poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Relacja: Anathema w Krakowie

Z każdym kolejnym koncertem coraz trudniej wykrzesać w sobie emocjonalne zaangażowanie w takie muzyczne wydarzenie. Ostatnio coraz rzadziej przed występem danego artysty odczuwam tę nutkę podniecenia czy szczyptę niepewności, która stanowiła dla mnie nierozłączny element, podczas moich pierwszych przygód z występami live. Te koncerty, które potrafią mnie wybić z równowagi, wzruszyć, omamić zdarzają się coraz rzadziej, a jeśli już się taki trafi, to chowam go głęboko w sercu i pamięci. Ten do takich należał. Ciurkiem płynęły mi z łzy z oczu podczas koncertu są na to najlepszym dowodem.

for. G. Chorus
Niemało wyrzeczeń kosztowało mnie dotarcie do Krakowa, ale postawiłem sobie za punkt honoru aby Anathemę w końcu zobaczyć. Zresztą ostatnie albumu Brytyjczyków okazały się tak dobre, że można było spodziewać się świetnego występu, na który zresztą liczyłem. W zatłoczonym tego dnia klubie Studio (który bądź co bądź zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie) zająłem sobie wygodne miejsce przy stanowisku dźwiękowców, żeby wszystko było idealnie słychać i czekałem na rozwój wypadków.

Zaczęło się od występu Brytyjczyków z Amplifier. Płytę formacji, The Octopus (z której usłyszeliśmy utwory tego wieczoru) znałem dosyć dobrze, zespół ponadto widziałem już raz na żywo przy okazji występu Dream Theater w katowickim Spodku. Niestety i tym razem muzykom nie udało się zmienić mojego niezbyt przychylnego zdania na ich temat. Trzy kwadranse koncertu Amplifier mogę ocenić jako co najwyżej dobry występ, a zespołu słuchało się, bo w sumie nie było innego wyjścia. Choć muzycy wypadli zdecydowanie lepiej niż rok temu w Katowicach, to po o raz kolejny Amplifier mnie nie zachwycił, choć publiczność przyjęła muzykę zespołu bardzo ciepło. Mimo tego, że wielu rzeczy mu tak naprawdę zarzucić nie można, to tak naprawdę czegoś temu zespołowi ciągle brakuje. W sumie, to chętniej zobaczyłbym u boku Anathemy chociażby Brytyjczyków z Haken czy Seana Filkinsa, ale cóż zrobić.

Koncert Amplifier był jednak tylko przygrywką do wielkiego muzycznego show, które niedługo miało się rozpocząć. Wszyscy niecierpliwie wyczekiwali na gwiazdę wieczoru. Miał to być pierwszy występ Anathemy podczas trasy koncertowej promującej Weather Systems, więc wybrana na ten dzień setlista zespołu była dla publiczności, która do ostatniej osoby wypełniła klub Studio, zagadką. Zaczęło się jednak zgodnie z oczekiwaniami, bo Anathema rozpoczęła koncert od kompozycji otwierających najnowszy krążek. Okazało się również, że cały występ był skupiony wokół materiału z Weather Systems i We’re Here Because We’re Here, choć i A Natural Disaster zostało potraktowane przez zespół bardzo przychylnie. Z najnowszego krążka usłyszeliśmy niemal cały materiał (prócz dwóch utworów), a z poprzednich kolejno pięć i trzy. Nie zabrakło również rzecz jasna Fragile Dreams, które wprawiło z euforię krakowską publiczność, żywiołowego Panic oraz dwóch kompozycji z Judgement, które podobno w Polsce jeszcze granie nie były. Mowa tu o, przywodzącym na myśl Pink Floyd, Deep oraz Emotional Winter. Trzeba tu dodać, że zespół podzielił niejako koncert na dwie części. Na samym początku usłyszeliśmy utwory o prostszej budowie, a po mniej więcej pół godzinie Anathema zmieniła ton, grając dość rozbudowane, dłuższe i bardziej sentymentalne kompozycje. Koncert rozpoczął się naprawdę żywiołowo, zespołowi udało się wtłoczyć w każdy milimetr sześcienny klubu Studio niewyobrażalną ilość pozytywnej energii i emocji, by po jakimś czasie uspokoić klimat, grając bardziej wyrafinowane utwory z pewnymi przerywnikami. Czy okazało się to trafnym posunięciem? Nie mam najmniejszych wątpliwości.

fot. G. Chorus
Zespół kilkukrotnie przypominał, że jest to jego pierwszy koncert, kiedy utwory z Weather Systems są grane na żywo. Fani zespołu dodatkowo wiedzieli, że przerwa jaką sprawił sobie zespół od koncertowania była dosyć spora i… było to aż nadto zauważalne. Zespołowi przydarzyło się kilka, raz mniejszych, raz większych wpadek, które muzycznemu wyjadaczowi na pewno nie umknęły. Jeden utwór Brytyjczycy byli zmuszeni nawet powtórzyć, kiedy to Vincentowi Cavanaghowi pomyliło się  Everytyhing z Thin Air. Czy te pomyłki jednak komuś przeszkadzały? Zespół okazał się profesjonalnym w każdym calu, potrafiąc wyjść obronną ręką z tych niezbyt korzystnych sytuacji. Ba! Cały czas trzymał publiczność w ryzach swoją wyśmienitą koncertową formą, budowaniem emocjonalnego domku z kart oraz pewnością z siebie. Świetnie prezentował się zwłaszcza Dniel Cavanagh, który ze swym nieskrywanym optymizmem, jak prawdziwy lider, zachęcał publiczność do czynnego uczestnictwa w koncercie i kierował nią niczym prawdziwy wódz. Sama publiczność zresztą zachowywała się znakomicie, a wiwatom, brawom i okrzykom na cześć zespołu nie było końca. Sam zespół stwierdził, że w Krakowie uwielbia grać i widząc to, co działo się tego dnia w klubie Studio, wcale się nie dziwię. Nie tylko ja byłem oczarowany ponad dwugodzinnym występem Anathemy. Tego dnia naprawdę nikt nie miał prawa żałować wydanych pieniędzy na koncert Brytyjczyków.

Anathema była jednym z zespołów, których na żywo jeszcze nie widziałem, a bardzo chciałem zobaczyć. W Krakowie kolejny mój koncertowy cel na mojej liście został zrealizowany. Często jednak, gdy już w koncercie danej formacji uczestniczyłem, na kolejny jej koncert nie za bardzo skoro chce się wybrać („Przecież już ich na żywo widziałem…”). W przypadku zespołu Anathema sytuacja jest zupełnie inna. Przyznam, że gdybym miał możliwość na drugi dzień wybrać się na występ zespołu w Poznaniu, to chyba bym na niego pojechał. W Krakowie było fenomenalnie od początku do końca. Nowy materiał wypadł znakomicie, stary również, ponadto udało mi się zdobyć autografy na najnowszych płytach Anathemy i Amplifier oraz po koncercie jeszcze długo rozmawiać ze znajomymi i nieznajomymi. Koncert idealny? Jako taki będę występ Anatehmy wspominał z pewnością. Dla takich chwil naprawdę warto żyć!

5 komentarzy:

  1. Muszę wytknąć kilka nieścisłości. "Nie zabrakło również rzecz jasna Fragile Dreams, które wprawiło z euforię krakowską publiczność, żywiołowego Panic oraz dwóch kompozycji z Judgement, które podobno w Polsce jeszcze granie nie były. Mowa tu o, przywodzącym na myśl Pink Floyd, Deep oraz Emotional Winter. " Deep było grane wiele razy w Polsce, chodziło o Emotional Winter i Wings of God. "Jeden utwór Brytyjczycy byli zmuszeni nawet powtórzyć, kiedy to Vincentowi Cavanaghowi pomyliło się Everytyhing z Thin Air" - nie Vincentowi a nowemu klawiszowcowi Danielowi Cardoso, który dołączył do zespołu w tamtym roku. Reszta jest ok :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zeby wszystko bylo jeszcze bardziej scisle ;) Nie jestem pewien co do Wings of God, ale Emontional Winter bylo grane na 100% podczas ich Judgement Tour w lutym 2000. Tak bylo przynajmniej w Lublinie...

      Usuń
  2. Zgadzam się w pełni, wspaniały i porywający koncert, a mało brakowało abym w nim nie uczestniczył. Pewnie większość z czytających mi nie uwierzy, ale byłem tam dzięki samemu.....Vincentowi Cavanagh.Otóż w nawale pracy zawodowej i związanym z tym permanentnym braku czasu, dowiedziałem o koncercie zbyt późno, bilety były już wyprzedane, a mój żal ogromy, bo bardzo chciałem zobaczyć Anathemę na żywo. Pomyślałem jednak, że będąc i tak służbowo w tą sobotę w Krakowie, pójdę pod Klub Studio i mozę uda mi się jednak zdobyć bilet na występ zespołu, a przy okazji zwiedzę stare dobre miasteczko AGH-u, gdzie mieszkałem 3 lata w czasie studiów. Niestety, sprzedających było niewielu, a chętnych do wejścia dość sporo, więc zrezygnowany pomyślałem, ze nie dane mi będzie tym razem obejrzeć Anathemy.I kiedy już już wszyscy zwątpieni w większości rozeszli się do domów, stojący ze mną poznany przypadkowo podobny mi nieszczęśnik, zauważył w zapadającym już zmroku wychodzącego przez główne wejście Vincenta. Podbiegł do niego i powiedział, że bardzo chcemy wejść na koncert i chcemy kupić bilety i prosimy aby w tym nam pomógł. Vincent spokojnie wyciągnął kartę, podał mojemy towarzyszowi flamaster i kazał napisać nasze nazwiska, po czym powiedział, abyśmy za 10 min zgłosili się do ochrony przy głównym wejściu. Kiedy wszedł do środka, po czasie który określił, poszliśmy w stronę głównego wejścia, w środku kończył grać już Amplifier. Prawdę mówiąc nie wierzyłem, że coś z tym zrobił, raczej odebrałem to jako gest na odczepnego z jego strony, myśląc, że każdy tak może zrobić i musiałby wpuszczać w ten sposób na koncerty masę ludzi. Jednak po rozmowie z ochroniarzami okazało się, że faktycznie nasze nazwiska widniały na "jakiejś liście" i po uprzednim wylegitymowaniu Panowie nas wpuścili. W amoku szczęścia chciałem zapłacić za wejściówkę, ale Pan z ochrony powiedział, że jesteśmy gośćmi zespołu i wchodzimy za darmo. Vincent okazał się nie tylko świetnym muzykiem, ale wspaniałym i honorowym człowiekiem. Koncert jak już wspomniałem był wspaniały, a zespół stworzył genialny "baśniowy" klimat. Wychodząc z koncertu z zakupioną w jego czasie koszulką Anathemy, nie mogłem do końca uwierzyć, że jednak tam byłem. Dziękuje Vincent, dziękuje Anathema.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprostowanie do mojego powyższego wpisu, ale emocje trzymają mnie do tej pory. To nie był Vincent, tylko Danny.

      Usuń
  3. wow. zazdroszczę koledze:)

    OdpowiedzUsuń