środa, 25 września 2013

Recenzja: Steven Wilson - The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) (2013)


Naprawdę bardzo, bardzo długo zabierałem się za tę recenzję. Zapewne pamiętacie, że obiecywałem ją... pół rok temu! No cóż, z różnych przyczyn nie udawało mi się jej napisać, ale mimo wszystko dobrze się stało. Na pewno wiecie, że niektóre albumy potrzebują naprawdę dużo czasu, aby opinie na ich temat mogły się w pełni ukształtować. Tak było w tym przypadku i choć z jednej strony ciągle mam wyrzuty sumienia, że na ten tekst musieliście czekać tyle czasu, to z drugiej strony cieszę się, że moja ocena tego albumu mogła się w pełni ukształtować, a Wy otrzymacie ode mnie w pełni przemyślany i ugruntowany produkt.

Moje pierwsze wrażenia związane z tym albumem były raczej negatywne. Nie było w nim nic, co przykuwałoby moją uwagę, a huraoptymistyczne recenzje krążka Stevena Wilsona przyjmowałem raczej zachowawczo. Na The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) brakowało mi wielu elementów, które oczarowały mnie na Grace for Drowning. W szczególności odczuwalny był brak wyśmienitych melodii i subtelności oraz uzupełniania się utworów piosenkowych z tymi bardziej rozbudowanymi. Zestaw prostszych, delikatniejszych kompozycji (Postcard, Deform to Form a Star, Like Dust I Have Cleared From My Eye, No Part of Me) z bardzo wyrafinowanymi (Sectarian, Remainder the Black Dog i przede wszystkim Raider II) na poprzednim wydawnictwie wypadał wręcz piorunująco! Od Grace from Drowining naprawdę przez dłuższy czas nie moglem się oderwać... Na najnowszym dziele od strony kompozycyjnej Stevena Wilsona postąpił inaczej. Po pierwsze muzyk skierował się bardziej w tak zwaną progresję, zamiast prostszych tworów budując wielowątkowe monumenty. Po drugie zachwiał równowagę między melodiami i kanciastymi motywami muzycznymi, chowając nieco te pierwsze i faworyzując drugie. To jednak tylko te najbardziej wpadające w ucho różnice, bo jest ich tu zdecydowanie więcej i od ich analizy chcę rozpocząć ten tekst.
Steven Wilson z zespołem
Warto tu wspomnieć w szczególności o trzech elementach: spójności albumu, brzmieniu i jego oprawie liryczno-graficznej. Trzeba przyznać, że dwupłytowe wydanie Grace for Drowning wydawało się nieco wymuszone, bo o ile pierwszy krążek bronił się w całej długości, to część druga albumu była niespójna i została wydana jakby z tego powodu aby zmieścić gdzieś suitę Raider II. W przypadku recenzowanego krążka mamy do czynienia ze zdecydowanie bardziej przemyślanym i spójnym tworem. Po pierwsze album został pieczołowicie dopracowany, dlatego nie znajdziemy na nim żadnych dłużyzn ani zapychaczy (takich jak na przykład pierwsze trzy utwory z drugiego dysku Grace for Drowning). Dowodzi nam to między innymi jego nietypowy czas trwania. Nietypowy, bo z reguły płyty skraca się do winylowej długości lub wydłuża do godziny. W przypadku The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) album trwa tyle ile trwać powinien. Po drugie praca nad najnowszym albumem wyglądało zupełnie inaczej niż to miało miejsce w przypadku Grace for Drowning. O ile GoD powstawało w zaciszu domowym Wilsona, to do pracy nad The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) Wilson zaciągnął wyjątkowych muzyków (dla przypomnienia: N. Tsonev/G. Govan - gitara elektryczna, N. Beggs - gitara basowa, A. Holzman - instrumenty klawiszowe, M. Minnemann - perkusja, T. Travis - flet, saksofon, klarnet), którzy pracowali z nim nad albumem od początku do końca i choć to Wilson był "dyrektorem muzycznym" projektu, to każdy z pozostałej piątki miał realny wpływ na ostateczną postać płyty. Po trzecie produkcja albumu została powierzona Alanowi Parsonsowi, który wyprodukował między innymi The Dark Side of the Moon. Trzeba uczciwie przyznać, że z powierzonego zadania przy The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) wywiązał się wręcz rewelacyjnie.

Co z częścią liryczno-graficzną? Steven Wilson poświęcił płytę tematowi zjawisk paranormalnych. W zdecydowanej większości kompozycje opowiadają historie o duchach. Okładkę albumu zdobi będący w pełni księżyc z wymalowanym wyrazem przerażenia na "twarzy". Zarówno okładka jak i część tekstowa płyty wręcz idealnie pasują do jej muzycznego oblicza.

Teledysk The Raven that Refused to Sing
Album składa się z sześciu wielowątkowych utworów. O nich szczegółowo nie będę opowiadał. Ograniczę się do stwierdzenia, że są to rozbudowane kompozycje przywodzące na myśl klasyczny rock progresywny lat 70-tych o niepowtarzalnej atmosferze mroku i tajemniczości. Ogólną refleksję i przemyślenia, zdecydowanie bardziej wartościowe od opisu co w tych utworach się dzieje, znajdziecie w kolejnym akapicie. Samej płyty słucha się bardzo przyjemnie, a jej siłą jest niesamowity klimat oraz bardzo umiejętne żonglowanie muzycznymi pomysłami. Tu warto odnotować, że do The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) Steven Wilson przygotował dwa teledyski (do Drive Home oraz utworu tytułowego). Oba naprawdę warto je obejrzeć.

Największa wartość tego albumu leży jednak gdzie indziej. Nie znam absolutnie żadnej płyty powstałej poza tak zwaną klasyczną erą rocka progresywnego, której nie można było zarzucić wtórności. Ile razy sięgam po kolejny album progresywny z "naszych" czasów, tworzony pod modłę lat 70-tych, tyle razy mocno czuję Genesis, Yes, Jethro Tull... To już naprawdę rozczarowywało i dawno stało się nudne... Nawet na Grace for Drowning nietrudno było doszukać się dużych wpływów King Crimson czy Van Der Graaf Generator...

Muszę przyznać, że nie spotkałem się jeszcze z albumem zbudowanym w oparciu o muzyczny klimat lat 70-tych, od którego czuć było twórczy zamysł autora, nie zaś powielanie pomysłów i bazowanie na odtwórczości. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to płyta tak świeża, tak twórcza i tak oryginalna, że wydaje się aż niemożliwe, że takie dzieło mogło powstać w dzisiejszych czasach. Oczywiście i w tym przypadku wpływów można się doszukać, bo jakże ich mogło nie być, jednak stanowią one jedynie o ogólnej otoczce krążka. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to album wyłamujący się ze schematów narzuconych nieświadomie przez twórców muzyki z lat 70-tych. Steven Wilson nie daje się złapać w żadne ramy i tworzy album którym po prostu wyraża siebie. Czytaliście lub oglądaliście serię poświęconą Harry'emu Potterowi? Tam zły Lord Voldemort podzielił swą duszę na siedem części. Dusza dzisiaj powstającej muzyki to w pięciu lub sześciu częściach wpływy i inspiracje. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to dusza nieskalana.

Lista utworów: 
1. Luminol (12:10)
2. Drive Home (7:37)
3. The Holy Drinker (10:14)
4. The Pin Drop (5:03)
5. The Watchmaker (11:42)
6. The Raven That Refused to Sing (7:57)
Czas całkowity: 54:03

3 komentarze:

  1. Przecież ten album to definicja wtórności i regresu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież "Watchamker" to niemal Gabrielowski Genesis, z cytatami z "Can-Utility and the Coastliners" czy "Musical Box". Fakt, że jest tam też dużo Wilsona (te charakterystyczne harmonie wokalne, które jednak mają swoje źródło w tych od Gabriela/Collinsa). Ale generalnie nowoczeny prog z klasyczną inspiracją.

      Usuń
    2. Co dla jednych wtórność , dla innych KLASYKA !!!!

      Usuń