Obscure Sphinx jest jednym z zespołów drugiej fazy muzycznej rewolucji w Polsce. Dlaczego użyłem takiego określenia? Już wyjaśniam. Cała historia zaczęła się równocześnie z niesamowitym sukcesem Riverside, który przyniósł za sobą popularyzację muzyki progresywnej w naszym kraju. Takie zespoły jak Division by Zero, Votum, Disperse czy Animations wyrosły w głównej mierze na plonie, który zasiali warszawiacy. W ostatnim okresie obserwuje się pewnego rodzaju zwrot na polskim rynku muzycznym, zwrot w kierunku post-rocka oraz post-metalu. Ja wiążę ten delikatny obrót spraw z sukcesami Tides from Nebula oraz Blindead (na którego koncercie w Progresji zostały wysprzedane wszystkie bilety!). Cała masa zespołów grających muzykę oscylującą w twórczości wyżej wymienionych kapel wyrasta jak grzyby po deszczu nie wiadomo skąd w zaskakująco dużej ilości. Do zespołów tej drugiej fali z pewnością można zaliczyć warszawski Obscure Sphinx.
Formację utworzoną w 2008r. tworzy piątka muzyków, z których największą uwagę warto zwrócić na dwóch. Pierwszym z nich jest niezwykle doświadczony, najniżej strojący się w Polsce gitarzysta (przynajmniej tak się powszechnie utrzymuje), Tomasz „Yony” Jońca występujący jednocześnie w zespole Licorea. Drugim najbardziej interesującym muzykiem jest wokalistka zespołu Zofia "Wielebna" Fraś, której to dołączenie do zespołu dało formacji niezwykłego kopa i energii, a jej możliwości wokalne i ekspresja sceniczna to elementy, które cały czas zjednują zespołowi nowych fanów.
Zespół poznałem na koncercie Blindead promującym najnowszy album pt. Affliction XXIX II MXMVI. Od razu zaznaczę, że nigdy nie byłem i nie jestem zbytnim fascynatem i orędownikiem muzyki z przedrostkiem post. Gatunek ten w większości przypadków nudzi mnie, nie wzbudza emocji, by nie rzec odpycha, ale na występ Blindead się skusiłem m.in. ze względu na bardzo niską cenę biletu. Nieważny wtedy stał się występ gwiazdy wieczoru. To co zrobił Obscure Sphinx supportujący wtedy gdynian całkowicie zwaliło mnie z nóg i wywołało najprawdziwszy szok. Zespół postawił poprzeczkę ta wysoko, że nawet Blindead nie była w stanie jej przeskoczyć. Od tej pory zacząłem bardzo uważnie przyglądać się muzykom z Warszawy i ich twórczości, która wkrótce miała przeobrazić się w debiutancki album formacji pt. Anaesthetic Inhalation Ritual.
Bywałem na koncertach zespołów takich jak Metallica, Opeth, Vader, Slayer czy Behemoth i nawet w odniesieniu do nich występy Obscure Sphinx wypadają wręcz fenomenalnie. Niesamowity klimat, atmosfera, poczucie mistycznej jedności z muzykami i ich muzyką, sceniczna ekspresja wokalistki, przytłaczający drapieżny wokal i jej sceniczne zachowanie jakby opętanej przez demona – te wszystkie elementy sprawiają, że koncerty zespołu pozostały dla mnie niezapomniane i tylko szukam okazji by zobaczyć formację po raz kolejny. Koncerty to jedno, co jednak z albumem? Obawiałem się tego, czy zespołowi uda się przekazać tą niebotyczną energię, muzyczny patos i ciężar oraz atmosferę mroku i tajemniczości prezentowane na koncertach na krążek, bo rzecz to nie lada trudna. Poza tym poprzeczka ustawiona była niezwykle wysoko…
Anaesthetic Inhalation Ritual został wydany 15 kwietnia (koncert premierowy odbył się 17 kwietnia) natomiast album można było nabyć trochę wcześniej, chociażby na festiwalu Warszawa brzmi ciężko. Debiut zespołu to 7 kompozycji trwających w sumie niecałe 51 minut. Niestety w skład zawartości albumu nie wchodzą teksty do utworów. W te jednak, zamieszczone w oddzielnie wydanej książeczce, można się było zaopatrzyć kupując album w przedsprzedaży album uczestnicząc w koncercie zespołu z okazji wydania krążka.
Album rozpoczyna atmosferycznego intro pod nazwą AIR (którego nazwa pochodzi najwyraźniej od pełnego tytułu krążka). Bardzo chwalę takie muzyczne wstępy do płyt, bo pozwalają one wsiąknąć słuchaczowi w atmosferę albumu, ukształtować sobie obraz wyobraźni, który chce wykreować zespół wydobywanymi przez siebie dźwiękami. Następnie przechodzimy do właściwej części albumu czyli kolejnych Nastiez i Eternity. Te dwie kompozycje trwające ponad 10 minut były znane mi wcześniej, dlatego bardzo byłem ciekawy jak zaprezentują się one w odbiciu na albumie. Ciekawe połączenie elektroniki, zmysłowych dźwięków wydobywanych przez gitary i niezwykle mocnego uderzenia z którym przychodzi zespół w trzeciej minucie dają popalić. Bardzo często zespół będzie używał takiej zagrywki na płycie: najpierw hipnotyzujące, tajemnicze i mroczne rytmy a następnie ciężki, miażdżący riff i ocierający się o dramatyzm ryk wokalistki. Nastiez i Eternity to naprawdę dwa ciężkie ciosy, po których ciężko się pozbierać. Po nich przychodzi chwila wytchnienia w postaci Intermission przechodzącego w podzielone na dwie części Bleed In My. Pierwsza z nich to zanurzony w klimatycznej poświacie, z jednej strony spokojny, z drugiej zaś niepokojący utwór, w którym każdy kolejny wyśpiewywany przez Wielebną werset porusza wnętrze słuchacza. Trzeba tutaj pochwalić pracę wokalistki, gdyż potrafiła wtłoczyć w ten utwór masę emocji oraz dramatyzmu i swoim głosem świetnie ubrała kompozycję w mroczne barwy. Pierwsza odsłona bardzo zgrabnie przechodzi w drugą, zdecydowanie mocniejszą część, w której wokalistka kontynuuje swoje gorzkie wyznania powoli przechodząc w znany już nam wcześniej growl. Warto tutaj wspomnieć o bardzo wyróżniających się zmianach tempa i szalonej perkusyjnej kanonadzie w pierwszej części utworu. Bleed In My zaczyna się interesująco, a kończy jeszcze ciekawiej szeptami i wydobywającym się jakby z oddali przeraźliwym krzykiem wokalistki. Ostatnim utworem na krążku jest w moim odczuciu najlepszy na albumie Paragnomen. Budową odrobinę przypomina Nastiez czy Eternity, ale niesie ze sobą dużo więcej emocji i niesamowitych zwrotów akcji. Połączenie potężnych metalowych uderzeń i growlingu ze słusznie wyeksponowaną delikatną linią wokalną Wielebnej zapewniają utworowi muzyczną równowagę, która pod koniec utworu przechyla się w stronę muzycznego ciężaru. Ostatnie dwie minuty to wprost wyśmienite uderzenie zespołu i kiedy jesteśmy najbardziej muzycznie pobudzeni, kiedy zespół przyśpiesza, kiedy wokalistka zaczyna coraz bardziej wgniatać nas w podłogę utwór… kończy się. To jedno z lepszych zakończeń albumów jakie miałem okazję usłyszeć. Paragnomen miażdży.
Krążek muszę ocenić w kategorii tych naprawdę ciekawych i godnych polecenia. Słychać, że kompozycje Obscure Sphinx są dojrzałe i jak na debiutantów krążek jest bardzo solidny, poprawny i dopracowany. Mi jednak na nim czegoś brakuje. Czasami zespół nie kopie tak jak powinien, nie niesie tylu emocji ile potrafiłby, nie potrafi wciągnąć w swój klimat tak, żeby do końca się w nim zatopić. Przy odsłuchiwaniu utworu czuję się jak w progu między dwoma pokojami. Jednym z tych pomieszczeń jest zawartość i atmosfera krążka, drugim dzień codzienny. Są albumy, które tak wodzą słuchacza za nos, tak go muzycznie obezwładniają, że bez wahania wkracza on do tego pierwszego pokoju i co by się działo na zewnątrz nie wyjdzie on z danego pomieszczenia w trakcie odsłuchiwania albumu. Przy Anaesthetic Inhalation Ritual czuje się jakbym stał w pewnego rodzaju przedsionku. Obscure Sphinx namawia, prosi, wciąga do swojego terytorium coraz głębiej i głębiej, lecz nie na tyle skutecznie by słuchacz stracił nad sobą kontrolę i zamknął się tam na cztery spusty. Krążek przekonuje, ale nie do końca. W niektórych momentach chyba za dużo w nich monotonii, spokoju i wyważonej atmosfery. Przydałoby się więcej takich utworów jak Paragnomen czy Bleed In My, w których cały czas sytuacja muzyczna jest niezwykle barwna, ciężko cokolwiek przewidzieć, wokalistka wkłada w wokal wiele emocji, a i zespół znienacka potrafi uderzyć nas obuchem w głowę zapraszając do dalszego obcowania ze sobą. To drobnostki i detale decydują o tym czy album klasyfikować można do tych naprawdę świetnych. Niestety w moim mniemaniu właśnie tych drobnostek brakuje by Anaesthetic Inhalation Ritual do cna hipnotyzował, fascynował i olśniewał. Narzekać można zawsze, ale nie ma wątpliwości, że krążek ten jest naprawdę bardzo dobry i godny polecenia, a patrząc na niego z perspektywy debiutu obowiązkiem każdego czytającego tą recenzję, jest zatrzymać swoje oko i ucho na debiucie Obscure Sphinx. Intuicja podpowiada mi, że za odrobiną szczęścia zespół może podbić nie tylko Polskę, ale i Europę.
O ile na Anaesthetic Inhalation Ritual naprawdę trzeba zawiesić ucho, to tylko uczestnictwo w koncertach Obscura Sphinx zobrazuje prawdziwy wyznacznik mocy, energii i niepowtarzalności zespołu. Na polskim rynku muzycznym działa niewiele ekip, które na żywo potrafią tak zawładnąć słuchaczem jak podana formacja. Obscure Sphinx z pewnością należy do takich, po których koncertach ciężko ochłonąć i dojść do siebie więc dla wszystkich czytających tą recenzję mam jedną, może nie radę, a zalecenie: jeżeli ten zespół gra w Twojej okolicy nie wahaj się, idź na koncert, bo przeżyjesz wspaniały wieczór. To mogę zapewnić.
Nie ma co ukrywać, że na polską scenę muzyki metalowej wkroczył kolejny ważny gracz. Może nie wkroczył, a wtargnął, bo postępy i popularność zespołu rosną w oczach w niezwykłym tempie. Od zespołu, o którym jeszcze niecały rok temu mało kto wiedział, Obscure Sphinx powoli staje się prężnie działającą i niezwykle popularną machiną, z którą trzeba się liczyć. Co prawda co do zawartości muzycznej zespołowi do Blindead jeszcze daleko, ale jeżeli chodzi o dyspozycję koncertową zostawia gdynian w tyle. Kto wie czy w przyszłości nie będzie czekać nas zmiana post-metalowej warty?
Lista utworów:
1. AIR (04:39)
2. Nastiez (11:29)
3. Eternity (10:07)
4. Intermission [02:02)
5. Bleed in me (Pt 1) (04:09)
6. Bleed in me (Pt 2) (08:16)
7. Paragnomen (10:11)
Całkowity czas: 50:53
Jestem dumny, że to polski zespół :)
OdpowiedzUsuń