środa, 24 października 2012

Recenzja: Steve Hackett - Genesis Revisited II (2012)



Nikomu nie trzeba udowadniać, że prawdziwym i jedynym dziedzicem klasycznego Genesis jest i był Steve Hackett. Nie odmawiając pozostałym muzykom grupy ogromnego wkładu w twórczość formacji, to jednak Steve wydaje się z nią najbardziej emocjonalnie i twórczo związany. Collins, Banks i Rutherford w drugiej połowie lat 70-tych wybrali ścieżkę muzyczną spod znaku pop rocka, Gabriel zdecydowanie zerwał z łatką Genesis, natomiast Hackett począwszy od Voyage of the Acolyte (1975) z każdym kolejnym krążkiem eksponował ducha tego wielkiego zespołu. Mimo tego, że Hackett cały czas tworzył coś własnego i oryginalnego to sentyment do Genesis pozostał. Muzyk wyrażał to wielokrotnie, czy to przez koncerty z repertuarem z pierwszej połowy lat 70-tych czy poprzez zawartość wydawanych albumów. Pierwszym był Genesis Revisited z 1996 roku z odświeżonymi, odważnymi wersjami Watcher of the Skies, Fountain of Salmacis czy Los Endos. Kontynuacją jest wydana ruga część cyklu, zatytułowana po prostu Genesis Revisited II.

Od autora otrzymujemy dwa krążki niemal w całości zapełnione muzyką. To co zaskakuje najbardziej to umieszczenie na wydawnictwie nie tylko utworów z klasycznej ery Genesis (1970-1977), ale i kilku z solowej twórczości Hacketta –  A Tower Struck Down, Shadow Of The Hierophant (Voyage of the Acolyte, 1975), Please Don't Touch (Please Don't Touch, 1978), Camino Royale (Highly Strung, 1982). Co skłoniło muzyka do takiego zagrania? Domyślam się, że była to chęć pełnego wykorzystania przestrzeni na obu dyskach (zdaje się, że inne utwory Genesis nie nadawały się do „rewizyty”). Warto w tym miejscu zaznaczyć, że powyższe utwory powstały kiedy Hackett w Genesis jeszcze grywał. Z tego względu można traktować je niemal na równi z pozostałym materiałem zebranym na wydawnictwie. Jak można było się spodziewać, na Genesis Revisited II trafiły utwory, które nie znalazły się na pierwszej części „rewizyty”. Co za tym idzie nie można opisać „dwójki”, nie poświęcając kilku słów „jedynce”.

Oba wydawnictwa dzieli naprawdę bardzo wiele. O ile na pierwszym Steve Hackett bardzo odważnie przearanżował kompozycje Genesis, nadając wielu z nich zupełnie innego wymiaru, to przy „dwójce” zmiany są bardzo, bardzo delikatne. Prawdę mówiąc, osoby słabo osłuchane z wydawnictwami zespołu mogą nie zauważyć żadnych zmian w ponownie nagranych utworach. Nowinki jednak są, choć delikatne. Tym co najbardziej odróżnia Genesis Revisited II od utworów nagranych w latach 1971-1976 nie są jednak zmiany aranżacyjne ani wokalne… jest to brzmienie! W przypadku wydawnictwa Hacketta jest ono krystalicznie czyste, bardzo komputerowe. Kolosalnie różni się ono do starego, analogowego i bardzo żywego z lat 70-tych. Trzeba przyznać, że przez to muzyka Genesis nieco straciła ze swojej magii. Zyskała jednak na przejrzystości brzmienia. Mamy dużo większą szansę wyłapania różnych muzycznych smaczków, co dla fanów Genesis może być bardzo ciekawą zabawą. Wyeksponowano szczególnie perkusję, która brzmi naprawdę potężnie (dopiero teraz można w pełni uchwycić kunszt perkusyjny Phila Collinsa). 

Zmiany, choć delikatne, dotknęły również aranżacje. Partie instrumentalne Banksa, Collinsa, Rutherforda oraz linie wokalne pozostały praktycznie niezmienione. Na Genesis Revisited II bawi się z nami jedynie Steve Hackett „rewizytując” swoją grę. Możemy usłyszeć chyba jeszcze bardziej podnośnie zagrany The Chamber of 32 Doors, okraszony kilkoma nowymi dźwiękami Horizons, The Musical Box z bajkowym intro czy The Return of the Giant Hogeweed (największa różnica między pierwowzorem spośród całego GRII) z Roinem Stoltem na gitarze, przepełniony jeszcze większą dawką mocy i szaleństwa… Ogólnie rzecz ujmując zmian nie ma zbyt wiele, ale w sposób znaczący "odświeżają" one poszczególne utwory. Warto dodać, że utwór The Musical Box wzbogacono o ścieżkę zamykającą kompozycję, która przez przeoczenie nie została zarejestrowana na oryginalnym dysku.

Kilka słów o gościach, którzy pojawili się na płycie. W tym przypadku czuję się nieco zawiedziony. Niestety (choć może dla innych stety) większość wokalistów została zaproszono chyba tylko ze względu na głos, przywodzący na myśl Gabriela i Collinsa. Szkoda, bo w tym elemencie można by poeksperymentować. Kapitalnie pod względem wokalnym wypada Michael Akerfeldt, dodający trzy grosze w Supper’s Ready. Lider Opeth, mimo że posiada zupełnie inny głos niż Gabriel, wychodzi z pojedynku z legendą obronną ręką i wprowadza do kompozycji dużą dozę świeżości i pozytywnej energii. Na szczęście nie tylko Akerfeldt wokalnie podnosi wartość wydawnictwa. Miło znowu usłyszeć nadwornego perkusistę Hacketta, Gary’ego O’Toole w Blood On The Rooftops oraz Fly On A Windshield/Broadway Melody Of 1974. Tak jak na koncertach, tak i na płycie wypada świetnie. Podkreślić również należy wzorowe wykonanie The Return of the Giant Hogeweed  przez Neala Morse’a, który artysta wykonywał swego czasu razem z Transatlantic. Niestety nieco zawodzi Steven Wilson w Can-Utility And The Coastliners, którego głos do muzyki Genesis jest po prostu jest zbyt mało ekspresyjny. Amandy Lehmann pochwalić należy za wykonanie Shadow Of The Hierophant, niestety dużo słabiej wypadła w Ripples. Tak jak wspominałem, zdecydowana większość głosów ogranicza się do kopiowania Gabriela i Collinsa. Trochę szkoda.

Ogólnie rzecz biorąc fajnie, że taka płyta została wydana. Dla wielu na pewno będzie impulsem do tego, aby wrócić do niezapomnianych godzin spędzonych z muzyką jednego z najwspanialszych zespołów w historii (i to niekoniecznie do tych zakurzonych płyt). Jeszcze lepiej, że Steve Hackett zapowiedział ogólnoświatową (tylko czy Polska znajdzie się w „tym” świecie?) trasę koncertową, promującą krążek. Ja, tak jak każdy fan Genesis, już nie mogę się doczekać, bo szczerze wątpię czy obok i płyty, i koncertów ten może przejść obojętnie. Dzięki Steve za tak miły prezent!

Lista utworów:
Disc 1:

1. The Chamber of 32 Doors (6:00)
2. Horizons (1:41)
3. Supper's Ready (23:35)
4. The Lamia (7:47)
5. Dancing With The Moonlit Knight (8:10)
6. Fly On A Windshield (2:54)
7. Broadway Melody of 1974 (2:23)
8. The Musical Box (10:57)
9. Can-Utility And The Coastliners (5:50)
10. Please Don't Touch (4:03)
Czas całkowity: 73:20

Disc 2
1. Blood On The Rooftops (6:56)
2. The Return Of The Giant Hogweed (8:46)
3. Entangled (6:35)
4. Eleventh Earl Of Mar (7:51)
5. Ripples (8:14)
6. Unquiet Slumbers For The Sleepers (2:12)
7. In That Quiet Earth (4:47)
8. Afterglow (4:09)
9. A Tower Struck Down (4:45)
10. Camino Royale (6:19)
11. Shadow Of The Hierophant (10:45)
Czas całkowity: 71:28

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz