sobota, 19 maja 2012

Recenzja: Storm Corrosion - Storm Corrosion (2012)


„Rock progresywny umarł w latach 70-tych” – wiele stwierdzeń tego typu można odnaleźć w Internecie, czytając polskie czy to zagraniczne artykuły prasowe, recenzje lub biografie muzyków. Tego ile jest w tej myśli prawdy, ile przesady i o co w tym stwierdzeniu tak naprawdę chodzi, nie będziemy rozpatrywać w tym tekście. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że okres oryginalnej twórczości w muzyce skończył się już dawno, a sam rock progresywny, który przecież z definicji ma wytaczać nowe ścieżki w rozwoju muzyki, stał się pewnego rodzaju karykaturą samego siebie i nic nowatorskiego już nie prezentuje. Rzadko trafiają się płyty takie jak Storm Corrosion, które może i szczególnie innowacyjne nie są, ale od których bije świeżość, omijanie schematów, oryginalność i co najważniejsze własny styl i autonomiczny charakter.


Storm Corrosion to wspólny projekt Stevena Wilsona (m.in. Porcupine Tree) oraz Michaela Akerfeldta (m.in. Opeth). Muzycy rozpoczęli swą współpracę ponad 10 lat temu przy komponowaniu muzyki do albumu Opeth pt. Blackwater Park. Okazało się, że artystom nie tylko świetnie razem się pracuje, ale mają dodatkowo podobne poglądy muzyczne, inspiracje i cieszą się wzajemną sympatią, stąd szybko padł pomysł nagrania wspólnego krążka. Musiało minąć jednak sporo czasu, kiedy te zamiary zostały wprowadzone w życie. W międzyczasie Steven Wilson wydał album Grace for Drowning, a Opeth Heritage, które silnie nawiązywały do muzyki epoki lat 70-tych. Dla wielu słuchaczy szokiem było odejście muzyków od nowoczesnego progresywnego rocka/metalu prezentowanego wcześniej przez zespoły Akerfeldta i Wilsona, a zapowiedzi nagrania przez duet „antymetalowego” albumu jedynych radowały, drugich wprawiały w zdziwienie. Czy album jest nawiązaniem do muzyki ery King Crimson, Genesis czy Caravan? Z pewnością. Z drugiej strony jednak słychać, że mimo wyczuwalnej aury ducha twórczości najlepszych lat muzyki progresywnej, jest to w stu procentach autorskie, pozbawione nawet nieumyślnego kopiowania wydawnictwo muzyczne.

Na Storm Corrosion składa się sześć kompozycji o łącznym czasie trwania nieprzekraczającym 50 minut. Nawiązanie do winylowej długości płyt? Z pewnością. Zresztą album został wydany w kilku formatach, w tym na czarnym dysku. Warto zwrócić uwagę na niezwykle klimatyczną, by nie rzec barwną okładkę płyty, przywodzącą na myśl malarstwo jaskiniowe sztuki prehistorycznej. Postacie umiejscowione na okładce wyrażają uczucie przerażenia, paniki i niepewności, a ich zobrazowanie niesamowicie przypomina główną postać z okładki First Utterance zespołu Comus z 1971 roku. Zresztą wpływ muzyki tejże formacji na całokształt płyty jest dosyć widoczny.
 
Jak album prezentuje się od strony muzycznej? Dla mnie, chociażby po pewnego rodzaju rewolucyjnym Heritage, nie jest to zaskoczenie. Krążek można scharakteryzować jako album łączący rock progresywny, psychodelię, ambient, folk i eksperymentalizm w dość równych proporcjach. Niemal przez cały czas trwania krążka prym wiedzie gitara akustyczna, od czasu do czasu wspierania brzmieniem fortepianu, organów hammonda, fletu czy delikatnymi solówkami granymi na gitarze elektrycznej. Ogólnie rzecz biorąc krążek jest bardzo wyciszony, klimatyczny, by nie rzec minimalistyczny. Płyta jest, można by powiedzieć, bardzo smutna, a utwór pod tytułem Happy nie powinien tutaj wprowadzać nas w dezorientację. To co warto podkreślić, to jednorodny klimat krążka. Storm Corrosion charakteryzuje się tym, co w krążkach muzycznych niezwykle cenię, czyli spójnością całego materiału. Album od początku do końca emanuje specyficzną aurą, autonomicznym charakterem i klimatem, a kilka mocniejszych fragmentów (jak chociażby szaleńczy podryw w środkowej części Hag), tylko tę atmosferę umacniają i uwydatniają. Świetnie sprawdzają się bardzo klimatyczne, choć ograniczone do minimum, wokale Wilsona i Akerfeldta, których w wykonaniu tego pierwszego uraczymy częściej.

Inspiracje? Słychać na Storm Corrosion Comus, słychać Ash Ra Tempel, słychać też motywy przywodzące na myśl Damnation czy Heritage. Dla osób będących na bieżąco z twórczością Akerfeldta i jego muzycznymi pasjami, brzmienie krążka nie powinno być niespodzianką. Podobnie jest zresztą ze Stevem Wilsonem, który szczególnie nie zaskakuje, biorąc pod uwagę dwupłytowy Grace Or Drowning z poprzedniego roku. Jednocześnie w tym albumie jest coś specyficznego, co w pewnym stopniu różnicuje muzykę Storm Corrosion od muzyki z poprzednich wydawnictw autorów krążka. Postawiłbym na większy eksperymentalizm i niczym nieskrepowaną swobodę twórczą, aczkolwiek do tej pory ciężko jest mi zidentyfikować ten element.

Słuchając debiutanckiego wydawnictwa Storm Corrosion za każdym razem zadawałem sobie pytanie, który z muzyków włożył większy wkład w nagranie krążka. Do tej pory nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Co prawda wydaje się, że to gitarowe partie Michaela Akerfeldta królują na krążku, z drugiej jednak strony czuć tu znaną w całym progresywnym świecie „złotą rękę” Wilsona. Cóż, wypada stwierdzić, że obaj muzycy włożyli podobny wkład pracy i pomysłów w ostateczną formę Storm Corrosion.

Trzeba przyznać że płyta jest bardzo i to bardzo udana. Ciężko, żeby klimat Hag, Ljudent Innan czy Storm Corrosion (jak dla mnie numer jeden na krążku) nie udzielił się słuchaczowi. Album jest niesamowicie sentymentalny i zatapia swoją aurą przy kolejnym i kolejnym przesłuchaniu (choć przyznam, że ciężko znaleźć odpowiednie warunki do słuchania wydawnictwa latem). Z mojej perspektywy Storm Corrosion jednak trochę traci na mocy po upływie czwartego utworu, wydając się zbyt rozciągłym w czasie. Może po prostu dla mnie taka dawka melancholii jest zbyt trudna do przełknięcia (dodajmy, że zamykający krążek Ljudent Innan prezentuje się znakomicie)? Może to dlatego, że płyta jest odrobinę nierówna? Ciężko jest to stwierdzić...

Czytając artykuły czy komentarze na temat tej płyty na pewno spotkaliście się z opiniami album wychwalającymi, jak i na niego narzekającymi, że jest nudny, monotonny i mdły. Przyznam, że trzeba pewnego rodzaju cierpliwości, aby się z tym krążkiem oswoić, choć powinno wystarczyć obycie ze starszą muzyką lat 70-tych aby zrozumieć zawartość Storm Corrosion. Ja na pewno mogę debiutanckie dzieło duetu Wilson & Akerfeldt zarekomendować - szczególnie muzycznym poszukiwaczom, koneserom i słuchaczom muzyką żyjącym i ją kochającym. Z pewnością jednak nie jest to płyta dla każdego. Warto się przekonać, czy trafi do Ciebie Drogi Czytelniku. Warto po nią sięgnąć również z samej ciekawości dla niezwykle intrygującej muzycznej zawartości Storm Corrosion. Kto wie, może ta płyta zainspiruję Cię do dalszych muzycznych poszukiwań w czeluściach muzyki progresywnej, gdzie roi się od wielu przewspaniałych, acz znanych tylko koneserom, perełek?

Sądzę jednak, że najwyższą wartością tej płyty jest to, że cechują ją niesamowita świeżość, oryginalność, a jednocześnie pasja i muzyczna odwaga kroczenia w nieznane. Jak stwierdził Michael Akerfeldt „Udało nam się znaleźć własną muzyczną niszę” i właśnie dla tej „niszy” warto Storm Corrosion posłuchać. Pojawia się coraz mniej płyt, które mają do powiedzenia coś własnego i to właśnie Storm Corrosion zalicza się do tych najjaśniej świecących perełek.

Teledysk do Drag Ropes

Lista utworów:
01. Drag Ropes (9:52)
02. Storm Corrosion (10:12)
03. Hag (6:28)
04. Happy (4:53)
05. Lock Howl (6:09)
06. Ljudet Innan (10:20) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz