poniedziałek, 21 listopada 2011

Relacja: Filmowy wieczór z muzyką Lebowskiego

Dużo czasu musiało upłynąć od momentu wydania płyty Cinematic do dnia, kiedy zespół po raz pierwszy odwiedził stołeczną Warszawę czyli momentu, kiedy miałem nareszcie szansę zobaczyć Lebowskiego w akcji. Osobiście uważam grupę za największe muzyczne odkrycie roku 2010 w Polsce (zresztą płynące zewsząd rewelacyjne recenzje i opinie moje zdanie utrzymują), a do tego jako formację niesamowicie inteligentnie i przemyślanie się rozwijającą. Nie mogłem więc doczekać się dnia 19 listopada, kiedy to w warszawskim Kinie Alchemia szczecińska formacja miała zaprezentować się na żywo.

Występ rozpoczął się w dwudziestominutowym opóźnieniem. Po wejściu do sali kinowej, gdzie miał odbywać się występ niejako fontman zespołu Pan Marcin Grzegorczyk głęboko przeprosił wszystkich zebranych za niezależne od zespołu problemy techniczne i wynikające z tego faktu opóźnienie (z taką profesjonalną postawą muzyka spotkałem się po raz pierwszy), po czym można było wygodnie rozsiąść się w fotelach i oczekiwać tego, co Lebowski nam zaprezentuje.

Początkowo można było narzekać na nagłośnienie: zdecydowanie za głośne sample, buczący bas, przyciszona gitara, jednak z każdą kolejną sekundą stan faktyczny poprawiał się i po Trip to Doha podczas kolejnego utworu już w pełni można było delektować się muzyką zespołu. Co ciekawe Lebowski zaprezentował widzom naprawdę smoczą dawkę nowego, nieopublikowanego materiału bo oprócz bodajże sześciu utworów z debiutanckiego Cinematic mniej więcej połowa koncertu przypadła na nowy materiał. Rzecz jasna nie zabrakło tytułowego Cinematic, mojego numer jeden czyli Iceland, w trakcie którego ciarki przeszywają całe ciało czy naprawdę świetnie prezentującego się na żywo, francuskiego Encore. Biorąc pod uwagę nowe kompozycje to wręcz fenomenalne wrażenie zrobił utwór nawiązujący do Romeo i Julii nagrodzony burzliwymi oklaskami, zagrany na bis Midnight Syndrome oraz jeden utwór o dosyć trudnej do zapamiętania nazwie, w którym przejawiały się motywy muzyki chińskiej, tudzież japońskiej. Zresztą… naprawdę nie można było narzekać na utwory zagrane przez zespół (chociaż mi osobiście zabrakło The Storyteller), bo prezentowały one wszystkie niesamowicie wysoki poziom. Jednocześnie już można było zaobserwować różnice między nowym, a starym materiałem – ten pierwszy jest dużo bardziej energiczny i żywiołowy niż utwory pochodzące z Cinematic.

Jeżeli chodzi o samych muzyków, to naprawdę z daleka widoczna była ich radość z możliwości zaprezentowania swojego materiału warszawiakom, a rozradowana mina basisty formacji mówiła sama za siebie. Publiczność została zdobyta jednak nie tylko świetnym materiałem grupy i formą zespołu, ale poczuciem bliskości i wewnętrznej więzi, którą można było odczuwać już w trakcie Trip to Doha. Zarówno widownia jaki i zespół uczestniczyli w pewnego rodzaju misterium i mi osobiście ciężko wytłumaczyć pewnego rodzaju nieznaną więź, duchowe połączenie między muzykami, a publicznością których zjednywały dźwięki płynące z instrumentów Lebowskiego. Niech za komentarz do całego wieczoru posłużą gromkie brawa i oklaski na stojąco części publiczności, bo naprawdę… było pięknie.

Koncert trwał około godziny i trzech kwadransów. W tym czasie zespół pokazał się z naprawdę świetnej strony. Zatapiał swoją muzyką, w sposób niespodziewany zabierał słuchacza w obłoki odrywając go od spraw przyziemnych. Przed występem formacji nurtowała mnie sprawa frekwencji, ale jak się okazało była ona naprawdę zadowalająca (Kino Alchemia zapełniło się niemal w pełni), a wśród publiczności mogliśmy zobaczyć zarówno kilkuletnie dzieci, jak i osoby w podeszłym wieku.

Ostatecznie podsumowując występ muzyków jestem nim w pełni usatysfakcjonowany. Nie jestem jednak pewien czy zespół powinien występować w kinie czy po prostu w klubie. Przemyślam to zagadnienie do tej pory i w sumie o ile kino jest chyba naturalnym matecznikiem zespołu i przemawia za nim dość sporo argumentów, to sądzę że występy w typowo koncertowych miejscach w większym stopniu potrafiłyby wykorzystać muzyczny potencjał formacji i emocje związane z graną przez nią muzyką.


Na występ formacji Lebowski dość długo oczekiwałem i absolutnie nie czuję się zawiedziony. Przeżyłem naprawdę bajkowe chwile okraszone piękną, filmową atmosferą. Zespołowi życzę poszerzania grona fanów, bo z pewnością formacja ma ogromny artystyczny potencjał. Najważniejsze jednak, żeby miała okazję i możliwości go odpowiednio wykorzystać. Trzymam kciuki i czekam na kolejny występ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz