Votum jest jednym z zespołów, który rozwinął się muzycznie
poprzez niesamowicie rosnącą popularność i modę na muzykę progresywną,
zauważalną w naszym kraju na przestrzeni ostatniej dekady. Grupa różni się
głównie od swych kolegów po fachu tym, że swoje muzyczne początki nie wiązała z
rockiem progresywnym, ale z heavy metalem (!). Na szczęście dla czytających tą
recenzję (a pewnie i dla samych muzyków) około roku 2006 zespół po zmianach
personalnych porzucił obrany wcześniej kierunek i zanurzył się w nurt progresywny.
Po bardzo ciepło przyjętym w kraju, a także zauważonym za granicą, debiucie pod
postacią albumu Time Must Have a Stop zespół po udanych koncertach w
różnych miejscach Polski zabrał się za pracę na kolejnym krążkiem. Druga płyta
grupy została wydana w listopadzie 2009 roku już pod patronatem Mystic
Production i nazwano ją Metafiction, o której można przeczytać w
poniższej recenzji.
Postanowiłem album opisać całościowo nie dzieląc go na poszczególne utwory.
Dlaczego? W ten sposób zdecydowanie łatwiej objąć umysłem cały krążek, gdyż
jest całościowo spójny i zamknięty, a
rozdrabnianie go na części całkowicie mija się z celem. Metafiction
napisano, nagrano i wyprodukowano z myślą o całości, a nie poszczególnych
utworach. Warto również dodać, że towarzyszą mu niezwykle istotne elementy jak muzyczna atmosfera i emocje, a tych na części dzielić się przecież nie da.
Na samym początku warto przyjrzeć się albumowi debiutanckiemu, na którym Votum
w pewnym stopniu próbował wykrystalizować swój przyszły styl. Używam słowa "próbował"
bo na Time Must Have a Stop Votum zamieścił dość zróżnicowany, nieco gryzący się ze sobą
materiał. Znajdziemy tam i 11 minutowy, okraszony trwającą ponad 2 minuty gitarową
solówką utwór tytułowy, typowo metalowe, uderzające słuchacza Passing
Scars i Look at Me Now (z wplecionym growlingiem) czy również wpółakustyczną balladę Away. Nie można oczywiście
przemilczeć faktu, że w pewnym sensie Votum zaprezentował na krążku własną
stylistykę, wszystkie utwory mimo swych różnic całkiem dobrze się uzupełniają
tworząc dość spójną całość. Kwintesencję swojego muzycznego stylu i artystyczną
ścieżkę zespół zaprezentował nam jednak właśnie na Metafiction i jak się
okazało, poszedł w kierunku atmosferycznego rocka progresywnego z domieszką
metalu w stylu Me In the Dark czy Train Back Home (który brzmi
jakby wyjęty z Metafiction).
Chciałbym na chwilkę przyjrzeć się temu drugiemu utworowi. Druga część Train
Back Home jest jakby łącznikiem między albumem debiutanckim, a Metafiction.
Wsłuchując się w niego usłyszymy elementy, które stanowią siłę przewodnią
drugiego albumu grupy: atmosferyczne, wciągające słuchacza muzyczne tło, a na
nim zamieszczoną delikatną, zmuszającą słuchacza do zadumy, partię klawiszy. Na
to wszystko zostaje nałożony pełen emocji wokal Maćka Kosińskiego, któremu
trzeba oddać honor w niesamowitym darze eksponowania linii melodycznych. W
bardzo podobny sposób zbudowanych jest spora ilość
motywów muzycznych Votum (no może zamiast klawiszy wokaliście akompaniują
gitary, a w innych momentach rolę jego głosu przejmują melodyjne solówki).
Chyba w dość barbarzyński i bezlitosny sposób próbuje określić i uprościć do
granic możliwości materiał grupy, ale tak w dużym skrócie przedstawia się
instrumentalno-muzyczno-kompozycyjna strona Metafiction. Nie można oczywiście
generalizować, bo na albumie dzieje się dużo innych, ciekawych rzeczy, ale
przeważająca większość materiału napisana jest w już sposób, który stanie się
(o ile jeszcze to się nie stał) znakiem rozpoznawalnym grupy. Spójrzmy jednak
na album z innej strony.
Metafiction rozpoczyna się od bardzo tajemniczego Falling Dream. Utwór rozwija się
bardzo powoli, można by rzecz ślamazarnie, ale jest to celowy zabieg zespołu.
Słuchacz mimowolnie krok po kroku, a raczej sekunda po sekundzie, zostaje
wciągnięty w atmosferę utworu (a jednocześnie całego krążka). Muzyczna
konsekwencja w prowadzeniu poszczególnych utworów jest obecna na Metafcition
przez całe trzy kwadranse (bo tyle trwa krążek), podczas których żaden z muzyków
nie wychyla się przed szereg podporządkowując swoje umiejętności zawartości i
związanej z nią magii albumu. Po sentymentalnym, ale i mającym sporo energii Falling Dream
przechodzimy w Glassy Essence rozpoczynającym się niezwykle żywiołowo. Utwór charakteryzują moim
zdaniem najlepsze partie gitarowe na krążku. Kolejne Home i Faces
może nie są tak wspaniałe jak ich poprzednicy, ale powinny figurować jako dość
ciekawe utwory cechujące się bardzo sentymentalnym, melancholijnym, by nie rzec
smutnym charakterem. Mocnym akcentem jest za to kolejne, zdecydowanie cięższe i
żywiołowe, Stranger than Fiction (jakby odwołanie do cięższych stron
debiutu) i prześliczne Indifferent z wspaniałą linią
melodyczną, gdzie każdy instrument jest tam gdzie być powinien (cóż za
gitara!), a wokal ugodzi nawet w najtwardsze serce. Album zamyka najdłuższe na krążku December 20th. Z perspektywy
kompozycyjnej jest to najciekawszy utwór wydawnictwa, pełen zaskakujących zmian
tempa i stylistyki. Jak w przypadku wszystkich poprzednich dzieł towarzyszy mu
wciągająca, melancholijna atmosfera, a śpiew Maćka Kosińskiego po raz kolejny
zasługuje na same superlatywy. Tak po niecałych trzech kwadransach płyta kończy
się. Jakie wrażenia?
Maciej Kosiński |
Uczucia, emocje, klimat, atmosfera - są to bez wątpienia kluczowe słowa,
określające materiał grupy. Votum zdecydowanie odciął się od tzw. muzyki dla
muzyki, a skupił się na jej emocjonalnym przesłaniu. To co mnie osobiście
uderzyło przy zapoznawaniu się z albumem, to fakt, że mimo obecności w zespole
dwóch gitarzystów (i to posiadających spore umiejętności) ich obecność jest
prawie niewyczuwalna. Rzeczywiście, gitarowy popis (pod koniec Glassy
Essence) znajdziemy tylko jeden. Praktycznie zadania gitar zostają
sprowadzone do budowania fundamentu utworów, a nie wysuwania się na pierwszy
plan (jeżeli już to występuje to w bardzo niewielkim stopniu). Co można
powiedzieć o klawiszach? Na Metafiction zostały one niesamowicie wyeksponowane. Zbigniew Szatkowski (nie mylić z Wojtkiem, byłym perkusistą
Collage) ma naprawdę pełne (dosłownie) ręce roboty bo jego gra wypełnia niemal
każdą sekundę albumu, która nie ogranicza się jedynie tworzeniem muzycznego
pejzażu, na którym ma być wymalowana pozostała zawartość krążka. Klawiszowiec
nie jeden raz ukazuje niezwykle ważną umiejętność budowania pięknych, delikatnych
i zapadających długo w pamięć fortepianowych melodii. Co do sekcji perkusyjnej
to bardzo dobrze współgra z całym instrumentalium, a mnie osobiście urzeka jej
osobliwa obecność w utworze płytę otwierającym oraz zamykającym. Na
deser zostawiłem sobie krótką analizę tekstów i śpiewu Maćka. Warstwa tekstowa
jest przemyślana, potrafiąca zainteresować słuchacza, a co najważniejsze
komponuje się z muzyką i zamyka się w tzw. koncepcie. Sam wokal frontmana
zespołu stanowi jeden z najmocniejszych punktów Metafiction. Wokalista
potrafi przemycić w swym głosie wszystkie emocje i uczucia targające bohaterem
tekstu. Wrażenie robią jego dużo możliwości wokalne, przyjemna barwa głosu, a
zarazem jego melodyjność i (że też pozwolę sobie na trochę dziwną metaforę) opływowość
idealnie komponują się z muzyką wykonywaną przez Votum.
