czwartek, 20 lutego 2014

Recenzja: Camel - The Snow Goose (re-recorded & re-arranged) (2013)


W dzisiejszych czasach wydawanie płyt jest mało opłacalne dla ich twórców. Czasy kiedy Gentle Giant potrafiło wypuścić na rynek dziesięć płyt w przeciągu dziewięciu lat dawno minęły. Dziś bowiem albumy mało kto kupuje, a zespoły zarabiają nie na ich sprzedaży, ale na koncertach. Dlatego też nagrywanie nowej muzyki w XXI wieku nabrało zupełnie innego charakteru niż miało to miejsce w latach 70-tych. Dziś nagrania wypuszcza się bardziej w charakterze wabika fanów na trasę koncertową zespołu. Dziennikarze piszą więcej, w mediach publikowane są recenzje krążka czy wywiady, przez co zainteresowanie zespołem, a i zbliżającą się trasą rośnie. Fani przypominają sobie o zespole, a bardzo chętnie posłuchają na żywo nowej muzyki grupy. Właśnie w tym kontekście trzeba podejść do nagranej ponownie przez Camel płyty The Snow Goose.

Andy Latimer wygrał walkę z nowotworem. Camel po 10-letniej, bardzo długiej przerwie wrócił i daje o sobie znać. Niestety już bez zmarłego w roku 2002 Petera Bardensa. To właśnie na jego pamiątkę Latimer ruszy w marcu na europejską trasę, na której prezentował będzie album The Snow Goose w całości (pierwsza część trasy odbyła się w październiku 2013 roku w Anglii, Belgii, Niemczech i Holandii). Właśnie z tym faktem należy wiązać ponowne nagranie najlepszego wydawnictwa zespołu.

Wydanie reedycji The Snow Goose spotkało się z wieloma kontrowersjami. Zanim jednak przejdziemy do oceny nowego albumu Camel skupmy się na różnicach między pierwowzorem z roku 1975, a nagraniem z roku 2013. Pierwsza rzecz na jaką warto zwrócić uwagę to całkowicie inne brzmienie zespołu. Brzmienie nowoczesne, bardzo różniące się od znanego słuchaczom analogu z lat 70-tych. Na "nowym" The Snow Goose wszystko brzmi bardzo klarownie, Camel jest niezwykle blisko ucha słuchacza, któremu dużo łatwiej wyłapać najdrobniejsze muzyczne niuanse. Zmienił się balans poszczególnych instrumentów, do przodu wysunięty został flet oraz niezwykle potężnie brzmiąca perkusja. Zwraca uwagę również nieco inne, bardziej przejrzyste i otwarte na słuchacza brzmienie gitary.

Poza tym na nowym The Snow Goose łatwo zauważyć pewne różnice kompozycyjno-aranżacyjne.  Dodano sporo symfonicznych, orkiestralnych smaczków (utwór tytułowy) i linii melodycznych (np. w utworze rozpoczynającym płytę zastąpiono chórek melodią graną na flecie). W zdecydowanej większości utworów zmiany jakie zauważamy są raczej kosmetyczne, choć każde osłuchane z The Snow Goose ucho powinno je bez problemu wyłapać. Obok tych niemal niezmienionych fragmentów muzycznych są jednak też takie, które znacząco różnią się od pierwowzoru (kolejny akapit). Z tych, które przeszły mniejsze zmiany szczególnie wyśmienicie prezentuje się Rhayader Goes To Town, które dzięki postawieniu większego nacisku na partie klawiszowe uzyskało sporo na dynamice i energii. Choć nieco razi czasem zbyt syntezatorowe brzmienie klawiszy, to uwydatnienie dźwięków Hammonda było po prostu strzałem w dziesiątkę (zakończenie utworu - mistrzostwo!).

The Snow Goose, 1975
Większe zmiany przytrafiły się utworom mniej wnoszącym do całości albumu, które na The Snow Goose stanowią rodzaj muzycznych łączników. Są to kompozycje Sanctuary, Migration oraz Rhayader Alone. Największe zmiany przeszedł całkowicie przemeblowany Sanctuary. Z nie do końca udanego, minutowego przerywnika został rozbudowany do trzech minut prawdziwej muzycznej uczty, stojącej na zdecydowanie wyższym muzycznym poziomie. Nowe Sanctuary to burza emocji i dzban pełen wzruszeń, zaklęty w gitarowy popis Andy'ego Latimera, którego gra w drugiej części utworu bardzo mocno zbliża się do stylu Davida Gilmoura prezentowanego na solowym albumie, On an Island. Rozbudowany do czterech minut został dwuminutowy Migration. Andy Latimer urozmaicił utwór wplatając w jego środek poruszający za serce, bajkowy klawiszowy pejzaż. "Nowe" Migration naprawdę zyskało wiele. Wzbogacone zostało również Rhayader Alone, które uzupełniono poprzez rozbudowanie solowej gry Latimera na gitarze elektrycznej. Poza tym zmieniono (brzmi bardziej podniośle) i skrócono nieco Epitaph oraz odrobinę wydłużono punkt kulminacyjny albumu, utworów La Princesse Perdue (oryginał prezentują się chyba nieco lepiej). Ogólnie wszystkie zmiany kompozycyjne w wyżej wymienionych utworach trzeba zapisać na plus. Zmodyfikowane Sanctuary, Migration oraz Rhayader Alone prezentują się dużo lepiej od swoich pierwowzorów i po modyfikacjach wręcz wyciskają potoki łez ze słuchacza...

To by było na tyle. Delikatne zmiany w aranżacjach, spore zmiany w brzmieniu i odważne, dosyć głębokie zmiany w kilku kompozycjach (które są ogromnym walorem reedycji) to wszystko czym zaskakuje nas nowy Camel. Przyznam, że najnowszego albumu Wielbłąda słucha mi się lepiej niż pierwowzoru z roku 1975 i wygląda na to, że będę go słuchał częściej od oryginału. Andy Latimer nadał swojemu najwybitniejszemu dziełu sporo głębi, zmodyfikował elementy, które w jego mniemaniu mogłyby otrzymać więcej świeżości, a co ważniejsze nie bał się odważnie wkroczyć w mniej atrakcyjne muzyczne twory. Odświeżone kompozycje (Sanctuary, Migration, Rhayader Alone) prezentują się zdecydowanie lepiej od pierwowzorów i dają krążkowi jeszcze więcej magii, a słuchaczowi powodów do wzruszeń. To właśnie dla nich warto wtopić się w "nowe" The Snow Goose i odpłynąć z odlatującą Śnieżną Gęsią.

Polscy recenzenci dosyć surowo obeszli się z reedycją Śnieżnej Gęsi. Inne reakcje dominują na Zachodzie i ja (chyba jako pierwszy recenzent z Polski) jestem im zdecydowanie bardziej przychylny. The Snow Goose z roku 2013 to naprawdę wielce udana reedycja legendarnej płyty, którą, co wydawałoby się niemożliwe, udało się wynieść na jeszcze większe wyżyny muzycznego geniuszu.

Lista utworów:
1. The Great Marsh (2:09)
2. Rhayader (3:06)
3. Rhayader Goes To Town (5:28)
4. Sanctuary (2:57)
5. Fritha (1:27)
6. The Snow Goose (3:02)
7. Friendship (1:50)
8. Migration (4:29)
9. Rhayader Alone (3:24)
10. Flight Of The Snow Goose (2:27)
11. Preparation (3:54)
12. Dunkirk (5:39)
13. Epitaph (1:32)
14. Fritha Alone (1:47)
15. La Princesse Perdue (5:18)
16. The Great Marsh (1:35)
 Całkowity czas: 50:04

Skład: 
Andy Latimer - guitars, keyboards, flute
Colin Bass - bass
Denis Clement - drums, percussion, keyboards, bass, cannon
Guy LeBlanc - keyboards, organ, moog, voice

2 komentarze:

  1. Ciekawa recenzja.
    Jednak taka polityka wydawnicza nie wzbudza mego zachwytu, dowodzi bowiem wypalenia twórczego artystów i wprowadza niepotrzebne zamieszanie.
    No bo co dalej? "Snow Goose" wersja 2015, 2020, 2030 ...?
    A może nowe, przearanżowane wersje "Mirage" czy "Moonmadness"?

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za ciekawą recenzję, czuję się zachęcony

    OdpowiedzUsuń