niedziela, 20 listopada 2011

Relacja: Jean-Michel Jarre w Torwarze

Koncert Jean-Michel Jarrea był jednym z koncertów, na które w tym roku oczekiwałem z największym zaciekawieniem i zainteresowaniem. W naszym kraju bowiem wydarzeń stricte nastawionych na muzykę elektroniczną jest jak na lekarstwo i nigdy nie miałem możliwości w takim występie uczestniczyć, a że trafiła mi się okazja po raz pierwszy zatopić się w takiej muzyce i to jeszcze w wykonaniu arcymistrza elektroniki, pogłębiło we mnie dociekania, jak taki koncert wryje się w moją pamięć. 

Występ Francuza odbył się w warszawskim Torwarze i patrząc z perspektywy dnia powszedniego (poniedziałek) i ceny biletów, na którą nie każdy mógłby sobie pozwolić, to frekwencja była naprawdę spora mimo tego, że dość dużo miejsc pozostało pustych. Występ muzyka rozpoczął się o godzinie 20.20 i potrwał ponad dwie godziny (bodajże do 22.30) czym z pewnością zadowolił przybyłą publiczność, choć nie chodzi tu tylko o długość koncertu, a jego jakość i wysoką muzyczną próbę.


Gdy wszyscy oczekiwali wejścia muzyka na scenę, ten niczym Fish z Marillion nagle znikąd pojawił się wśród publiczności i biegnąć przybijał tzw. piątki kolejnym fanom w drodze na scenę. Właśnie wtedy rozpoczęły się dwie godziny, w których Jean-Michel Jarre zaprezentował publiczności dość przekrojowy materiał. Ja ze swej strony mógłbym podzielić występ muzyka na trzy fazy: pierwszą – eksperymentalną i niezbyt mnie przekonującą, drugą – przecudną i wzruszającą, trzecią – żywiołową, którą wyrwał setki fanów z siedzeń. Jean-Michel Jarre w trakcie występu pokazał naprawdę swe zróżnicowane muzyczne oblicza poczynając od tego skrajnie eksperymentalnego poprzez melodyjne, kojące i wzruszające. Świetnie zaprezentowały się utwory z najlepiej przyjętych albumów artysty czyli Oxygene oraz Equinoxe, warto zwrócić było uwagę na wzruszający Adagio, połączony z ciekawą historią Souvenir of China czy porywające publiczność Rendez-Vous 4 oraz Vintage. No właśnie! To co okazało się bardzo dużym plusem występu to fakt, że Jean Michel-Jarre postanowił zabrać publiczność w naprawdę odmiennie klimatycznie rejony muzyczne czym zadbał o pozostawienie widowni w ciągłej czujności, pobudzeniu i uwadze skupionej na tym, czym tym razem zaskoczy nas Francuz.

Oczywiście warto wspomnieć również o całej otoczce technicznej towarzyszącej koncertowi w Torwarze. Jeżeli chodzi o tzw. show i artystyczny rozmach, to występ Jean-Michel Jarre’a obok koncertu Judas Priest w katowickim Spodku w sierpniu br. mogę sklasyfikować jako mój prywatny numer jeden. Niezwykłe  kombinacje laserów, fantastyczne, tajemnicze wizualizacje czy muzyk biegający po scenie, grający na pojawiających się z podłogi smugach lasera (jak to możliwe?)... Wszystko to złożyło się na to, że mieliśmy przyjemność słuchać nie tylko muzycznych dokonań Jarre’a, lecz również podziwiać jedyną w swoim rodzaju otoczkę koncertu.

Podsumowując występ jestem zmuszony stwierdzić, że nie zawiodłem się licząc przed występem na niezapomniane, muzyczne show bo takie z pewnością miałem przyjemność oglądać. Jean-Michel Jarre udowodnił, że jest muzykiem niezwykle doświadczonym, umie panować nad tłumem i wie w jaki sposób wykorzystywać poszczególne elementy muzyczne, aby wprowadzać słuchaczy w stan muzycznej hipnozy i zdumienia umiejętnościami artysty. Muzyk z utworu na utwór napędzał muzyczną koniunkturę występu tak, że w pewnym momencie najpierw wyrwał niemal wszystkich siedzących w dolnej kondygnacji z krzeseł, a następnie niejako nie pozostawił im wyboru jeśli chodzi o burzliwe domaganie się bisu, oklaski na stojąco oraz owacje sięgające zenitu. Co prawda mnie osobiście występ Jarre'a nie urzekł w pełni i mógłbym wymienić sporo fantastycznych momentów zapierających dech w piersiach przy tych irytujących czy męczących ucho. Nie mogę jednak odmówić muzykowi tego, że wypadł naprawdę świetnie co z pewnością potwierdzi zdecydowana większość widowni zebranej w Torwarze, którą Francuz z całym przekonaniem zdobył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz