środa, 25 kwietnia 2012

Recenzja: Wobbler - Rites At Dawn (2011)


W sumie to nie wiem czy smucić się, czy cieszyć się z tego, że coraz więcej zespołów nagrywa płyty silnie nawiązujące do tych z lat 70-tych. Z jednej strony świadczy to o tym, że kolejne pokolenia muzyków doceniają spuściznę takich zespołów jak King Crimson, Soft Machine czy Jethro Tull i stawiają ją sobie na pierwszym miejscu w swych muzycznych inspiracjach. Z drugiej jednak strony głębokie inspiracje muzyką lat minionych niezbicie świadczy o tym, że coraz bardziej brakuje nowych, artystycznych środków wyrazu, a zdesperowani muzycy decydują się kopiować twórczość ojców muzyki progresywnej… no bo co innego im pozostaje. Właśnie norweski Wobbler jest jedną z formacji, która powzięła sobie za zadanie odkopanie wzorców muzyki lat 70-tych i przypomnienie co niektórym jej muzyczną strukturę, brzmienie, przesłanie i subtelne piękno.

Winylowa długość płyty, ortodoksyjna okładka, instrumentarium, w którego skład wchodzi fortepian, syntezator mooga, saksofon, flet, mellotron czy organy hammonda. Wszystko już po przejrzeniu książeczki płyty mówi nam z jakim albumem mamy do czynienia. Rites At Dawn to wydawnictwo jasno nawiązujące do muzyki lat 70-tych. Mało tego! Po wielokrotnym przesłuchaniu albumu jestem zmuszony stwierdzić - jest to krążek żywcem wyciągnięty z tej epoki niemalże w każdym muzycznym i pozamuzycznym odcieniu. Dodajmy, że na płycie wszystko brzmi bardzo prawdziwie. Muzycy postawili na analogowe brzmienie całkowicie odcinając się do cyfrowych przeróbek.

Już w przeciągu pierwszych minut albumu przychodzi nam do głowy jeden zespół, do któremu Wobblerowi niesamowicie blisko. Jest to Yes. Poczynając od wysokiego głosu wokalisty, na muzycznej strukturze i budowie utworów kończąc, Wobbler jawi się nam tutaj niejako klonem Brytyjczyków i nie ulega to żadnym wątpliwościom. Sporo tu ponadto zapożyczeń od Genesis, Caravan czy Comus, przebija się również King Crimson (zwróćcie uwagę na bardzo karmazynowe rozpoczęcie The River). Wobbler zebrał więc na krążku niemal całą progresywną śmietankę. Żeby jednak nie było wątpliwości te inspiracje się czuje, ta inspiracje są widocznie, ale zespołowi nie można zarzucić ani kopiowania, ani udawania, ani wtórności. Wobbler zdecydowanie nawiązuje do klasyków gatunku, robiąc to jednak w pewnym sensie nieświadomie. Po prostu na Rites At Dawn gra swoje i robi to naprawdę dobrze.

Mamy tu, jak wspominałem, trzy kwadranse muzyki. Dwa utwory na płycie przekraczają 10 minut i to na nie należy zwrócić szczególną uwagę. Najbardziej na płycie wyróżnia się trzynastominutowy In Orbit. Muzycznie z jednej strony skomplikowany, z drugiej logicznie ułożony i zaplanowany. Warto zatrzymać ucho na fantastycznych klawiszowych solówkach, których jak sądzę nie powstydziłby się sam Tony Banks oraz na będących na drugim planie organach hammonda świetnie komponującymi się z resztą muzycznego materiału (jest tak zresztą na całej płycie). Świetnie sprawdza się również sekcja dęta, która atakuje bardziej zdecydowanie w The River. This Past Presence przynosi kojący muzyczny klimat z wstępem gitary akustycznej (vel Phillips /Hackett / Squire) i domieszką fletu. Później utwór nabiera odrobinę żywiołowości, jednak szczególną uwagę warto zwrócić na magiczne, niezwykle emocjonujące zakończenie kompozycji (ach ten mellotron!). W dość podobnych klimatach zachowane jest połamane i dość kanciaste A Faerie’s Play, za to wspominany już wcześniej The River to prawdziwa karuzela po różnych muzycznych klimatach.

Największy problem spotykamy z oceną takiego wydawnictwa. Płyty słucha się świetnie, kolejne utwory wciągają i zupełnie nie nudzą. Z pewnością Wobbler nagrał niezwykle dobry album i poprzez Rites At Dawn sytuuje się w czołówce ówczesnych zespołów głęboko inspirujących się muzyka lat 70-tych. Sądzę nawet, że gdyby album ten powstał, dajmy na to, w roku 1970, to dziś uznawany byłby za jeden z ciekawszych na runku muzyki progresywnej tamtych czasów. W każdym razie mimo tego, że mamy do czynienia z dziełem naprawdę wysokiej próby, to należy się zastanowić czy słuchacze naprawdę potrzebują pewnego rodzaju kopii Yes. Czy nie lepiej po prostu włączyć sobie The Yes Album, Fragile lub Close to the Edge (a nie ma co ukrywać, że są to płyty lepsze)? Odpowiedzcie sobie sami słuchając dzieła Wobbler. Jak dla mnie Rites At Dawn jest naprawdę znakomita i szczerze mam w nosie to, czy Wobbler kogoś kopiuje czy nie.

Lista utworów:
1. Ludic (1:40)
2. La Bealtaine (7:52)
3. In Orbit (12:30)
4. This Past Presence (6:14)
5. A Faerie's Play (5:19)
6. The River (10:04)
7. Lucid Dreams (2:19)
Czas całkowity: 45:58

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz