Gdyby sporządzić listę najwybitniejszych polskich płyt progresywnych, na pewno nie zabrakłoby na niej longplaya Skaldów „Krywań, Krywań”. Mimo że od jego nagrania minęło już 40 lat, zawarta na nim muzyka wcale się nie zestarzała. Można się o tym przekonać, słuchając również alternatywnej wersji tej legendarnej płyty, ułożonej z utworów zrealizowanych w latach 1971-1973 dla radia wschodnioniemieckiego.
Lata 70. ubiegłego wieku to okres największej popularności Skaldów – zespołu, który z równym powodzeniem wykonywał wpadające w ucho nieskomplikowane, choć urzekające melodyjnością, przeboje pop-rockowe (jak chociażby „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, „Cała jesteś w skowronkach”, „Medytacje wiejskiego listonosza”), jak i tworzył rozbudowane, wieloczęściowe kompozycje wpisujące się w kanon rocka progresywnego. Dzięki jednym i drugim krakowska grupa zdobyła rozgłos nie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami. Szczególną estymą, poza ojczyzną, cieszyła się u naszych ówczesnych wschodnich i zachodnich sąsiadów, czyli w Związku Radzieckim i Niemieckiej Republice Demokratycznej, gdzie nie tylko często koncertowała, ale również nagrywała i wydawała płyty. W maju 1972 roku w Sali Koncertowej warszawskiej Filharmonii Narodowej zespół zarejestrował swoje najambitniejsze i bezsprzecznie najwartościowsze artystycznie dzieło – wydany wiosną roku następnego album „Krywań, Krywań”. Zawierał on pięć utworów. Stronę A longplaya wypełniał trwający niemal 18 minut kawałek (prawie) tytułowy („Krywaniu, Krywaniu”), na odwrocie natomiast znalazły się trzy piosenki („Juhas zmarł”, „Jeszcze kocham”, „Gdzie mam ciebie szukać”) oraz jedna kompozycja instrumentalna („Fioletowa dama”).
W tym samym mniej więcej czasie Skaldowie odbyli też podróże do Berlina Wschodniego, gdzie – najpierw w listopadzie 1971, a następnie w kwietniu 1973 roku – nagrali na potrzeby radia enerdowskiego nieco odmienne wersje wszystkich kawałków, które znalazły się na krążku „Krywań, Krywań”. Trzy z nich ukazały się później na bardzo popularnych w NRD składankach „Hallo” (jeden – „Gdzie mam ciebie szukać” – nawet w dwóch odsłonach: studyjnej oraz koncertowej); dwa pozostałe trafiły do archiwum. Po 40 latach do wspomnianych powyżej nagrań zespołu (a konkretnie: do ich taśm-matek) udało się dotrzeć właścicielom wytwórni Kameleon Records, którzy – po obowiązkowym remasteringu – ułożyli z nich alternatywną wersję „Krywania…”. Zdecydowano się przy tym na zachowanie oryginalnego układu utworów, co sprawiło, że z jednej strony mamy do czynienia z dziełem, zdawałoby się, doskonale znanym, z drugiej jednak – w kilku miejscach zdecydowanie zaskakującym. Choć może nie do końca. Przynajmniej dla tych, którzy 14 lat temu zaopatrzyli się w opublikowany nakładem Wydawnictwa 21 kompakt „Krywań – Out of Poland” (zawierający również wersje zrealizowane w 1972 roku dla radzieckiej Melodii i wydane na płycie „Skaldy”).
Kompozycja tytułowa w wersji wschodnioniemieckiej jest o dwie minuty dłuższa od tej, która trafiła na longplay Polskich Nagrań (ale też o ponad dwie minuty krótsza od wersji radzieckiej). Lecz nie tylko na tym polega jej wartość. Nagrano ją podczas drugiej wizyty w Berlinie Wschodnim, a więc ponad rok po sesji w Filharmonii Narodowej; w tym czasie Skaldowie wykonywali „Krywaniu, Krywaniu” podczas koncertów, mieli więc sporo czasu, aby kawałek ten „ograć” – nie tyle nawet w znaczeniu „popracować nad nim”, co… pobawić się, wymyślając coraz to nowe improwizacje. I to wyraźnie słychać. Utwór brzmi, co prawda, nieco surowiej niż w oryginale, ale za to nie brakuje mu dynamiki, zagrany jest z ogromnym kopem, a jego warstwa instrumentalna – z pełnymi nawiązań do klasyki organowymi pasażami Andrzeja Zielińskiego, z folkową solówką na skrzypcach Jacka Zielińskiego, z przesterowaną gitarą Jerzego Tarsińskiego w tle – zachwyca nieustannie po dziś dzień. Nie można mieć wątpliwości, że sesja (a raczej: sesje) w radiu berlińskim musiała(y) sprawiać krakowianom ogromną frajdę. Ostrzej zagrany jest także „Juhas zmarł”, w czym wielka zasługa sekcji rytmicznej, bas Konrada Ratyńskiego brzmi tu jak w rasowym numerze hardrockowym; całość równoważą jednak partie Jacka Zielińskiego – jego „góralski” śpiew i jazzowe solo na trąbce.
Monumentalne, zwłaszcza w warstwie wokalnej, „Jeszcze kocham” znalazło się tutaj w wersji niemieckojęzycznej jako „Noch liebe ich”. W języku Goethego i Schillera Zieliński zaśpiewał również „Gdzie mam ciebie szukać”, które z tej okazji przechrzczono na „Heidelbeeren”. Owszem, był to z jednej strony ukłon w stronę słuchaczy z NRD, ale też – nie ukrywajmy – sygnał dla Niemców z Republiki Federalnej. Na którego efekty nie trzeba było zresztą długo czekać. W lutym 1974 roku Skaldów zaproszono na koncert w zachodnioniemieckiej rozgłośni radiowej Westdeutscher Rundfunk (WDR) w Kolonii (został on opublikowany przez Kameleon Records na albumie „Live in Germany 1974”), trzy miesiące później natomiast na jej zamówienie grupa nagrała 14-minutową suitę „Zimowa bajka” (o niej jednak przy innej okazji). Nagrania niemieckojęzyczne od strony językowej nie zachwycają – Jacek Zieliński śpiewa niepewnie, nienaturalnie akcentując wyrazy (co można i zrozumieć, i wybaczyć) – ale muzycznie to prawdziwe mistrzostwo. Zaskakuje zwłaszcza „Heidelbeeren”, w którym na plan pierwszy wysuwa się – nie po raz pierwszy zresztą – gitara Tarsińskiego. Instrumentalna „Fioletowa dama”, którą to kompozycję na przestrzeni lat Skaldowie przerabiali parokrotnie, tutaj najbliższa jest stylistyce fusion, o czym decyduje przede wszystkim brzmienie organów Hammonda i mocno zaprawione jazzem solówki gitary i skrzypiec (jakby młodszy z braci Zielińskich nasłuchał się Michała Urbaniaka). Podsumowując: dla fanów zespołu – lektura obowiązkowa.
Monumentalne, zwłaszcza w warstwie wokalnej, „Jeszcze kocham” znalazło się tutaj w wersji niemieckojęzycznej jako „Noch liebe ich”. W języku Goethego i Schillera Zieliński zaśpiewał również „Gdzie mam ciebie szukać”, które z tej okazji przechrzczono na „Heidelbeeren”. Owszem, był to z jednej strony ukłon w stronę słuchaczy z NRD, ale też – nie ukrywajmy – sygnał dla Niemców z Republiki Federalnej. Na którego efekty nie trzeba było zresztą długo czekać. W lutym 1974 roku Skaldów zaproszono na koncert w zachodnioniemieckiej rozgłośni radiowej Westdeutscher Rundfunk (WDR) w Kolonii (został on opublikowany przez Kameleon Records na albumie „Live in Germany 1974”), trzy miesiące później natomiast na jej zamówienie grupa nagrała 14-minutową suitę „Zimowa bajka” (o niej jednak przy innej okazji). Nagrania niemieckojęzyczne od strony językowej nie zachwycają – Jacek Zieliński śpiewa niepewnie, nienaturalnie akcentując wyrazy (co można i zrozumieć, i wybaczyć) – ale muzycznie to prawdziwe mistrzostwo. Zaskakuje zwłaszcza „Heidelbeeren”, w którym na plan pierwszy wysuwa się – nie po raz pierwszy zresztą – gitara Tarsińskiego. Instrumentalna „Fioletowa dama”, którą to kompozycję na przestrzeni lat Skaldowie przerabiali parokrotnie, tutaj najbliższa jest stylistyce fusion, o czym decyduje przede wszystkim brzmienie organów Hammonda i mocno zaprawione jazzem solówki gitary i skrzypiec (jakby młodszy z braci Zielińskich nasłuchał się Michała Urbaniaka). Podsumowując: dla fanów zespołu – lektura obowiązkowa.
Sebstian Chociński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz