Największą obawą, jaka towarzyszyła mi w oczekiwaniu na Distant Satellites, było to czy zespół nie zacznie zjadać własnego ogona. Mimo, że artystyczny sukcesu We're Here Because We're Here i Weather Systems mało kto kwestionuje, to dało się odczuć, że zespół zbudował te wydawnictwa na niemal identycznej muzycznej strukturze. Z pewnością ogromnym wyzwaniem dla Brytyjczyków było stworzenie kolejnego albumu, nie bazując na eksploatowanych już wcześniej wzorcach.
Z każdym miesiącem otrzymywaliśmy kolejne informacje dotyczące Distant Satellites. Widać było, że nadchodziły zmiany. Formacja zerwała z graficzną tendencją ostatnich trzech studyjnych albumów, zamieniając przestrzenne, optymistycznie nacechowane grafiki na mrok, motywem nawiązując do depresyjnego Judgement (2001), a kolorystyką do doomowego Eternity (1996). Dwa tygodnie przed premierą opublikowany został singiel, który, przynajmniej mnie, zawodził. Zapowiadał on bowiem album, który będzie kompozycyjnym kontynuatorem ostatnich wydawnictw, a różnić będzie się jedynie nieco mniej optymistycznym klimatem. Kolejna powtórka z rozrywki? Chyba jednak tak. Distant Satellites okazał się albumem, na którym zespół bazuje na sprawdzonych rozwiązaniach, choć trzeba przyznać, że tym razem nie zamknął się na budowę jednej muzycznej historii.
Distant Satellites to godzina muzyki, zamknięta w dziesięć kompozycji. Album można podzielić na dwie części. Pierwsza stanowi jawną kompozycyjną kontynuację Weather Systems, druga natomiast to Anathema delikatnie nowatorska. To właśnie o tej drugiej części będzie się więcej mówiło i najprawdopodobniej jej częściej się będzie słuchało. Zacznijmy jednak od tej pierwszej.
Krążek rozpoczyna dwuczęściowy, dobrze wypadający The Lost Song, zbudowany w niemal identyczny sposób jak Untouchable z Weather Systems. Podobnie jak w "pierwowzorze" pierwsza część jest bardziej dynamiczna i ekspresyjna, druga delikatna i stonowana. Słuchacz na pewno zwróci uwagę na tę drugą, w której porywające, bajkowe, na długo zapadające w pamięć melodie wyśpiewuje Lee Douglas. Kolejne trzy utwory to, niestety mocno nieudany, Dusk (Dark is Descending), którego gitarowe otwarcie brzmi zupełnie jak w Untouchable czy Lightning Song (sami sprawdźcie), Ariel oparty na delikatnej klawiszowej melodii i śpiewie wokalistki oraz The Lost Song, Part 3, zbudowany na motywie muzycznym pierwszych dwóch kompozycji Distant Satellites.
Wszystkie przytoczone utwory to Anathema dobrze przez słuchacza znana. Nieprzypadkowo przytoczyłem tu przykłady kompozycji z dwóch poprzednich albumów. Rozpoznawalna konstrukcja kolejnych kompozycji, używanie ciągle tych samych muzycznych środków, dobrze znane duety wokalne Lee Douglas i Vincenta Cavanagha... to wszystko już słyszeliśmy. Mimo tego, że Brytyjczycy po raz kolejny zasypują słuchacza świetnymi melodiami, to zawartość pierwszej części Distant Satellites może wydawać się mocno przewidywalna, a przez to irytująca. Ileż przecież można oferować słuchaczowi te same patenty i bazować na tych samych muzycznych emocjach (to, że Anathema wydaje kolejne albumy w zawrotnym tempie nie może być przypadkiem)? Oczywistością jest, że nie można grać ciągle przy użyciu tych samych muzycznych środków, bez spadku muzycznej jakości. Porównując Distant Satellites do poprzednich dwóch albumów nie jest to już tak porywająca muzyka... To co różni pierwszych pięć utworów od materiału z poprzedniego albumu to chyba jedynie muzyczny klimat. Na Distant Satellites jest nieco mroczniej i dynamiczniej.
Wróćmy z powrotem do materiału i do pozostałych pięciu kompozycji, na których słyszymy już tylko męskie wokale. To właśnie tam zespół umieścił najbardziej wartościowy muzyczny materiał. Co prawda nie są to dźwięki odkrywcze (czy ktoś dzisiaj oczekuje jeszcze od muzyki odkrywania czegokolwiek?), ale jest to muzyka, która została napisana z większą pasją i frajdą. Po prostu czuć, że zespół włożył w nią więcej serca, a zaryzykuję stwierdzenie, że pierwsza część albumu ma swoje korzenie w kalkulacji, by dać fanom to, czego oczekują...
Na pierwszy ogień podniosła kompozycja o tytule Anathema, która w pewnym stopniu bazuje klimatem na poprzednich dokonaniach grupy, ale została napisana w nieco innych sposób. Słuchacza z pewnością poruszy jej tajemniczy klimat oraz ekspresyjny wokal Vincenta Cavanagha, a także zamykająca utwór solówka Daniela Cavanagha - głównego kompozytora zespołu. Następny w kolejce elektryczny, trzyminutowy You're Not Alone, oparty na perkusyjnym beacie i na miksie ścieżek wokalnych. Kluczową kompozycją na krążku jest utwór tytułowy z instrumentalnym wprowadzeniem w postaci Firelight. Distant Satellites to wspaniała, przestrzenna kompozycja, przez którą wprost się płynie i która na długo zostaje w głowie. Z pewnością będzie to obowiązkowy punkt w koncertowym repertuarze formacji. Na zakończenie otrzymaliśmy śliczny Take Shelter, który mimo wszystko zespół podkradł chyba Sigur Rós...
Distant Satellites to album, który niesamowicie przypomina mi wydany przed dekadą A Natural Disaster. Skupienie na albumu bardzo różnorodnego, czasem wręcz kłócącego się ze sobą, materiału, raczej posępny, choć niejednoznaczny muzyczny klimat i odważne skorzystanie z dobrodziejstw techniki to elementy, które od razu rzucają się w oczy. Distant Satellites to album, na którym zespół miesza. Miesza chyba dlatego, by zadowolić tych, którzy po wydaniu Weather Systems głośno dopominali się zmian i tych, którzy zakochani byli w "nowej" stylistyce formacji. Z pewnością taki zabieg będzie skutkował tym, iż słuchacze będą wybierać kompozycje z płyty, a nie słuchać wydawnictwa od deski do deski jak było to naturalne w przypadku Weather Systems. Nie można ukrywać, że album jest niespójny i ciężki do przebicia, przez co dosyć szybko ograniczyłem się w słuchaniu go do tylko kliku flagowych pozycji. Odnoszę przy tym dziwne wrażenie, że całe wydawnictwo zostało stworzone na szybko, bez większego wysiłku ze strony muzyków, by nie rzec niechlujnie.
Ciężko jednoznacznie ocenić ten album. Osobiście jestem mocno zawiedziony najnowszym wydawnictwem grupy, choć zdaję sobie sprawę z tego, że niektórym ta płyta się spodoba. W mojej ocenie najnowsza pozycja Brytyjczyków po prostu mocno odstaje od poprzedników. Anathema na Distant Satellites gra przyjemną muzykę, ale w eksploatacji swojego stylu mocno zbliżyła się do poziomu Dream Theater. Jak wiadomo kto się nie rozwija, ten się cofa. Anathema się cofnęła i mam nadzieję, że na następnym wydawnictwie naprawdę postara się napisać coś świeżego. Na pewno ją na to stać.
Krążek rozpoczyna dwuczęściowy, dobrze wypadający The Lost Song, zbudowany w niemal identyczny sposób jak Untouchable z Weather Systems. Podobnie jak w "pierwowzorze" pierwsza część jest bardziej dynamiczna i ekspresyjna, druga delikatna i stonowana. Słuchacz na pewno zwróci uwagę na tę drugą, w której porywające, bajkowe, na długo zapadające w pamięć melodie wyśpiewuje Lee Douglas. Kolejne trzy utwory to, niestety mocno nieudany, Dusk (Dark is Descending), którego gitarowe otwarcie brzmi zupełnie jak w Untouchable czy Lightning Song (sami sprawdźcie), Ariel oparty na delikatnej klawiszowej melodii i śpiewie wokalistki oraz The Lost Song, Part 3, zbudowany na motywie muzycznym pierwszych dwóch kompozycji Distant Satellites.
Wszystkie przytoczone utwory to Anathema dobrze przez słuchacza znana. Nieprzypadkowo przytoczyłem tu przykłady kompozycji z dwóch poprzednich albumów. Rozpoznawalna konstrukcja kolejnych kompozycji, używanie ciągle tych samych muzycznych środków, dobrze znane duety wokalne Lee Douglas i Vincenta Cavanagha... to wszystko już słyszeliśmy. Mimo tego, że Brytyjczycy po raz kolejny zasypują słuchacza świetnymi melodiami, to zawartość pierwszej części Distant Satellites może wydawać się mocno przewidywalna, a przez to irytująca. Ileż przecież można oferować słuchaczowi te same patenty i bazować na tych samych muzycznych emocjach (to, że Anathema wydaje kolejne albumy w zawrotnym tempie nie może być przypadkiem)? Oczywistością jest, że nie można grać ciągle przy użyciu tych samych muzycznych środków, bez spadku muzycznej jakości. Porównując Distant Satellites do poprzednich dwóch albumów nie jest to już tak porywająca muzyka... To co różni pierwszych pięć utworów od materiału z poprzedniego albumu to chyba jedynie muzyczny klimat. Na Distant Satellites jest nieco mroczniej i dynamiczniej.
Wróćmy z powrotem do materiału i do pozostałych pięciu kompozycji, na których słyszymy już tylko męskie wokale. To właśnie tam zespół umieścił najbardziej wartościowy muzyczny materiał. Co prawda nie są to dźwięki odkrywcze (czy ktoś dzisiaj oczekuje jeszcze od muzyki odkrywania czegokolwiek?), ale jest to muzyka, która została napisana z większą pasją i frajdą. Po prostu czuć, że zespół włożył w nią więcej serca, a zaryzykuję stwierdzenie, że pierwsza część albumu ma swoje korzenie w kalkulacji, by dać fanom to, czego oczekują...
Na pierwszy ogień podniosła kompozycja o tytule Anathema, która w pewnym stopniu bazuje klimatem na poprzednich dokonaniach grupy, ale została napisana w nieco innych sposób. Słuchacza z pewnością poruszy jej tajemniczy klimat oraz ekspresyjny wokal Vincenta Cavanagha, a także zamykająca utwór solówka Daniela Cavanagha - głównego kompozytora zespołu. Następny w kolejce elektryczny, trzyminutowy You're Not Alone, oparty na perkusyjnym beacie i na miksie ścieżek wokalnych. Kluczową kompozycją na krążku jest utwór tytułowy z instrumentalnym wprowadzeniem w postaci Firelight. Distant Satellites to wspaniała, przestrzenna kompozycja, przez którą wprost się płynie i która na długo zostaje w głowie. Z pewnością będzie to obowiązkowy punkt w koncertowym repertuarze formacji. Na zakończenie otrzymaliśmy śliczny Take Shelter, który mimo wszystko zespół podkradł chyba Sigur Rós...
Distant Satellites to album, który niesamowicie przypomina mi wydany przed dekadą A Natural Disaster. Skupienie na albumu bardzo różnorodnego, czasem wręcz kłócącego się ze sobą, materiału, raczej posępny, choć niejednoznaczny muzyczny klimat i odważne skorzystanie z dobrodziejstw techniki to elementy, które od razu rzucają się w oczy. Distant Satellites to album, na którym zespół miesza. Miesza chyba dlatego, by zadowolić tych, którzy po wydaniu Weather Systems głośno dopominali się zmian i tych, którzy zakochani byli w "nowej" stylistyce formacji. Z pewnością taki zabieg będzie skutkował tym, iż słuchacze będą wybierać kompozycje z płyty, a nie słuchać wydawnictwa od deski do deski jak było to naturalne w przypadku Weather Systems. Nie można ukrywać, że album jest niespójny i ciężki do przebicia, przez co dosyć szybko ograniczyłem się w słuchaniu go do tylko kliku flagowych pozycji. Odnoszę przy tym dziwne wrażenie, że całe wydawnictwo zostało stworzone na szybko, bez większego wysiłku ze strony muzyków, by nie rzec niechlujnie.
Ciężko jednoznacznie ocenić ten album. Osobiście jestem mocno zawiedziony najnowszym wydawnictwem grupy, choć zdaję sobie sprawę z tego, że niektórym ta płyta się spodoba. W mojej ocenie najnowsza pozycja Brytyjczyków po prostu mocno odstaje od poprzedników. Anathema na Distant Satellites gra przyjemną muzykę, ale w eksploatacji swojego stylu mocno zbliżyła się do poziomu Dream Theater. Jak wiadomo kto się nie rozwija, ten się cofa. Anathema się cofnęła i mam nadzieję, że na następnym wydawnictwie naprawdę postara się napisać coś świeżego. Na pewno ją na to stać.
Lista utworów:
1. The Lost Song, Part 1 - 5:53
2. The Lost Song, Part 2 - 5:47
3. Dusk (Dark Is Descending) - 5:59
4. Ariel - 6:28
5. The Lost Song, Part 3 - 5:21
6. Anathema - 6:40
7. You're Not Alone - 3:26
8. Firelight - 2:42
9. Distant Satellites - 8:17
10. Take Shelter - 6:07
Czas całkowity: 56:45
2. The Lost Song, Part 2 - 5:47
3. Dusk (Dark Is Descending) - 5:59
4. Ariel - 6:28
5. The Lost Song, Part 3 - 5:21
6. Anathema - 6:40
7. You're Not Alone - 3:26
8. Firelight - 2:42
9. Distant Satellites - 8:17
10. Take Shelter - 6:07
Czas całkowity: 56:45
Kolejna klimatyczna płyta. Bardzo dużo elektroniki, mało gitar, krążek inny niż poprzednie albumy grupy, momentami przypomina mi ścieżkę dźwiękowa z gry komputerowej:D Moi ulubieńcy z tej płyty to trzy pierwsze w kolejności, dalej Anathema (Vini nieźle tu zdziera gardziołko) oraz tytułowa bardzo nastrojowa Distant Satellites. Serdecznie polecam nie tylko wiernym fanom Anathemy ale i osoba które jeszcze do tej pory nie słuchały żadnego utworu tejże grupy!
OdpowiedzUsuńMi tez ten album przypomina sciezke, ale do amerykanskiego romansidla. Oczami wyobrazni widzialem biegnaca kobieta i padajaca w ramiona swego ukochanego...
OdpowiedzUsuńAlbum wtorny, Anathema juz jakis czas temu zaczela zjadac swoj wlasny ogon, a tym albumem znacznie zblizyli sie do miejsca skad ogon wychodzi. Jeszcze jeden taki album i znajda sie w kloace swojej wlasnej tworczosci.
Tak sie zastanawiam czy to wciaz jeszcze muzyka progresywna...
Zawiodłem się strasznie. To,że Anathema ,,cuduje" z dźwiękami mnie się osobiscie nie podoba. Jestem fanem zespołu ale na Boga czy nie mogą w końcu nagrać płyty na miarę choćby wspaniałego ,,Alternative4".Ten nowy styl nie wiem jak go nazwać nie jest dla mnie i starszych fanów zespołu z pewnością też nie.
OdpowiedzUsuńtez nie jestem zachwycony, o czym zresztą pisałem czas jakis temu. niepotrzebna plyta wedlug mnie
OdpowiedzUsuńhttp://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/2014/09/anathema-distant-satellites-2014.html
zgadzam się z recenzją brakuje tego smaczku ............ choć wciąż jest cukierek...., niby smakuje, ale szybko nudzi... dlatego nawet dzisiaj zadaje sobie pytanie:
OdpowiedzUsuń(,,czy to jest przyjaźń czy to już nie kochanie :)" czy jechać czy nie jechać do Krakowa? bo najgorszy jest ten niedosyt po koncercie...
PS. też miałam to samo skojarzenie z Sigur Ros