Z każdym kolejnym koncertem coraz
trudniej wykrzesać w sobie emocjonalne zaangażowanie w takie muzyczne wydarzenie.
Ostatnio coraz rzadziej przed występem danego artysty odczuwam tę nutkę
podniecenia czy szczyptę niepewności, która stanowiła dla mnie nierozłączny element,
podczas moich pierwszych przygód z występami live. Te koncerty, które potrafią
mnie wybić z równowagi, wzruszyć, omamić zdarzają się coraz rzadziej, a jeśli
już się taki trafi, to chowam go głęboko w sercu i pamięci. Ten do takich
należał. Ciurkiem płynęły mi z łzy z oczu podczas koncertu są na to najlepszym
dowodem.
for. G. Chorus |
Zaczęło się od występu
Brytyjczyków z Amplifier. Płytę formacji, The Octopus (z której usłyszeliśmy
utwory tego wieczoru) znałem dosyć dobrze, zespół ponadto widziałem już raz na
żywo przy okazji występu Dream Theater w katowickim Spodku. Niestety i tym
razem muzykom nie udało się zmienić mojego niezbyt przychylnego zdania na ich
temat. Trzy kwadranse koncertu Amplifier mogę ocenić jako co najwyżej dobry
występ, a zespołu słuchało się, bo w sumie nie było innego wyjścia. Choć muzycy
wypadli zdecydowanie lepiej niż rok temu w Katowicach, to po o raz kolejny
Amplifier mnie nie zachwycił, choć publiczność przyjęła muzykę zespołu bardzo
ciepło. Mimo tego, że wielu rzeczy mu tak naprawdę zarzucić nie można, to tak
naprawdę czegoś temu zespołowi ciągle brakuje. W sumie, to chętniej zobaczyłbym
u boku Anathemy chociażby Brytyjczyków z Haken czy Seana Filkinsa, ale cóż
zrobić.
Koncert Amplifier był jednak
tylko przygrywką do wielkiego muzycznego show, które niedługo miało się rozpocząć.
Wszyscy niecierpliwie wyczekiwali na gwiazdę wieczoru. Miał to być pierwszy
występ Anathemy podczas trasy koncertowej promującej Weather Systems, więc wybrana na ten dzień setlista zespołu była
dla publiczności, która do ostatniej osoby wypełniła klub Studio, zagadką.
Zaczęło się jednak zgodnie z oczekiwaniami, bo Anathema rozpoczęła koncert od
kompozycji otwierających najnowszy krążek. Okazało się również, że cały występ
był skupiony wokół materiału z Weather Systems
i We’re Here Because We’re Here, choć
i A Natural Disaster zostało
potraktowane przez zespół bardzo przychylnie. Z najnowszego krążka usłyszeliśmy
niemal cały materiał (prócz dwóch utworów), a z poprzednich kolejno pięć i
trzy. Nie zabrakło również rzecz jasna Fragile
Dreams, które wprawiło z euforię krakowską publiczność, żywiołowego Panic oraz dwóch kompozycji z Judgement, które podobno w Polsce
jeszcze granie nie były. Mowa tu o, przywodzącym na myśl Pink Floyd, Deep oraz Emotional Winter. Trzeba tu dodać, że zespół podzielił niejako
koncert na dwie części. Na samym początku usłyszeliśmy utwory o prostszej
budowie, a po mniej więcej pół godzinie Anathema zmieniła ton, grając dość
rozbudowane, dłuższe i bardziej sentymentalne kompozycje. Koncert rozpoczął się
naprawdę żywiołowo, zespołowi udało się wtłoczyć w każdy milimetr sześcienny
klubu Studio niewyobrażalną ilość pozytywnej energii i emocji, by po jakimś
czasie uspokoić klimat, grając bardziej wyrafinowane utwory z pewnymi
przerywnikami. Czy okazało się to trafnym posunięciem? Nie mam najmniejszych
wątpliwości.
fot. G. Chorus |
Anathema była jednym z zespołów,
których na żywo jeszcze nie widziałem, a bardzo chciałem zobaczyć. W Krakowie
kolejny mój koncertowy cel na mojej liście został zrealizowany. Często jednak,
gdy już w koncercie danej formacji uczestniczyłem, na kolejny jej koncert nie za
bardzo skoro chce się wybrać („Przecież już ich na żywo widziałem…”). W
przypadku zespołu Anathema sytuacja jest zupełnie inna. Przyznam, że gdybym
miał możliwość na drugi dzień wybrać się na występ zespołu w Poznaniu, to chyba
bym na niego pojechał. W Krakowie było fenomenalnie od początku do końca. Nowy
materiał wypadł znakomicie, stary również, ponadto udało mi się zdobyć
autografy na najnowszych płytach Anathemy i Amplifier oraz po koncercie jeszcze
długo rozmawiać ze znajomymi i nieznajomymi. Koncert idealny? Jako taki będę
występ Anatehmy wspominał z pewnością. Dla takich chwil naprawdę warto żyć!
Muszę wytknąć kilka nieścisłości. "Nie zabrakło również rzecz jasna Fragile Dreams, które wprawiło z euforię krakowską publiczność, żywiołowego Panic oraz dwóch kompozycji z Judgement, które podobno w Polsce jeszcze granie nie były. Mowa tu o, przywodzącym na myśl Pink Floyd, Deep oraz Emotional Winter. " Deep było grane wiele razy w Polsce, chodziło o Emotional Winter i Wings of God. "Jeden utwór Brytyjczycy byli zmuszeni nawet powtórzyć, kiedy to Vincentowi Cavanaghowi pomyliło się Everytyhing z Thin Air" - nie Vincentowi a nowemu klawiszowcowi Danielowi Cardoso, który dołączył do zespołu w tamtym roku. Reszta jest ok :)
OdpowiedzUsuńZeby wszystko bylo jeszcze bardziej scisle ;) Nie jestem pewien co do Wings of God, ale Emontional Winter bylo grane na 100% podczas ich Judgement Tour w lutym 2000. Tak bylo przynajmniej w Lublinie...
UsuńZgadzam się w pełni, wspaniały i porywający koncert, a mało brakowało abym w nim nie uczestniczył. Pewnie większość z czytających mi nie uwierzy, ale byłem tam dzięki samemu.....Vincentowi Cavanagh.Otóż w nawale pracy zawodowej i związanym z tym permanentnym braku czasu, dowiedziałem o koncercie zbyt późno, bilety były już wyprzedane, a mój żal ogromy, bo bardzo chciałem zobaczyć Anathemę na żywo. Pomyślałem jednak, że będąc i tak służbowo w tą sobotę w Krakowie, pójdę pod Klub Studio i mozę uda mi się jednak zdobyć bilet na występ zespołu, a przy okazji zwiedzę stare dobre miasteczko AGH-u, gdzie mieszkałem 3 lata w czasie studiów. Niestety, sprzedających było niewielu, a chętnych do wejścia dość sporo, więc zrezygnowany pomyślałem, ze nie dane mi będzie tym razem obejrzeć Anathemy.I kiedy już już wszyscy zwątpieni w większości rozeszli się do domów, stojący ze mną poznany przypadkowo podobny mi nieszczęśnik, zauważył w zapadającym już zmroku wychodzącego przez główne wejście Vincenta. Podbiegł do niego i powiedział, że bardzo chcemy wejść na koncert i chcemy kupić bilety i prosimy aby w tym nam pomógł. Vincent spokojnie wyciągnął kartę, podał mojemy towarzyszowi flamaster i kazał napisać nasze nazwiska, po czym powiedział, abyśmy za 10 min zgłosili się do ochrony przy głównym wejściu. Kiedy wszedł do środka, po czasie który określił, poszliśmy w stronę głównego wejścia, w środku kończył grać już Amplifier. Prawdę mówiąc nie wierzyłem, że coś z tym zrobił, raczej odebrałem to jako gest na odczepnego z jego strony, myśląc, że każdy tak może zrobić i musiałby wpuszczać w ten sposób na koncerty masę ludzi. Jednak po rozmowie z ochroniarzami okazało się, że faktycznie nasze nazwiska widniały na "jakiejś liście" i po uprzednim wylegitymowaniu Panowie nas wpuścili. W amoku szczęścia chciałem zapłacić za wejściówkę, ale Pan z ochrony powiedział, że jesteśmy gośćmi zespołu i wchodzimy za darmo. Vincent okazał się nie tylko świetnym muzykiem, ale wspaniałym i honorowym człowiekiem. Koncert jak już wspomniałem był wspaniały, a zespół stworzył genialny "baśniowy" klimat. Wychodząc z koncertu z zakupioną w jego czasie koszulką Anathemy, nie mogłem do końca uwierzyć, że jednak tam byłem. Dziękuje Vincent, dziękuje Anathema.
OdpowiedzUsuńSprostowanie do mojego powyższego wpisu, ale emocje trzymają mnie do tej pory. To nie był Vincent, tylko Danny.
Usuńwow. zazdroszczę koledze:)
OdpowiedzUsuń