poniedziałek, 22 grudnia 2014

Podsumowanie wydawnicze roku 2014 (cz. 1/3)

To był naprawdę niezwykle udany i bardzo płodny rok. Ciężko w to uwierzyć, ale w tym roku kolejne wydawnictwa wydali (uwaga! ta lista może przerazić!): Pink Floyd, King Crimson, Genesis, Yes, K. Emerson & G. Lake, Peter Hammill, Gentle Giant, Focus, Ian Anderson, Gong, Colosseum, Curved Air, Eloy, Steve Hackett, Pavlov's Dog... I choć ostateczna forma tych albumów może nie do końca zadowalać, to nie można zaprzeczyć temu, że kluczowe dla rocka progresywnego zespoły nadal, w mniejszym lub większym stopniu, są aktywne, a słuchacz spragniony ambitnych, progresywnych dźwięków ma jeszcze na czym zawiesić ucho.

Podsumowanie to nie jest zbiorem "najlepszych" albumów z roku 2014. Umieściłem w nim pozycje, o których po prostu... miałem ochotę napisać. Część z nich z rockiem progresywnym ma niewiele wspólnego. O emocje tu jednak chodziło, bo one w muzyce są przecież najważniejsze, prawda?

Podsumowanie zostało przygotowane w podziale na trzy części. Pierwsza poświęcona została wydawnictwom wydanym między styczniem, a lipcem 2014 roku. Kolejne pojawiać się będą sukcesywnie.


Lux Occulta - Kołysanki (13 III)

Jest to bez wątpienia jeden z najciekawszych albumów jakie miałem okazję posłuchać w tym roku kalendarzowym. Metalowcy z Lux Occulta wydali album, który… z metalem ani rockiem nie ma nic wspólnego. Opierając się na trip-hopowych rytmach, wplatając w kolejne utwory sporo elektroniki, a także m.in. łemkowskiej muzyki ludowej, stworzyli dzieło, którego po prostu nie da się zaszufladkować. Album mocno angażuje poprzez wręcz doomowy klimat, podkreślony dodatkowo ciekawymi tekstami i posępną melorecytacją Jarka Szubrychta. 



Curved Air - North Star (17 III)

Poprzedni album grupa wydała w roku... 1976. Z muzyków, którzy grali w zespole w latach 70-tych obok wokalistki Sonji Kristiny pozostał jedynie perkusista oraz gitarzysta. Powrót na scenę w roku 2008 grupa podkreśliła albumem, który choć zawiera ponad 70 minut muzyka, to znajduje się na nim tylko siedem premierowych kompozycji (reszta to covery oraz zarejestrowane raz jeszcze klasyki Curved Air). Choć głos wokalistki się zestarzał (jest już grubo po 60-tce), a od strony muzycznej nie ma tu szczególnych rewelacji, to album powinien usatysfakcjonować nie tylko fanów grupy.



 Gazpacho - Demon (17 III)

Po trendzie spadkowym ostatnich wydawnictw grupy miałem mocne obawy co do Demon. Obawy okazały się bezpodstawne. Wydawnictwo stoi na poziomie najlepszych dokonań Norwegów. Gazpacho postawiło tym razem na dłuższe formy i bardzo powoli rozwijające się motywy muzyczne prowadzące do wylewnych finałów. Muzyczne szaleństwo i ekspresja zostały tu zastąpione mroczną, tajemniczą atmosferą i wciągającym klimatem. Płyty słucha się bardzo przyjemnie, a nawet się do niej wraca!




 Spiral - Cloud Kingdoms (01 IV)

Rzeszowski Spiral długo kazał czekać na następcę debiutu. Od Urban Fable minęło aż 5 lat! Czas ten grupa wykorzystała dobrze, gdyż album jest naprawdę mocno dopracowany. Spiral stworzył muzykę, którą po raz kolejny nie da się zaszufladkować. Zespół ciągle oscyluje wokół post rocka, rocka alternatywnego i trip hopu, ale są tu nawet motywy djentowe! Choć Cloud Kingdoms należy pochwalić, to zespołowi ciągle brakuje czegoś, co by od razu przyciągnęło słuchacza. Album dojrzewa bowiem bardzo powoli. Chyba aż za bardzo. Mimo tego wydaje się, że Spiral to obecnie jeden z najmniej docenionych zespołów na naszym poletku.



 Artur Rojek - Składam się z ciągłych powtórzeń (04 IV)

Jest to album z kategorii tych, które słuchacz naprawdę doceni dopiero wtedy gdy zapozna się z ich warstwą liryczną. Pierwsza solowa płyta Rojka w moim przypadku dostała po tym turbo-doładowania. Początkowo nie porwała. Ex-wokalista Myslovitz nie musiał wymyślać fikcyjnych postaci, gdyż napisał teksty... po prostu o sobie i swoim życiu, od dzieciństwa naznaczonym przez odejście ojca. Warstwę liryczną można analizować godzinami. Godzinami można też tej muzyki słuchać.

