wtorek, 13 grudnia 2011

Relacja: Wieczór spod znaku niemieckiego power metalu

Sacred Worlds and Song Divine Tour to trwająca od jesieni trasa koncertowa niekwestionowanej legendy power metalu, niemieckiej grupy Blind Guardian. Formacja od sierpnia do października przemierzyła ze swym materiałem Amerykę Południową oraz Australię, a w grudniu postanowiła zwieńczyć rok występami w Europie. Dwa z nich odbyły się w Niemczech, jeden w Czechach, a na ostatni w tym roku koncert formacja wybrała Polskę, konkretnie warszawską Stodołę, gdzie razem z zespołami Crystal Viper z Polski oraz Grave Digger z Niemiec powzięła decyzję o rozłożeniu na łopatki polską publiczność. Czy ta sztuka się powiodła?


Wieczór rozpoczęła polska grupa heavy/power metalowa o nazwie Crystal Viper mająca już pewnego rodzaju renomę i uznaną markę na polskiej scenie muzyki ciężkiej. Niestety nie udało mi się dotrzeć na występ Polaków, jednak z małej sondy pokoncertowej udało mi się dowiedzieć, że występ muzyków został ciepło odebrany przez warszawską publiczność a sama formacja zaprezentowała się nadzwyczaj dobrze.

Drugim zespołem, który wystąpił w poniedziałek na deskach Stodoły, był Grave Digger. Niemiecki zespół grający heavy oraz power metal, po dłuższej nieobecności ponownie zawitał do Polski. 

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, koncert rozpoczął się o 19.45, Na początek przygotowano intro, w trakcie którego na scenie pojawiła się Śmierć dzierżąca w swych rękach dudy, które po chwili zaczęły wydawać intrygujące, charakterystyczne dźwięki. W pewnym momencie Kostucha znikła z widoku, a na scenie pojawili się muzycy: gitarzysta Axel Ritt, perkusista Stefan Arnold i basista Jens Becker. Zaledwie paręnaście sekund później, energicznym krokiem do zespołu dołączył wokalista, Chris Boltendahl. 

Właśnie w tym momencie szaleństwo rozpoczęło się na dobre, pierwszym utworem było Scotland United, szybki utwór z refrenem zachęcającym do zdzierania gardła. Drugi utwór podtrzymywał klimat jaki utworzono wcześniej i muzycy zagrali Hammer of the Scots.  Kolejnym numerem okazał się Ballad of a Hangman, podczas którego publiczność była bardzo często testowana przez zespół jako chórek i wychodziła z tego obronną ręką. Następnie usłyszeliśmy The Last Supper, utwór wolniejszy od pozostałych z kolejnym, wpadającym w ucho refrenem, a publiczność zebrana w klubie po raz kolejny dzielnie dopomogła ekipie w wykonaniu utworu. Fani szybko domyślili się co zostanie zagrane jako kolejny utwór i nie pomylili się, był to jeden z najpopularniejszych numerów Grave Digger, opowiadający o legendarnym mieczu Excalibur. Jeżeli ktoś nie zdarł sobie jeszcze gardła to podczas tych paru minut z całą pewnością mocno się do tego przybliżył. Ciała zdecydowanie się ożywiły, widać było znaczny ruch pod sceną. Szybko po Excaliburze Grave Digger zagrał Higland Farewell, ale służyło to jedynie jako przedsmak do następnego numeru: najpopularniejszej, a zdaniem niektórych najlepszej kompozycji sąsiadów zza zachodniej granicy, a mowa tu o Rebellion. Dodatkową atrakcją było zaproszenie do wspólnego śpiewania Hansiego z Blind Guardian. Jedynym minusem tego koncertowego wykonania był brak dud, których dźwięki puszczono z tzw. taśmy. Jestem pewien, że nie tylko ja liczyłem na 'solówkę na dudach' na żywo. Na sam koniec zespół zagrał już odskocznię od historyczno-fantastycznych numerów, a mianowicie Heavy Metal Breakdown

Sam występ uznać można za ogromny plus, ale pozostaje pewien niedosyt z tego powodu, że tak wspaniały zespół grał zaledwie godzinę. Warto zwrócić uwagę na świetny kontakt Chrisa z publicznością oraz naprawdę dobre solówki Alexa. Niestety zespół nie wykonał żadnych bisów, a po pożegnaniu się opuścił scenę i na nią już nie wrócił.

Moją uwagę przykuło również to, że w koncercie Grave Digger uczestniczyło zdecydowanie mniej osób w porównaniu główną gwiazdą wieczoru. Mam nadzieję jednak, że to spowodowane było wczesną porą ich występu, a należy pamiętać iż był to poniedziałkowy wieczór.


Niedługo po zakończeniu występu Grave Digger przyszła pora na gwiazdę wieczoru… Powiem tylko tyle, że ten kto wpadłby nagle do Stodoły nie wiedząc, w którym momencie występu Blind Guardian się znajduje z pewnością pomyślałby, że trafił na zakończenie show. Wrzawa jaką zgotowała Niemcom warszawska publiczność na przywitanie była niezwykle gorąca, a żywiołowość i emocje z jakimi uczestnicy koncertu reagowali na muzykę zespołu nie tylko mnie, ale i samych muzyków formacji niesamowicie zaskoczyła: Czuję się jak na stadionie! stwierdził Hansi Kursch, który jeszcze nie jeden raz podczas tego wieczoru rozkładał ręce i kręcił głową z podziwem, a jednocześnie niedowierzaniem będąc niesamowicie często zagłuszanym przez fantastyczną tego dnia publiczność (warto wspomnieć że ta WYMOGŁA na zespole zagranie utworu Majesty nieprzewidzianego podczas określonego momentu koncertu). Ludzi w klubie (od młodzieży po staruszków) było naprawdę sporo, bo warszawska Stodoła została zapełniona niemal do ostatniego miejsca.

Z pewnością trzeba podkreślić wręcz fantastyczny kontakt z publicznością frontmana formacji, który niczym Bruce Dickinson z Iron Maiden całkowicie zawładnął tłumem bez jakichkolwiek oporów z jej strony. Z pewnością wszystkim najbardziej wryły się w pamięć przezabawne i komiczne wypowiedzi muzyka, po których cała Stodoła pękała ze śmiechu i śmiała się do rozpuku. Sceniczny luz zespołu, pewność siebie i radość z możliwości zaprezentowania własnej twórczości fanom była aż nadto widoczna i z pewnością wszystkie te elementy (i nie tylko) przyczyniły się do stworzenia fantastycznego show, dla wielu z pewnością niezapomnianego.



Podczas koncertu usłyszeliśmy dość przekrojowy materiał zawierający żelazne klasyki zespołu (Valhalla, Nightfall, Mirror Mirror czy Bright Eyes) oraz kilka utworów z najnowszego wydawnictwa grupy czyli wydanego w roku 2010 At the Edge of Time. Trzeba przyznać, że zespół perfekcyjnie wykonał wybrany przez siebie materiał, a publiczność świetnie go odebrała nie raz spontanicznie śpiewając niemal całe utwory Blind Guardian. Ponad dwugodzinny występ zespół zwieńczył aż pięcioma bisami, w tym The Bard’s Song (kiedy to cała publiczność zgromadzona w Stodole usiadła) oraz Barbara Ann od The Regents, podczas którego przez salę koncertową przejechała nieoczekiwanie utworzona przez fanów formacji lokomotywa. Wypada również podkreślić fantastyczną grę świateł, szczególnie podczas utworu Valhalla.

Dodam od siebie to, że wielkim fanem i gorącym zwolennikiem Blind Guardian nigdy nie byłem. Występ ten jednak rozłożył mnie całkowicie na łopatki i spośród wszystkich, które odbyły się w tym roku w Stodole muzycy z Niemiec mogliby ustąpić pola jedynie fantastycznemu występowi Jelonka promującego krążek Revenge. Naprawdę wieczór spędzony z Blind Guardian mogę ocenić jedynie w samych superlatywach i nie ulega wątpliwości, że po takim przyjęciu muzyków na pewno szybko zobaczymy z powrotem w naszym kraju, a ja takiego wydarzenia z pewnością nie odpuszczę. Cóż więcej dodać… to był naprawdę niesamowity koncert!


Mateusz Pędzich (o Grave Digger), Paweł Bogdan (wstęp, o Blind Guardian)

3 komentarze:

  1. Majesty było już nawet i na planowanej setliście. Zresztą widać było jak niesamowicie Hansi się z nami droczył, no i co najważniejsze - nie zapomniał tekstu, co było przynajmniej podejrzane ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepsze Barbara Ann na końcu i Bards song jak wszyscy siedzieliśmy :) Świetny zespół, świetna publika, świetny koncert :) !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny koncert, wyrazy szacunku dla zespołu i wszystkich fanów, niezmiernie cieszę się że udało nam się stworzyć tak epicką atmosferę. Liczę na powtórkę! ;)

    OdpowiedzUsuń