kilka nieznanych utworów z lat 1970/1971, In the Lost Queen's Eyes, Winter is a Coloured Bird i All the Colours of Darkness. Jaka jest ich historia?

Wszystkie te utwory pochodzą z sesji nagraniowej z roku 1970. All the Colours of Darkness było jedynie demem, którego nigdy nie zamierzaliśmy wydawać.

Jak oceniasz rolę Michaela Akerfeldta w popularyzowaniu Waszej muzyki?

Jesteśmy niesamowicie wdzięczny Mikaelowi za wspominanie o nas oraz promowanie naszej muzyki tak wiele razy podczas jego wywiadów. Wygląda na to, że zdobyliśmy dzięki temu sporo metalowej widowni. Myślę że to z tego powodu, iż jesteśmy jakby akustycznym ekwiwalentem death metalu.

Czy mógłbym prosić Cię o opinię dotyczącą Strom Corrosion (projekt M. Akerfeldta i S. Wilsona, przyp. red.). W moim odczuciu jest on niesamowicie zainspirowany Waszą muzyką.

Chętnie się z nim zaznajomię, gdyż nie słuchałem jeszcze tego albumu. 

Jaki macie plany na najbliższa przyszłość? 

Pracujemy nad nową płytą. Szybko gromadzimy materiał, mam kilka nowych utworów, nad którymi zaczynamy wkrótce pracować wspólnie. 


Czy planujecie coś w rodzaju europejskiej trasy koncertowej? My serdecznie zapraszamy do Polski!

Aktualnie negocjujemy możliwość przeprowadzenia takiej trasy i byłby miło włączyć do niej również Polskę.

Comus na Melloboat Festival

Oficjalna strona internetowa Comus  

poniedziałek, 19 listopada 2012

Wygraj bilety na Jorna!

 

„Facet, który połknął Coverdale’a i – świętej pamięci – Ronniego James Dio, wkrótce zaśpiewa dla polskich fanów” czytamy o koncercie Jorna w najświeższym numerze magazynu Metal Hammer. „Czekamy na te koncerty z niecierpliwością. (…) Trochę już minęło od naszej ostatniej wizyty, usłyszycie więc numery z trzech, czterech ostatnich albumów Jorn i kilka utworów z innych projektów, w które byłem zaangażowany w czasie mojej kariery. Liczymy na polskich fanów dobrej muzyki. Chcemy im dostarczyć solidny rockowy stuff, wart pieniędzy, które ludzie wydadzą na bilety!” – zapowiada koncerty Jorn Lande. Z tej okazji, pracując w studio postanowił osobiście zaprosić polskich fanów na swoje koncerty. Specjalne pozdrowienia można obejrzeć w TYM miejscu.

Koncerty ikony hard rocka zespołu Jorn już w przyszłym tygodniu! 26 listopada zespół zawita do Warszawy do klubu Progresja, natomiast dzień później odwiedzi wrocławski klub Od Zmierzchu do Świtu. Nazywany następcą Coverdale’a i Dio -  Jorn Lande wraz z zespołem wystąpi u nas w ramach trasy promującej najnowszy album „Bring Heavy Rock to the Land”. Będzie to ciekawe wydarzenie  w kalendarzu tegorocznych imprez w klimacie Black Sabbath i Whitesnake! Fani dobrego, mocnego, ale melodyjnego grania – okraszonego niesamowitym wokalem powinni stawić się w klubie licznie, bo takiego koncertu nie można przegapić! Przypomnijmy, że zespołowi Jorn towarzyszyć będzie szwedzki Teodor Tuff i nasz rodzimy Hellectricity.

Za PROGiem macie możliwość wygrania dziesięciu biletów na  koncert Jorn w Warszawie. 
Aby je zdobyć wystarczy:
 
1. Polubić fanpage audycji na portalu facebook 
2. Podać nazwiska ośmiu wokalistów śpiewających w Black Sabbath.
3. Odpowiedź wysłać na adres pawel.bogdan@radioaktywne.pl do soboty 24 listopada.
Lista zwycięzców zostanie opublikowana dnia następnego.

Metal Mind Productions zaprasza: 
Jorn, Teodor Tuff, Hellectricity
26.11.2012 Warszawa, Progresja 
Otwarcie bramek – 19:00 
Start – 20:00 
Bilety w cenie: 80 zł przedsprzedaż / 100 zł w dniu koncertu

niedziela, 18 listopada 2012

Audycja nr 55 - rok 1971 (XII)

Audycja była sygnowana jako wieczór dla prawdziwych muzycznych twardzieli. Nieczęsto się bowiem zdarza sprawić sobie dwugodzinny maraton po najbardziej eksperymentalnych brzmieniach znanych muzyce progresywnej. Zaczęliśmy od odrobienia lekcji z krautrocka, przeszliśmy do potraktowanej szczególnie Magmy z pierwszym krążkiem, który w pełni przedstawiał ideę muzyki zeuhl, zajrzeliśmy do RIO (rock in opposition) oraz awangardy i eksperymentalizmu w psychodeli, na elektronice najwyższej próby od Tangerine Dream kończąc. Za PROGiem otworzyliśmy drzwi naznaczone najwyższym stopniem muzycznego wtajemniczenia i niezmiernie cieszy mnie to, że żywiliście duże zainteresowanie prezentowanymi, niezwykle wymagającymi zespołami i ich muzyką.

Za tydzień czeka nas zmiana warty. Posłuchamy zespołów grających prostsze, ale za to bardziej żywiołowe brzmienia. Oprócz tak znanych firm jak Black Sabbath, Uriah Heep czy Deep Purple, posłuchamy mniej znanych formacji jak chociażby Still Life, BullAngus czy Fields.

Playlista: (Pobierz i posluchaj audycji)
1. Zaprogowe intro
2. Amon Düül II - Toxicological Whispering (Tanz der Lemminge, 1971)
3. Faust - Meadow Meal (Faust, 1971)
4. Guru Guru - Electric Junk  (Hinten, 1971)
5. Magma - Ki Ïahl Ö Lïahk (1001° Centigrades, 1971)
6. Magma - Rïah Sahïltaahk (1001° Centigrades, 1971)
7. Samla Mammas Manna - Circus Apparatha (Samla Mammas Manna, 1971)
8. Igor Wakhevitch - Eau Ardente (Docteur Faust, 1971)
9. Dashiell Hedayat - Chrysler (Obsolete, 1971)
10. Tangerine Dream - Fly and Collision of Comas Sola (Alpha Centauri, 1971)

Mieszkańcy Kobaia z misją na Ziemi.

12 w skali Beauforta

Przyszła pora na wieczór dla prawdziwych progresywnych twardzieli. Dwie godziny audycji za PROGiem będą poświęcone muzyce wywodzącej się z nurtów takich jak zeuhl, krautrock, elektronika, awangarda, rock eksperymentalny czy RIO (rock in opposition). Usłyszymy kompozycje, które nawet dla najbardziej tolerancyjnych i wtajemniczonych słuchaczy mogą być zbyt wymagające lub po prostu zbyt trudne do przełknięcia przy pierwszym spotkaniu. Żywię jednak nadzieję, że uda Wam się dużo wynieść z audycji rozszerzając swe muzyczne horyzonty.


A co usłyszymy? Już dziś swe wdzięki zaprezentują nam m.in. Magma (główny gwóźdź programu), Tangerine Dream, Faust oraz Samla Mammas Manna. Startujemy jak zwykle o godzinie 21.00. Zaparzcie sobie mocną kawę!

Do usłyszenia.

sobota, 17 listopada 2012

O Magmie i zeuhl słów kilka

W końcu lat 60-tych, kiedy to ruch kontestacyjny przybrał na sile (we Francji miał on odbicie w słynnym paryskim maju 1968, krwawo stłumionym przez siły represyjne) zawiązało się wiele zespołów i wykonawców, co spowodowało, że tamtejszy rynek muzyczny przestał być absolutnie zdominowany przez anglo-amerykańskie wpływy. Byli to wykonawcy i zespoły, które zapisały ważną kartę w historii muzyki rockowej, aczkolwiek ze względu na oryginalność muzycznej wypowiedzi nie mogły liczyć na szerszą popularyzację. Bały to grupy tak zwanego podziemia: Komintern, Gong czy Dashiel Hedayatt. Najbardziej zagadkową z nich była właśnie Magma.

Magma to powstała w 1969 roku w Paryżu francuska grupa muzyczna, wykonująca Zeuhl, czyli specyficzną, stworzoną przez siebie mieszankę awangardowego rocka, jazzu i muzyki klasycznej. Liderem zespołu jest klasycznie wykształcony perkusista Christian Vander, który jest jedynym stałym członkiem grupy. On też zajmuje się komponowaniem, a także tworzeniem wizerunku grupy. Ale zanim kocepcje Vandera w pełni dojrzały, formuje on w 1969 roku zespół Univeria Zekt, który jest niewątpliwie faktycznym początkiem Magma. Jedyna płyta tej grupy The Unnamables jest jeszcze mało oryginalną pozycją o niejednoznacznej koncepcji i niejednorodnej stylistyce. Na pierwszej stronie płyty razi zbytnie podobieństwo do Blood, Sweat & Tears, druga strona przynosi dwa nagrania wyraźnie już ciekawsze, inspirowane muzyką Coltrane'a, posiadające więcej cech indywidualnych, zapowiadające styl przyszłych nagrań. Charakterystyczne, że jeszcze nie wszystkie utwory były wykonane w języku kobajańskim.

W 1970 roku Magma podpisuje kontrakt z wytwórnią Philips i nagrywa dla niej materiał na podwójny album, do którego zostaje dołączony słownik języka kobajańskiego. Fabuła tego albumu dotyczy wybuchłego na Ziemi konfliktu i związanej z nim ucieczki części Ziemian na planetę Kobaia, gdzie zakładają cywilizację. Druga płyta, tym razem pojedyncza, wydana w maju 1971 roku, opowiada o dalszej rywalizacji między Ziemianami i Kobajanami. Muzyczny materiał tych dwóch płyt wypływa ze specyficznego potraktowania jazz-rocka. Są to rozbudowane i mocno "zakręcone" pieśni, mające momentami cechy oratorium lub instrumentalnych kompozycji o ciekawych rytmicznych rozwiązaniach i interesujących aranżacjach na sekcję instrumentów dętych.  Szczególnie charakterystycznie i nietypowo rozwiązywane zostały partie wokalne, gdzie głosy często uzupełniają sekcję rytmiczną. Jest to już odrębna wyrazowo muzyka, choć momentami słychać pewne pokrewieństwa z Soft Machine z trzeciej - piątej płyty, ale ładunek energii i ekspresji jest już oczywiście niepowtarzalny.

Niewiele było w muzyce rockowej zespołów, które faktycznie potrafiłyby szokować słuchaczy. Oczywiście, nie brak ani muzyki naprawdę undergroundowej, ani rockmanów dbających o jak najszersze zainteresowanie swoimi pozascenicznymi wyczynami, jednakże twórców, którzy potrafiliby wypracować sobie sposób artystycznego wyrazu tak niezwykły, że aż wstrząsający da się wymienić zaledwie kilku.  

Magma bez wątpienia jest taką grupą – przy pierwszym spotkaniu wprawiającą w kompletne zdumienie zarówno swą muzyką, jak i całą jej otoczką. Tym, czego każdy fan awangardy najmocniej poszukuje, jest artysta pokazujący mu nowy świat sztuki, kompletnie nieprzystający do tego, który znamy. Christian Vander i jego ensemble dokładnie to mają nam do zaoferowania – akt artystyczny tak daleki od rockowych standardów jak to tylko możliwe, który jednak nie jest wydziwianiem dla samego dziwactwa, lecz niezwykłym, wizjonerskim spojrzeniem na rock progresywny, które dzisiaj jest równie nowatorskie jak czterdzieści lat temu.   

Wizja Vandera to połączenie muzyki i opowieści. Muzyka Magmy jest wypadkową pomysłów dwudziestowiecznych kompozytorów klasycznych, głównie Orffa, Bartóka, Weberna i Strawińskiego, z awangardowym jazzem i progresywnym rockiem. Te trzy filary vanderowskich konstrukcji muzycznych będą w zależności od albumu występowały w różnych proporcjach. W gruncie rzeczy jedyną mocno rockową pozycją w dyskografii zespołu jest debiutancka Magma (Kobaïa). Na ogół dominujący jest element klasyczny, choć w gruncie rzeczy inspiracje Christiana Vandera są w jego muzyce tak dokładnie ze sobą zlane, że nie sposób ich rozdzielić.

Poza muzyką samą w sobie niebywale ważnym składnikiem artystycznego przekazu jest u Magmy nie tyle warstwa tekstowa co towarzysząca jej opowieść. Traktuje ona o zasiedleniu przez ludzkość odległej planety Kobaïa, chociaż w gruncie rzeczy historia science fiction zdaje się być dla Vandera jedynie pretekstem do zaprezentowania swoich wizji filozoficznych oraz marzeń o społeczeństwie z pogranicza utopii. Do przekazywania swej opowieści lider zespołu stworzył nie tylko sceniczne kostiumy czy logo, ale także sztuczny język, który wprawdzie wydaje się być w znacznej mierze improwizowany, jednakże swym niezwykłym brzmieniem jeszcze głębiej wprowadza słuchacza w tą niezwykłą, natchnioną sztukę.

Wizja Vandera doprowadziła do stworzenia całkowicie odrębnego, nowatorskiego nurtu w muzyce współczesnej. Zeuhl (co w języku kobaiańskim oznacza „niebiański”) traktowany jest jako jedna z odmian awangardowego rocka, tym niemniej tak wiele jest w nim elementów spoza granic rocka, że można właściwie uznać go za byt niemal oddzielny. Zwłaszcza takie albumy Magmy jak Köhntarkösz czy Ëmëhntëhtt-Ré słabo przystają do rockowej stylistyki, nawet w najszerszym jej znaczeniu.

W niczym jednak nie zmienia to faktu, że Magma była i nadal jest nie tylko jednym z najbardziej niezwykłych zespołów w historii rocka, ale także jednym z absolutnie najlepszych. Muzyka prezentowana przez grupę jest zdecydowanie zbyt trudna, aby mogła zainteresować sobą szerszą publiczność, jednakże w obrębie zarówno progresu jak i awangardy formacja ta otaczana jest czcią, a podstawowych pozycji z jej dyskografii (Kobaïa, Köhntarkösz, MDK) wstyd jest nie znać.

na podst. progrock.org.pl / http://mitglied.multimania.de 

wtorek, 13 listopada 2012

Wygraj płytę Magmy!

Félicité Thösz to najnowszy album bohatera najbliższej audycji, niepowtarzalnej Magmy. Grupa, wykonująca nowatorski gatunek muzyczny nazwany zeuhl, czyli specyficzną, stworzoną przez siebie mieszankę awangardowego rocka, jazzu i muzyki klasycznej, należy do szeregu muzycznych legend muzyki progresywnej lat 70-tych. Lider formacji Christian Vander podzielił się z nami jednym krążkiem, na którym znajduje się ponad pół godziny całkowicie zwariowanej i szalonej, a co najważniejsze wyśmienitej muzyki swojego zespołu.


Aby zgarnąć najnowsze dzieło Magmy, album Félicité Thösz, wystarczy jedynie:
1. Polubić fanpage audycji na portalu facebook
2. Podać nazwę kraju, który obok francji może poszczycić się najbujniejszym rozwojem zeuhl.
3. Podać nazwę języka, którego można usłyszeć na albumach Magmy.

Odpowiedzi (do soboty 17 listopada) należy wysłać na adres pawel.bogdan@radioaktywne.pl.

Magma na progarchives.

Hołd dla Emerson, Lake & Palmer


Minęło 15 lat odkąd Emerson, Lake & Palmer zagrało po raz ostatni w Polsce, nagrywając w katowickim Spodku oficjalny krążek koncertowy Live in Poland. Przyszła najwyższa pora aby rozbudzić w sobie pamięć o legendzie progresywnego rocka i mieć możliwość po raz kolejny, a dla wielu zapewne pierwszy, posłuchać na żywo utwory Emerson, Lake & Palmer.

14 listopada w poznańskim klubie Blue Note oraz 16 listopada w warszawskiej Progresji pojawi się niezwykła możliwość cofnięcia się do lat 70-tych i posłuchania ponownie największych klasycznych utworów z repertuaru Emerson, Lake & Palmer. Pod koniec maja 2006, dwóch Włochów postanowiło złożyć swój hołd progresywnemu triu z lat 70-tych Emerson, Lake & Palmer i tak powstało Emerson, Lake & Palmer Tribute Project.
Zrobiło się o nich głośno w kraju w lipcu 2007 po telewizyjnym show, w którym wystąpili. Obejrzało ich wtedy aż 600.000 osób. W tym samym roku wystąpili też w mediolańskim kościele co w przypadku tego rodzaju zespołów jest rzadkością we Włoszech. Grupa zachęcona sukcesem w kraju ruszyła w europejską trasę w 2008 roku, żeby świętować 35-lecie arcydzieła Brain Salad Sugery. Odwiedziła wtedy większość miast w których grało ELP w 1973 r.. Bardzo pozytywne reakcje fanów zachęciły zespół do kontynuacji działań. W 2009 roku zespół został zaproszony przez Hamburgher Symphoniker Orchestra, żeby zagrać wspólnie w Hali Laeiszhalle w Hamburgu. Była to rzadka okazja dla fanów ELP, żeby posłuchać ponownie na żywo wielu klasycznych utworów z akompaniamentem orkiestry. Ostatni raz taką możliwość mieli w 1977 roku!
16 kwietnia 2011 roku ELP Projekt Tribute wrócił do Włoch. Rozpoczął tam trasę po największych miastach. Grupę entuzjastycznie witały takie miasta jak:  Ancona, Perugia, Firenze, Ravenna, Carpi, Padova, Modena, Crema, Milan, Seveso, Bergamo, Novara, Cantù etc.

Emerson, Lake & Palmer Tribute Project
Skład: Larry Ceroni, Mauro Aimetti, Oscar Abelli

Szczegóły koncertu w Warszawie:  
bilety: 55 zł w przedsprzedaży i 70 zł w dniu koncertu do nabycia w Klubie Progresja, sieci eventim oraz w Street Tattoo. 
Klub Progresja, ul. Kaliskiego 15A, Warszawa, godz. 19:00 

Źródło: Progresja 

Więcej o koncercie poznańskim: Oskar 

niedziela, 11 listopada 2012

Audycja nr 54 - rok 1971 (XI)

Dlaczego Aqualung jest tak istotnym krążkiem dla Jethro Tull? Jak przebiegały prace nad płytą? Czy Aqualung jest płytą koncepcyjną? Na te i na wiele innych pytań odpowiedzieliśmy sobie podczas niedzielnej audycji. Za PROGiem przybliżyliśmy historię zespołu i omówiliśmy moment zwrotny dla Jethro Tull, wydanie albumu Aqualung, z nieśmiertelnym utworem tytułowym oraz Locomotive Breath. Jestem przekonany, że energia którą czułem ja w studio była obecna i w Waszych domostwach.

Jethro Tull w pewnym sensie wyznaczył kierunek audycji, której pierwsza połowa spowita była atmosferą muzyki folk z Comus oraz Santaną w pierwszym rzędzie. Drugą godziną audycji zawładnęła muzyka pochodząca z Włoch (rock progressivo italiano), którą naprawdę trzeba poznać obowiązkowo. Rok 1971 to powolne formowanie się autonomicznego stylu muzycznego Półwyspu Apenińskiego, ze szczególnie wyróżniającymi się I Giganti oraz Le Orme. Do Włoch z pewnością wrócimy w przyszłym audycyjnym roczniku.

Najbliższa niedziela będzie stała pod znakiem muzyki eksperymentalnej. Przygotujcie się na mieszankę wybuchową RIO, awangardy, zeuhl, kraurtocka oraz elektroniki.

Playlista: (Pobierz i posluchaj audycji)
1. Zaprogowe intro
2. Comus - Song To Comus (First Utterance, 1971)
3. Stackridge - The Three Legged Table (Stackridge, 1971)
4. Bröselmaschine - Gedanken  (Bröselmaschine, 1971)
5. Jethro Tull - Locomotive Breath (Aqualung, 1971)
6. Jethro Tull - My God (Aqualung, 1971)
7. Jethro Tull - Aqualung (Aqualung, 1971)
8. Santana - No One To Depend On (Santana III, 1971)
9. I Giganti - Rumori-Fine Incombente (Terra In Bocca, 1971)
10. I Giganti - Fine Lontana-Allegro Per Niente (Terra In Bocca, 1971)
11. Le Orme - Collage (Collage, 1971)
12. New Trolls - Tempo: Shadows (Concerto grosso per i New Trolls, 1971)
13. Panna Fredda - La Paura (Uno, 1971)
14. Delirium - Preludio (Paura) (Dolce Acqua, 1971)
15. Emerson, Lake & Palmer - Jeremy Bender (Tarkus, 1971)

Bezdomny z jednej z londyńskich ulic

piątek, 9 listopada 2012

Jethro Tull (1970-1971) - notka biograficzna

W końcu 1970 roku Anderson udzielił długiego wywiadu tygodnikowi "New Musical Express". Rozmowę opublikowano w dwóch kolejnych numerach pisma. Padło kilka pytań, których dotychczas muzykom Jethro Tull nie zadawano. Chociażby o okoliczności odejścia z formacji protoplasty Jethro Tull, Nicka Abrahamsa. Anderson przyznał, że między nim a gitarzystą był konflikt, że nie znosili wzajemnie siebie i swoich kompozycji. Zwierzył się też, że decyzję o odejściu Abrahamsa przyjął z wielką ulgą. Nareszcie mógł tworzyć taką muzykę jaka była mu bliska. Moje utwory nie musiały już trącić ani bluesem, ani jazzem... Ujawnił też wiele tajemnic swojego warsztatu. Przyznał, że często komponuje według podobnego schematu, w piosenkach Jethro Tull nie forma jest bowiem najważniejsza, ale gra barw, największe znaczenie ma więc opracowanie utworów... Poproszony o ocenę pierwszych płyt Jethro Tull skrytykował je, na przykład Stand Up jako zbyt wydumaną, Benefit - jako zrobioną zbyt pospiesznie, bez namysłu. Wyjaśnił wreszcie, że jako autor tekstów pisał dotychczas o błahych codziennych zdarzeniach, bo nie czuł się powołany do wypowiedzi na bardziej ważkie tematy. Dopiero na Aqualung odważył się mówić o poważniejszych sprawach. Ale zapewnił: Moje teksty nie są pretensjonalne. Nie mają nic wspólnego ze złośliwościami The Kinks na temat facetów w melonikach... A zakończył następująco: Może to zabrzmi głupio, ale jeśli kolejną płytę Jethro Tull kupi dwieście osób i te dwieście osób będzie słuchać naszej muzyki przez następne pięć lat - nie trzeba mi nic więcej. Bo tylko na tym mi zależy - by tworzyć muzykę, którą ludzie będą pamiętać.

Jak mówił o procesie nagrywania albumu Ian Anderson: Byliśmy wtedy w nowym studiu zbudowanym przez wytwórnię Island records. Mieliśmy kontrakt z firmą Chrysalis, której, myślę że dystrybutorem była właśnie Island. Wspólnie z Led Zeppelin byliśmy pierwszymi, którzy nagrywali w tym nowo otwartym studiu. I kiedy skończyliśmy nagrywanie "Aqualung" wciąż mieliśmy kilka zastrzeżeń co do brzmienia. To po prostu nie brzmiało zbyt dobrze. Od strony technicznej "Aqualung" był dla nas bardzo frustrującym doświadczeniem. Kiedy wyszliśmy ze studia Island musilięśmy spędzić dodatkowo mnóstwo czasu nad dźwiękiem. Tak, to był bardzo frustrujący album. I aż dziw bierze, że po tych wszystkich niedociągnięciach, udało się w końcu wydać płytę brzmiącą tak dobrze. Pomimo dobrej atmosfery, naprawdę niełatwo było wydać tę płytę.  W kilku piosenkach wyraziłem swoje przekonanie, że w obrzędach kościelnych i w dogmatach religii, zwłaszcza w chrześcijaństwie, tkwi niebezpieczeństwo. Nie mówiłem ludziom, że to źle być chrześcijaninem. Nie mówiłem, że chrześcijaństwo jest złe. Te moje utwory były jedynie osobistą reakcją na zło jakie czai się moim zdaniem w religii, gdy za bardzo przywiązuje się do obrządków i dogmatów. 

Na początku roku 1971 na miejsce Glenna Cornicka ściągnięto Hammonda, który dla żartu zmienił nazwisko na Hammond-Hammond.  Zasugerował mu to Ian, który zauważył, że matka Jeffrey'a nosiła takie samo nazwisko jak jego ojciec jeszcze zanim wyszła za mąż. Nowy basista wziął już udział w nagraniu Aqualung, jednej z najambitniejszych i najpopularniejszych płyt Jethro Tull, wydanej w kwietniu 1971 roku. Podczas tej samej sesji powstał singiel Lick Your Fingers Clean/Up To Me, ale nie zostł wydany, albowiem Anderson z niewyjaśnionych przyczyn błyskawicznie wycofał płytkę ze sklepów (przez co stała się dużym kolekcjonerskim rarytasem, w roku 1990 osiągając cenę dwustu funtów). Utwór tytułowy trafił później jako Two Fingers i z innym tekstem na płytę War Child.
 
Po majowym występie Jethro Tull w Red Rock Amphitheater w Denver - gdzie doszło do zamieszek i policja musiała użyć gazów łzawiących - odszedł Bunker, zdecydowany założyć rodzinę i ustatkować się (jednak wkrótce potem założył grupę Jude razem z Robinem Trowerem z Procol Harum i Frankie Millerem, po załamaniu której trafił do Bloodwyn Pig; ponadto nagrywał ze Steve'em Howe'em z Yes). Na jego miejsce pojawił się stary znajomy - Barrie Barlow, tym razem jako Barriemore Barlow. 

Podczas kolejnego tournée po Ameryce w czerwcu i lipcu 1971 r. (rozpoczętego w kanadyjskim Vancouver) koncerty Jethro Tull otwierała dopiero walcząca o względy tamtejszej publiczności przyszła supergrupa Yes; a podczas trasy jesiennej zespół zadebiutował w sali Madison Square Garden w Nowym Jorku. 

Na podstawie: www.venco.com.pl/~jethro/ 

Roger Waters powraca do Polski w przyszłym roku!


Roger Waters powraca z koncertowym spektaklem "The Wall Live". W ramach przyszłorocznej europejskiej trasy Roger Waters wystąpi 20 sierpnia na Stadionie Narodowycm w Warszawie.

Roger Waters, współzałożyciel i glówny twórca utworów legendarnego zespolu Pink Floyd ogłosił powrót historycznej produkcji "The Wall" do Europy w 2013 roku. Jego dźwiękowe i wizualne arcydzielo alienacji i transformacji będzie wykonywane w całości z udzialem pełnego zespołu i supernowoczesnej produkcji. „The Wall” zagrano na żywo 192 razy na całym świecie dla wiecej niż 3,3 miliona fanów, co uplasowało „The Wall” wsród najbardziej popularnych tras w historii rocka.