W moim przypadku płytę Metafiction dotknął (jak to ja nazywam) ‑ "syndrom
Anathemy". Z muzyką Brytyjczyków mam ten problem,
że jakiejkolwiek ich płyty nie słuchałbym po raz pierwszy, drugi czy trzeci,
dosłownie KAŻDA z nich wydawała mi się totalnie beznadziejną, całkowicie nudną
i nieciekawą płytą. Z Metafiction miałem podobny problem. Jak dobrze
sięgnę pamięcią to przypominam sobie, że po pierwszym przesłuchaniu jedyne co
mi się na nim podobało to... okładka (jest wprost fantastyczna, fenomenalnie
obrazuje zawartość krążka). Reszta była dla mnie nudną muzyczną katorgą.
Nauczony jednak doświadczeniami dałem płycie szansę, wiele szans. Nie
muszę chyba dodawać, że krążkiem do tej pory jestem oczarowany i przygotowując
się do zdania z jej relacji po raz kolejny wzruszył mnie, wprawił w
sentymentalny nastrój, podziałał na mnie swoją magią. Płyta Metafiction
nie jest absolutnie płytą na mniej niż kilka przesłuchań, jej prawdziwą siłę pozna
jedynie dociekliwi i cierpliwy słuchacz (może dlatego spotkałem się z dość
różnorodnymi opiniami na jej temat). Jestem jednak prawie pewny, że muzyka
wszystko słuchaczowi wynagrodzi: zmusi do myślenia, zastanowienia się nad samym
sobą czy decyzjami podejmowanymi przez nas samych, na nowo odkryje wspomnienia
i ich znaczenie, wprowadzi słuchacza w stan zadumy, ukojenia, oderwania się od
trosk codziennych (ach te długie, jesienne wieczory!).
Co więcej? Polski rynek muzyczny rozwija się dość prężnie, a zespół swą muzyką
wypełnił swojego rodzaju lukę, która na tym rynku była obecna. Możemy z dumą
przyznać, że posiadamy naprawdę solidny, ciekawy, interesujące zespół grający
progresywny rock, na którym główną rolę odgrywa melodyka, muzyczna atmosfera i
klimat. Oczywiście Votum potrafi też dodać gazu, ale całe muzyczne szaleństwo
jest zawsze podpięte pod zachowanie tej jakże wartościowej stylistyki. To co
cieszy to fakt, że grupa jest niebywale aktywna. Co raz dochodzą nas słuchy: a
to o kolejnych koncertach, a to o pracach nad kolejnym albumem. To co niezwykle
pomaga zespołowi to również stabilność składu, rzecz niezbędna do osiągnięcia
muzycznej dojrzałości i sukcesów na rynku muzycznym. Ja osobiście wiąże z Votum
dość spore nadzieje, bo kroki jakie podejmują, ich działalność i decyzje
pokazują, że możemy mieć z nich niedługo jeszcze większą pociechę jak do tej
pory. Grupa ma wszystko to, co potrzebne jest w muzycznym rozwoju, a więc
wymagania wobec nich rosną!
Wracając do Metafiction, jest to absolutnie płyta do polecenia,
oczywiście z zastrzeżeniem, że słuchacz jest w stanie poświęcić jej trochę
czasu i ją odrobinę pomęczyć (a naprawdę warto). Zespół wydał dzieło, które ja
mógłbym określić jako mianem bardzo dobrego album, ale do indywidualnego zapoznania się z nim i
zdystansowania się do tej oceny serdecznie zapraszam, bo w materiale zespołu można odnaleźć naprawdę wiele.
Lista utworów:
1.Falling Dream (9:03)
2.Glassy Essence (6:15)
3.Home (6:30)
4.Faces (3:55)
5.Stranger Than Fiction (4:22)
6.Indifferent (4:57)
7.December 20th (9:24)
Czas całkowity: 44:26
2.Glassy Essence (6:15)
3.Home (6:30)
4.Faces (3:55)
5.Stranger Than Fiction (4:22)
6.Indifferent (4:57)
7.December 20th (9:24)
Czas całkowity: 44:26
luty 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz