wtorek, 13 marca 2012

Relacja: Al Di Meola w warszawskim Palladium

Na ten dzień z pewnością czekało wielu! Polskę odwiedziła prawdziwa legenda jazzu i rocka progresywnego, wirtuoz sześciu strun, członek Return to Forever, współpracownik m.in. Johna Mclauglina i Larry’ego Coryella, wielki Al Di Meola. W ramach swojego mini-tournee po Polsce, promującego najnowszy krążek muzyka pt. Pursuit of Radical Rhapsody, Meola zaplanował w naszym kraju trzy koncerty. Pierwszy z nich odbył się w warszawskim Palladium dnia 12 marca.

Od razu przyznam się, że na koncert się delikatnie spóźniłem. Obowiązki zatrzymały mnie na tyle, że zanim miałem niebywałą przyjemność zobaczyć Meolę na oczy, minęło już kilkanaście minut jego koncertu. Na szczęście (przynajmniej dla mnie) koncert gitarzysty rozpoczął się z delikatnym opóźnieniem, tak więc zbyt wiele z występu Ala nie straciłem. 

Po wejściu do sali wszystko, nie tylko legenda jazzu, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Palladium pękające w szwach (a biletu tanie nie były), niesamowita atmosfera muzycznego święta dopieszczona przez organizatorów koncertu, klarowne nagłośnienie. Warunki do chłonięcia muzyki były więc znakomite i nawet fakt, że niemalże półtora godziny przestałem w rogu sali koncertowej, ledwo już mieszcząc się w pomieszczeniu nie przeszkodził mi w tym, aby przy muzyce Amerykanina odpłynąć. 

Oglądając gitarowe popisy Meoli od razu przypomniał mi się koncert Dream Theater w katowickim Spodku z roku ubiegłego, kiedy przy każdej kosmicznej solówce Johna Petrucciego nagle połowa publiczności stawała na palcach u nóg, wpatrując się w niemożliwe umiejętności Amerykanina. O ile wtedy Petrucci wzbudził u mnie zachwyt, a jednocześnie niedowierzanie, to Meola swym koncertem powyższe uczucia zdwoił. Czegoś takiego, co wyczyniła na gitarze Al, jeszcze nie widziałem. Nie chodzi tu tylko o jego niebotyczne umiejętności i nienaganną technikę. Mówię o jego czuciu muzyki, niesamowitym artystyczny instynkcie, wszechstronności, niekrytej pasji w oczach i umiejętności wytworzenia fantastycznej koncertowej atmosfery. Jeśli ktoś przyszedł na występ Meoli tylko dla jego technicznych możliwości, musiał wyjść usatysfakcjonowany. Kto jednak zjawił się w Palladium po to, aby przeżyć prawdziwe muzyczne, a wręcz duchowe święto, wyszedł usatysfakcjonowany podwójnie. Ciągnące się w nieskończoność oklaski na stojąco publiczności w Palladium, do którego nie udałoby się wcisnąć nawet szpilki, były na to najlepszym dowodem.

Jak można było się spodziewać Al Di Meola zaprezentował nam sporą część materiału z promowanego, najnowszego Pursuit of Radical Rhapsod. Nie zabrakło jednak największych klasyków muzyka z wielkim finałem w postaci Mediterranean Sundance (jako ostatni z trzech bisów). Trzeba przyznać że nie tylko Meola zaprezentował się świetnie. Amerykaninowi towarzyszyli grający na instrumentach perkusyjnych Peter Kaszas, akompaniujący na gitarze akustycznej Kevis Seddiki oraz akordeonista Fausto Beccalossi. Popisów w szczególności tego ostatniego słuchało się z wielką przyjemnością


Al di Meola oprócz udowodnienia tego, jak wspaniałym jest muzykiem pokazał, że jest też niezwykle otwartym, uśmiechniętym, pogodnym człowiekiem. Nie raz rozbawiał publiczność i wchodził z nią w delikatne polemiki, a jego rzucane po całej sali uśmiechy zauważył z pewnością każdy. Muzyk wytworzył podczas swego koncertu w Palladium znakomity muzyczny klimat, dzięki któremu publiczność niezwykle żywo reagowała na jego sceniczne poczynani. Z każdą kolejną, mijającą sekundą przeklinałem sam siebie, że nie wybrałem się na krakowski koncert reaktywowanego Return to Forever w roku ubiegłym i dopiero w Palladium miałem możliwość zetknąć się na żywo z muzyką Meoli. Mam szczerą nadzieję, że już niedługo po raz kolejny przyjdzie mi cieszyć się z kolejnej wizyty gitarzysty w Polsce. Tak, było pięknie i liczę na powtórkę!

Cóż powiedzieć? Było dla mnie ogromnym zaszczytem zobaczyć na żywo samego Ala di Meolę. Przyznam, że tak wspaniałego koncertu w wykonaniu gitarzysty szczerze się nie spodziewałem. Meola zadbał nie tylko o idealne zaprezentowanie swojego materiału, ale i o świetną atmosferę koncertu i całą otoczkę tego muzycznego święta. Nie podlega dla mnie żadnym wątpliwościom fakt, że gdy będę miał po raz kolejny możliwość zobaczyć Amerykanina na żywo, z tej okazji skorzystam, bo materiału muzyka naprawdę można było słuchać, słuchać i słuchać w nieskończoność. Kto nie był ma czego żałować!

Foto: Eris Wsiewołodowna / mwarszawa.pl

1 komentarz:

  1. No cóz Meola jak wino im "starszy" tym wytrwniej lepszy...pierwszy raz widziałem Ala na kocercie w trio z John McLaughlin i Paco de Lucia....pózniej po koncercie nie zapomne jak przed sala konresowa podszedła do mnie sam mistrz z zapytaniem o kais klub w Warszawie...!!!??? i tak wspolnie "wyladowalismy" w stary Jazz club Akwarium....gdzie do białego rana był Jazz ...i Al Di meola...tak ze to co prócz muzyki w Mistrzu Meoli najpiekniejsze to zero gwiazdorowani...normalny czlowiek o "nienormalnej" wirtuozeri...koncert w Palladium...rewelacyjny...i akordeon...KOSMOS!!!! Kto nie był niech załuje!!! Jaro

    OdpowiedzUsuń