wtorek, 31 stycznia 2012

Recenzja: Orange the Juice - Romanian Beach (2011)


 Od pewnego czasu moje muzyczne fascynacje zataczają coraz szersze koła… elektronika, awangarda, krautrock, fusion, jazz… Nic więc dziwnego, że natrafiam na coraz więcej zespołów nie tylko uznawanych jako muzyczne legendy lub zapomniane skarby, lecz również na nasze rodzime formacje, które uderzają swą inwencją twórczą w beton polskiej sceny muzycznej.

Jednym z takich zespołów jest niewątpliwie Orange the Juice. Formacja pochodząca ze Stalowej Woli garściami czerpie z takich muzycznych tematów jak eksperymentalizm, awangarda czy fusion, blisko im do muzycznej fantazji nieocenionego Franka Zappy. Ostatni swój album grupa wydała w 2008 roku i żeby zaspokoić rosnący apetyt fanów na kolejny krążek, trzy lata później Orange the Juice wydało minialbum pt. Romanian Beach.

Na pozór jest bardzo skromnie. Zaledwie jeden pełny utwór, dwa pewnego rodzaju muzyczne łączniki oraz trzy remixy. Podchodząc do zawartości albumu miałem więc nietęgą minę obawiając się kolejnej, „klasycznej” EPki z mało interesującą, niejako wymuszoną zawartością. Moje szczęście w tym, że jednak się pomyliłem.

Tytuł albumu nawiązuje do utworu, który mamy spotkać na przygotowywanym przez Orange the Juice krążku pt. Messiah is Back. Utwór został zachowany w muzycznym klimacie formacji czyli szaleńczej zabawy z kompozycją, która jest niejako rozrywana od środka przez zespół poprzez burzenie kolejnych muzycznych elementów i stawianiu na ich miejsce nowych. Roi się tu od całej masy muzycznych odniesień, Orange the Juice gra niejako ze słuchaczem w berka ciągle nie dając się nie tylko złapać, ale i nawet dogonić! Zespół bardzo swobodnie żongluje różnymi muzycznymi tematami tworząc bardzo intrygującą i zróżnicowaną całość.

Z docelowych nowości… to by było na tyle. W dalszej kolejności poprzez tajemnicze Ciało bez głowy przechodzimy do części remixowej i tutaj należą się formacji duże pochwały. Zmodyfikowane utwory brzmią naprawdę świeżo, zostały przygotowane z pomysłem i weną twórczą. Dzięki temu cały minialbum, mimo że dość skromny, nabiera rumieńców i przyjemnie się go słucha. Warto zwrócić uwagę również na zawarte na krążku łączniki, które wypadają naprawdę świetnie łącząc cały materiał w pewnego rodzaju muzyczną pełnię.

W każdym razie warto zadać sobie pytanie czy całość zadowoli słuchaczy. Z pewnością krążek będzie pewnego rodzaju krótkoterminowym zaspokojeniem popytu w oczekiwaniu na album pełnoprawny, jednak ostatecznie nie syci, a także nie rozwiewa żadnych wątpliwości co do pełnoprawnego materiału. Z perspektywy czasu oczekiwania to bądź co bądź mało! Dobrze jednak że ten krążek się ukazał, bo wielu z pewnością przypomniał o ciągle pracującej nad długogrającym krążkiem formacji. Na Romanian Beach mimo wszystko warto jednak zarzucić sieci.

Zamknijmy nasze rozważania tym, że na podstawie otrzymanego materiału jednego możemy być jednak pewni – z pewnością na kolejnym krążku będzie zaskakująco! Oby jak najkrócej zespół utrzymywał nas w niepewności i zmuszał do ciągłej cierpliwości. Miejmy nadzieję, że Mesjasz będzie tego wart!

Lista utworów;
1. Romanian Beach
2. A Body Without A Head
3. Romanian Beach (GitBit Papilot remix)
4. Romanian Beach (Pablutti remix)
5. Something Youre Not Meant To Know
6. Romanian Beach (Halszka Nabira remix)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz