piątek, 21 marca 2014

Relacja: The Crimson Projekct w Palladium

Czasy, kiedy mogłem siebie nazwać "koncertowym młokosem" dawno już minęły. Uczestnictwo w setkach koncertów całkowicie zniwelowało u mnie "efekt idola" czy też "efekt gwiazdy". Już nie wystarczy, że na scenie zobaczę Petrucciego, Hogartha czy Slayera, bym przez całe dwie godziny był podekscytowany. Już od dawna nie pcham się do pierwszych rzędów by być jak najbliżej występującego zespołu. Teraz, nieważne czy na scenie jest gwiazda światowego formatu czy młody zespół, wychodzę z pozycji roszczeniowej: "To wielki honor zobaczyć Ciebie Belew, lecz z całym szacunkiem dla Ciebie i mojego uwielbienia dla Twojej muzyki, startujesz z pozycji zero. Stawiam Ci wyzwanie. Zdobądź mnie swoją muzyką!". Czy The Crimson Projekct ta sztuka się powiodła? Odpowiedź nie jest jednoznaczna.

Na początku kilka informacji o tym, co działo się na koncercie. Miło było zobaczyć niemal wypełnione, mające przecież spore rozmiary, Palladium. Frekwencja dopisała, jak również punktualność zespołu, który wyszedł na scenę dokładnie o godzinie 20:05 i co wielce mnie zaskoczyło zszedł z niej nieco przed godziną 23. The Crimson Projekct urozmaicił koncert personalnymi przetasowaniami. Jak wiemy, zespół występuje w sześcioosobowym składzie w ramach Frippowskiego podwójnego tria (bas-gitara-perkusja), przez co niektóre utwory wykonywane były przez cały zespół (początek i koniec koncertu), niektóre przez trio Belewa, niektóre przez trio Levina (The Stick Man), a niektóre w składzie czteroosobowym lub nawet  w duecie jak zagrany przez Levina i Belewa One Time. Repertuar koncertowy jak można się domyślić skupiony był na nowszym materiale King Crimson. Wielkim plusem było to, że w większości odtwarzał setlistę koncertową oryginalnego King Crimson z końca lat 90-tych. Szczególnie dużo kompozycji usłyszeliśmy z albumów Thrak i Discipline. W koncertowy materiał The Crimson Projekct oba tria dodatkowo wplatały jednak swój autorski materiał, ale usłyszeliśmy również autorski utwór Roberta Frippa jak i wariację Levina w oparciu o kompozycję Stravińskiego.

Nie można ukrywać, że muzyka Crimson to muzyka niebywale trudna w odbiorze i momentami wręcz niezrozumiała. Okazało się, że na koncercie jeszcze bardziej niż na albumie studyjnym! Ja, mimo swojego wielkiego uwielbienia do zespołu (choć muszę przyznać, że bardziej do materiału z lat 70-tych), czułem się na koncercie jak na pewnej paraboli. Przez ponad dwie i pół godziny doświadczałem ciągłej zmiany muzycznych odczuć. Po 20 minutach karmazynowych jęków i chaosu pomyślałem nawet "Szczęście mają Ci, którzy spóźnili się na koncert. Niewiele stracili.". Po takich, mniej atrakcyjnych momentach, przychodziła jednak pora na wyśmienite, znane publiczności kompozycje, jak w tym przypadku Thrak i w dalszej kolejności Dinosaur i Frame be Frame. Całościowo obrazując koncert, jego poziom mógłbym ocenić jako nierówny. Bywały momenty fantastyczne (Ozorki skowronków w galarecie czy Matte Kudaisi), w tym potworna, mordercza końcówka: Red, Indiscipline, krótki fragment In the Court of the Crimson King, Elephant Talk i Thela Hun Ginjeet, przez której pryzmat na pewno oceniany będzie koncert. Ja, patrząc całościowo, dostrzegam jednak sporo niesnasek jego dotyczących.

Ciężki do jednoznacznej oceny jest to koncert. Były wzloty (Red, Larks' Tongues in Aspic) jak i upadki (momenty po prostu nudne). Mimo wszystko muszę przyznać, że te ponad dwie i pół godziny upłynęły bardzo szybko. Podsumowując, osobiście czuję się nie do końca zdobyty przez The Crimson Projekct, szczęka na pewno mi nie opadła i przy drugiej sposobności wybrania się na koncert Projektu zapewne sobie odpuszczę... Teraz nic, tylko czekać na powrót prawdziwego Karmazynu - King Crimson pod wodzą Roberta Frippa.

2 komentarze:

  1. Kilka ważniejszych sprostowań. Duet Levin-Belew wykonał utwór Matte Kudasai a nie One Time. Zespół Tonyego Levina nazywa się Stick Men a nie Stick Man. A Igor to Strawiński nie Straviński.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybrałem się na ten koncert z rodziną, bo przecież to taka rodzinna muzyka: sporo staroci, wiele nowszych starości, bardzo nowocześnie, ale też z ogromną dozą nostalgii. Żona nie znosi King Crimson (znany Jej dotąd wyłącznie z płyt), a jednak chłonęła dźwięki płynące ze sceny z ogromnym zainteresowaniem. Dzieci (hmmm ... dzieci się starzeją ... z czasem, ale razem i tak mają mniej na liczniku, niż ja) zachwycone. Dlaczego? Wiele można by pisać o profesjonalizmie, polocie, radości grania, a doskonałym "Breathless", udziale publiki w "The Court...", ale najlepszym komentarzem wydaje mi się tekst rzucony przez młodą kobietę, stojącą na parterowej płycie: "dupę urywa". Tak było :)

    OdpowiedzUsuń