 


 Ian Anderson - Homo Erraticus (04 IV)

Nigdy szczególnie nie przepadałem za twórczością Andersona. Nic nie zmieniło się także w tym przypadku. Homo Erraticus to płyta poprawna, która choć nie porywa to sprawdzi się jako wypełniacz ciszy dnia codziennego. Andersona warto pochwalić za to, że mimo 65-lat na karku Szkot ciągle jest aktywny na rynku muzycznym, choć ze swoim majątkiem mógłby leżeć i opalać się na Karaibach.






 Focus - Golden Oldies (04 IV)

Ciężko znaleźć powód dla wydania tego albumu. Na Golden Oldies holenderski Focus delikatnie odświeżył i nagrał ponownie swoje kultowe utwory. Cytując Thijsa Van Leera chodziło po prostu o... dobrą zabawę. Niestety wydaje się, że ta "dobra zabawa" może nie przełożyć się na frajdę słuchacza. Album można traktować jako ciekawostkę i swoiste 'the best of Focus'. Choć zespół wykonuje wszystkie partie mistrzowsko to tak jak w przyadku Genesis Revisited Hacketta słuchacz i tak powróci do oryginalnych nagrań zespołu. Szczególnie, że przez nieobecność Jana Akkermana Focus traci część swojej magii.



 IQ - The Road of Bones (05 V)

Jest to pierwsza płyta IQ, która naprawdę mi się spodobała. Materiał na The Road of Bones oparty został na gitarowych riffach i klawiszowych pasażach, a nie melodiach typowych dla neoprogresu lat 80-tych. Kompozycje, w porównaniu do poprzednich albumów, są dużo bardziej wielowątkowe, ale i przy tym zwarte, dzięki czemu muzykom udaje się stworzyć wspaniały muzyczny klimat ze sporą dozą dramaturgii. Atutem wydawnictwa są szczególnie partie klawiszowe nowego w zespole Neila Duranta. Jest to z pewnością jedna z lepszych płyt, która została wydana w bieżącym roku.

 

Anathema - Distant Satellites (04 VI)

Anathema mocno zawiodła. Nie jest to słaby album, ale w porównaniu do poprzednich dwóch wypada blado. Spadek muzycznej jakości najprawdopodobniej wynika z ciągłego korzystania z tych samych muzycznych wzorców. Choć jest tu kilka porywających momentów, to mieszają się z tymi średnio udanymi. Albumu przez to słucha się nie najlepiej, a poszczególne kompozycje dużo korzystniej wypadają w wyindywidualizowanej formie niż w zaproponowanym konglomeracie.

 


Steve Hackett - Genesis Revisited: Live At The Royal Albert Hall  (08 VII)

Steve Hackett postanowił wydać drugie nagranie koncertowe upamiętniające trasę, podczas której prezentował materiał klasycznego Genesis. Na drugim wydawnictwie zmieniona została kolejność utworów, wymieniono także 7 na 6 wcześniej niezagranych, w tym m.in. The Return of the Giant Hogweed. Koncertu słucha się kapitalnie. Hackett swe partie wykonuje mistrzowsko, a w sukurs idzie mu jego zespół (warto pochwalić śpiewającego Nada Sylvana). Albumu słuchałem podczas przesłuchiwania premier z tego roku. Wrażenia? Muzyka Genesis jest całkowicie bezkonkurencyjna, a dzisiejsze wydawnictwa dzielą lata świetlne od twórczości legendy. 
 


Eloy - Reincarnation on Stage (08 VII)

Ten album jest o tyle ciekawy, że jest dopiero drugim wydawnictwem koncertowym zespołu (do pierwszego z 1978 roku nawiązuje m.in graficznie). Dwa dyski, mimo że szczelnie zapełnione muzyką i tak mogą nie zadowolić fanów formacji. Niemcy mają bowiem bardzo bogatą dyskografię. Zespół dyplomatycznie rozdzielił materiał z kilkunastu wydawnictw, stawiając delikatny nacisk na Colours (1980), Ocean (1977), Ocean 2 (1998) oraz Visionary (2009). Płyty słucha się świetnie i jest to materiał nie tylko dla wielbicieli grupy, ale i dla młodych adeptów szkoły niemieckiej.



Yes - Heaven & Earth (16 VII)

Yes nie dostało takich cięgów od fanów chyba od Open Your Eyes z 1997 roku. Po album sięgnąłem niedawno i już wiem, że nieczęsto będę do niego wracał. Formacja postawiła bowiem na kompozycje o wręcz popowym zabarwieniu. Ciekawych rozwiązań kompozycyjnych (a nawet melodii) jest tu jak na lekarstwo i tylko Steve Howe od czasu do czasu potrafi porwać odbiorcę ambitnymi zagraniami. "Progresywnego" słuchacza ten album z pewnością nie zadowoli, choć znam takich, którym się ta popowa stylistyka Yes spodobała...


Cz. 2 (lipiec-październik) wkrótce... Recenzja Opinia Opinie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz