wtorek, 28 sierpnia 2012

Recenzja: Riverside - Second Life Syndrome (2005)


Riverside jest zespołem, który każdy słuchający muzyki progresywnej (z całym szacunkiem dla fanatyków ery klasycznej) powinien znać. Nie ulega wątpliwościom, że sukces tego zespołu stał się impulsem, dzięki któremu Polska zaczyna być postrzegana w Europie jako wylęgarnia zespołów grających muzykę progresywną. Rok 2003, kiedy został wydany debiutancki album zespołu pt. Out of Myself, a w szczególności rok 2005, kiedy na światło dzienne wyszło, zdaniem wielu, najlepsze dzieło Polaków pt. Second Life Syndrome (pod banderą Inside Out), zachwiał równowagę muzyczną nie tylko w kraju, ale i w całej Europie.


Second Life Syndrome jest drugą częścią trylogii Reality Dream, historii o walce ze swoimi słabościami, pokonywaniu samego siebie, opowieści o osamotnieniu, cierpieniu i rozpaczy. Krążek opowiada o losie bohatera, który popadł w syndrom drugiego życia, chce zmazać swoją przeszłość, odnaleźć na nowo siebie samego by rozpocząć nowe etap ziemskiej egzystencji. Tekstowo i muzycznie SLS kontynuuje wątek rozpoczęty na Out of Myself.

Opracowaniem graficznym drugiego albumu warszawiaków zajął się legendarny już Travis Smith. Okładka nawiązuje do poprzedniczki z pierwszego albumu. Jeżeli przyjrzymy się dokładnie dyskografii zespołu z pewnością zauważymy, że przez cała trylogię zespołowi towarzyszy motyw obrazu. Ciekawostką jest fakt, że każdy z albumów trylogii składa się z 9 utworów, a tytuły albumów składają się za każdym razem z trzech wyrazów. Zespół opiera swoją twórczość na symbolice, która sprawia, że czujemy się uczestnikami mistycznej podróży, na którą zabiera nas bohater Reality Dream...

Album zaczyna się od mrocznego After. Słyszymy podszyte depresją, rozpaczliwe szepty przechodzące w klimatyczną grę perkusji i melancholijny śpiew Mariusza Dudy. Razem z zespołem wchodzimy do mrocznego pokoju bez drzwi, bez okien, jesteśmy zupełnie sami, bez wyjścia i ratunku. Za chwilę porywa nas zamykające utwór, niesamowicie emocjonalne solo Piotrka Grudzińskiego. Cisza... To już koniec? Trzy i pół minuty? Przecież to trwało całą wieczność...

Dodam od siebie, że na początku poznawania albumu, gdy słuchałem SLS w nocy, w samotności, włosy mi stawały dęba podczas After. Pewna znajoma, którą chciałem swego czasu zarazić muzyką progresywną od pół roku nie potrafi przebrnąć nawet połowy utworu tłumacząc to tym, iż jest zbyt mroczny i straszny... Jak takie wrażenia towarzyszą nam już przy pierwszym utworze, to co będzie dalej?

Dalej z pewnością nie jest gorzej (bo lepiej być nie może). Drugim utworem, na który trafiamy jest kompozycja pt. Volte-face czyli Zmiana frontu. Rozpoczyna się od wzbudzającego ciekawość wstępu, by pokazać pazur, który miał różnić OOM od SLS. Zespół zapowiadał, że drugi album będzie ostrzejszy od poprzedniego, czego dowód znajdujemy w podanym utworze. Długo musiałem się do niego przekonywać, ale na dzień dzisiejszy uważam go, za jeden z najlepszych w dorobku zespołu. Volte-face jest typowo progresywnym kawałkiem, z wieloma: zmianami tempa, ciekawymi instrumentalnymi wypadami. Jeżeli wczytamy się w tekst utworu zobaczymy, że idealnie pasuje do muzyki zaproponowanej przez zespół. Główny bohater jest tu pewny siebie, wie czego chce, wie jakie błędy popełnił w przeszłości i po prostu chce się zmienić, jednocześnie zapytując: How far is the light?!. Zespół idealnie się uzupełnia w tym utworze: Mariusz Duda świetnie sprawdza się na basie (swoją drogą linia basowa to jeden z największych plusów albumu), Piotrek Kozieradzki bardzo dystyngowanie używa swej perkusji by od czasu do czasu zaskoczyć słuchacza szybką i zdecydowaną partią, Michał Łapaj ze swymi klawiszami często wychodzi na pierwszy plan, lecz nawet gdy tak bardzo się nie wyróżnia, robi kapitalnie dobrą robotę. Co na to Piotrek Grudziński? W swoim stylu zabiera nas w emocjonalną podróż po gryfie swej gitary. Jak to się stało, że gitarzysta, który specjalizowałem się w cięższych brzmieniach potrafi w tak przedziwny sposób wydobyć z człowieka najgłębsze emocje za pomocą tylko paru dźwięków? Inspiracje? Marillion, Anathema... Rzeczywiście, czuć w muzyce Grudnia tą genialną prostotę S. Rotherego, czuć klimat wydobywany przez D. Cavanagha. Czuć, lecz nasz rodak ma swój własny, oryginalny i charakterystyczny styl.

singiel Conceiving You
Po osadzonym w podobnych klimatach jak After, lecz bardzo żywiołowym i energetycznym Volte-face przenosimy się do Conceiving You, ślicznej balladki, która stała się przez pewien okres wizytówką zespołu. Pod względem kompozycyjnym jest najmniej efektowna na albumie, lecz wielu uważa utwór za swój ulubiony za sprawą delikatnej, wchodzącej do serca natury. Conceiving You stał się w pewnym okresie tzw. koncertowym pewniakiem. Nie można ukrywać że jest najbardziej przyswajalny spośród całej płyty dla nie-progresywnych słuchaczy (jest najbardziej piosenkowy). To co najlepsze ma jednak nastąpić...

Przed nami utwór tytułowy, 16 minut, które wstrząśnie umysłem, sercem i duszą. Przy tego rodzaju monumentalnych utworach często spodziewamy się długiego tasiemca, który nudzi, zamiast zaciekawić. To co proponuje nam zespół, to jedne z najwspanialszych kilkunastu minut jakie słyszałem w swoim życiu. Riverside wynosi się w swym dziele na wyżyny swoich możliwości. Utwór składa się z płynnie przechodzących po osobie trzech części (początkowo Second Life Syndrome nie miał być jednym utworem). Przez pierwsze 10 minut zespół prowadzi nas poprzez morze melancholii, a klimat i atmosfera stworzona przez zespół nie daje nam możliwości oderwania się od muzyki. Zostajemy nieświadomie poddani hipnozie by pod koniec 10-tej minuty stać się częścią błędnego rytuału. Utwór zwalnia, wycisza się, staje się jeszcze bardziej tajemniczy i złowieszczy. Ze wszystkich stron zostajemy otoczeni przez niepokojące dźwięki. Znowu słyszymy znajome z After szepty, by zdecydowanie ruszyć naprzód. Mariusz Duda przy pomocy swojej gitary basowej prowadzi nas do nowego etapu życia.

Anonimowa ekspozycja
Lekarstwo na samotność
Usuwam cię z pamięci
Już cię nie potrzebuję
Usuwam cię wraz z całą moją przeszłością

Osobiście uważam środek 10 minuty SLS jako jeden z kulminacyjnych momentów trylogii, a zdecydowanie najważniejszy na albumie. Utwór przyśpiesza, by przy samym końcu zwolnić, dając okazję do niesamowitego popisu Piotrka Grudzińskiego, który znowu prowadzi nas tajemniczą ścieżką w etap drugiego życia. To tylko trzy minuty (musiałem sprawdzić żeby uwierzyć), które wydają się o wiele dłuższą wędrówką!
Jeżeli sądzimy że przyszedł czas nam głęboki oddech to grubo się mylimy. Nadchodzi Artificial Smile, najbardziej drapieżny utwór na albumie. Riverside nie ma zamiaru się z nami pieścić i od razu atakuje wściekłym gitarowym riffem, by kontynuować pełne żalu i agresji wyznania bohatera: Nienawidzę cię, bo inni cię kochają!. Zespół z determinacja nie pozwala nam wstać, by po chwili zwolnić, odpocząć w celu nabrania oddechu potrzebnego do zadania decydującego ciosu. Mariusz Duda wykrzykuje: A teraz mnie okłam! głębokim, przeraźliwym i jednocześnie paraliżującym słuchacza growlem (może dlatego utwór nie należy do faworytów słuchaczy?). Artificial Smile w pewnym stopniu przypomina przez to Loose Heart z OOM, ale tylko jeżeli weźmiemy pod uwagę zakończenie.

Przyszedł czas na chwile spokoju... Odrzuciłem Cię (I Turned You Down) - tytuł już pokazuje z czym będziemy mieli do czynienia. Jest to piękny i klimatyczny, bardzo spokojny utwór z charakterystyczną gitarą Grudnia, którego sprawne posługiwania się tzw. wajchą (a robi to chyba w każdym utworze) jest bardzo widoczne. Główny bohater w utworze wyraża żal z odrzuconej (z własnej woli) miłości. Jak widać mimo całego procesu rozpoczynania tzw. drugiego życia nadal nie potrafi poradzić sobie z przeszłością...

Zapadamy w sen, może jednak lepiej nazwać byłoby ten sen koszmarem. Po Reality Dream i Reality Dream II z OOM przechodzimy w Reality Dream III - tradycyjnie utwór instrumentalny. Znajdujemy się w samym środku burzy, wszystko wiruje, co jakiś czas niebo rzuca złowieszcze grzmoty... Pod koniec utworu głos zabiera Michał Łapaj, który utwierdza nas w przekonaniu że jesteśmy w środku jakiegoś horroru, że zaraz zdarzy się coś czego na pewno chcielibyśmy uniknąć. Na szczęście dla nas (chociaż z drugiej strony na nieszczęście) utwór nagle kończy się, pozostawiając słuchacza w stanie trwogi i zaniepokojenia.

Przyłączmy się do tańca cieni! Dance With a Shadow rozpoczyna się od zastanawiającego wyznania bohatera, bohatera znajdującego się na krawędzi swego losu. Zespół zmusza nas do chwili skupienia, by znowu zabrać nas w ekscytującą podróż, zachęcając paletą różnego rodzaju instrumentalnych zagrań. Utwór mimo tego, że kompozycyjnie jest jednym z ciekawszych na krążku, nie stał się moim faworytem. Nie mamy innego wyjścia jak przyłączyć się do rytualnego tańca, czego z pewnością nie możemy żałować. Miedzy siódmą a dziewiątą minutą głos zabiera gitara "Grudnia", by wprowadzić nas w wyznanie bohatera:

Odniosłem sukces
A teraz już wszystko jest jasne
Z otwartymi ramionami zrywam z przeszłością

Muzyka jednak wskazuje na to, że tak lekko bohater nie ma. Mimo jednostronnej deklaracji w jego głowie coś szumi, coś ciągle nie daje mu spokoju. Co? Odpowiedź tkwi na ostatnim utworze - Before. Tam bohater stwierdza i usilnie powtarza: Zmieniłem siebie. Tylko dlaczego nie czujemy w głosie bohatera żadnej radości? Żadnego dowodu sukcesu z osiągnięcia celu? Tylko smutek, gorycz, cierpienie, ból...? Cierpliwości, za chwilę bohater uświadamia sobie wszystko, pytając samego siebie:

Tylko czy
Tego
Właśnie
Chciałem?

Podróż w drugi, inny świat. Walka z samym sobą, dni oraz noce cierpień i męczarni. Czyli to wszystko na marne? SLS na to nam nie odpowiada... Możemy się domyślać odpowiedzi po zakończeniu utworu, w którym po zgranej partii członków zespołu słyszymy, jakby w oddali, zrozpaczony krzyk bohatera. 
Dlaczego zespół nadał pierwszemu utworowi tytuł After, ostatniemu Before? Czy to nie intrygujące? Intrygujące, ale na pewno wytłumaczalne. Na początku albumu znajdujemy się w fazie 'po' decyzji o zmianie własnego życia podjętej przez bohatera, na końcu jesteśmy w etapie 'przed' tą decyzją. Podmiot liryczny więc nie dość, że nie zrobił postępu, to cofnął się o krok, praktycznie niczego nie zyskując. Bohater zdaje sobie sprawę iż nie osiągnął zamierzonego celu i z powrotem jest w punkcie, z którego wyruszył, w punkcie, gdzie zaczynał swoją mistyczną podróż. Jak ją zakończy? Odpowiedź znajduje się na trzecim albumie zespołu - Rapid Eye Movement...

Co można powiedzieć o tym albumie? Jest on niesamowity, fantastyczny, genialny? Na pewno każde z tych określeń jest trafne. Dla mnie osobiście SLS to jeden z najlepszych albumów jakie kiedykolwiek miałem przyjemność słuchać. Tylu emocji, spędzonych przy nim nocy, nie dostarczył mi prawie żaden inny album. Do zespołu czuję ogromny sentyment, to od niego (całkiem przypadkowo) zaczynałem przygodę z muzyką progresywną. Nie zmienia to jednak faktu, że album jest wprost wyśmienity i zawsze polecam go każdemu, z kim mam możliwość rozmowy o muzyce.

Ciekawostką jest fakt, że syndrom drugiego życia dopadł również muzyków Riverside. Album stał się tak wielkim sukcesem, że członkowie zespołu sali się artystami w pełnym tego słowa znaczeniu. Zaczęło się od wyśmienitych recenzji, poprzez ryzykowne zwalnianie się z pracy, po wielkie uznanie w kraju i za granicą. Second Life Syndrome stało się pomostem, który wybił zespół na wyżyny progresywnego świata. Na prestiżowej stronie progarchives.com album znajduję się na 7 miejscu, spośród wszystkich wydanych w ciągu ostatnich 20 lat! Samo to służy za świetną rekomendację. Warto wspomnieć również o fakcie, że dzięki SLS Riverside stał się specjalnym gościem trasy koncertowej Dream Theater, a legenda muzyki progresywnej - Mike Portnoy ocenił SLS jako jeden ze swych ulubionych albumów. Kolejną ciekawostką jest fakt, że z propozycją o współpracę przy produkcji SLS zgłosił się nie kto inny jak Steven Wilson. Ciekawe jest jak płyta by brzmiała po wyjściu z jego rąk, ale w mojej opinii albumowi nie brakuje absolutnie niczego (jak się domyślamy zespół propozycję odrzucił).

Second Life Syndrome to dla mnie kamień węgielny w kształtowaniu się mojego muzycznego gustu. Mało jest albumów, które wywarły na mnie taki wpływa jak podany krążek. Ile bym napisał, ile bym powiedział, to zawsze będzie mało w stosunku do niezwykle istotnego dla polskiej muzyki progresywnej albumu.

Tłumaczenia pochodzą ze strony riverside.art.pl

Lista utworów:
1. After (3:31)
2. Volte-Face (8:40)
3. Conceiving You (3:39)
4. Second Life Syndrome (15:40)
5. Artificial Smile (5:27)
6. I Turned You Down (4:34)
7. Reality Dream III (5:01)
8. Dance With The Shadow (11:38)
9. Before (5:23)
Czas całkowity: 62:33
kwiecień 2010

2 komentarze:

  1. Warto dodać, że "After" brzmi super na żywo... prawdziwie hipnotyzujący utwór. Zresztą, cały album brzmi świetnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że beksa tego ni uslyszy

    OdpowiedzUsuń