"O nie! Znowu będę musiał słuchać tego Mruka!" - zabrzmiało mi w głowie przy pierwszych dźwiękach albumu Demon autorstwa Gazpacho. Nie żebym nie przepadał za liniami wokalnymi Jana-Henrika Ohme, ale maniera wokalna Norwega może może być co dla niektórych nieznośna. Ja przy swoim obcowaniu z Demonem bardzo szybko zrewidowałem moją początkową niechęć w niemal uwielbienie nie tylko do wokalów na płycie, ale i do samego krążka. Demon bowiem kategorycznie dementuje informacje o tendencji spadkowej jakości kolejnych wydawnictw formacji.
Demon jest koncept albumem, opartym na starym manuskrypcie pozostawionym przez tajemniczego lokatora w praskim mieszkaniu. To opowieść o mrocznej sile wędrującej przez historię. Na albumie muzycy bacznie przyglądają się demonowi, który opętał mieszkańca Pragi oraz złu, jakie już wyrządził i do jakiego jest zdolny. Okazuje się, że koncept zaproponowany przez muzyków idealnie komponuje się z muzyką zawartą na wydawnictwie. Demon to bowiem najbardziej stonowane, minimalistycznie zaplanowane, a i przez to najbardziej tajemnicze dzieło zespołu. Muzycy bardzo powoli rozwijają poszczególne muzyczne wątki. Muzyczne szaleństwo i ekspresja zostały tu zastąpione mroczną, tajemniczą atmosferą i wciągającym klimatem. Norwegowie odłożyli na bok przebojowość, a skupili się na powolnym budowaniu utworów na bazie muzycznego mroku. Mimo tego, że często odnosi się wrażenie nieco chaotycznej struktury utworów Gazpacho, to na Demon struktura kompozycji wydają się naprawdę dobrze zaplanowana.
Album w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw zespołu zawiera tylko cztery utwory. Gazpacho wydało album dosyć krótki (progresywne trzy kwadranse), ale solidnie "napakowany", jeśli chodzi o czas trwania kompozycji (19 minut, 12 minut, 10 minut, 5 minut). Okazuje się jednak, że nie ma co podchodzić do tego krążka z rezerwą, bo mimo tej dość obfitej długości kompozycji, wszystkich (a zarazem całego albumu) słucha się bardzo przyjemnie.
Album w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw zespołu zawiera tylko cztery utwory. Gazpacho wydało album dosyć krótki (progresywne trzy kwadranse), ale solidnie "napakowany", jeśli chodzi o czas trwania kompozycji (19 minut, 12 minut, 10 minut, 5 minut). Okazuje się jednak, że nie ma co podchodzić do tego krążka z rezerwą, bo mimo tej dość obfitej długości kompozycji, wszystkich (a zarazem całego albumu) słucha się bardzo przyjemnie.
Zrąb albumu tworzy utwór I've Been Walking, na albumie podzielony na dwie części, pomiędzy które został dodatkowo wpleciony instrumentalny, niesamowicie energetyczny i pozytywnie nacechowany The Wizard of Altai Mountain. Punktem kulminacyjnym krążka jest druga część kompozycji I've Been Walking i wydaje się, jakby poprzednie dwie pozycje zostały umieszczone na albumie tylko po to aby wyrobić pewnego rodzaju grunt pod jedną z najwybitniejszych kompozycji Gazpacho w całej historii działalności grupy. Odzew po wykonaniu tego utworu na koncercie w warszawskiej Progresji był na to doskonałym dowodem. I've Been Walking (Part 2) to niezwykły utwór, który wciąga słuchacza jak w spiralę i nie pozwala wyzwolić się przez całe 12 minut trwania kompozycji. Album za to zamyka trwający ponad 18 minut Death Room. Utwór bardzo dobrze reprezentuje środki muzyczne użyte na całym krążku. Uwagę przykuwa bardzo skąpy instrumentalizm - instrumenty starają się nie wchodzić sobie w drogę, każdy ma dla siebie wyznaczony czas oraz miejsce i kiedy jedne milczą drugie prezentują się i przykuwają uwagę słuchacza.
Ze sporymi obawami oczekiwałem tego albumu. Po fenomenalnym Night i niezwykle udanym Tick Tock dało się zaobserwować dosyć spory spadek formy grupy przy Missa Atropos i March of Ghosts, które nie były w stanie na długo przyciągnąć słuchacza. Obawiałem się, że przy Demon mogło być jeszcze gorzej. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, gdyż najnowszy album Norwegów należy ocenić niezwykle pozytywnie. Nie zdziwię się, jeśli recenzowane wydawnictwo będzie stawiane na jednej linii z wyżej przytoczonym Night bądź Tick Tock. Demon to album, którego od początku do końca słucha się z samą przyjemnością. Mija niesamowicie szybko i bardzo chętnie się do niego wraca. Zawiera ponadto sporo chwytliwych melodii, które pozostają w głowie słuchacza.
Nie będę sobą, jeśli za zakończenie nie wytknę też czegoś zespołowi. Podsumowując ostatnie poczynania Gazpacho niestety muszę stwierdzić, że zespół (jak każdy w pewnym czasie) wszedł w etap pewnego rodzaju wtórności. Od pewnego czasu nowo powstająca muzyka Norwegów to modyfikacja wypracowanego wiele lat temu stylu, odgrzewanie wypracowanych już pomysłów i rozwiązań brzmieniowo-kompozycyjnych. Na Demon brakuje nieco zabawy formą, której świetnymi przykładami są choćby najnowsze krążki Tides from Nebula czy Riverside.
Podsumowując przyznam, że poziom wydawanych ostatnimi laty progresywnych płyt jest tak mierny, że niemal przestałem sięgać po "nowe rzeczy". Mimo tego, że Gazpacho nie nagrał ani rewolucyjnej płyty, a nie płyty wybitnej, to jestem w stanie założyć, że z Demonem wskoczy do czołówki najlepszych progresywnych wydawnictw roku 2014. Demon to naprawdę bardzo udany krążek, a I've Been Walking (Part II) to najlepszy utwór jaki słuchałem od ostatnich 3 miesięcy.
Lista utworów:
1. I've Been Walking (part I) [9:47]
2. The Wizard Of Altai Mountain [4:53]
3. I've Been Walking (Part II) [12:30]
4. Death Room [18:30]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz