Jeżeli szata graficzna ma być
przedstawieniem zawartości albumu, to w przypadku Amplifier i płyty The Octopus
spełnia swą rolę znakomicie. Czego bowiem można się spodziewać po okładce, na
której widnieje ośmiornica z niewyobrażalnie splątanymi mackami? Rzecz jasna
niezwykle zawiłej, skomplikowanej i różnorodnej muzyki. The Octopus to dwie
płyty, które zawierają w sobie różnorodny materiał muzyczny, w którym nie
sposób nie odnaleźć inspiracji wieloma, czasem na pozór przeciwstawnymi,
gatunkami.
Amplifier to jeden z najbardziej
jaskrawych debiutów w muzyce progresywnej na przestrzeni kilku lat. Rozpoznawalność
grupa wypracowała jednak głównie poprzez ogólnoeuropejskie trasy koncertowe,
gdzie dzieliła scenę razem z Dream Theater, a następnie z rodakami z Anathema,
gdzie miała szansę występować przed wielotysięczną widownią (w Polsce formacja
grała trzykrotnie). Już same występy przed tak uznawanymi w muzycznym świecie
markami muszą świadczyć o pozycji i zespołu (choć od siebie dodam, że Amplifier
na żywo nie oczarowuje).
Tyle suchych faktów. Przejdźmy do
czegoś bardziej elektryzującego. Jeśli chodzi o muzykę, to znowu wypada mi
powrócić do tematu okładki The Octopus. Muzycznie jest bardzo różnorodnie z
perspektywy użytych środków (poplątane macki ośmiornicy są tu dobrym
zobrazowaniem materiału), jednak dość jednostajnie, jeśli chodzi o muzyczny
klimat (na okładce znajdziemy tylko biały i czarny kolor). Nie ulega żadnym
wątpliwościom, że muzyka Amplifier to muzyka progresywna według dzisiejszego
znaczenia tego słowa, jednak muzycy ze swym materiałem poniekąd odcinają się od
działających obecnie najbardziej popularnych formacji, konstruując bardzo
oryginalne, pozbawione pracy kopisty utwory. Brytyjczykom ze swym muzycznym
materiałem najbliżej jest do muzyki Tool, jednocześnie przejawiając wiele
rozwiązań zbliżonych do psychodeli czy space rocka spod znaku Pink Floyd i
Hawkwind (właśnie to psychodeliczno-eksperymentalne zabarwienie zasługuję na
najwyższe pochwały). Muzyka zespołu pozbawiona jest gitarowych solówek i
instrumentalnej wirtuozerii. Przeważa budowanie kompozycji na bazie dość
skostniałych riffów, muzycznej atmosfery i dramaturgii, co trzeba przyznać
wychodzi zespołowi różnie. Uwagę zwraca dość popowy, bardzo melodyjny wokal
Sela Balamira, który mimo wszystko nie jest największym atutem muzyki
Brytyjczyków. Tym jest struktura kompozycji – nad wyraz oryginalna i świeża, a
zespołowi dosyć łatwo przychodzi tworzenie muzyki, która w dużym stopniu
pozbawiona jest obcych wpływów i głębokich inspiracji.
Cóż, trochę pozrzędziłem, lecz
absolutnie nie mam najmniejszego zamiaru powiedzieć, że The Octopus to płyta
słaba. Broń Boże! Jest to naprawdę solidny krążek, zawartych na nim jest sporo
świetnych partii, od wydawnictwa bije twórczy zapał i pasja. Zespołowi
Amplifier w żadnym wypadku nie można odmówić oryginalności, swoją muzyką
utwierdzając mnie w przekonaniu, że zespołu grającego podobnie do Brytyjczyków
naprawdę ciężko się doszukać, co jest pewnego rodzaju ewenementem. Mimo wielu
zalet, wydawnictwu można sporo zarzucić. Po sporym czasie spędzonym nad
"Ośmiorniczką" doszedłem do wniosku, że za cenę oryginalności, emanowania własnym
stylem i kreacją muzycznej osobowości zespół pozbył się spójności, wartkości i
płynności albumu. Na The Octopus niewiele jest momentów trwale zapadających w
pamięć, cały album jak i poszczególne kompozycje wydają się przekombinowane
(utwór The Wave to jeden z nielicznych wyjątków), Brytyjczykom brakuje
elementów, które przyciągnęły i oczarowałyby słuchacza, a w ostatecznym
rozrachunku, nie powraca się do niego z większym zapałem. The Octopus w dużym
stopniu cechuje tak zwana beznamiętność, choć wielu walorów na pewno nie można
mu odmówić.
Ostatecznie oceniając The Octopus
nie jestem w stanie wystawić jednoznacznej oceny. Z jednej strony dzieło
Amplifier mnie przyciąga, z drugiej odpycha. Nie ulega jednak wątpliwościom, że
jest to do tej pory najlepsze dzieło formacji i miejmy nadzieję, że nie
pozostanie ostatnim słowem grupy z Wysp. Wkładając do odtwarzacza podpisany
przez wszystkich muzyków zespołu krążek The Octopus za każdym razem trzymam kciuki
za kolejne dzieło.
Lista utworów:
CD 1:
1. The Runner (3:38)
1. The Runner (3:38)
2. Minion's Song (5:51)
3. Interglacial Spell (6:25)
4. The Wave (7:00)
5. The Octopus (9:17)
6. Planet Of Insects (5:49)
7. White Horses At Sea/Utopian Daydream (8:55)
8. Trading Dark Matter On The Stock Exchange (11:33)
CD 2:
1. The Sick Rose (8:58)
1. The Sick Rose (8:58)
2. Interstellar (10:18)
3. The Emperor (6:40)
4. Golden Ratio (5:16)
5. Fall Of The Empire (8:29)
6. Bloodtest (5:18)
7. Oscar Night/Embryo (7:44)
Mam kilka zastrzeżeń co do tej recenzji... Oto one:
OdpowiedzUsuń- po pierwsze Amplifier zyskał rozpoznawalność już po wydaniu pierwszego albumu, gdzie znalazły się naprawdę dobre kawałki jak "Motorhead", "Airborne", "Half Life" czy wspaniałe "One Great Summer".
- po drugie moim zdaniem długość albumu nie szkodzi mu ani trochę, nic bowiem nie stoi na przeszkodzie by słuchać obu płyt oddzielnie. A są one tak nagrane by było to możliwe i każda z nich wypada bardzo dobrze, bo kawałki są świetnie ustawione
- po trzecie: jednostajnie?! Śmiech na sali! Hipnotyczne "The Sick Rose", przebojowe "Planet Of Insects", hałaśliwe "The Emperor" czy psychodeliczne "The Octopus" jednostajnymi? Najpierw przywoływanie tylu zespołów, w których można doszukiwać się inspiracji dla zespołu, dodatkowo podkreślanie, że są to inspiracje RÓŻNORODNE, a potem pisanie, że album jest jednostajny? Rozbawiło mnie to.
- po czwarte: muzyka zespołu pozbawiona jest gitarowych solówek. Haha! Polecam utwór "Trading Dark Matter On The Stock Exchange" gdzie solówka trwa przeszło 5 minut. A jest ich więcej, polecam przesłuchać calość kilka razy więcej.
- i po piąte to polecam jeszcze raz posłuchać obu płyt oddzielnie po kilka razy a potem stwierdzić czy kompozycje faktycznie są przekombinowane. Moim skromnym zdaniem nie są, są doskonale zbudowane (o czym w sumie sam autor w recenzji napisał, a potem jakoby temu zaprzeczył)
Tyle ode mnie, oprócz tego fajne powiązanie ośmiorniczki z muzyką na płycie, i składnie napisane :) A album osobiście również polecam z całego serca!
PS. I tych, którzy zawiedli się ich występem przed DT zachęcam do jeszcze jednego spróbowania Amplifier na żywo - w Poznaniu przed Anathemą zagrali już świetnie! (kto wie czy winą nie była wielkość sali, Spodek robi na mniej znanym zespole wrażenie, Eskulap poznański jest - rzekłbym - idealny dla takich kapel)