środa, 7 czerwca 2017

Recenzja: Anathema - The Optimist (2017)

Od 2010 roku Anathema wydaje płyty jak na linii produkcyjnej. Tym razem mieliśmy nieco więcej oddechu, bo od ostatniego Distant Satellites minęły 3 lata. Ostatnie wydawnictwo zostawiło po sobie pewien niedosyt, a w muzyce grupy zaczęto wyczuwać pewne zmęczenie materiału. Miałem obawy, że nagranie czwartej płyty na tej samej podstawie kompozycyjnej może skończyć się fatalnie i dlatego też spodziewałem się odważnej zmiany frontu. Właśnie z tego powodu z dużym zaciekawieniem sięgnąłem po The Optimist.

To na pewno bardzo ciężkostrawna płyta. Wydawnictwa Anathemy zawsze trudno mi "podchodziły", ale z tym problem był o wiele większy. Przyczyn, po głębszej analizie, znalazłem... cóż, wiele. Po pierwsze to album niesamowicie niespójny. Prawie każda kompozycja jest z innej bajki, dlatego też przy słuchaniu The Optimist w całości trudno wprowadzić się w odpowiedni klimat. Nie pomogłoby nawet inne ustawienie utworów, które w aktualnym układzie nieco łagodzi rozjazdy. Po drugie szata graficzna i koncept wydawnictwa. Okładka w ogóle nie odpowiada jego zawartości. To dalej jest jasna muzyka, która okryta mrokiem wypada sztucznie. Nowe logo, nowy styl okładki - to też małe kłamstewko, bo na tej płycie nic rewolucyjnego nie znajdziemy. No i sam koncept. Jestem przekonany, że został doklejony do płyty "sztucznie" już przy zamykaniu procesu produkcyjnego. Niestety ani w muzyce, ani w tekstach próżno szukać bezpośrednich nawiązań do A Fine Day To Exit. Ja do muzyki podchodzę jako do pełnego dzieła i bardzo rażą mnie takie manewry. Po trzecie... sam materiał, który nie wnosi wiele do twórczości grupy. Po czwarte zaś nierówności, bo niestety są tu utwory lepsze i słabsze, choć właściwie żaden z nich nie robi takiego wrażenia, jak materiał z wcześniejszych wydawnictw.

Muzycznie nie zmieniło się zbyt wiele. Na pewno wokale są bardziej delikatne i nieco podkręcono sekcję rytmiczną, chowając perkusję, w jej miejsce dość często wplatając elektroniczne beaty. Brzmienie jest mniej bezpośrednie, większy nacisk postawiono na przestrzeń oraz uwypuklenie gitarowych riffów. W sumie... to wszystko. W recenzji Distant Satellites domagałem się od Anathemy odważnych zmian. Wskazywałem na opartą na elektronice, drugą część albumu jako przyczółek do kolejnej eskapady. Skoro jednak Distant Satellites zostało przeważnie ciepło przyjęte, to... czy warto coś zmieniać? Chyba tym tokiem poszli twórcy, gdyż zawartość The Optimist jest dość zachowawcza.

Rozpoczyna ekspresyjny, lecz nieefektowny Leaving It Behind. Kolejny utwór opaty na wokalu Lee Douglas? Zgadliście! Endless Ways, zaś zwłaszcza potężny wybuch gitar, sprawia naprawdę dobre wrażenie (prócz brzmiącej wtórnie melodii na zakończeniu). Boli mnie jednak wprowadzenie do tego utworu. Na poprzednich albumach mieliśmy do czynienia ze zwartą ciągłością, a tu kompozycja w ogóle nie pasuje do poprzednika. Szkoda, bo to psuje jej odbiór. Tytułowy The Optimist to jawna kontynuacja drugiej części We’re Here Because We’re Here oraz Weather Systems. Nic nowego, choć należy podkreślić udane złamanie przewodniego tematu w okolicach 3 minuty. Bardzo podoba mi się za to instrumentalny San Francisco, który jest jakby przedłużeniem idei Distant Satellites. Sporo elektroniki i prosto, ale skutecznie budowane napięcie. Podobnie jest w Springfield, opartym na żywym instrumentarium. Te dwa utwory to jedne z mocniejszych punktów płyty. Całkiem niezłe wrażenie robi niepozorne Ghosts (duża zasługa sekcji rytmicznej), za to Can't Let Go to kolejna powtórka z rozrywki (wpada jednak w ucho). Ciekawie robi się w dwóch następnych utworach: 9 i 10, w których mamy sporo mroku. Depresyjny klimat i zakończenie Close Your Eyes przypomniało mi na moment czasy Alternative 4, zaś w Wildfires, znowu poruszając się w atmosferze mroku, grupa po raz kolejny skutecznie buduje napięcie. Album wieńczy lekko kołysankowych Back To The Start. Na zakończenie wydawnictwa nadaje się doskonale. 

The Optimist to zbiór przeważnie niezłych i dobrych kompozycji, które tracą wiele na tym, że zgrupowane zostały na jednym dysku. To niesamowicie niespójny album, cechujący się brakiem planu i myśli przewodniej. Tak, jakby zespół nagrał 10 kompozycji i po prostu wrzucił je do jednego worka, firmując je nakreślonym na szybko konceptem. O ile na Distant Satellites mieliśmy zaznaczony rozdział dwóch części albumu, to tu jakby wszystko pomieszano bez ładu i składu. Bardzo szkoda, bo zatracono przy tym potencjał większości kompozycji. W efekcie wydawnictwa jako całości słucha się bardzo źle. No i jest sporo nierówności, wynikających głównie z wypalenia formy. Myślę, że z utworów nr 2, 3, 4, 8 zespół mógłby spokojnie zrezygnować. Swoją drogą na Weather Systems nie dostałyby się nawet pozostałe z tej płyty.

Poprzednie Distant Satellites ocenię wyżej niż recenzowane wydawnictwo. Oznacza, że The Optimist to najsłabsza płyta zespołu od wydawniczego powrotu w 2010 roku. Raczej nie będę wracał do tego albumu.

Lista utworów:
01. 32.63N 117.14W
02. Leaving It Behind
03. Endless Ways
04. The Optimist
05. San Francisco
06. Springfield
07. Ghosts
08. Can’t Let Go
09. Close Your Eyes
10. Wildfires
11. Back To The Start

2 komentarze:

  1. Dlaczego płyta miała nawiązywać do 'A Natural Disaster', skoro w zamyśle tytułowana jest jako rozwinięcie 'A Fine Day to Exit'? :P

    Co do zarzutu odnośnie braku płynności przejścia do Endless Ways... Jeśli zrobiliby po raz trzeci taki numer, to już widzę, jak zostałoby to wypunktowane.

    Trudna jest ta płyta. Nie staram się jej ocenić jakąkolwiek obiektywną miarą, bo muzyka dla mnie zawsze uderza czysto subiektywnie. O ile miałem problem po pierwszym odsłuchu, tak przypadkowa, nocna sesja z tym albumem pozwoliła mi troszkę lepiej zrozumieć zamysł zespołu. Czy koncept był pisany na kolanie, dla samego marketingu? Nie mnie to oceniać. Zauważyłem natomiast, że od Distant Satellites mój problem z oceną Anathemy brał się stąd, że... cały czas oczekiwałem kolejnego Weather Systems.

    OdpowiedzUsuń
  2. "A Fine Day to Exit" - poprawiam, dzięki za zwrócenie uwagi :)

    OdpowiedzUsuń