Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wywiady. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wywiady. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 20 grudnia 2012

"Cały czas kroczymy do przodu" czyli rozmowa ze Zbigniewem Szatkowskim z Votum

Wielkimi krokami zbliża się premiera najnowszego albumu prawdziwej perły w koronie muzyki progresywnej w Polsce, zespołu Votum. Właśnie o kolejnym wydawnictwie grupy, a także o sprawach blisko związanych z pracami nad płytą rozmawiałem z klawiszowcem formacji, Zbigniewem Szatkowskim.
Wywiad został opublikowanych na łamach Biuletynu podProgowego.
 
Powoli zbliżacie się do jubileuszu X-lecia grupy. Od powstania Votum minęło już 9 lat, w tym czasie wydaliście dwa pełnoprawne krążki. Ja moglibyście ocenić ten czas spędzony w zespole i pozycję Votum na polskim rynku muzycznym.
 
Ja miałem okazję przypatrywać się początkom Votum z perspektywy słuchacza, a sam uczestniczyłem dopiero w rewolucji, która zmieniła Votum 1.0, które poszukiwało sposobu do zdobycia tytułu królów heavy metalu do Votum w wersji 2 z zacięciem do eksperymentów. Kiedy zostałem zwerbowany do zespołu chłopaki przymierzali się do powstania ‘nowego’, co zaowocowała Time must have a stop, co mnie bardzo ucieszyło, bo zdałem sobie sprawę, że niezależnie, co będzie się działo zespół jest otwarty na poszukiwanie nowych dróg i nie będzie zamykał się w jednej określonej stylistyce. To nie zmieniło się od tamtej pory. Jeśli zaś chodzi o pozycję zespołu, to z przyjemnością mogę stwierdzić, że cały czas kroczymy do przodu. Nie zależnie czym w danym momencie się zajmujemy, konsekwentnie pniemy się w górę. Uważam, że dzieje się tak dlatego, że bardzo szanujemy ludzi, którzy odbywają z nami taką muzyczną podróż, przychodząc na nasze koncerty, słuchając naszych płyt i kibicują temu co robimy. Staramy się dbać o tych ludzi i w zamian dostajemy ich zaufanie, a to jest nie do przecenienia.
 
Jak wiemy, w drodze jest już szykowana przez Was kolejna płyta o tytule Harvest Moon. Jak moglibyście ją określić? Czym różni się od poprzedniczek? 
 
Słychać na niej nasze dojrzewanie, słychać na niej również jak bardzo dużo różnych i nietypowych pomysłów wnosi każdy z nas do całości. Nie będzie to typowa płyta gatunku do którego byliśmy przyporządkowany w przeszłości. Pojawiają się eksperymenty z klimatem, formą, środkami przekazu, ale ciągle wyraziście i w naszym stylu. Jestem pewien, że zarówno dynamiczne i mocne kompozycje, jak i delikatne twory ambientowo-balladowe przypadną do gustu tym, którzy przypatrywali nam się wcześniej, a różnorodność i zdecydowanie nowych kompozycji przyniesie nam zainteresowanie nowych słuchaczy.
 
Czy mamy spodziewać się konceptu, zwartej muzycznej opowieści czy raczej luźnego zbioru piosenek?
 
Z punku widzenia twórców jest dla nas niezwykle ważne by całość danej płyty była ze sobą spójna. Pracowaliśmy nad całościami i konceptami zarówno przy Time must have a stop jak i przy Metafiction i na trzecim krążku będziemy trzymać się tej tradycji. Każdy z nas lubi by płyty były owiane filmową atmosferą i chcemy by odbiorca dostał produkt, który jest rozbudowany i przemyślany od samego początku do końca.
 
Wiemy, że niezwykle długo pracowaliście nad ostatecznym kształtem płyty. Jak możecie ocenić proces tworzenia kompozycji na album i pracę w studio nad samą płytą?
 
Dynamiczny. Czasami miałem wrażenie, że ciążyła nad nami jakaś klątwa. Problemy techniczne pojawiały się jak grzyby po deszczu – i mimo tego, że już przy Metafiction zaliczyliśmy setki absurdalnych anomalii, jak na przykład chroniczny rozpad piecy gitarowych, zalanie sali prób czy spalenie się jej okablowania – to dopiero przy Harvest Moon odkryliśmy, co to jest jest złośliwość rzeczy martwych. Dodatkowo doszedł do tego fakt, że każdemu z nas bardzo zależało na pewnych elementach płyty – fragmentach, których często nie dało się pogodzić z wizją całości. To była wielka nauka pokory, a ponieważ złożyło się tak, że były to ciężkie czasy dla nas personalnie jestem pewien, że te emocje można będzie odczytać z utworów, które stworzyliśmy.
 
Co symbolizuje niezwykle intrygująca okładka albumu?
 
Duża część frajdy w słuchaniu tej płyty będzie w łączeniu i odkrywaniu elementów fabularnych, więc najpewniej powinniśmy zachować to chwilo w tajemnicy. Zapewniam jednak, że nic nie pojawia się tam bez przyczyny i zachęcam do zapoznania się z warstwą tekstową utworów na Harvest Moon by odkryć dlaczego na okładce pojawiają się te konkretne elementy graficzne.
 
No i podstawowe pytanie – kiedy będziemy mogli zobaczyć Wasz najnowszy krążek na półkach sklepowych?
 
Mam nadzieje, że jak najszybciej. Na datę premiery składa się wiele elementów. Po pierwsze fakt, że chcemy by wszystko było jak najlepiej zrealizowane od strony produkcyjnej - a to wymaga czasu. Ucho musi się do pewnych rzeczy przyzwyczaić, od innych odpocząć by mieć pewność, że rzeczy brzmią tak jak powinny. Po drugie kwestie wydawnicze - mam tu na myśli zarówno kwestie techniczne, jak druk i tłoczenie jak i warunki marketingowe, które dyktują pewne momenty na premiery danego gatunku. Wystarczy nie wstrzelić się w odpowiedni moment i trzeba odczekać do otwarcia kolejnego "okna wydawniczego". Jeśli dobrze szacuje płyta pojawi się na jesieni tego roku. W najmniej oczekiwanym momencie, ale zapewniam, że warto wypatrywać tego albumu. Będzie on pięknym ukoronowaniem zbliżającego się wielkimi krokami końca świata.
 
Mieliście niezwykle długą przerwę w koncertowaniu. Rozumiem, że po wydaniu płyty postaracie się w tym względzie udobruchać zniecierpliwionych fanów. Czy macie już plany dotyczące przyszłych występów na żywo?
 
Oczywiście przerwa była, jednak nie zeszliśmy ze sceny kompletnie. Pojawiały się kilkukrotnie opcje koncertowe i zawsze staraliśmy się z nich korzystać. Na przykład mieliśmy przyjemność zamykać festiwal Warszawa Brzmi Ciężko organizowany w Proximie, gdzie pojawiło się kilka kompozycji z nadchodzącego krążka – niejako test na żywym organizmie, czego możemy się spodziewać w kwestii odbioru nowych kompozycji. Staramy się trzymać formę „do grania na żywo” niezależnie od tego czy w danym momencie jesteśmy zaangażowani w projekt studyjny – przydaje się to później, gdy rozpoczynamy trasy promocyjne. Gdy tylko cały krążek zostanie dopięty w takiej formie jaka będzie nas satysfakcjonowała wrócimy do częstszych podróży, a plany koncertowe już są w przygotowaniu.
 
Na czym obecnie się skupiacie i jakie są Wasze plany na tą bliższą, jak i dalszą przyszłość?
 
Harvest Moon przyniósł nam mnóstwo wyzwań i stanowi ukoronowanie bardzo trudnego, pracowitego, ale za razem ekscytującego etapu w naszym muzycznym życiu. W tej chwili - z jednej strony trwają ostatnie miksy płyty - a z drugiej przygotowujemy się do promocji tego albumu. Będą koncerty, będzie teledysk, ale na pewno pojawią się również z naszej strony aktywności "w stylu" poprzednich płyt. Przy Time must have a stop rozbudowaliśmy treść płyty o komplementarne wizualizację, którymi "dopowiadaliśmy historię" podczas koncertów, przy Metafiction na początku nietypowy blog studyjny, a chwilę później wernisaże z grafikami inspirowanymi historią wyśpiewaną i zagraną na płycie. Wielokrotnie mieliśmy szanse rozmawiać z naszymi słuchaczami, dla których możliwość zobaczenia wizualnego rozwinięcia fabuły płyt była sporą frajdą. Teraz również będziemy poszukiwać nietypowych rozwiązań i kontynuować tradycję zaskakiwania.

Maj 2012
 
Recenzja Metafiction
 
Posłuchaj utworów z Harvest Moon.

Koncerty promujące Harvest Moon:
8.02 - Rzeszów - Pod Palmą 
9.02 - Kraków - Lizard King 
10.02 - Częstochowa - Galeria Teatr From Poland 
15.02 - Gdańsk - Wydział Remontowy 
16.02 - Konin - Oskard 
22.02 - Warszawa - Herezja 
23.02 - Białystok - FAMA
 

wtorek, 20 listopada 2012

"Jesteśmy akustycznym ekwiwalentem death metalu" rozmowa z Rogerem Woottonem z Comus


Comus to brytyjska grupa muzyczna założona w roku 1969. Na początku lat 70-tych wykreowała niepowtarzalny muzyczny styl, łącząc folk, psychodelię oraz rock progresywny i nadając jej bardzo mrocznego i zagadkowego wyrazu. Comus wyraził się w pełni wydając debiutancki album First Utterance, jednak z wielu przyczyn musiał ogłosić upadłość w roku 1972. Formacja po krótkim epizodzie w roku 1974 po 34 latach (2008) reaktywowała się i w roku 2012 wydała trzeci album pt. Out of the Coma. Z liderem formacji, Rogerem Woottonem, rozmawiam na temat historii zespołu, komercyjnej klęski na początku lat 70-tych, o szczegółach dotyczących powrotu grupy na scenę, nowej płycie oraz planach na przyszłość.

Jest dla mnie wielkim zaszczytem móc z Tobą porozmawiać. To wspaniałe widzieć Comus znów żywym. Jak śpiewacie na najnowszym wydawnictwie "przebudziliście się ze śpiączki", czy mógłbyś opowiedzieć o szczegółach Waszej reaktywacji? Jak to się stało, że po 34 latach przerwy wystąpiliście na Melloboat Festival?

Kiedy ponownie wydaliśmy pierwsze dwa albumy Comus w roku 2005 pojawiło się wiele głosów namawiających nas do reaktywacji. W roku 2007 Stefan Dimle, osoba zajmująca się odbywającym się w Sztokholmie Melloboat Festivals zaproponował Opeth występ na festiwalu. Lider zespołu, Michael Akerfeldt, który jest wielkim fanem Comus postawił warunek, że Opeth zagra tam tylko wtedy, kiedy Stefanowi uda się namówić nasz zespół do zagrania na Melloboat. Stefan oraz Mikel przyjechali do nas do Londynu i podpisaliśmy kontrakt.

Czy trudno było skompletować zespół w niemal pełnym składzie z roku 1971?

Wiesz, zaskakująco łatwo było zebrać wszystkich członków razem. Tylko jedna z osób nagrywających First Utterance nie zdecydowała się dołączyć do grupy. Rob Young został więc z konieczności zastąpiony Jonem Seargoattem, który jest mężem Bobbie Watson (wokalistki Comus, przyp.red.).

Porozmawiajmy o Out of the Coma. Dlaczego po tylu latach zdecydowaliście się nagrać nowy materiał?

Naprawdę wiele osób pytało mnie o nowy materiał więc w końcu zacząłem go pisać. Wiele osób również pytało o to, co się z nami działo przez tych 35 lat, więc tytuł albumu Out of the Coma zdawał się idealną odpowiedzią. Mając przygotowane trzy nowe utwory zauważyliśmy duże zainteresowanie fanów tym, co się stało z Malgaard Suite (ostatecznie niewydany materiał Comus, przyp.red.). Nagrania które posiadaliśmy były w naprawdę słabej jakości, ale fanom nie robiło to wielkiej różnicy. Archiwalny utwór włączyliśmy do całości. Co do nowego materiału to wolałem poczekać do momentu, kiedy będzie na tyle dobry, aby mógł doczekać się wydania. Aktualnie kontynuuje pisanie muzyki na kolejny krążek.
First Utterance, 1971

Czy mógłbyś opisać proces nagrywania Out of the Coma?

Dwie gitary oraz bas nagraliśmy na żywo z wokalem prowadzącym, natomiast partie solowa, a nawet perkusja zostały nagrane w dalszej kolejności.

W mojej recenzji krążka napisałem, że Out of the Coma jest niejako hołdem dla First Utterance. Czy zgodzisz się z tym?

Tak. Staraliśmy się stworzyć OOTC jako kontynuację głównych treści oraz ducha mroku i szaleństwa utworów z debiutu. 

Chciałbym zapytać Cię o postać z okładki wydawnictwa. Czy to ta sama postać, która znalazła się na okładce First Utterance?

Wyjście ze śpiączki było oczywistym tematem związanym z naszą reaktywacją i zdawało się pewnego rodzaju nawiązaniem utworu The Prisoner z debiutu. Trzy nowe utwory były w naszym zamyśle kontynuacją First Utterance. Osoba ukazana na okładce jest tą samą osobą z płyty z roku 1971, posiada kroplówkę podpiętą do jej nosa i wije się budząc się ze śpiączki. 

Jak myślisz, co spowodowało brak komercyjnego sukcesu Comus w latach 70-tych i przyczyniło się do rozwiązania zespołu?
 
Myślę że stało się to z tego względu, że szliśmy całkowicie naprzeciw regułom i modom panującym w muzyce na początku lat 70-tych. Wyłonił się glam rock, a my byliśmy całkowitym przeciwieństwem mody na tę muzykę. W tym czasie w Anglii scena muzyczna była zdominowana przez pewne muzyczne trendy i musiałeś do nich pasować. Aktualnie istnieje całkowita artystyczna swoboda i nie ma żadnej muzycznej dyskryminacji, dlatego Comus przyciąga fanów mających od siedemnastu do siedemdziesięciu lat. Rozwiązaliśmy się w roku 1972 ponieważ nikt nie był zainteresowany naszymi koncertami, przestaliśmy przyciągać widownie. 

Comus z okresu nagrywania debiutu
Dlaczego The Maalgard Suite nigdy nie zostało wydane? 

Nie było zainteresowania wydaniem albumu ze strony naszej wytwórni, dla której nasz materiał był zbyt niekomercyjny. Wszystko co nam zostało to jedno amatorskie nagranie kogoś z widowni podczas koncertu. Była i druga część tytułowej suity, lecz po tylu latach całkowicie jej nie pamiętam, a żadne nagranie jak i teksty nie istnieją.



Czy macie w planach ponowne nagranie tego albumu i wydanie go w jego wersji z początku lat 70-tych?

Osobiście chciałbym aby dać duchowi Malgaard spoczywać w pokoju i pracować nad całkowicie nowym materiałem. 

Jak dziś oceniasz The Keep from Crying?

To Keep from Crying
jest niepowodzeniem na wiele sposobów. Materiał nigdy nie był planowany dla Comus. Do pracy nad płytą udało mi się zresztą zaangażować dwóch członków zespołu. Szczerze żałuję wydania tego krążka. 

Składanka Song to Comus: The Complete Collection zawiera kilka nieznanych utworów z lat 1970/1971, In the Lost Queen's Eyes, Winter is a Coloured Bird i All the Colours of Darkness. Jaka jest ich historia?

Wszystkie te utwory pochodzą z sesji nagraniowej z roku 1970. All the Colours of Darkness było jedynie demem, którego nigdy nie zamierzaliśmy wydawać.

Jak oceniasz rolę Michaela Akerfeldta w popularyzowaniu Waszej muzyki?

Jesteśmy niesamowicie wdzięczny Mikaelowi za wspominanie o nas oraz promowanie naszej muzyki tak wiele razy podczas jego wywiadów. Wygląda na to, że zdobyliśmy dzięki temu sporo metalowej widowni. Myślę że to z tego powodu, iż jesteśmy jakby akustycznym ekwiwalentem death metalu.

Czy mógłbym prosić Cię o opinię dotyczącą Strom Corrosion (projekt M. Akerfeldta i S. Wilsona, przyp. red.). W moim odczuciu jest on niesamowicie zainspirowany Waszą muzyką.

Chętnie się z nim zaznajomię, gdyż nie słuchałem jeszcze tego albumu. 

Jaki macie plany na najbliższa przyszłość? 

Pracujemy nad nową płytą. Szybko gromadzimy materiał, mam kilka nowych utworów, nad którymi zaczynamy wkrótce pracować wspólnie. 


Czy planujecie coś w rodzaju europejskiej trasy koncertowej? My serdecznie zapraszamy do Polski!

Aktualnie negocjujemy możliwość przeprowadzenia takiej trasy i byłby miło włączyć do niej również Polskę.

Comus na Melloboat Festival

Oficjalna strona internetowa Comus  

piątek, 13 lipca 2012

"Nie ma co liczyć na Cinematic 2" czyli rozmowa z Marcinem Grzegorczykiem z Lebowski

Na przestrzeni ostatnich lat mieliśmy okazję obserwować wysyp młodych, polskich zespołów, grających muzykę progresywną. Taką zjawiskową i nietuzinkową formację jak szczeciński LEBOWSKI znaleźć jednak niezwykle trudno. Rok 2010 na polskiej scenie muzycznej należał właśnie do autorów instrumentalnego Cinematic - muzyki do nieistniejącego filmu. Na potrzeby Biuletynu podProgowego w rozmowie z liderem zespołu, Marcinem Grzegorczykiem, poruszyłem wiele ciekawych kwestii dotyczących nie tylko debiutanckiego Cinematica, ale i między innymi przyszłości zespołu.
Wywiad ukazał się w marcowym wydaniu Biuletynu podProgowego.

Od wydania Waszego premierowego materiału minął już ponad rok. Sądzę więc że jesteście już w stanie trzeźwo go ocenić z perspektywy czasu. Czy jest coś z czego jesteście szczególnie zadowolenioraz coś co mówiąc kolokwialnie Wam „nie wyszło”?

Mówiąc szczerze, nie jesteśmy obecnie na etapie podsumowań i rozliczeń. Z ogromną radością i nieustannym zaskoczeniem przyjmujemy wszystkie dowody sympatii i uznania, z którymi spotyka się Cinematic. Cieszy nas każdy zagrany koncert i pozytywny komentarz na naszym profilu facebooke’owym czy też stronie www. Patrzymy w przyszłość i na tym się skupiamy. Ze spraw, których nie udało nam się zrealizować, wymieniłbym wydanie albumu na winylu. Rozmowy wydawały się bardzo zaawansowane ale niestety utknęły w martwym punkcie. Może w końcu wydamy go sami? 

Z jakimi nadziejami przystępowaliście wydając album? Wiemy, że Cinematic rozszedł się w nakładzie przewyższającym 3 tysięcy egzemplarzy. Czy spodziewaliście się takiego rezultatu?

Absolutnie nie spodziewaliśmy się, że twórcza nisza, którą dla siebie znaleźliśmy, zainteresuje tyle fantastycznych osób. Gdy 10 października 2010 roku, nieśmiało ogłosiliśmy światu, że istnieje Lebowski, ze swym pierwszym wypieszczonym dzieckiem Cinematikiem, nakład 1000 egzemplarzy, który wytłoczyliśmy, wydawał nam się abstrakcyjnie wielki. No bo kto to kupi? A tu taka niespodzianka! Okazało się, że są chętni do słuchania takich „niemodnych” dźwięków zarówno w Polsce, jak i Rosji, Niemczech, Stanach, Włoszech, Finlandii, Iranie czy Izraelu. Gdzieś z tyłu głowy kołatała nam myśl, że muzyka instrumentalna ma szansę dotrzeć do ludzi bez względu na barierę językową ale skala tego odzewu z pewnością nas niezwykle zaskoczyła. Poza tym nowe zamówienia ciągle napływają. 

Miesiące jesienne przyniosły Wam polską trasę koncertową promująca krążek. Jak możecie podsumować tych kilka odbytych koncertów jak i występy na festiwalach w Gniewkowie oraz Inowrocławiu?

Tak się interesująco złożyło, że koncerty w 2011 roku odbywały się w bardzo różnych okolicznościach przyrody: były kluby, kina, aula politechniki, kameralne festiwale w Berlinie i Gniewkowie i duży open air - InoRock z udziałem światowych gwiazd. Pozwoliło nam to nabyć doświadczenia i pewności siebie, jak też pokazać się całkiem sporej publiczności. To procentuje, bo jak mawiają starzy Indianie: „jeden koncert to więcej niż dziesięć prób”.

Gdzie preferujecie występować? Kino, sala klubowa czy otwarta przestrzeń?

 Każde z tych miejsc ma swoją specyfikę. Nieodłączną częścią koncertów Lebowskiego są wizualizacje. Na imprezach open air ciężko je pokazać, za to można dotrzeć do sporego grona słuchaczy a granie na wielkiej scenie to dodatkowy zastrzyk adrenaliny. W kinach jest świetny klimat i wyświetlane obrazy robią tu największe wrażenie, gorzej natomiast z możliwością nagłośnieniem zespołu rockowego. W klubie zazwyczaj udaje się pogodzić obie kwestie. Koncerty dają nam dużo radości i możemy się jedynie cieszyć, że znajdują się chętni do słuchania Lebowskiego niezależnie od warunków. 

Podczas trasy koncertowej mogliśmy usłyszeć kilka przedpremierowych numerów. Czy ukażą się one na Waszej kolejnej płycie?

 Cały czas powstają nowe utwory, bo ich pisanie jest jedną z rzeczy, które lubimy najbardziej. Nasz manager śmieje się, że to już materiał na trzecią płytę i rzeczywiście – potrzebna będzie ostra selekcja bo mamy dużo nowej i wierzymy – ciekawej muzyki. 

Opowiedzcie czym kolejny krążek będzie różnił się od poprzednika. Czy zamierzacie zrobić jakiś większy lub mniejszy zwrot w swojej muzyce?

Z pewnością nie ma co liczyć na "Cinematic 2" i nie należy oczekiwać filmowych odniesień. Wizja nowego albumu, jego sposobu realizacji, aranżacji, brzmienia, ewentualnej myśli przewodniej, dopiero się w nas rodzi. Jesteśmy lepszymi muzykami niż byliśmy pracując nad debiutem, okrzepliśmy, nabraliśmy wiary, pewności siebie - myślę, że będzie to słychać. 

Jakie są Wasze najbliższe plany? Czy przygotowujecie kolejne koncerty dla wygłodniałej publiczności?

Musimy działać dwutorowo: organizować i grać koncerty oraz dopinać temat drugiej płyty. Pojawiła się intrygująca możliwość zaprezentowania się publiczności we Włoszech i Niemczech – trzymamy kciuki by wszystko wypaliło. 

Czy są już chociażby orientacyjne terminy dotyczące wydania kolejnego materiału?

Wiktor Franko, autor okładki Cinematica dzwonił do mnie niedawno z pytaniem, czy ma już myśleć nad kolejną, to chyba znak, że musimy się wziąć do roboty (śmiech). A poważnie – chcielibyśmy by nowy album ukazał się w roku 2012. To poważne przedsięwzięcie artystyczne, logistyczne, organizacyjne i finansowe, mam nadzieję, że uda nam się je samodzielnie udźwignąć. 

Skoro wydanie Biuletynu Podprogowego poświęcone jest tematyce filmowej nie mogę nie zapytać o Wasze inspiracje dotyczące tego zagadnienia. Dlaczego na płycie nie słyszymy wokalu, ale filmowe cytaty?

Poszukiwania wokalisty pasującego do nas muzycznie i mentalnie zajęły nam dużo czasu. Zbyt dużo. W pewnym momencie okazało, się że materiał który stworzyliśmy stracił cechy piosenkowe i na wokale po prostu nie ma już w nim miejsca. Jedynie w utworze 137 sec. zaśpiewała Kasia Dziubak z Dikandy, dodając mu jeszcze więcej folkowego sznytu. A pomysł na cytaty filmowe narodził się trochę mimochodem – w jednym utworów, który stanowił podwaliny współczesnego Lebowskiego – Astronomy, zamiast śpiewu użyliśmy głosów amerykańskich kosmonautów rozmawiających z bazą w Houston. Rezultat wydał nam się na tyle interesujący, że poszliśmy dalej tą drogą. Wielu słuchaczy wspominało nam, że nasza muzyka pobudza ich wyobraźnię do tworzenia obrazów. Stąd był już tylko krok do muzyki do nieistniejących filmów. 

Co decydowało o wyborze filmów do których Cinematic bądź co bądź nawiązuje?

Szukaliśmy w epoce gdy sztuka miała ambicję być czymś więcej niż rozrywką a twórcy nie myśleli jedynie o sławie i mamonie. To zastanawiające jak destrukcyjnie zmiana ustroju wpłynęła na poziom polskiej sztuki ogólnie a kinematografii w szczególności. Oczywiście kluczem były nasze gusta – filmy istotne dla naszej edukacji – ulubieni reżyserzy i aktorzy. To fajne uczucie móc złożyć Mistrzom hołd a być może i zachęcić młodsze pokolenie słuchaczy do sięgnięcia po ich dorobek. 

Niektóre filmowe cytaty w pewnym sensie zmieniały przesłanie po włączeniu ich Waszą muzykę (utwór Iceland). Dlaczego zdecydowaliście się na takie posunięcie?

Oczywiście sens wypowiedzi zmienia się w zależności od kontekstu i okoliczności. Wybieraliśmy kwestie ze względu na ich treść, klimat i muzykalność, bez związku z ich oryginalnym kontekstem. Czasem dawało to interesujące efekty, tworzące swoistą wartość dodaną, gdy cytat pierwotnie humorystyczny, dzięki muzyce nabierał dramaturgii i patosu. 

Czy są jakieś filmy ściśle związane z muzyką, które są bardzo bliskie Waszemu sercu lub miały spory wpływ na Waszą muzyczną karierę?

 Tu mogę mówić tylko za siebie, gdyż każdy z nas ma swoje własne gusta muzyczne, gdzie indziej szuka inspiracji. Moi faworyci to z pewnością „Ptasiek” i „Ostatnie kuszenie Chrystusa” z muzyką Petera Gabriela, „Siesta” z muzyką Milesa Davisa i Marcusa Millera czy „Bird” – historia życia Charlie Parkera. 

luty 2012

piątek, 29 czerwca 2012

"Uniknąć zamknięcia w ciasnych szufladach" czyli wywiad z Mariuszem Sobańskim z LIGHT COORPORATION

Jak zapewne słyszeliście czerwiec był (jest) miesiącem premiery najnowszego albumu  brylantu polskiego jazzrocka, formacji LIGHT COORPORATION. Przed lub (i) po przesłuchaniu Aliens From Planet Earth naprawdę warto odświeżyć sobie informacje, dotyczące tego jakże zjawiskowego zespołu. O debiutanckim Rare Dialect możecie przeczytać tutaj, natomiast poniżej znajduje się zapis niezwykle ciekawej rozmowy z liderem grupy, Mariuszem Sobańskim, z którym niespełna pół roku temu poruszyłem wiele naprawdę ciekawych kwestii. Jakich? Przekonajcie się sami!
Wywiad ukazał się w marcowym wydaniu Biuletynu podProgowego. 

Zacznijmy od samego początku. Opowiedz jak zaczęła się przygoda Light Coorporation. Jak wyglądały Wasze pierwsze muzyczne cele, pierwsze koncerty, pierwsze poważne decyzje? Skąd wziął się pomysł na zespół? 

Tak, dobrze to ująłeś. LIGHT COORPORATION to naprawdę jest prawdziwa muzyczna przygoda bo gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że ten zespół wyda płytę w wytwórni ReR Megacorp u Chrisa Cutlera to mimo wrodzonego optymizmu chyba bym w to nie uwierzył... 
Muszę jednak przyznać, że początkowe założenia były bardzo proste. Spotykaliśmy się z zespołem kilka razy w tygodniu i tworzyliśmy muzykę. Takie sesje trwały kilka godzin. Były solidne, a każda próba była rejestrowana. Graliśmy długie improwizacje zawierające elementy muzyki progresywnej, jazz rocka, było w tym trochę psychodelii a przede wszystkim awangardowego grania. Podstawą naszej muzyki zawsze jednak była improwizacja i to coś co nazywamy „otwartą głową”. Mam jeszcze nawet nagrania ponadgodzinnych kompozycji, które powstały  właśnie w taki sposób. W tamtym czasie nie posiadaliśmy jeszcze nazwy. Jako LIGHT COORPORATION zaczęliśmy koncertować w połowie 2007 roku. Takie były początki grupy LIGHT COORPORATIN, wtedy wszystko ruszyło i już w 2007 roku nagraliśmy pierwszą studyjną Epkę.


Skoro już jesteśmy przy koncertowaniu to opowiedz jak wyglądają Wasze występy na żywo?  

Jak wspominałem te rozpoczęliśmy w roku 2007. Były to koncerty połączone z obrazem czyli filmami i multimediami stworzonymi przez mojego dobrego przyjaciela, artystę Tomasza Lietzau'a. Znamy się dobre dwadzieścia lat. Filmy, które można zobaczyć podczas naszych koncertów pochodzą ze starych taśm video, wszystkie te materiały następnie były obrobione przy pomocy komputera. Od roku 2007 roku graliśmy już koncerty w Polsce oraz w Wielkiej Brytanii. 

Rok 2011 przyniósł Wam wydanie debiutanckiego materiału pt. Rare Dialect. Prosiłbym abyś wytłumaczył znaczenie tego tytułu bo domyślam się, że ma ono ukryte dno.  

To nie takie łatwe, muszę to bardziej rozwinąć. Muzyka której słuchacie na Rare Dialect jest tym co udało nam się wypracować szukając swojej artystycznej drogi współpracując w między czasie z wieloma zaproszonymi muzykami. Ktoś powiedział, że te dźwięki to jakby nasz sposób porozumiewania się, nasza gwara... Stwierdziłem później, że idealnie do nas pasują te słowa „nasz dialekt”. Tomasz Lietzau na projekcie okładki dopisał jak kolekcjoner starych płyt odręcznie Rare i zostało Rare Dialect. 
Nie chcieliśmy tak do końca być grupą jazz rockową czy progresywną, jednoznacznie określoną i co ciekawe na początku nawet nie rozmawialiśmy o stylu muzycznym. Świadomie unikaliśmy tego tematu, każdy z nas grał tak jak chciał. Umawialiśmy się też na całonocne spotkania i do rana słuchaliśmy starych analogów. Wtedy pojawiał się Soft Machine wraz z innymi albumami Sceny Canterbury, muzyczne kręgi Rock In Opposition i stara awangarda jazz'owa w tym głównie Coltrane i wiele innych pięknych winyli z tamtego okresu. W tym wszystkim chcieliśmy odnaleźć siebie i sam musisz przyznać, że jest to bardzo trudne szczególnie dla nowej grupy, która chce poruszać się w takiej stylistyce. Ja osobiście nie rozumiem kilku polskich zespołów, które chcą grać jak ktoś i naśladują inne formacje. Zauważyłem, że zdolni muzycy bardzo chcą i nawet zaczynają grać podobnie jak np. Porcupine Tree (który osobiście od pierwszej ich płyty bardzo cenię) i niestety zawsze wychodzi to blado, bo kopia pozostaje tylko kopią. Naprawdę ubolewam nad tym faktem… Natomiast obecnie bardzo cieszą mnie artykuły na temat naszej płyty, w których redaktorzy muzyczni otwarcie zadają sobie pytanie czy Light Coorporation to rock, jazz czy muzyka progresywna nawiązująca do lat 70-ych. O to właśnie chodzi! My tak naprawdę sami tego nie wiemy i nie chcemy się zamykać w jakimś muzycznym stylu. Staramy się tworzyć nasz własny dialekt. Nie chcę przez to rzecz jasna powiedzieć, że odkrywamy coś nowego w muzyce. Wolimy jednak podążać własną drogą i uniknąć zamknięcia w ciasnych szufladach.

Okładka Rare Dialect
Okładka Waszego albumu zawiera w sobie cały stos płyt winylowych. Niezwykle ucieszyłem się, gdy w tym tłumie odnalazłem różowego Caravana czyli In The Land of the Greay and Pink, jedną z moich ulubionych płyt. Doszukałem się też wydawnictw The Incredible String Band oraz Keith Tippett Group. Powiedz, jakie płyty tam się jeszcze znajdują. Czy mają one jakieś szczególne znaczenie? 

Te wydawnictwa powinny mieć znaczenie dla każdego fana, a tym bardziej dla muzyka, który poszukuje i stara się być otwarty i twórczy. Stare analogi to kolejny kod na naszej płycie wymyślony przez Tomka. Znajdziesz tu pierwsze wydania takich artystów jak Soft Machine, Henry Cow czy wymienionego już przez Ciebie Keitha Tippetta. Ponadto jest tu Fred Frith, Kaiser, jest też moja ulubiona płyta Steve Hillage'a, legendarny Gong, Caravan, Art Zoyd, Nucleus i oczywiście obowiązkowo Captain Beefheart i jego pokręcony album Trout Mask Replica z 1969 roku. Jeśli ktoś już rozpoznaje te tytuły, wie o co chodzi i bez wątpienia musiał te płyty słyszeć.  Te wydawnictwa są bardzo wartościowe dla nas i nadal mają wpływ na dzisiejszą muzykę. Mówiąc o tym nie mam na myśli rzecz jasna komercyjnych przebojów radiowych zbudowanych na trzech akordach....  Napisałem o tym tutaj. 

Czy układ graficzny RD jest pewnego rodzaju manifestem? Chcecie poprzez to nawiązać do spuścizny lat 70-tych? Zresztą fotografie zawarte w książeczce również wyglądają na pochodzące z „zamierzchłych” czasów… 

Lata 70-te pozostawiły nam bardzo dobrą muzykę. Uważam, że najlepszą pod względem autentyczności. Muzyka z tamtego kresu i wydane wtedy płyty pozostają do tej pory prawdziwe i szczere. Trzeba dziś wziąć pod uwagę fakt, że ci którzy wtedy tworzyli i nagrywali mieli o wiele mniej przykładów do podpatrywania niż my obecnie, o Internecie już nie wspominając. Dla mnie ogromne znaczenie ma także muzyka grupy King Crimson, a szczególnie nagrania z początku ich działalności, tak samo pierwsze płyty grupy Yes, nasz rodzimy band SBB. Na tej muzyce się wychowałem, a dziś chyba bardzo trudno nawiązać do tamtych czasów. My staraliśmy się nagrać naszą płytę bez sztucznych „polepszaczy” i jest to nasz jedyny ukłon w stronę lat 70-tych, aby brzmienie płyty i muzyka same się broniły. 
Okładka płyty Rare Dialect to w całości wizja naszego grafika. Tomasz po przesłuchaniu roboczych wersji nagrań ze studia zaproponował projekty okładek właśnie ze starymi analogami i zniszczonymi przez czas fotografiami... niestety bez makijażu i pięknego lansu! (śmiech). Zdjęcia w książeczce to kadry ze starych taśm video i to naprawdę dobrze pasuje do naszej muzyki. Wszystko jest tak nie do końca podane na tacy, niedopowiedziane.

Co Wam mówi data 20 marca 2011 roku która jest odbita na każdej stronie książeczki.

To data wykonania tych zdjęć...Nie jest to jednak data z aparatu fotograficznego, została dopisana przy obróbce. W czasie kiedy powstawał projekt okładki i książeczki do płyty wiedzieliśmy już, że mamy kontrakt z ReR MEGACORP. 10 sierpnia 2011 ukazała się płyta LIGHT COORPORATION Rare Dialect. Pojawiliśmy się w  stajni ReR wśród wielu docenionych już wydawnictw, także w legendarnej ARS2 można nabyć naszą płytę. Muszę Ci przyznać, że jesteś spostrzegawczy, ale w tej książeczce jest jeszcze wiele innych zagadek... 

Czy mógłbyś w takim razie nakierować nas na te nieodkryte tajemnice płyty? Może nie zdradzaj od razu wszystkich szczegółów, ale nakieruj na pewnego rodzaju niuanse.  

Bardzo chętnie, ale wiesz to będzie tak jakbym opowiedział Tobie film na który się wybierasz. Więc może jeszcze nie dziś... Jedną z ciekawostek jest to, że wśród płyt winylowych, gdy się dobrze przyjrzysz, odnajdziesz tytuł naszej trzeciej płyty... Jest tu kilka innych ukrytych motywów, które dopiero zastanowią słuchaczy po jakimś czasie.

Opowiedz o procesie twórczym Waszej formacji. Jak powstają kompozycje LC? 

Do tej pory było tak, że tworzyłem muzykę w najprostszy sposób używając do tego gitary akustycznej,  rzadko syntezatorów w tym na przykład kiedyś Juno 105. Tak powstały wszystkie pomysły i tematy na płytę, także melodie i częściowo aranże. Każdy z muzyków dokładał to utworu dużo od siebie, wspólnie omawialiśmy każdy element kompozycji. Wtedy nagrywaliśmy taki nowy pomysł i jak coś nam nie pasowało, kilka razy modyfikowaliśmy kompozycje poszukując do muzyki najlepszego klimatu, odpowiedniego brzmienia i aranżacji. Najważniejsze w tym wszystkim to nie zabić muzyki. 

Jak wyglądały prace nad płytą już w studio? Weszliście już z gotowym materiałem czy pomysły rodziły się i były wprowadzane w życie na bieżąco? 

Przed wejściem do studia wszystko było przygotowane i dokładnie przemyślane. Wynikło to z szacunku do samych siebie i realizatora.  Sesja nagraniowa Rare Dialect odbyła się w studiu Szymona Swobody w Vintage Records w Porażynie, a raczej w głębinach pięknego porażyńskiego lasu. Szymon jest naszym dobrym kolegą, o muzyce i jej brzmieniu myślimy bardzo podobnie i na pewno z tego powodu ta współpraca była po prostu doskonała. Ponadto Szymon jest bardzo doświadczonym realizatorem, nie boi się dziwnych pomysłów w studiu, a nawet sam do nich namawia, od początku naszej sesji widziałem jak staje się częścią zespołu. U Szymona po prostu nie ma problemu z niczym, tak przynajmniej jest z nami kiedy razem pracujemy. Zapytałeś czy jakieś pomysły rodziły się już w studiu. Tak, jest kilka utworów, które powstały podczas sesji, miałem je wcześniej w głowie. Dwa spośród nich znalazły się już na płycie, pozostałe cierpliwie czekają na swój czas. Łącznie podczas nagrań pierwszej płyty zarejestrowaliśmy trzynaście kompozycji.  
Sam materiał był rejestrowany na taśmy i magnetofon Studer A807 pochodzący z Polskiego Radia. Kochamy żywe granie przez żywych ludzi dlatego zdecydowaliśmy się, aby było słychać szumy i wszelkie odgłosy studia, nikt nie miał nawet wątpliwości, że powinno tak być. Nie chcieliśmy z tego okradać słuchaczy i sztucznie sterylizować muzyki. Okazało się, nie pierwszy przecież raz, że nagrywanie na taśmę dodaje brzmieniu muzyki jakiejś niesamowitej magii i ciepła.  My nie staraliśmy się za wszelką cenę, jak to się mówi, "wrócić do korzeni", jednak to się właśnie w danej chwili działo samoistnie. Wszystkie preampy, kompresory, mikrofony i magnetofon pochodziły z minionej epoki rejestracji dźwięku. 

Muzyka jazzowa jest bez wątpienia muzyką wymagającą niezwykle wysokiego wyszkolenia technicznego. Gdzie Wy nabieraliście muzycznego doświadczenia? Bądź co bądź słychać że posiadacie wysokie umiejętności muzyczne.

O, dziękuję bardzo w imieniu kolegów, to bardzo miłe!  Każdy z nas otarł się o przeróżne szkoły muzyczne, dziś to owocuje i na pewno w niczym nie przeszkadza. Akurat moje początki to lekcje w klasie gitara klasyczna, fortepian i później śpiew operowy... nigdy do końca tego nie ukończyłem i może to dobrze.  Na pewno dziś ta wiedza bardzo mi pomaga. Nic jednak nie zastąpi solidnej współpracy muzyków w zespole, nagrywania nowych pomysłów i przede wszystkim grania koncertów.  Wiesz, często same umiejętności też nie wystarczą. My stawiamy na relacje, staramy się wszystko omawiać i po prostu gramy. Moim zdaniem każdy muzyk powinien też pamiętać o pokorze i mieć świadomość tego, że zawsze znajdą się lepsi. 

Opowiedz jak żyje się zespołowi obracającemu się w prawdziwej muzycznej niszy. Powiedzmy sobie szczerze – jazz rock nigdy przebicia medialnego w Polsce nie miał. 

W Polsce odczuwamy tę niszę, to już prawdziwe muzyczne podziemie. Nie liczę jednak na media, nie interesuje nas komercja. Robimy swoje, tworzymy plan  i sumiennie go realizujemy. Warto wspomnieć, że mimo to pierwsza, debiutancka płyta Rare Dialect cieszy się dużym zainteresowaniem. Na świecie pojawiło się wiele recenzji na jej temat. To bardzo nas ucieszyło, było też zaskoczeniem ponieważ nagle przeczytaliśmy tyle dobrych słów o muzyce, którą nagraliśmy. To duża satysfakcja. Obecnie zakończyliśmy już pracę nad drugą płytą, będzie ona dostępna na wiosnę i dodam tylko, że druga płyta LIGHT COORPORATION jest inna od Rare Dialect!   
W Polsce naprawdę jest ciężko i zastanawiam się czasami co w tym kraju się dzieje. Większość koncertów gramy w małych klubach, także na festiwalach organizowanych przez pasjonatów, są to imprezy niszowe nie są ogłaszane w telewizji…  W tym roku poza koncertami w Polsce szykują się nam koncerty na kilku festiwalach m.in. we Francji, w Wielkiej Brytanii i w Czechach, część z nich jest już potwierdzona. 

Jak Wasz materiał został i zostaje odbierany przez słuchaczy? Czy publiczność do której uderzacie to raczej słuchacze anglojęzyczni? 

Po koncertach zawsze spotykamy fajnych, życzliwych ludzi. Myślę, że na taki koncert przychodzi ktoś kto chce nas słuchać, ktoś kto znalazł nas w Internecie, np. na YouTube i jest zainteresowany tym co robimy. Wiele osób poszukuje „innej” muzyki. Ja mówię o takich ludziach, że są to „szperacze”… w sumie sam jestem takim „szperaczem”. Taki osobnik znudzony słodkimi panującymi w eterze brzmieniami poszukuje mało dostępnych płyt, a gdy już taką odnajdzie potrafi się nią cieszyć,  a nawet fascynować. My „szperacze” słuchamy takich płyt latami odkrywając w nich ciągle nowe, ukryte szmery. Dzieje się tak bez względu na to kim jesteś. Na Facebook'u ludzie piszą, że płyta brzmi i się podoba, czego chcieć więcej? Mogę tylko podziękować za każde budujące słowo.

Tak prezentuje się nowowydany Aliens form Planet Earth
Jakie macie najbliższe plany?

Przygotowujemy się do wydania drugiej płyty, która jest już nagrana i będzie  dostępna prawdopodobnie na wiosnę.  W tym roku również będzie wydane bardzo ciekawe i piękne w warstwie dźwiękowej DVD z koncertów i… na pewno jeszcze jedna niespodzianka, której nie mogę zdradzić, bo nie będzie już niespodzianką. Jak już wspominałem mamy w planach kolejne koncerty z nowymi multimediami, na które Was zapraszamy.

Jak tradycja nakazuje do Was należy ostatnie słowo skierowane do czytelników Biuletynu. 

Niech Wam się dobrze żyje, nie stresujcie się niczym i słuchajcie dobrej muzyki!  Zapraszam Was na nasz profil na Facebook, ponieważ tam niebawem pojawią się informacje o płytach i możliwości ich zdobycia, niech nic Was nie ominie!  
Czytelników Biuletynu pozdrawiam w imieniu zespołu Light Coorporation i do zobaczenia na koncertach! 

http://www.facebook.com/Light.Coorporation 

luty 2012

czwartek, 7 czerwca 2012

"Teraz Polska!" czyli wywiad z Disperse

10 września (2011) miałem niezwykle miła okazję porozmawiać z muzykami polskiej grupy Disperse, przy okazji ich koncertu na Combat Rock Festiwal w Józefowie. W rozmowie z artystami poruszyliśmy tematy związane z początkami ich działalności, sytuacją obecną oraz planami na przyszłość. [wywiad został opublikowany w magazynie Biuletyn podProgowy]


Zespół Disperse powstał pod koniec roku 2007. Opowiedzcie o tym jakie mieliście plany i dążenia tworząc zespół oraz czy kiedykolwiek sądziliście, że uda Wam się osiągnąć taki pułap popularności i artystycznego poziomu jaki prezentujecie obecnie?

Marcik Kicyk: Myślę, że zakładając zespół nigdy nie wychodzisz myślami zbytnio w przyszłość, a bardziej jesteś podjarany chwilą obecną i tym, że grasz wspólnie z ludźmi którzy mają z tego taką samą frajdę jak i ty sam. Nasza wizja była po prostu taka' aby grać muzykę niezamkniętą w żadną ramę i żeby nam się oczywiście podobała.  Nad owym pułapem się nie zastanawiałem, ale zawsze może być lepiej…

Jakie były więc Wasze pierwsze kroki w muzycznej karierze?

Marcin Kicyk: Tak naprawdę wszystko wyszło dość spontanicznie. Poznaliśmy się w Przeworsku i postanowiliśmy wspólnie pograć. Zagraliśmy parę prób, podczas których powstały zarysy pierwszych utworów. W ciągu półrocza stworzyliśmy cztery utwory, które ostatecznie trafiły na nasz album promocyjny wydany w lipcu 2008 roku. Spośród tych czterech utworów dwa, Above Clouds oraz Far Away, ostatecznie trafiły na nasz debiutancki album. My ten pierwszy etap naszej artystycznej przygody nazywamy czasem poszukiwania… trwa on jak widać nadal, bo dalej ze sobą gramy.

Czy macie zamiar grać jeszcze na koncertach te dwa utwory z albumu promocyjnego, które na Waszym debiutanckim krążku się nie znalazły?
od lewej: Rafał Biernacki, Kuba Żytecki, Marcin Kicyk, Przemek Nycz

Jakub Żytecki: Raczej nie. Sądzę że już ich zapomnieliśmy (śmiech).

Wkrótce nawiązaliście współpracę z wytwórnią ProgTeam i wyruszyliście na trasę koncertową z zespołem Riverside. Jakie wrażenia w takim razie towarzyszyły Wam przy pierwszej Waszej poważnej trasie koncertowej z tak renomowanym i uznanym w progresywnym świecie zespołem?

Jakub Żytecki: Dla nas było to pierwsze takie doświadczenie zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalna muzyczna maszyna, jaką Riverside z pewnością jest. Zaimponowała nam organizacja i niezwykle profesjonalne podejście do swojego zawodu, co można powiedzieć nas trochę onieśmieliło. Przede wszystkim też gra dla bardzo licznej publiczności była dla nas niezwykłym wyzwaniem i szansą na pokazanie się. Ja na pewno wspominam tę trasę bardzo ciepło. 

Marcin Kicyk: Myślę że widok tysięcy ludzi czekających aż zagramy na początku nas paraliżował, ale z każdym kolejnym granym numerem było coraz lepiej.

Rozumiem, że praca nad debiutancką płytą pt. Journey Through The Hidden Garden była Waszym pierwszym zetknięciem się z pracą w profesjonalnym studio muzycznym.

Marcin Kicyk: W zasadzie gdy nagrywaliśmy płytę demo też to było niejako profesjonalne studio, z tym że w Progresji nie mieliśmy takiego ograniczenia czasowego jak w SPAART-cie w Boguchwale gdzie na nagranie materiału demo mieliśmy jedynie trzy dni, a i tego czasu i tak nam zabrakło.

Gdy tak patrzycie na Wasz pierwszy album z perspektywy już ponad roku co byście w nim zmienili, a co uważacie w nim za najbardziej wartościowe?

Jakub Żytecki: Według mnie, jakby na nią nie patrzeć, to ta płyta jest przede wszystkim jest szczera, a o to przecież w muzyce chodzi.

Marcin Kicyk: Fakt. W albumie nie ma żadnej ściemy, materiał nagraliśmy tak, jak był grany na próbach. Każdy nagrał swoje partie tak jak potrafił najlepiej bez żadnych sztucznych ulepszaczy.

Z jakimi opiniami zetknęliście się po wydaniu Waszego debiutanckiego albumu?

Marcin Kicyk: Z początku rzeczywiście śledziliśmy opinie na nasz temat w prasie czy w Internecie, ale koniec końców przestaliśmy się tym interesować. W sumie spotykaliśmy się w pozytywnymi opiniami, choć i te negatywne się zdarzały, ale wiadomo że nie gramy po to żeby każdemu trafić w gust' bo jest to przecież niemożliwe. Zresztą sami do swojej muzyki podchodzimy w sposób krytyczny i wiemy nad czym musimy popracować i co poprawić.

Jakie wrażenia w takim razie towarzyszyły Wam przy pierwszej Waszej poważnej trasie koncertowej z tak renomowanym i uznanym w progresywnym świecie zespołem jak Riverside?

Jakub Żytecki – Dla nas było to pierwsze takie doświadczenie zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalna muzyczna maszyna jaką Riverside z pewnością jest. Zaimponowała nam organizacja i niezwykle profesjonalne podejście do swojego zawodu co można powiedzieć nas trochę onieśmieliło. Przede wszystkim też gra dla bardzo licznej publiczności była dla nas niezwykłym wyzwaniem i szansą na pokazanie się. Ja na pewno wspominam tę trasę bardzo ciepło.

W dalszej kolejności przyszła trasa koncertowa po Polsce, gdzie zagraliście w największych polskich miastach razem z Division by Zero oraz Dianoya. Jak na dzień dzisiejszy ją oceniacie?

Marcin Kicyk: Tak, to była dla nas naprawdę ważna trasa jeśli chodzi o wspólne koncerty z Division by Zero i Dianoya. Co prawda frekwencja nie we wszystkich miejscach gdzie graliśmy była zadowalająca, ale z drugiej strony my jesteśmy z tych koncertów bardzo zadowoleni. W każdym razie spotkaliśmy się z bardzo ciepłym przyjęciem słuchaczy. Wszystkie trasy wspominam bardzo fajnie. 

Przypomnijmy sobie ostatni koncert tej trasy czyli listopadowy występ na Electric Nights Festiwal w Lublinie. Po tym koncercie nagle zamilkliście, od czasu do czasu informując, że pracujecie nad kolejnym albumem. Co właściwie przez ten czas się z Wami działo?

Jakub Żytecki: W sumie w tym czasie ciągle powstawał nowy materiał. Graliśmy dużo prób. Materiał jest już praktycznie gotowy i nagrany, została nam jeszcze kwestia ponownego nagrania perkusji w związku z drobnymi zawirowaniami personalnymi. Mogę zdradzić, że wydamy jeden utwór promujący płytę jako singiel, do którego planowane jest nagranie teledysku.

Problem zamieszania związanego z perkusistą również chciałbym poruszyć. Co się stało, że grał z Wami Przemek Nycz, nagle został zastąpiony Jakubem Chmurą, a ostatecznie to Przemek wrócił na swoje miejsce?

Rafał Biernacki: Rzeczywiście mieliśmy lekkie zawirowania personalne. W gruncie rzeczy ten materiał na nowy album, który nagrywaliśmy powstał już jakiś czas temu i sami stworzyliśmy zbyt duże ciśnienie na siebie. Chcieliśmy pójść za ciosem, szybko wydać kolejny krążek, po koncercie w Lublinie już w grudniu planowaliśmy nagrać materiał. Tak się złożyło, że Przemek w związku ze swoimi studiami nie był wystarczająco dyspozycyjny i po prostu nie dawał rady czasowo pogodzić gry w zespole z edukacją. Postanowiliśmy więc spróbować gry z innym perkusistą. Dołączył do nas Kuba, ale jednak po prostu… to nie było to. Ostatecznie wyjaśniliśmy sobie z Przemkiem wszystkie kwestie, wyciągnęliśmy wnioski i  gramy ponownie. W każdym razie ta cala sytuacja była dla nas nauką, że nie o to chodzi w zespole aby cisnąć się czasowo, ale o to żeby się rozumieć wzajemnie i żeby być dla siebie wzajemnie oparciem.

Wróćmy jeszcze na moment do Waszego kolejnego wydawnictwa. Jakie szczegóły jego dotyczące możecie na dzień dzisiejszy zdradzić? Czy zamierzacie bardziej aktywnie uderzyć z nim na rynek zachodni?

Marcin Kicyk: Na nowej płycie będzie nieco więcej ciężkich i lekkich fragmentów, znajdzie się na nich więcej utworów, nieco krótszych niż w przypadku wydawnictwa pierwszego. Trzeba rzec, że nasza muzyka nie jest zbyt przyswajalna w Polsce prócz tzw. progresywnych maniaków więc rzeczą naturalną jest, że coraz śmielej staramy się kierować swój materiał na zagranicę. Otrzymujemy wiele pozytywnych opinii od ludzi zainteresowanych naszą twórczością i oczekujących naszego kolejnego albumu, co nas oczywiście cieszy i z czym wiążemy duże nadzieje.

Warto wspomnieć że 21 października zagracie na niezwykle mocno obsadzonym EuroBlast Festiwal w Niemczech i będzie to pierwszy Wasz występ za granicą.

Marcin Kicyk: Na początku trzeba zaznaczyć, że jeżeli chodzi o czas sceniczny to jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni bo gramy między Tesseract, a Textures. Co prawda wystąpimy na scenie nr 2, ale w najlepszych z możliwych godzinach festiwalu. Naprawdę występ tam jest dla nas wielkim wyzwaniem i pierwszą szansą na pokazanie się na żywo poza granicami naszego kraju, a jak wspomniałeś warto dodać, że jest to festiwal naprawdę bardzo mocno obsadzony. 

Czy nie myśleliście żeby pójść za ciosem i w związku z wydaniem kolejnego albumu udać się na trasę koncertową, ale właśnie poza granice Polski?

Marcin Kicyk: Tak naprawdę jest to jeden z naszych celów i naprawdę chcielibyśmy na takiej trasie zagrać, ale wiąże się oczywiście z kosztami. Jak na razie stoimy na takim stanowisku, że w dalszej przyszłości planujemy taką trasę, ale na nic się nie napalamy… najpierw chcemy zakończyć prace nad płytą.

Ciekawi mnie w jaki sposób udaje Wam się dzielić czas między grę w zespole a Waszą edukację, bo wszyscy jesteście osobami bardzo młodymi jeszcze się uczącymi.

Marcin Kicyk: Jest to naprawdę duża przeszkoda, bo trzeba w jakiś sposób dzielić czas na szkołę, studia, a pracę nad materiałem i ciągłe próby. Jedno i drugie absorbuje dość dużo czasu i energii, a pogodzić te dwa zajęcia jest niezwykle trudno. Oczywiście edukacja edukacją, musi stać na pierwszym miejscu. Muza jest naszym oderwaniem się od rzeczywistości i pasją… Dlatego w moim przypadku mus wrócić z urlopu dziekańskiego, który sam sobie przedłużyłem i skończyć studia (śmiech).

W sierpniu zagraliście w Cieszanów Rock Festiwal u boku takich zespołów jak Hey, Dezerter czy Vavamuffin. Jak oceniacie Wasz występ i czy uważacie, że młode progresywne zespoły powinny na takich festiwalach występować, a nie skupiać się tylko i wyłącznie na trasach klubowych?

Marcin Kicyk: Ten festiwal w Cieszanowie wspominamy naprawdę bardzo ciepło. Świetna atmosfera, trzydniowa impreza, sympatyczni ludzie. Niestety mieliśmy dość mało dyspozycyjny czas bo wyszliśmy na scenę w okolicach pierwszej w nocy po bardzo popularnym zespole Strachy na Lachy i po ich występie parę tysięcy osób zgromadzonych pod sceną niemal wyparowało. Zbytnio nie przejęliśmy się jednak tym faktem, scena była duża, nam się też bardzo fajnie grało. Trzeba przyznać, że festiwale są naprawdę dużą szansa promocji z tym, że demotywują bardzo ograniczonym czasem występu, a także tym, ze publiczność nie jest zwykle zainteresowana muzyką niszową, którą bądź co bądź gramy, co przekłada się na traktowanie zespołów progresywnych po macoszemu. W każdym razie występ na takim festiwalu jest bardzo ciekawym doświadczeniem, które polecamy każdemu i bardzo cieszymy się z tego że mogliśmy w Cieszanowie zagrać. 

Ostatnimi czasy coraz bardziej popularny staje się „nowy” muzyczny gatunek zwany djent. Często spotykałem się z tym że Disperse, szczególnie na anglojęzycznych portalach internetowych, jest do tego gatunku podporządkowywany. Czy Wy również to zauważacie?

Marcin Kicyk: Szufladka djent jest terminem, z którym ostatnio kojarzony jest nasz zespół. Trzeba też przyznać, że rejony muzyczne które ta muzyka zgłębia nie są nam obce, oczywiście lubimy mieszać style. Sądzę że djent jest z pewnością swojego rodzaju intrygującą nowością bo od paru lat zauważamy wysyp kapel grających ten gatunek muzyczny. Zresztą Dream Theater na swa trasę promującą najnowszy krążek zaprosił zespół Periphery, który właśnie w tych niby-rejonach się obraca. W każdym razie ta muza  lekko przyswajalna nie jest, za to niesamowicie wciąga. Moim zdaniem djent jest transowy. Meshuggah jest transowa, Dead Can Dance też, lecz to nie djent. Mimo tego jakiś wspólny mianownik w nich tkwi chociaż skarpety całkiem inne
.  
W takim razie jakie funkcjonujące na polskim rynku muzycznym zespoły  chcielibyście wyróżnić?

Marcin Kicyk: Jeśli chodzi o polską scenę progresywną to jest parę zespołów, które ostatnimi czasy bacznie obserwuję. Na pewno pierwszym zespołem który przychodzi mi do głowy jest Proghma-C poruszająca się w rejonach math metalu i djentu. Zresztą zagramy sobie w końcu razem  na Euroblast Festiwal w Niemczech i miejmy nadzieje, że spadające samoloty nam w tym nie przeszkodzą. Czekam bardzo niecierpliwie na nowy album Dianoya oraz to co po przetasowaniach personalnych zaprezentuje nam Division by Zero. Z drugiej strony oczekuję nowego materiału rzeszowskiego zespołu Spiral. Słyszałem kilka wstępnych demówek na ich drugi LP… zapowiada się bardzo smacznie.

Przemysław Nycz: Według mnie trzeba podkreślić jeszcze twórczość Tides from Nebula, który od pewnego czasu bardzo aktywnie i prężnie się rozwija. Jest to naprawdę bardzo ciekawe zjawisko na naszym polskim rynku muzycznym. 

Serdecznie dziękuję za rozmowę i zostawiam ostatnie zdanie dla Was.

Marcin Kicyk: Chcieliśmy pozdrowić czytelników Biuletynu podProgowego. Odwiedzajcie naszego facebooka gdzie będziemy się starać na bieżąco informować o powstającej płycie. Miłego dnia czy też nocy. 


Zespół od czasu wywiady zagrał koncert z Tony'em MacAlpine w krakowskim klubie Lizard oraz został zaproszony na londyński Tech-Fest gdzie zagra u boku m.in. Uneven Structure, Xerath i Monuments. Obecnie Disperse jest bliskie zakończenia pracy nad kolejnym długogrającym krążkiem.
 

piątek, 6 stycznia 2012

Wywiad z Pathfinder

Wywiad dotyczący formacji Pathfinder został przeprowadzony po koncercie zespołu w warszawskim Fonobarze w ramach polskiej trasy koncertowej promującej krążek Beyond the Space, Beyond the Time. Moim rozmówcą był gitarzysta zespołu, Krzysztof 'Gunsen' Elzanowski. Wywiad ukazał się na łamach grudniowego numeru Biuletynu podProgowego.

Zacznijmy od samego początku, jak doszło do powstania grupy Pathfinder.

Jak już zapewne niektórzy wiedzą Pathfinder urodził się w głowie Arkadiusza, który zapragnął dzielić się swoją fantazją i talentem z ludźmi o podobnych gustach muzycznych. Fascynacja światem fantasy i muzyką filmową była tak wielka, że siłą motywacji i chęcią spełniania swoich największych marzeń zrealizował jedno z nich. Dzięki temu możemy teraz mówić o Pathfinder.
Oczywiście poza chęciami i pomysłami, Arkadiusz potrzebował muzyków, którzy doskonale wbiją się w tematykę tej całej machiny i pomogą mu zrealizować jego pomysł. Dzięki portalom i serwisom ogłoszeniowym pojawiliśmy się my. Najpierw Mania, potem Kamil, Sławek, Kostro i ja. Najzabawniejsze jest to, że potraktowałem na początku ich propozycję grania, jako żart z czego do dziś mamy niezły ubaw;).

Powstaliście w roku 2006, zanim nagraliście pierwszy album minęły 4 lata. Co się działo z grupą w tym czasie?

Ten czas był dla nas bardzo pracowity i minął nam niemiłosiernie szybko. Pisanie albumu, ogrywanie materiału, koncerty i festiwale pochłonęły te 4 lata szybciej niż byśmy się tego spodziewali. Jak sam widzisz są też tego owoce, z czego się cieszymy. Powstało kilka nagrań- pierwszych kroków ku albumowi. Zdobyliśmy wiele doświadczenia i poznaliśmy masę ciekawych osobowości, które zapewne nie raz jeszcze pojawią się na naszej ścieżce.

Opowiedz o procesie tworzenia, nagrywania debiutanckiego albumu. Jakie przeciwności spotkaliście? Co było dla Was największym wyzwaniem? Z czego jesteście najbardziej, a z czego najmniej zadowoleni patrząc na końcowy efekt z perspektywy czasu?

Nie chcę zdradzać przepisu jak napisać płytę Beyond The Space, Beyond The Time. Więc od razu przejdę do drugiej części pytania.
Widzisz. Mając gotowy projekt płyty, kapeli, która tworzy jak na polski rynek metalowy dość niespotykany nurt muzyczny, było nam ciężko znaleźć kogoś, kto będzie miał pojęcie jak zrealizować materiał by brzmiało to jak należy. Gdybyśmy mieszkali w Finlandii, taki problem nie miałby racji bytu. Na szczęści udało nam się, to wszystko ogarnąć z pomocą Mariusza Piętki. Świetny gość, nawiasem mówiąc. Facet stanął na wysokości zadania i zrobił to najlepiej jak potrafił.

Jak wszyscy wiemy na Waszej płycie roi się od wielu ciekawych gości. Jak udało Wam się namówić ich do współpracy przy nagrywaniu albumu?

Na początek chciałbym rzec, iż Jestem dumny z tego, że takie osoby, jakie widnieją na tej płycie dały coś od siebie do tego albumu. Moim zdaniem Ci muzycy byli na tym krążku pisani od samego początku. Oni są i byli już wcześniej częścią Beyond The Space, Beyond The Time. Jak udało nam się ich namówić? Może Przeznaczenie?

W jaki sposób powstaje muzyka przez Was grana?

Większość materiału wychodzi od Arkadiusza i Karola. Oni doskonale, łączą ogniwa naszej układanki. Każdy z nas rejestruje swoje dźwięki i potem lecą one do kompozycji.

Skąd czerpiecie pomysły na niesamowite łączenie muzyki symfonicznej, kasycznej, filmowej z muzyką metalową?

Dużo by wymieniać, jakie mamy inspiracje. Tutaj każdy z nas kocha muzykę filmową, symfoniczną i wiadomo metalową. Nie chciałbym podawać konkretnych przykładów, żeby po tym wywiadzie gdzieś nas do tego nie podpinali. Wiesz jak to działa. Po czymś takim szufladki robią się ciasne.
Moim zdaniem jest masę świetnych kompozytorów i dobrej muzyki metalowej, której należą się pokłony. Co robię cały czas słuchając swoim faworytów! (śmiech)

Jak moglibyście określić graną przez Was muzykę? Czy pasuje do Was określenie "progresywni"?

UUUU… To temat dość trudny, bo, nawet jak zauważyłem na popularnym serwisie video, ludzie wykłócają się o gatunek, jaki preferujemy. Moim zdaniem, to, co wychodzi z naszych serc jest po prostu Pathfinder’em. Widzisz, nie ma sensu mówić o tym, co gramy i co do nas pasuje.  Bo i tak w mniemaniu każdego odbiorcy będziemy preferować inny gatunek muzyczny. Ilu ludzi tyle opinii. Zostawmy tę odpowiedź każdemu z nas:). Sądzę, że to najlepsze wyjście.

Jak to się stało że Wasz album najpierw ujrzał światło dzienne w Japonii, a w europie został wydany niespełna rok później.

Wszystko było zaplanowane. Chcieliśmy trafić w jak najlepsze ręce w odpowiednim czasie. Wiadomo, że przeszkody pojawiały się także… 

Z jakimi opiniami spotkał się Wasz krążek w kraju i na świecie?

Póki, co jest świetnie. Nie wiem czy miałeś okazję poczytać recenzje zamieszczone na naszej stronie. Jeśli nie to zapraszam, tam dowiesz się znacznie więcej. Wnioskując po tym, co czytałem, nasza muzyka jest pozytywnie odbierana i bardzo nas to cieszy. Co za tym motywuje do stawiania kolejnych kroków. 

Jesteście coraz bardziej cenieni za granicą o czym świadczą Wasze coraz częstsze koncerty poza Polską (chociażby kwietniowy Power Prog & Metal Fest). Co wpływa na to, że to właśnie poza granicami naszego kraju gracie częściej?

Nie ma, co ukrywać, że kwestie koncertowe nie wynikają z naszych zachcianek. Gramy koncerty gdzie nas zapraszają i to zorganizują. Teraz jesteśmy w trakcie trasy promującej album w Polsce a potem jedziemy dalej. U nas niestety są realia, jakie są. Nie każdy klub z miłą chęcią zaoferuje organizatorom koncertów metalowych współpracę.

Jak moglibyście podsumować, ocenić trwającą właśnie Waszą pierwszą trasę koncertową po Polsce?

Jesteśmy z niej zadowoleni. Najbardziej zaś z faktu, iż przyjeżdżają na nią ludzie z całej Polski i nawet o ile dobrze pamiętam z zagranicy. Okazuje się, że gatunek, jaki preferujemy jest już w Polsce rozpoznawalny. Dobrze się dzieje i dziać się nadal będzie!

Jak oceniacie polski rynek muzyczny, szczególnie patrząc z perspektywy wykonywanego przez Was gatunku?

Porażka. Nic więcej nie dodam.

Jakie macie cele na tę bliższą oraz dalszą przyszłość?

Realizowanie swoich marzeń muzycznych, które niebawem usłyszycie na nagraniach czy koncertach Pathfinder.