wtorek, 8 listopada 2016

Recenzja: Tides From Nebula - Safehaven (2016)

 

W życiu każdego zespołu następuje moment, w którym przestaje dynamicznie przeć do przodu, a rozpoczyna kultywowanie swojej pozycji i wykreowanego stylu. Przyznam, że byłem pod ogromnym wrażeniem tego, że Tides From Nebula potrafił wydać trzy, całkowicie różniące się od siebie płyty, zachowując swój styl, a jednocześnie nie wychodząc poza ramy post rocka. Podejrzewałem jednak, że ta czwarta nie będzie już tak nowatorska. 

To jak dotąd najkrótsza płyta zespołu. Trwa niespełna 44 minuty i podzielona została na 8 utworów, z czego do czynienia mamy z kompozycjami oscylującymi wokół 5-6 minut. Na froncie otrzymaliśmy zdjęcie Cayan Tower. Jest to ponad 300 metrowy wieżowiec, zbudowany w Dubaju. Ta ciekawa okładka mogła symbolizować osamotnienie, nowoczesność, chłód, rozwój, stabilność, pięcie się do góry... Każdy z tych elementów, choć w różnych proporcjach, rzeczywiście obrazuje zawartość Safeheven.

Safeheven to płyta, która jest zbiorem kierunków wytyczonych przez zespół na poprzednich trzech albumach. Podobno do prac nagraniowych przystępowano bez żadnych założeń taktycznych, stąd efektem jest dosyć różnorodny materiał - Tides From Nebula w pigułce. W porównaniu do poprzednich dwóch wydawnictw mamy tu więcej mroku i pazura (Traversing!) oraz sporo podkręconego basu, co szybko przywodzi nam na myśl Aurę. Nie brakuje kojących, wyciszonych fragmentów jak w Colour of Glow czy The Lifter, które bezpośrednio odnoszą się do Earthshine. Jest tu także przestrzeń i muzyczna dynamika znana z ostatniego Eternal Movement (odniesień do tego wydawnictwa jest najwięcej), a które odnajdziemy chociażby w Knees to Earth. Mocno stanowi to o tym, że Safeheven to tytułowa "bezpieczna przystań", czyli dość zachowawcza płyta, która kultywuje styl grupy i ugruntowuje jego pozycję. Tym bardziej, że choć wydawnictwo nie jest kopią poprzednich albumów, to nowatorskich rozwiązań, do których zespół przyzwyczaił, nie ma tu zbyt wiele. Choć takowe oczywiście są. Trochę nowej jakości mamy w kapitalnym, singlowym We are the Mirror - jest tu taki specyficzny niepokój. Po raz pierwszy pojawiają się wokalizy (tytułowy Safehaven). Grupa obrała kompozycyjno-aranżacyjny kierunek na dopieszczone, "elektroniczne" brzmienia i ozdobniki (początek Home), zaś mniej jest gitarowego brudu i organiczności. No i produkcja. Ten album brzmi zupełnie inaczej, gdyż po raz pierwsi sami muzycy byli za nią odpowiedzialni. Z naprawdę dobrym końcowym efektem - powiedziałbym nawet, że to najlepiej brzmiący album grupy.

Największą nowością Safehaven jest klimat wydawnictwa. I niestety jest to zmiana na minus. Do tej pory muzyka Tides From Nebula pochłaniała, byliśmy jej częścią. Razem z Aurą kotłowaliśmy się w otchłani, czekając na ulewę lub uderzenie błyskawicy, w Earthshine egzystowaliśmy w topniejących soplach lodu i z odmrożonymi policzkami przemierzaliśmy burzę śnieżną, w Eternal Movement poddawaliśmy się wiejącemu wiatrowi i czuliśmy ogrzewające promienie słoneczne. Na Safeheven muzyka jest jakby... obok nas. Tak, gdybyśmy ciągle frunęli obok stojącego na okładce budynku, ale za każdym razem nie mogli przebić jego ścian i znaleźć się w środku. Gdy się to udaje, to budynek jest pusty - witają nas szare, zimne, stare ściany. Wydawnictwo mało absorbuje słuchacza, a to była do tej pory kluczowa cecha twórczości zespołu.

Safehaven to bez wątpienia udany album. Słucha się go bardzo przyjemnie i robi naprawdę dobre wrażenie, jednak jest mniej angażujący niż wcześniejsze płyty formacji. Choć wydawnictwu należy wystawić pozytywną ocenę, to mimo wszystko jest to najmniej porywająca propozycja w dyskografii Tides From Nebula.

Lista utworów:
1. Safehaven
2. Knees To The Earth
3. All The Steps I've Made
4. The Lifter
5. Traversing
6. Colour of Glow

7. We are the Mirror
8. Home

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz