Moda na wielkie powroty jest już
od kilku lat w pełni. Na przestrzeni ostatniej dekady reaktywacje i trasy
koncertowe ogłaszały tak historycznie istotne formacje jak UK (2011), Änglagård
(2009), Black Sabbath (2011), Jacula (2011), Black Widow (2007) czy Supertramp
(2010). Coraz bardziej upowszechniająca się moda nie ominęła również znanej
głównie koneserom grupy Comus. Rok 2005 przyniósł muzykom wydanie przekrojowego
boxu, rok 2008 reaktywowanie składu na potrzeby koncertu (pierwszego po 34
latach!) na Mellotronen Festival w Szwecji oraz koncertowe DVD, za którym
przyszły kolejne, raczej okazjonalne występy i wydanie w roku 2012 albumu Out Of The Coma.
Tym, którzy zespołu nie znają,
należy się parę słów wyjaśnień. Comus to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli
psychodelicznego, progresywnego folk rocka lat 70-tych. W roku 1971 zespół wydał
swój legendarny First Utterance, na
którym zaprezentował unikalne, eksperymentalne brzmienie oparte
psychodelicznych rytmach, gitarach akustycznych oraz duetach wokalnych Rogera
Woottona oraz Bobbie Watson. Zespół zapisał się w annałach rocka progresywnego
jako jedyna w swoim rodzaju, nietuzinkowa grupa muzyczna o niepowtarzalnym
stylu, niesamowitej, nawet jak na lata 70-te, oryginalności oraz muzycznej
atmosferze pełnej specyficznego mroku, grozy i tajemniczości. Mimo wydania
niezaprzeczalnie świetnego materiału muzycznego grupie się nie powiodło (z
różnych przyczyn) i w roku 1972 rozpadła się. Dodajmy, że na kanwie ostatnich
lat bardzo wzrosło zainteresowanie formacją Comus, zapewne ze względu na
Michaela Akerfeldta z Opeth i jego niesłabnącą miłość do debiutanckiego krążka
formacji, o którym nigdy nie bał się mówić i polecać, gdzie tylko miał
sposobność (zresztą wpływy Comus na styl Szweda są aż zanadto wyraźne). To tyle,
jeśli chodzi o zaprawdę telegraficznie przedstawienie formacji. Przejdźmy do
analizy jeszcze świeżego krążka Out of the
Coma.
Bardzo trafnie zespół nazwał swoje
dzieło. Blisko 40 lat trzeba było czekać na kolejne wydawnictwo Brytyjczyków,
więc termin „śpiączka” jest tu wielce wskazany. Z perspektywy tego czasu może
jednak dziwić dość skromna zawartość albumu. Na Out of the Coma składa się niecałe 25 minut całkowicie nowej muzyki
oraz odkopane ze starych taśm archiwalne nagranie The Maalgard Suite, utworu przygotowywanego na drugi album zespołu.
Jeśli chodzi o skład personalny nagrywający album, to jest niemal kompletny z
perspektywy tego pracującego nad First
Utterance. Jedyna zmiana zaszła na stanowisku łączącym basistę, flecistę i
perkusistę, gdzie Roba Younga zastąpił Jon Seagroatt.
Od razu warto zaznaczyć, że Out of the Coma jest pewnego rodzaju
tributem First Utterance, albumem
oddającym cześć przeszłości i właśnie do niej się odnoszącym. Od razu naszą
uwagę przykuwa okładka nawiązująca do debiutanckiego materiału formacji
zachowana w odcieniach czerni i bieli, na froncie której znów znajduje się
tajemnicza, intrygująca postać jak to miało miejsce w roku 1971. Przeglądając
książeczkę przygotowaną przez zespół zauważymy, że skupia się ona bardziej na
przeszłości, latach 70-tych, niż obecnemu stanowi rzeczy. Dużo znajdziemy w
niej cytatów, archiwalnych fotografii i odniesień do First Utterance. Zresztą teksty i sama muzyka z Out of the Coma do tego krążka się
odnosi.
First Utterance, 1971 |
Krążek można podzielić na dwie,
dość krótkie czasowo, części. Pierwszą z nich stanowią trzy nowe kompozycje:
tytułowy Out of the Coma, The Sacrafice oraz The Return. Wszystkie utwory zachowane są w duchu klimatu
debiutanckiego materiału Comus, choć każdy charakteryzuje się czymś innym. Na
początku trzeba przyznać, że materiałowi zgrupowanemu na krążku brakuje sporo
do First Utterance. Po pierwsze jest
mniej eksperymentalny, mniej wynaturzony i szalony, a bardziej zachowawczy.
Mimo wszystko dalej charakteryzuje go oryginalna struktura i specyficzny styl
grupy znany z roku 1971, choć bez tak sporej dozy psychodeli.
Krążek rozpoczyna energiczny Out of the Coma. Kompozycja rozwija się
powoli, niespiesznie zmierzając do finału. Znowu możemy usłyszeć wspaniałe
duety wokalne wokalnych Rogera Woottona oraz Bobbie Watson, wykwintne melodie
grane na gitarze akustycznej, specyficzne brzmienie perkusji, usłyszymy też
wyeksponowany saksofon oraz przecinające utwór na wskroś brzmienie skrzypiec.
Imponuje bardzo wysoka forma muzyków, licząc w to nienaganne, mimo upływu lat,
barwy głosu wokalistów. The Sacrafice
jest już spokojniejszym utworem, w którym w główną rolę wciela się śpiewająca Bobbie
Watson. Utwór swym delikatnym klimatem może przypominać nieco The Herald z First Utterance. Kompozycja po hipnotyzującym początku przyśpiesza,
ustępując miejsca bogatej części instrumentalnej utworu, z której wybijają się
odważne solówki na flecie. Ostatnim nowym utworem na płycie jest The Return, podobnie jak w przypadku
poprzednika prezentujący wiele instrumentalnych smaczków, szaleńczą muzyczną
pogoń, ale i delikatne, klimatyczne momenty (piękne solo saksofonu). Są to
naprawdę dobrem by nie rzec bardzo dobre utwory. W mojej opinii ta część Out of the Coma to godny powrót zespołu,
powrót w charakterze triumfu i ciężko jest być nim zawiedzionym.
Michael Akerfeldt o The Maalgard Suite |
Przed przystąpieniem do pisania
recenzji, kiedy już wyrobię sobie zdanie na temat danego krążka, sięgam po
opinie innych recenzentów i słuchaczy, dotyczących albumu. Tak też zrobiłem w
przypadku Out of the Coma i oprócz
wielu pochlebnych opinii znalazłem też wiele na zespół nastawionych
nieprzychylnie. Postaram się „rozprawić” z częścią z nich. Pojawiają się
narzekania co do opublikowanej wersji The
Maalgard Suite, bardzo skromnego czasowo materiału, niezadowalającego
muzycznego poziomu wydawnictwa czy ostatecznego brzmienia. Cóż, z większością z
nich muszę się nie zgodzić. Co do The
Maalgard Suite, to nic w lepszej materii nie mogliśmy usłyszeć (zresztą sam
M. Akerfeldt rozpływa się nad tym utworem, nie przejmując się brzmieniem).
Poziom muzyczny? Co prawda słabszy od debiutu, nie mogący z nim rywalizować,
ale czy czegoś równie niezwykłego można oczekiwać od muzyków w podeszłym wieku?
W moim mniemaniu, biorąc pod uwagę wszystkie niesprzyjające okoliczności, Comus
nagrał niebywale udane dzieło. Trzy całkowicie nowe kompozycje może i nie bija
tak nietuzinkowym klimatem jak utwory z First
Utterance, lecz porywają, wzbudzają w słuchaczu emocje i sprawiają, że chce
się do nich wracać. Krótki czas trwania albumu? Jak mówi stare dobre
progresywne przysłowie, niedosyt jest lepszy niż przesyt. Brzmienie? Przyznam,
że mastering i mixy albumu, a w ostateczności jego brzmienie i balans, mogłyby
być zdecydowanie lepsze. Szkoda, że nie zajął się tym nieoceniony Steven
Wilson…
Cóż, osobiście uważam, że poprzez
Out of the Coma muzycy Comus nie
mieli na celu stworzenia pełnoprawnego wydawnictwa. Nowy album miał przypomnieć
słuchaczom o reaktywacji formacji, oddać cześć legendarnemu First Utterance i, co najważniejsze,
miał udowodnić samym muzykom, że nadal, mimo upływu czasu, potrafią tworzyć
wspaniałą muzykę. Przyznam, że jeśli o mnie chodzi, wszystkie te cele zespół zrealizował.
Znowu sięgnąłem i poznałem na nowo First
Utterance, jeszcze bardziej zainteresowałem się historią formacji i jej
dzisiejszym losem, ostatecznie sięgając po Out
of the Coma. Album uświadomił mi że Comus żyje, ma się świetnie i grupuje w
swym składzie fenomenalnych muzyków, którzy dalej potrafią tworzyć
fantastyczne, unikalne kompozycje.
Lista utworów:
01. Out of the Coma (8:32)02. The Sacrifice (8:39)
03. The Return (6:27)
04. Introduction by Roger Wooton (1:15)
05. The Maalgard Suite (15:49)
Teaser 'Out of the Coma'
Oficjalna strona internetowa Comus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz