środa, 25 stycznia 2012

Recenzja: Albatros - Ursus (2011)


 Hiszpania - ciepły klimat, Real Mardryd, FC Barcelona, corrida, katedra Sagrada Famíli, Miguel de Cervantes i jego Don Kichot, Penelope Cruz, kryzys finansowy, flamenco… Czy komukolwiek do głowy by przyszło wymienić przy tych terminach charakteryzujących Hiszpanię tytuł ‘rock progresywny’? Szczerze wątpię, a warto wiedzieć, że tenże kraj ma całkiem ciekawą historię związana z tym gatunkiem muzycznym. Działające w latach siedemdziesiątych zespoły takiej jak Iceberg, Triana, Los Canarios, Mezquita czy Maquina oraz nam współczesne Senogul, Amarok, Mago de Oz, Kotebel bądź October Equus są przykładami na to, że o ile hiszpańska muzyka progresywna w sumie nigdy nie wydała zespołu klasy światowej, to rynek muzyczny tego gatunku posiadała całkiem bogaty i dalej ma czym się pochwalić. Jednym z przedstawicieli hiszpańskiej sceny XXI wieku jest pochodzący z roku 2000 Albatros.

Formację obecnie tworzą Javi Fernández, Marc González, Tolo Gabarró, Marc Mateu oraz Joan Gabriel. Zespół po ośmiu latach wydał debiutancki materiał pod nazwą Pantadelia (do pobrania za darmo ze strony internetowej zespołu) po czym zabrał się za kolejny krążek wydany już w roku 2011 pod nazwą Ursus.

W skład wydawnictwa wchodzi 7 kompozycji wahających się w swej długości od czterech do jedenastu minut, wszystkie teksty śpiewane są w języku hiszpańskim. Warto zwrócić szczególną uwagę na bardzo klimatyczną oprawę graficzną krążka. Już okładka wprowadza nas w stan pewnego rodzaju zaciekawienia, lecz to dopiero praca grafika zawarta w środku książeczki pokazuje niezwykle intrygujące sceny. Ja jestem fascynatem takich psychodelicznych, niejednoznacznych obrazów z pewnego rodzaju przesłaniem więc sama oprawą graficzną Albatros od razu u mnie zapunktował. Niełatwo jednak było dojść do znaczenia tytułu albumu. Jak się okazało pochodzi on od książki Jeana M. Auela pt. Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego (książka została zekranizowana w 1986 roku). Dzieło opowiada historię dziewczynki żyjącej w epoce lodowcowej, która zostaje osierocona w wyniku trzęsienia ziemi. Bohaterka trafia do krainy którą zamieszkuje plemię o nazwie Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego, a dziewczyna jako ‘nowa’ i ‘obca’ podejmuje próby dołączenia do nieufnego jej grona. Bohaterka całkowicie różniąca się od członków plemienia wyglądem i osobowością jest zmuszona nauczyć się nowych zasad zachowań, nowej interpretacji otaczającego ją świata, adaptacji w nieznanym jej środowisku. Teksty nawiązują do treści książki i opowiadają między innymi o tym, że człowiek XXI wieku także nie raz jest zmuszony do przystosowania swoich zachowań, swojego prawdziwego ‘ja’ i własnych pragnień czy marzeń do standardów i wymagań społeczeństwa.

Przejdźmy jednak do spraw czysto muzycznych. Już parę przesłuchań krążka od razu upewnia nas w tym, że Albatros to zespół z innego kręgu kulturowego niż dochodząca do Polski szerszymi strumieniami muzyka. Czuć pewnego rodzaju powiew świeżości w muzyce Albatros, choć co nieuniknione ma ona spory bagaż odniesień do zespołów muzycznych znanych szerzej nie tylko z czasów nam współczesnych, ale również z dziedzictwa lat 70-tych. Określić jednoznacznie tego, co grają Hiszpanie nie przychodzi jednak łatwo. Najbliżej twórczości Albatros jest z pewnością do progresywnego hardrocka, choć ta szufladka jest zdecydowanie za wąska dla tegoż zespołu. Dużo tu wpływów psychodeli, folku czy rocka neoprogresywnego. Ważne jednak, że muzyczna zawartość Ursus brzmi niezwykle świeżo, bardzo otwarcie i nie straszny jej jest szeroki wachlarz muzycznych odniesień oraz różnorodność.

Jeszcze raz wspomnę o tym, że wszystkie teksty oprócz tego z utworu Planeta Prohibido (zresztą twórcą tekstu tylko do tego utworu nie jest Javi Fernandez, a Marc Gonzalez) śpiewane są w języku hiszpańskim. Oczywiście utrudnia to dość mocno odbiór i interpretację krążka (jakie szczęście że mój lokator bardzo dobrze posługuje się językiem hiszpańskim!), jednak niemal całkowity brak języka angielskiego dodaje całości niebywałego smaczku i pewnego rodzaju odmienności. Dodajmy jednak, że warstwa wokalna jest tutaj dość skromna i w sumie… to dobrze. Śpiew Javiego Fernandeza jest jakby uzupełnieniem muzyki Albatros, został dość schowany za warstwą instrumentalną. Bardzo dobrze że zdecydowano się na takie rozwiązanie, bo wysokiej klasy głosem Pan Fernandez raczej nie może się pochwalić, a instrumentalizm zespołu jest tak wysokiej próby, że zbytnie grasowanie Fernandeza na Ursus nie jest potrzebne. Ta praca jaką wykonuje tu swym śpiewem pasuje do zawartości krążka jak ulał, a chórki Judit Robles świetnie się z nią komponują.

Wspominałem o tym, że Ursus to płyta w większości instrumentalna oparta na progresywnych wariacjach muzyków. Warto tutaj pochwalić szczególnie jedną osobę, a jest nią klawiszowiec Red Perill. Jeżeli miałbym wymienić jedną rzecz, na którą przy słuchaniu krążka należy zwrócić uwagę szczególną, to byłaby jego gra na klawiszach. Hammondowy dźwięk sieje na krążku takie spustoszenie, że aż zapiera dech w piersiach. Perill nie ogranicza się jednak tylko do tego, bo na swoim sprzęcie wyczynia też inne cudeńka korzystając z różnych barw syntezatorów. Wywiera to wszystko niemal zbawienny wpływ na całą zawartość krążka i świetnie współgra z gitarami, które bądź co bądź prowadzą muzykę zespołu.

Słucha się całego materiału naprawdę z dużą przyjemnością. Pierwsze przesłuchania mogą przynieść mieszane wrażenia, ale z każdym kolejnym jest coraz lepiej. Jakoś muzyczna wydawnictwa przez całe trzy kwadranse nie spada poniżej pewnego, wysokiego poziomu artystycznego i choć co prawda od czasu do czasu zdarzają  się formacji pewnego rodzaju nietrafione pomysły, to w perspektywie całego krążka gubią się, oddając pole tym najprzyjemniejszym muzycznym chwilom. Można odrobinę ponarzekać, że w ostatecznym rozrachunku album traci trochę początkowego pędu i może odrobinę nużyć, ale bądź co bądź chce się do niego wracać. Dodajmy również, że wypada dobrze nie tylko w całości, ale również poprzez wyciągnięcie z niego poszczególnych kompozycji. Warto jeszcze wspomnieć że materiał zawarty na Ursus charakteryzuje klimatyczna spójność, a jednocześnie duża różnorodność granego przez zespół materiału. Słuchacz odnajdzie sentymentalne momenty w El Camino De Swann, szczyptę eksperymentalizmu i psychodeli w Ícaro czy muzyczną pogoń i energię w Loki oraz El Rey Lombriz. Dzieje się tu dużo, jednak zespół ciągle trzyma się pewnego klimatycznego schematu, dzięki czemu Ursus ma pewnego rodzaju osobisty, muzyczny wyraz.

Ja mogę Ursus tylko zarekomendować. Rzecz jasna nie jest to płyta szczególnie wybitna, ale osobiście ustawiłbym ją w czubie produkcji progresywnych roku 2011. Może to dlatego, że brzmi dość inaczej niż brytyjskie, francuskie czy skandynawskie wydawnictwa? Sądzę że dla słuchaczy zmęczonych powtarzalnością pewnego rodzaju schematów Ursus może być swoistym wybawieniem i ciekawym muzycznym urozmaiceniem i choć Albatros nie nagrał jakiejś nowatorskiej czy też zupełnie odbiegającej od muzycznych szablonów płyty, to na mnie zrobił naprawdę spore wrażenie i coś zasugerował. Mianowicie to, że na rynkach muzycznych krajów progresywnie niemal anonimowych znajduje się więcej dobrej muzyki, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Szukajcie a znajdziecie!

 Lista utworów:
1. Ursus (05:41)
2. El camino de Swann (04:42)
3. Loki (05:31)
4. La Ciénaga (07:25)
5. El Rey Lombriz (03:21)
6. Ícaro (10:34)
7. Planeta Prohibido (08:36)
Czas całkowity: 45:55

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz