wtorek, 13 września 2016

Recenzja: Obscure Sphinx - epitaphs (2016)


Poprzeczkę po ostatnim wydawnictwie Obscure Sphinx zawiesił sobie bardzo wysoko i nieco wątpiłem, czy uda mu się przyćmić znakomite Void Mother. Jaka to będzie płyta też za bardzo nie było wiadomo. Grupa, jak to ma w zwyczaju, podawała informacje w minimalnym możliwym nakładzie. Tak więc o tym, co usłyszymy, przecieków nie było.

Na ten krążek musieliśmy czekać dosyć długo. Tym razem praca zajęła grupie 3 lata, lecz warto pamiętać, że okres po wydaniu Void Mother był dla zespołu zdecydowanie bardziej pracowity niż ten po debiucie. Rewelacyjne przyjęcie albumu wymagało aktywnego koncertowania, tak więc zespół dał sporo występów zarówno w Polsce (m.in. u boku Behemoth i Tides From Nebula) jak i w Europie Zachodniej oraz Południowej. 

Blisko godzina muzyki, sześć dłuższych utworów i klimatyczna okładka, stworzona przez Mario Duplantiera z grupy Gojira. Ten sam skład personalny, ten sam producent, za to nowe studio oraz materiał nagrany na przysłowiową setkę. Tyle wiedzieliśmy o albumie. Sprawę nieco naświetlił singiel Left Out, który dawał częściowy obraz tego, co zobaczymy na epitaphs.

To światło jest w tym przypadku słowem kluczem. Po bardzo gęstym, mrocznym, wręcz dusznym Void Mother grupa postanowiła dać swojej muzyce nieco więcej przestrzeni. Dalej jest to ciężka, nisko strojona i mosiężna mikstura, ale grupa tak jakby pokierowała się zasadą "Nie ważne są dźwięki które grasz, ale te, których nie grasz". W tym względzie epitaphs, bazując na patentach swojego poprzednika, zwraca się w kierunku klimatycznego debiutu. Gdy na Void Mother zespół serwował nam coraz to nowe bodźce, to na epitaphs jest więcej ciszy, instrumenty ustępują sobie nawzajem miejsca, a same utwory są bardzo powoli wprowadzane. Obscure Sphinx bardzo często korzysta z efektu kontrastu, uwypuklając tym samym zwłaszcza cięższe fragmenty. To właśnie nadanie muzyce więcej oddechu, kompozycyjna różnorodność oraz kilka muzycznych eksperymentów (o tym niżej) są głównym wyróżnikiem wydawnictwa.

Bardzo cieszy, że formacja nie tracąc swojego rozpoznawalnego stylu, wprowadziła do swojej muzyki kilka nowych elementów. Choć dalej mamy tu sporo krzyku, to Zofia "Wielebna" Fraś częściej sięga po czysty wokal. Wokalistka dysponuje nieco transowym altem, który mi przywodzi na myśl barwę często słyszaną w muzyce etniczno-folkowej. Ta pasuje do twórczości Obscure Sphinx doskonale. Tym bardziej, że "Wielebna" odgrywa swoje muzyczne partie z prawdziwym zaangażowaniem, dając odczuć słuchaczowi depresyjny, mroczny ładunek emocjonalny i artystyczną szczerość. Po raz kolejny usłyszeć możemy również głos Aleksandra "Olo" Łukomskego, którego gardło od czasu Void Mother nabrało sporo mocy i charakteru, a który to brzmi już naprawdę dojrzale. Gitarowo zaś jest nieco delikatniej. Gitarzyści rzadziej ostrzeliwują riffami i rzadziej korzystają z przesteru, częściej posiłkując się elementami typowymi dla muzyki post-rockowej. Często budują utwory w inny sposób niż na poprzedniej płycie. Więcej jest gry, która posiłkuje wokal niż mu współtowarzyszy lub dominuje (na poprzednich płytach wokal był dodatkowym instrumentem, tu częściej jest po prostu wokalem). Perkusyjnie też mamy małą odmianę. Mateusz Badacz jakby mniej "kotłuje", a rozszerza spektrum użycia swojego zestawu. Wszystkie powyższe elementy sprawiają, że przy odsłuchu płyty mamy wrażenie sporej różnorodności albumu. Może nie gatunkowej, ale kompozycyjno-aranżacyjnej. Wiele dzieje się z perspektywy poszczególnych instrumentów (to z pewnością najbardziej rozbudowana płyta Obscure Sphinx wokalnie, gitarowo oraz perkusyjnie), ale i całości. Ale nie tylko z tej strony album brzmi bardzo przekonująco. Od strony produkcyjnej płycie również należy wystawić wysoką notę. Brzmi bardziej naturalniej niż poprzedniczka, a zarazem odczuwa się pewien dystans między dźwiękiem, a naszymi uszami.

Kilka słów o poszczególnych utworach. Album otwiera wybrany na singiel Nothing Left, o charakterze zbliżonym do materiału z Void Mother. Mamy tu nagromadzenie ciężkich riffów, ale i lżejsze gitary (6 minuta) oraz trochę post-rockowego grania (9 minuta). Wokalistka zaś krzyczy, klimatycznie "zawodzi", a także używa wyższego rejestru. Szerokiemu wachlarzowi wokalnemu towarzyszy też wielobarwna produkcja - w zależności od momentu atakuje on z innej pozycji. Do kolejnego utworu wprowadza nas zaś... fortepian i gitara akustyczna! Memories Of Falling Down rozwija się bardzo powoli. "Wielebna" śpiewa tu momentami naprawdę bardzo nisko, przyjemnie buzują gitary, a zespół decyduje się na mocne uderzenie dopiero w 7 minucie. To kompozycja w dużej mierze bazująca na wokalu i przez dłuższy czas to właściwie on kreuje charakter utworu. Pięknie brzmi zwłaszcza poruszające zakończenie. Ciekawy jest trzeci na liście Nieprawota. To utwór o black metalowym zabarwieniu (od 2 minuty), a takiego klimatu w muzyce Obscure Sphinx jeszcze nie było. Bardzo dobre wrażenie robi ciężkie zakończenie. Podobnie zaczyna się kolejny Memorare, z wiodącą, kąsającą linią basową. Tu także jest dość blackowo. Wokalistka nieco zaskakuje zejściem o pół tonu pod koniec 6 minuty - przykuwa to uwagę, jest to bardzo zapamiętywalny moment. Najkrótszy na płycie Sepulchre, to jeden z moich faworytów. Zaczyna się niesamowicie klimatycznie, zespół całkowicie zatapia w muzycznej otoczce, by za chwilę... przywalić żelastwem z dziesiątego piętra. Jest mocno, bezkompromisowo i brutalnie. Kwintesencja Obscure Sphinx. Płytę zamyka At The Mouth Of The Sounding Sea, który, podobnie jak singiel, zespół wykonywał na żywo na dunk!festival2016. To jeden z najlepszych utworów na płycie - wyróżnić trzeba zwłaszcza rewelacyjne partie gitar. To również prawdopodobnie najlepsze wokale "Wielebnej" na całym albumie - brzmi ona genialnie i chciało by się więcej tak różnorodnego krzyku! Podobnie jak Paragnomen na debiucie, The Mouth Of The Sounding Sea zamyka wydawnictwo naprawdę mocnym akcentem. Kto wie, być może to nawet najlepszy utwór w całej dyskografii grupy.

Jest dobrze - trudno to ukryć. Czy jest coś, co można uznać za minus tego albumu? Do niewielu rzeczy da się przyczepić i moje szpileczki to bardziej kwestia gustu. Z pewnością jest to płyta, na której, choć zespół sporo eksperymentuje, to jednak porusza się po znanych sobie terenach i bardziej kultywuje osiągniętą pozycję, niż próbuje śmiało zaatakować inne rewiry. Przyznam, że oczekiwałem małej rewolucji. Osobiście bliżej mi było także do bezpośredniego brzmienia poprzednika. Tak jak wspomniałem są to raczej moje personalne preferencje i część słuchaczy może uznać je jako walor.

Na tej płycie Obscure Sphinx nie łamie już kołem. Zespół bardziej zatapia słuchacza w muzycznym klimacie i daje mu czas na samodzielne przeżywanie jego własnych życiowych dramatów. Grupa nie zatraciła przy tym swojego charakteru, jednocześnie wyprowadzając nowe, nieznane słuchaczowi ciosy. To duży atut tego wydawnictwa. Nie mam żadnych wątpliwości, że Obscure Sphinx po raz kolejny stanął na wysokości zadania. To po prostu rewelacyjna płyta i ciężko oderwać się od tej muzyki.

Lista utworów:
Part I: Pre-mortem
1. Nothing Left
2. Memories Of Falling Down
3. Nieprawota
Part II: Post-mortem
4. Memorare
5. Sepulchre
6. At The Mouth Of The Sounding Sea

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz