piątek, 16 grudnia 2011

Recenzja: Pathfinder - Beyond the Space, Beyond the Time (2010)

 

Power metal? Symphonic Metal? Muzyka filmowa? Dodajmy jeszcze progresywny metal, bo debiut Pathfinder jest płytą tak rozbudowaną, że na progresywność w dzisiejszym pojmowaniu tego słowa z pewnością zasługuje.

Pathfinder to polski zespół, w kraju ciągle mało znany, za to za granicą zapraszany na duże, silnie obsadzone festiwale. Album Beyond the Space, Beyond the Time (wydany w Europie w roku 2011) to na rynku polskim prawdziwa rewolucja i pewnego rodzaju fenomen. Nikt w naszym kraju do tej pory nie stworzył albumu, obracającego się w muzyce power metalowe i symfonicznej, na tak wysokim poziomie.

Krążek grupy to ponad 70 minut muzyki silnie obsadzonej w baśniowej, fantastycznej otoczce, co zresztą jest dość charakterystyczne dla power metalowych formacji. Opisać zawartość Beyond the Space, Beyond the Time naprawdę nie sposób. Dzieje się na nim tak wiele, a do tego jest tak zróżnicowany, że naprawdę niełatwo w paru zdaniach scharakteryzować jego zawartość. Uogólniając muzyka zawarta na wydawnictwie to w większości utwory dość rozbudowane, osadzone w momentami naprawdę zawrotnych prędkościach. Prym wiedzie bardzo gęsta gra perkusji oraz wszędobylskie gitarowe solówki. Warto zwrócić uwagę na wątki symfoniczne i orkiestralne, które wprowadzają Beyond the Space, Beyond the Time w zupełnie inny muzyczny wymiar i w zdecydowanie potężniejszą strefę oddziaływania.

Z całą pewnością formacji należy oddać to, że składa się ona z wybitnych instrumentalistów. Od razu rzucają się w oczy fenomenalne solówki gitarowe (w większości wychodzące z rąk Karola Mani), u których na odległość czuć fascynacje Stevem Vai'em. Pathfinder to jednak nie tylko gitary, bo fantastyczną pracę wykonuje klawiszowiec Sławomir Bielak wykorzystujący całą paletę różnego rodzaju zagrań i masę przeróżnych brzmień. Nie można zapomnieć o mózgu zespołu czyli Arkadiuszowi Ruth z właściwym sobie talentem grającym na basie oraz szalejącym niemal w każdym utworze z podwójną stopą Kamilowi Ruth. Ciekawe jest to, że o ile każdy z muzyków w jakimś stopniu się wyróżnia i instrumentalna wirtuozeria jest tu dość widoczna, to zachowana jest pewnego rodzaju muzyczna równowaga i harmonia, dzięki której album jest bardzo zrównoważony ze swej muzycznej strony i czuć, że jest to bardziej spójna praca grupowa niż zlepek indywidualnych popisów muzyków. Wypada jeszcze parę słów poświęcić wokalom wykonywanym przez Szymona Kostro. Trzeba z całym przekonaniem przyznać, że umiejętności wokalne muzyk ma niesamowite i choć jego czysta barwa głosu nie jest może tak imponująca, to skala dźwięków w jakiej się porusza jest niebywała, a świetnie wpasowujące się w muzykę zespołu piski wokalisty dodają albumowi specyficznego smaczku.

Inspiracje? Z pewnością Kamelot, Blind Guardian, Rhapsody of Fire ale i zapewne Hans Zimmer, Nightwish, Symphony X czy Dream Theater. Trzeba jednak z całą stanowczością podkreślić fakt i oddać zespołowi to, że formacja uniknęła ślepego i wtórnego powielania muzycznych schematów i stworzyła swój własny, rozpoznawalny, unikatowy styl. Naprawdę jest to jedna z największych zalet Beyond the Space, Beyond the Time - grupie udało się wymodelować własną artystyczną osobowość, co w ówczesnych czasach jest zadaniem niezwykle trudnym.

Co natomiast z gośćmi? Ten wątek naprawdę warto poruszyć bo jest ich tu naprawdę sporo. Roberto Tiranti (Labyrinth), Bob Katsionis (Firewind), Matias Kupiainen (Stratovarius), a na deser Michał Jelonek (Jelonek, Hunter, Ankh). Nazwiska mówią same za siebie. Dodatkowo trzeba wspomnieć o gościnnym udziale Agaty Lejby-Migdalskiej, która wspiera zespół swym naprawdę wybijającym się i dopełniającym całości sopranem w kilku utworach na płycie.

Oczywiście Beyond the Space, Beyond the Time ma jak każda płyta pewne ujemnie niuanse. Sądzę że niektóre utwory umieszczone na krążku są jakby przydługie. Ciekawe że na płycie brzmią ona naprawdę bardzo dobrze, a w wersji na żywo trochę zbyt się przeciągają. Przykładowo absolutny numer jeden na krążku, fantastyczny utwór tytułowy na koncercie jakby tracił część swojej mocy. Uważam również, że czasem Pan Kamil Ruth od czasu do czasu przesadza ze swoim szaleńczym perkusyjnym pędem czasami chwiejąc muzycznym klimatem zbudowanym przez formację. Dodam jeszcze, że według mnie zespół powinien trochę skrócić album bo krążków trwających ponad 70 minut nawet mimo muzycznego geniuszu tam zawartego (przykład: Brave od Marillion, Lateralus od Tool) dość ciężko się słucha (tyczy się to tych słuchaczy, którzy uznają za świętokradztwo dzielenie muzycznych wydawnictw na kawałki, pojedyncze utwory). Szczerze jednak przyznam, że z albumu nie ma tak naprawdę co wyrzucić bo wszystkie kompozycje są na naprawdę bardzo wysokim, równym poziomie.

Pathfinder swym krążkiem dorównał muzycznym poziomem swym kolegom po fachu z zachodniej Europy tworząc dzieło naprawdę wszechstronne i co niezwykle ważne mimo swej długości wciągające, trzymające w napięciu i elektryzujące słuchacza. Naprawdę wyśmienita, nie odbiegająca światowym standardom produkcja, masa symfonicznych elementów (śmiałe nawiązania do Bethoveena), przemyślane kompozycje, nietuzinkowy głos wokalisty czy gitarowe pojedynki i wprawiające w osłupienie umiejętności Karola Mani składają się na wniosek, że płyta Pathfinder niemalże pozbawiona jest wad, a spływające fantastyczne recenzje krążka z całego świata tę opinię podtrzymują.

Smutne jest niestety to, że zespół musi zmagać się z w praktyce nieistniejącym w Polsce rynkiem muzycznym granego przez siebie gatunku i mimo wydania fantastycznego materiału musi radzić sobie z wieloma przeciwnościami. Miejmy nadzieję że poprzez Europę (wspomnę tu dla przykładu że w kwietniu 2012r. formacja zagra u boku takich formacji jak Blind Guardian, Epica, Evergey czy Accept) uda im się podbić i Polskę, bo poza granicami kraju pozycję mają niezwykle silną (kto nie wierzy niech odwiedzi oficjalną stronę zespołu i co nieco poczyta).

Na koniec pozostaje kwestia rozstrzygnięcia tego czy Pathfinder gra muzykę progresywną. Tak naprawdę zależy to w mojej opinii od punktu siedzenia, od definicji progresywności jaką sobie obierzemy. Z perspektywy tego, że takie formacje jak Kamelot, Angra czy nawet Blind Guardian są nazywane zespołami w większym lub mniejszym stopniu grającymi metal progresywny, to Pathfinder z pewnością do tego grona się zalicza.

Gdybym stawiał oceny recenzowanym przeze mnie krążkom, to Beyond the Space, Beyond the Time dostałby najwyższą notę. Ocen jednak nie stawiam, więc najwyższej noty tez nie będzie. Może przy kolejnym, oby jeszcze lepszym wydawnictwie formacji złamię moją żelazną zasadę...

Lista utworów:
1 Deep Into That Darkness Peering... (3:22)
   I. REM Stage
   II. Coma
   III. Journey
2. The Whisper Of Ancient Rocks (5:32)
3.Vita Reducta: Through The Portal (1:00)
4. Pathway To The Moon (6:51)
5. All The Mornings Of The World (5:03)
6. The Demon Awakens (6:09)
7. Undiscovered Dreams (4:59)
8. The Lord Of Wolves (6:39)
9 Sons Of Immortal Fire (5:11)
10. Stardust (8:29)
11. Dance Of Flames (1:02)
12. To The Island Of Immortal Fire (5:05)
13. Beyond The Space, Beyond The Time (10:34)
14. What If... (1:32)
Czas całkowity: 71:03

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz