Naprawdę bardzo, bardzo długo zabierałem się za tę recenzję. Zapewne pamiętacie, że obiecywałem ją... pół rok temu! No cóż, z różnych przyczyn nie udawało mi się jej napisać, ale mimo wszystko dobrze się stało. Na pewno wiecie, że niektóre albumy potrzebują naprawdę dużo czasu, aby opinie na ich temat mogły się w pełni ukształtować. Tak było w tym przypadku i choć z jednej strony ciągle mam wyrzuty sumienia, że na ten tekst musieliście czekać tyle czasu, to z drugiej strony cieszę się, że moja ocena tego albumu mogła się w pełni ukształtować, a Wy otrzymacie ode mnie w pełni przemyślany i ugruntowany produkt.
Steven Wilson z zespołem |
Co z częścią liryczno-graficzną? Steven Wilson poświęcił płytę tematowi zjawisk paranormalnych. W zdecydowanej większości kompozycje opowiadają historie o duchach. Okładkę albumu zdobi będący w pełni księżyc z wymalowanym wyrazem przerażenia na "twarzy". Zarówno okładka jak i część tekstowa płyty wręcz idealnie pasują do jej muzycznego oblicza.
Album składa się z sześciu wielowątkowych utworów. O nich szczegółowo nie będę opowiadał. Ograniczę się do stwierdzenia, że są to rozbudowane kompozycje przywodzące na myśl klasyczny rock progresywny lat 70-tych o niepowtarzalnej atmosferze mroku i tajemniczości. Ogólną refleksję i przemyślenia, zdecydowanie bardziej wartościowe od opisu co w tych utworach się dzieje, znajdziecie w kolejnym akapicie. Samej płyty słucha się bardzo przyjemnie, a jej siłą jest niesamowity klimat oraz bardzo umiejętne żonglowanie muzycznymi pomysłami. Tu warto odnotować, że do The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) Steven Wilson przygotował dwa teledyski (do Drive Home oraz utworu tytułowego). Oba naprawdę warto je obejrzeć.
Największa wartość tego albumu leży jednak gdzie indziej. Nie znam absolutnie żadnej płyty powstałej poza tak zwaną klasyczną erą rocka progresywnego, której nie można było zarzucić wtórności. Ile razy sięgam po kolejny album progresywny z "naszych" czasów, tworzony pod modłę lat 70-tych, tyle razy mocno czuję Genesis, Yes, Jethro Tull... To już naprawdę rozczarowywało i dawno stało się nudne... Nawet na Grace for Drowning nietrudno było doszukać się dużych wpływów King Crimson czy Van Der Graaf Generator...
Muszę przyznać, że nie spotkałem się jeszcze z albumem zbudowanym w oparciu o muzyczny klimat lat 70-tych, od którego czuć było twórczy zamysł autora, nie zaś powielanie pomysłów i bazowanie na odtwórczości. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to płyta tak świeża, tak twórcza i tak oryginalna, że wydaje się aż niemożliwe, że takie dzieło mogło powstać w dzisiejszych czasach. Oczywiście i w tym przypadku wpływów można się doszukać, bo jakże ich mogło nie być, jednak stanowią one jedynie o ogólnej otoczce krążka. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to album wyłamujący się ze schematów narzuconych nieświadomie przez twórców muzyki z lat 70-tych. Steven Wilson nie daje się złapać w żadne ramy i tworzy album którym po prostu wyraża siebie. Czytaliście lub oglądaliście serię poświęconą Harry'emu Potterowi? Tam zły Lord Voldemort podzielił swą duszę na siedem części. Dusza dzisiaj powstającej muzyki to w pięciu lub sześciu częściach wpływy i inspiracje. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to dusza nieskalana.
Teledysk The Raven that Refused to Sing |
Największa wartość tego albumu leży jednak gdzie indziej. Nie znam absolutnie żadnej płyty powstałej poza tak zwaną klasyczną erą rocka progresywnego, której nie można było zarzucić wtórności. Ile razy sięgam po kolejny album progresywny z "naszych" czasów, tworzony pod modłę lat 70-tych, tyle razy mocno czuję Genesis, Yes, Jethro Tull... To już naprawdę rozczarowywało i dawno stało się nudne... Nawet na Grace for Drowning nietrudno było doszukać się dużych wpływów King Crimson czy Van Der Graaf Generator...
Muszę przyznać, że nie spotkałem się jeszcze z albumem zbudowanym w oparciu o muzyczny klimat lat 70-tych, od którego czuć było twórczy zamysł autora, nie zaś powielanie pomysłów i bazowanie na odtwórczości. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to płyta tak świeża, tak twórcza i tak oryginalna, że wydaje się aż niemożliwe, że takie dzieło mogło powstać w dzisiejszych czasach. Oczywiście i w tym przypadku wpływów można się doszukać, bo jakże ich mogło nie być, jednak stanowią one jedynie o ogólnej otoczce krążka. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to album wyłamujący się ze schematów narzuconych nieświadomie przez twórców muzyki z lat 70-tych. Steven Wilson nie daje się złapać w żadne ramy i tworzy album którym po prostu wyraża siebie. Czytaliście lub oglądaliście serię poświęconą Harry'emu Potterowi? Tam zły Lord Voldemort podzielił swą duszę na siedem części. Dusza dzisiaj powstającej muzyki to w pięciu lub sześciu częściach wpływy i inspiracje. The Raven That Refused To Sing (And Other Stories) to dusza nieskalana.
1. Luminol (12:10)
2. Drive Home (7:37)
3. The Holy Drinker (10:14)
4. The Pin Drop (5:03)
5. The Watchmaker (11:42)
6. The Raven That Refused to Sing (7:57)
Czas całkowity: 54:03
Przecież ten album to definicja wtórności i regresu...
OdpowiedzUsuńPrzecież "Watchamker" to niemal Gabrielowski Genesis, z cytatami z "Can-Utility and the Coastliners" czy "Musical Box". Fakt, że jest tam też dużo Wilsona (te charakterystyczne harmonie wokalne, które jednak mają swoje źródło w tych od Gabriela/Collinsa). Ale generalnie nowoczeny prog z klasyczną inspiracją.
UsuńCo dla jednych wtórność , dla innych KLASYKA !!!!
Usuń