Roger Waters mówi, “Jestem bardzo szczęśliwy, że wracam do Europy z "The Wall". To będzie świetna zabawa dla nas wszystkich. Przerobiłem widowisko, aby móc je odegrać na zewnątrz, na wielkich stadionach. Jest naprawdę dobre. Jeszcze bardziej wzruszające, wciągające, dramatyczne i ekscytujące niż koncerty w halach. Musiałem przemyśleć całość pod kątem stadionów. Ten spektakl z szerokim, stadionowym murem nie mógł powstać 40 lat temu. Nie mogliśmy wypełnić przestrzeni w sposób, który byłby emocjonalnie, muzycznie i teatralnie satysfakcjonujący. Technologia się zmieniła. Teraz możemy.”

Bilety na koncert w Polsce w cenach:
1310 pln – VIP
1013 pln - VIP
660 zl - płyta siedzaca przód
495 zl - płyta siedzaca przód
330 zl - płyta siedząca tyl
363 zl - trybuny
330 zl - trybuny
303 zl - trybuny
242 zl - trybuny i osoby niepełnosprawne

wejdą do ogólnopolskiej sprzedaży 16 listopada o 10.00 na www.LiveNation.pl.

za livenation.pl

czwartek, 8 listopada 2012

Recenzja: Tatvamasi - Peleton zachwianych rowerzystów (2012)


Podziemie muzyczne mamy potężne. Nazwy wspaniałych polskich zespołów grających rock neoprogresywny, metal progresywny czy post metal nie jednemu melomanowi obiły się o uszy, a i pochwał płynących pod adres naszego kraju ze wszystkich stron jest bez liku. Inną sprawą jest to, czy idzie za tym jakaś konkretna koniunktura branżowa… W każdym razie nie ma co ukrywać, że zdolnych zespołów muzycznych mamy w naszym kraju jest naprawdę wiele. Swojego czasu zacząłem zagłębiać się w te bardziej alternatywne rejony jak jazz, awangarda czy fusion i okazało się, że tu również nie brakuje brylantów. Spędziłem wiele godzin z albumami Orange the Juice, Wnętrza, Kurde, Tale of Diffusion czy nietuzinkowego Light Coorporation, nie mogąc nadziwić się muzycznej wyobraźni twórców oraz ekspresji zawartej w muzyce kolejnych grup. 

Tym razem nie trafiłem ani do Śląska, ani do Wielkopolski. Przyzwyczaiłem się do tego, że większość „progresywnych” zespołów z naszego kraju pochodzi właśnie z zachodu. Tatvamasi to natomiast formacja założona w Lublinie. W skład zespołu, który narodził się w grudniu 2011 roku,.wchodzi czwórka muzyków o dość sporym bagażu muzycznych doświadczeń, a co niesamowicie istotne, bagażem różnorodnym. Zapewne to ma największy wpływ na niezwykle barwną zawartość debiutanckiego materiału grupy pt. Peleton zachwianych rowerzystów

Na początek EPka. Już cztery miesiące po zawiązaniu składu muzycy przygotowali dla słuchaczy trzy kompozycje – w sumie niecałe pół godziny muzyki. Musi to świadczyć o tym, że muzycy świetnie się rozumieją, biorąc pod uwagę fakt, że same kompozycje są naprawdę dobre. Spośród trzech najlepsze wrażenie robi ta krążek otwierająca, tytułowy Peleton zachwianych rowerzystów. Dwie kolejne,  Rabanabarbar oraz Astroepos wydają się nieco słabsze.

Formacja bardzo udanie miesza inspiracje muzyczne z pogranicza jazzu, fusion, rocka progresywnego, psychodeli, muzyki eksperymentalnej oraz awangardy. Nie brakuje tu również, co nie powinno dziwić, improwizacji. Płyta ogólnie rzecz biorąc ma wiele wspólnego z klasykami gatunku. Mowa tu konkretnie o duchu muzyki, czyli przyświecającej artystom idei muzycznej wolności i swobody. Założycielom Tatvamasi tego pierwiastka z pewnością nie brakuje. Największe "zamieszanie" robi szalona gra saksofonu, dobrze sprawdzają się gitarowe solówki oraz budowa przez ten instrument tła utworów, całość dopełnia typowo jazzowa gra perkusji oraz słusznie podbity bas. Wokalu na płycie nie uświadczymy, bo i nie ma takiej potrzeby. Na pewno trzeba zauważyć, że muzycy bardzo dobrze się uzupełniają. Każdy dźwięk z płyty wydaje się być na swoim miejscu, poszczególne instrumenty tworzą razem solidny walec muzyczny, który sprawia wrażenia idealnie ukształtowanego, tak że ciężko byłoby w niego coś wcisnąć. Peleton zachwianych rowerzystów raz pędzi na złamanie karku, innym razem zabiera słuchacze w podróż po psychodelicznych krajobrazach. Mimo wszystko trzeba przyznać, że płycie brakuje pewnego rodzaju ikry i błysku, bo po parunastu minutach zaczyna nieco nużyć, muzyce formacji brakuje nutki nieprzewidywalności i intrygi. Czasami też niektóre fragmenty mogą się dłużyć (Astroepos). Sądzę jednak, ze z biegiem czasu będzie z tym lepiej i tylko lepiej, mimo że już teraz czuć, że zespół jest dojrzały.

Na koniec warto pochwalić bardzo klimatyczną, intrygującą i zatrzymującą wzrok szatę graficzną albumu oraz zgrabne logo zespołu. 

Muszę z pełną odpowiedzialnością przyznać, że z perspektywy pierwszego oficjalnie wydanego materiału, zawartość Peletonu zachwianych rowerzystów skutecznie się broni. Cóż Panowie, ja czekam na Wasz pełnowymiarowy materiał, mając dodatkowo nadzieję, że okaże się jeszcze ciekawszy i zagadkowy niż materiał z EPki. Was drodzy czytelnicy, szczególnie tych interesujących się poruszanymi przez Tatvamasi rejonami muzycznymi, zachęcam do zapoznania się z materiałem formacji. Powinien Was zainteresować.

Lista utworów:
1. Peleton zachwianych rowerzystów (7:14)
2. Rabanabarbar (8:04)
3. Astroepos (12:43)
Czas całkowity: 28:01

poniedziałek, 5 listopada 2012

Audycja nr 53 - rok 1971 (X)

Aż cztery kompozycje usłyszeliśmy z opus magnum Caravan, albumu In The Land Of Grey And Pink. Kto nie słuchał, niech żałuje, bo zaprezentowaliśmy jedne z najlepszych kompozycji w dorobku grupy, dodatkowo owiane jedyną w swoim rodzaju poświatą różu i szarości. Była to prawdziwa wyprawa w krainę marzeń i beztroski. Tę atmosferę czułem ja przed mikrofonem. Mam nadzieję, że Wy również.

Sama audycja podzielona była jakoby na dwie części. Pierwsza, stonowana i sentymentalna z Caravan, druga jazzowa i szalona z Soft Machine. Jestem przekonany, że zestawiając ze sobą tak różne muzyczne światy trafiliśmy do sedna genezy sceny catenbury. Całość dopełniliśmy prezentując, prócz tych dwóch czołowych zespołów, muzykę mniej znanych, ale i nie pochodzących z Wielkiej Brytanii jak Supersister (Holandia) czy Moving Gelatine Plates (Francja). Na deser zafundowaliśmy sobie małą wycieczkę w kierunku czystego fusion (Nucleus) oraz polskiej perełki "analogowego" jazzu w osobie wyśmienitego Light Coorporation.

Już za tydzień udamy się w podróż w kierunku progresywnego folku z Aqualung od Jethro Tull w roli głównej oraz do Włoch, gdzie w roku 1971 zaczęła dojrzewać tamtejsza scena muzyki progresywnej.

 Playlista: (Pobierz i posluchaj audycji)
1. Zaprogowe intro
2. Caravan - In The Land Of Grey And Pink (In The Land Of Grey And Pink, 1971)
3. Supersister - No Tree Will Grow (To The Highest Bidder, 1971)
4. Matching Mole - O Caroline  (Matching Mole, 1971)
5. Caravan - Golf Girl (In The Land Of Grey And Pink, 1971)
6. Caravan - Winter Wine (In The Land Of Grey And Pink, 1971)
7. Caravan - Nine Feet Underground (In The Land Of Grey And Pink, 1971)
8. Soft Machine - Teeth (Fourth, 1971)
9. Moving Gelatine Plates - London Cab (Moving Gelatine Plates, 1971)
10. Gong - You Can't Kill Me (Camembert Electrique, 1971)
11. Nucleus - Changing Times (Solar Plexus, 1971)
12. Light Coorporation - The Legend Of Khan's Abduction (Rare Dialect, 2011)

Kraina szarości i różu.

sobota, 3 listopada 2012

Posłuchaj dźwięków spod Cantebury

Już jutro za PROGiem zagoszczą zespoły wywodzące się z tzw. sceny canterbury. W dalszym ciągu będziemy bacznie śledzić losy dwóch największych grup z tego nurtu, mającego swe wielkie chwile w roku 1971 Caravan oraz nieco obniżającego loty Soft Machine, jednak nie zapomnimy o tych "mniejszych". Jakich? Odpowiedź poznacie w dniu jutrzejszym. Dodatkowo szykuje się nam mała wycieczka w rejony fusion. 

Kolejna "lekcja z progrocka" już w niedzielę. Słyszymy się jak zwykle od 21.00.