środa, 9 maja 2012

Krautrock, krautrock über alles

Szufladki muzyczne są tworzone przez dziennikarzy i krytyków muzycznych dla dobra słuchacza oczywiście. Słuchacz jak wiadomo radę sobie da, ale jeśli chodzi już o jakieś słowne streszczenie muzyki ulubionej wnet pomagają mu szufladki. Na wszystko są określenia, mnóstwo można teraz wyróżnić, odróżnić, odnotować. Pal sześć, że nazwy kompletnie zatracają swoje znaczenie i służą tylko zgrabnemu określeniu nurtu, w którym dany twórca się znajduje. Weźmy na przykład muzykę "indie". Mało kto już pamięta, że swoją nazwę wzięła od "independent music" czyli muzyki niezależnej, co też było oczywiście skrótem myślowym, bo ktoś czepliwy od razu zapyta "od czegoż to niby niezależnej?" Odpowiadam, zależnej, ale od niezależnych wytwórni płytowych. Muzyka indie to w piewowzorze muzyka artystów związanych z niezależnymi wytwórniami płytowymi. Dla wygody nazywana indie, a jej popularność oczywiście spowodowała zawłaszczenie nazwy przez popkulturę. Cóż począć. Ale ja nie o tym, przejdźmy do konkretu.
 
Niemiecka scena muzyczna z lat 60 - tych i 70 - tych, ta rockowa przyniosła mnóstwo ciekawych rzeczy. Rock i nie tylko, muzyka właściwie awangardowa rodziła się tam jak grzyby po deszczu, doprowadzając do spazmów zazdrości twórców anglosaskich. Sam David Bowie odwiedził w końcu Berlin z Brianem Eno, nie mogąc już wytrzymać. Przyjechali i nagrali tam kilka płyt. Całe to szaleństwo zostałe szybko wrzucone do zgrabnej szufladki, stworzonej specjalnie na tą okazję. Krautrock, bo o tym mowa, raczej trudno scharakteryzować. Trudno tu znaleźć jakies wspólne muzyczne odniesienia, wspólne punkty. Motoryczny rytm? U niektórych na pewno, ale już solowe pierwsze płyty Klausa Schulze nie bardzo. Elektronika? Nie zawsze, częściej zabawy ze sposobami nagrywania muzyki, zabawy z możliwościami jakie daje sprzęt do nagrywania w studio. Krautrock ma właściwie jeden wspólny mianownik, no może dwa, ale ten drugi będzie na końcu tekstu, teraz o tym pierwszym. Chodzi o słowo "kraut".


Po polsku można to przetłumaczyć jako "szwab" bądź "niemiaszek", ale nie oddaje to istoty sprawy. "Krauts" mówiono na żołnierzy niemieckich w czasie II wojny światowej. Określenia tego używali Anglicy i Amerykanie, czyli nacje anglosaskie. Określenie pochodzi od kiszonej kapusty, bardzo popularnej potrawy w Niemczech, a ponadto ma swoją legendę. Otóż po XVIII wieku w Niemczech uważano, że kiszona kapusta jest bogata w witaminę C, więc zabierano ją na statki na dalekie morskie wyprawy, by uniknąć niebezpeczeństwa szkorbutu, czyli choroby spowodowanej niedoborem tej witaminy. Anglicy wozili ze sobą cytryny, stąd ich przydomek brzmi "Limey". "Kraut" dosłownie znaczy "kapusta, zioło, kapuściany". Jak widzimy niezbyt miłe określenie, tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę fakt, że fantastyczną niemiecką muzykę określono mianem krautrocka czyli rocka kapuścianego.

Są dwie teorie powstania krautrocka (będę się trzymał tego terminu, bo co jak co, ale jest jednak wygodny), jego narodzin. Jedna oczywiście mitologizuje ten fenomen, druga odbrązowia, nawet za bardzo. Słowem, dwie skrajności. Zacznijmy od tej pierwszej. W Niemczech stacjonowało sporo wojsk amerykańskich i angielskich, w związku z tym sporo było klubów, które musiały tym żołnierzom zapewnić rozrywkę. Przyjeżdżały więc zespoły z Anglii (głównie) i ze Stanów pogrywać rocka dla wojaków. Niemiecka młodzież oczywiście podglądała jak się gra rocka. Dodajmy do tego zespół The Monks, który robił karierę w Niemczech, a który składał się właśnie z Marines stacjonującyh w tym kraju. No i Stockhausen. Karlheinz Stockhausen jeden z najwybitniejszych ówczesnych kompozytorów i jego eksperymenty z muzyką elektroniczną. Wszystko to było inspiracją, a największe znaczenie miał chyba fakt, że młodzi Niemcy chcieli zdecydowanie wyjść z wojennych butów, nie chcieli być postrzegani jako ci, którzy odpowiadają za II wojnę światową. Rzucili się w wir tworzenia muzyki. Dalej kręciło się już samo.

Teoria druga jest krótsza i bardziej przyziemna. Młodzi Niemcy napatrzyli się na anglosaskie kapele rockowe i zaczęli podrabiać ich rocka, ich brzmienie, a że Niemcy grali jak umieli, rytmu też im się podrobić nie udało, więc powstał całkiem nowy styl. I to wszystko. Która teoria jest prawdziwa? Zapewne prawda jest pośrodku. Jeśli wziąć pod uwagę wpływ Stockhausena, to przecież nie sposób tego całkowicie zanegować, kiedy się wie, że Holger Czukay, założyciel i lider zespołu Can był uczniem Stockhausena. Na niego kompozytor wpływ wywarł ogromny. Czukay wymienia wśród najbardziej inspirtujących nagrań i płyt w ogóle, kompozycję Gesang der Junglinge Stockhausena, co właściwie dziwić nie powinno. Różnica tylko polega na tym, że Czukay postanowił wybrać ekspresję artystyczną w dziedzinie rocka, a właściwie na jego bazie. Decyzję o tym zespół Can podjął po swoim pierwszym, całkowicie improwizowanym występie w zamku, w którym odbywała się wystawa dzieł Picassa. Ale już sam Klaus Sculze raczej nie wskazuje na wpływ Stockhausena. Oddajmy mu głos: 

Stockhausen skomponował około pięciu kompozycji, które można nazwać "elektronicznymi", i które były stworzone około 30, 40 lat temu (wyp. z roku 1997), zrobione za pomocą oscylatora i tego typu rzeczy. Stworzył setki innych kompozycji, które nie mają żadnego związku z muzyką elektroniczną. Poza tym, to co słyszałem brzmi okropnie dla moich uszu i dla uszu wielu innych. Stockhausen może i jest dobrym teoretykiem. Ale kto ochoczo słucha jego muzyki i kto jeszcze czerpie z tego przyjemność?

Wniosek z tego taki, że nie sposób ogarnąc tego jednym terminem. Geneza powstania gatunku nie jest spójna i właściwie każda z nich jest prawdziwa. Do wora krautrock wrzucono mnóstwo kapel, swoego czasu byli tam też i Scorpions ze swoją pierwszą płytą Lonesome Crow, a to dlatego, że wydali swój debiut w firmie Brain Records, a spod jej skrzydeł wyleciały też Neu!, Cluster, Guru Guru, Harmonia, Tangerine Dream, Klaus Schulze, czyli tuzy krautrocka. Bogactwo muzyki niemieckiej z tamtych lat jest niesłychane, a wszelkie próby ogarnięcia tego jednym zgrabnym terminem doprowadzają czasem do śmiesznych sytuacji, wide Scorpions i ich krautrockowość. Jeśli termin charakteryzuje muzykę, to trudno doprawdy porównać Scorpions i Tangerine Dream, ale jeśli charakteryzuje germańskość, to można to razem wrzucić. Problem tylko w tym, że nikt o zdrowych zmysłach nie określa Scorpions mianem zespołu krautrockowego.

Skąd więc wziął się ten termin? I tu pojawia się bardzo ciekawa historia. Geneza nazwy to jest coś, co ja szczególnie lubię i zawsze sprawia mi przyjemność wyławianie takich rzeczy. Oto w latach 1972 i 1973 w brytyjskich czasopismach NME i Melody Maker uważają się serie artykułów na temat niemieckiego rocka. W NME pisze o tym fenomenie niejaki Ian MacDonald, a w rzeczywistości Ian MacCormick, brat basisty zespoły Matching Mole Roberta Wyatta. Jest to artykuł w czterech częściach w czterech kolejnych numerach pisma. Artykuł dość prześmiewczy. Czytałem tylko fragmenty, ale te artykuły, stanowiące kpinę z niemieckiego rocka ukazały na Wyspach ten fenomen. I to podobno właśnie w tych artykułach pojawia się termin krautrock, właśnie jako typowa kpina. Ma to sens zważywszy znaczenie terminu kraut, nieprawdaż? W takim właśnie tonie pisano wtedy na Wyspach o niemieckim rocku. Nie wiem czy Niemcy jakoś temat podjęli, ale szczerze wątpię. Potem jest czarna dziura, nie dzieje się nic. Pod koniec lat 70 - tych i w latach 80 - tych artyści typu Holger Czukay z Can, Michael Rother z Neu!, Dieter Moebius, Hans Joachim Roedelius, Klaus Schulze i wielu innych wciąż nagrywa, ale już jakby w zaciszu, głównie solowe płyty. I wtedy z przytupem przychodzą lata 90 - te, a wraz z nimi niejaki Julian Cope. Szalony muzyk, znany głównie na Wyspach, Brytyjczyk. W 1994r. wydaje on książkę KrautrockSampler, w któej gloryfikuje niesamowicie wszystkich artystów z tego nurtu. Faust, Amon Duul, Amon Duul II, Can, Neu!, Cluster, Harmonia, Ash Ra Tempel i kuriozalne Cosmic Jokers (zespół, który właściwie nie istniał. Niejaki Rafl Ulrich Kaiser, szef wytwórni płytowej nagrywał jamy różnych muzyków z kręgu Ash Ra Tempel, w tym Klausa Schulze i wydał to bez ich zgody na kilku płytach jako Cosmic Jokers, przegrał potem proces wytoczony mu właśnie przez Schulze i poszedł z torbami), wszystko jest wspaniałe, niepowtarzalne, niesamowite. W latach siedemdziesiątych Cope był nastolatkiem i zasłuchiwał się płytami z niemieckiego podwórka, wszystko to opisał w książce. Termin "krautrock" przewija się w książce od początku do końca. Sporządza nawet listę 50 najlepszych płyt krautrocka. I zaczyna się szaleństwo. Słuchacze na Wyspach i nie tylko, dziennikarze podchwycili jego entuzjazm i nagle krautrock już przestał być śmieszny, stał się kultowy. W drugiej połowie lat 90 - tych niektóre zespoły jak Faust czy Amon Duul wyruszyły nawet w trasy po Wyspach. Namnożyło się artykułów na temat krautrocka, każdy okazał się fanem. Wszystko się odwróciło. Błąd jaki popełnia Cope polega na tym, że opisuje on krautrocka jako zjawisko mające dokładnie swój początek i koniec, czyli notabene tworzy mit. W tym się nie mogę z nim zgodzić, bo ci artyści przecież nie pomarli.

Niemiecka reakcja na te historie była trochę bardziej chłodna. Holger Czukay mówi w wywiadzie, że nie wiedział, czy termin krautrock jest pozytywny czy negatywny. Wypytywał o to znajomych. Jak widać miał rację biorąc pod uwagę, jak się zmieniły preferencje. Klaus Schulze raczej kpi z Juliana Cope'a, a niejaki Hans D. Muller, techniczny (bardziej roadie) Klausa Schulze i Ash Ra Tempel, napisał nawet artykuł Prawdziwa Historia Krautrocka, w którym rozprawia się z mitem stworzonym przez Cope'a i prasę i sprowadza to do szarej rzeczywistości.

Prawda zapewne znów jest pośrodku. Niemców musiał niezmiernie irytować fakt samej nazwy. To swoisty paradoks, że niemiecka młodzież chwyciła za instrumenty właśnie po to, by zerwać wpsomnienia z II wojny, by odciąć się od tych obciążeń, zacząć coś swojego, nowego, będącego w kontrze do kultury anglosaskiej, a dziennikarze z Wysp, przedstawiciele tej właśnie kultury, jednocześnie mitologizując zjawisko, nadały mu nazwę "krautrock", odwołującą się jednoznacznie do wspomnień drugiej wojny światowej i niemieckich krauts. Szulfladka stworzona po to, by określić styl muzyczny, który wyzwolił się z chęci zapomnienia o drugiej wojnie. Szufladka, która nazwą przywołuje właśnie drugą wojnę. Stąd wnoszę, że Niemcy niespecjalnie chcą się emocjonować, tak jak robią to inne nacje, krautrockiem, bo wszyscy dookoła wpadają ze skrajności w skrajność, a to drażni. Najpierw kpina, potem mit.

To co zespoły krautrockowe poza niemieckim rodowodem mają ze sobą wspólnego, to chęć eksperymentu. Ich nie obchodziło to, czy grają dobrze czy nie. Oni za wszelką cenę rozwijali swój styl, oryginalność przychodziła im łatwo i bez przymusu. Neu!, Tangerine Dream, Amon Duul I i II, Faust, Can, Harmonia, La Dusseldorf, Kraftwerk by wymienić tylko te znane nazwy, zespoły, które zasługują każdy na osobny wpis, to niesamowita łatwość muzyki. Elektronika Kraftwerk i Tangerine Dream, Dingerbeat duetu Neu! (to też określenie z brytyjskiej prasy, sposób rytmiki perkusji, od nazwiska bębniarza Klausa Dingera), klimat Cluster (z którym nagrywał Brian Eno). Niesamowity grunt, na którym mogły się te wszystkie zespoły docierać, realizator Conny Plank, który formę studyjnej zabawy z nagraniami doprowadził do perfekcji. Nie bez znaczenia jest fakt, że nikt nikomu takich eksperymentów nie utrudniał. Niektórych było stać na stanie się wielkimi muzykami, jak Ralph Hutter i Florian Schneider z Kraftwerk, którzy, jak twierdzi Michael Rother z Neu! (występował z Kraftwerk na początku ich kariery, kiedy jeszcze nie byli tacy elektroniczni), nosili ręcznie robione obuwie, a to nawet w dzisiejszych czasach jest oznaką dobrobytu finansowego. Do tego wynajęte (lub własne, nie wiem tego) mieszkanie około 60 metrów kwadratowych, które służyło im za studio i do tego inżynier techniczny na etacie, który ogarniał te wszystkie maszyny. To były dobre czasy dla niemieckiej muzyki, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy nie bali się eksperymentów. Gdyby nie prasa brytyjska (o ironio!), świat być może nie wiedziałby tak wiele o tym zjawisku, bo wtedy w Niemczech na koncerty Can chociażby przychodziło paręset osób. Znane i lubiane to były Tangerine Dream czy może Amon Duul i one przyciągały tysiące i wypełniały duże hale, reszta zyskała sławę dzięki uwielbieniu Brytyjczyków (Faust). W Niemczech wtedy popularny to był Udo Lindenberg, który rocka przeniósł na niemieckie salony popkultury. Cała krautrockowa ekipa to były awangardowe szarpidruty. Paradoksalnie, nie dziwi mnie entuzjastyczny ton książki Juliana Cope'a, bo gdybym sam miał się zabierać za taki tekst, w którym trzeba by ująć muzycznie jak najwięcej kapel niemieckich z tamtego okresu, to musiałbym pisać długo i z wysokiego C.

Ciekawa jest też obserwacja z wikipedii. Pod terminem "krautrock" w angielskiej wiki jest długi tekst, w niemieckiej raczej skąpo... Summa summarum, to całe to bogactwo muzyki zasługuje na znacznie ciekawszy termin, określanie tego mianem kapuścianego rocka jest bardzo krzywdzące, stąd niechęć Niemców. Szufladka jednak została stworzona i zakorzeniona, więc bronić się przed nią to jak walka z wiatrakami. Ale zawsze warto wiedzieć co i jak. A przede wszystkim dlaczego.

Źródło: http://musicspot.pl/dawrweszte/837#k2394

3 komentarze:

  1. W tamtych czasach jako "kraut" nazywano trawkę, jeżeli spytacie starego niemca o krautrock odpowie wam "ye, I listened a lot of kraut and I smoked a lot of kraut". Bardziej pasuje tu określenie trawkowy niż kapuściany rock :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. też czytałam o używaniu tego słowa w stosunku do "zioła" :-) niemniej, ciekawy artykuł, nawet taka pscyhofanka krautrocka jak ja, nie wiedziała wszystkiego, pzdr!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też kojarzę to jednoznacznie z ziołem

    OdpowiedzUsuń