Ulver jest grupą wyjątkową. Wiele zespołów decyduje się na artystyczne zwroty. Sposób w jaki zrobili to Norwegowie nie tylko można nazwać ekwilibrystycznym, ale przede wszystkim skutecznym. Dowodów tego szukałem w warszawskiej Progresji na koncercie promującym najnowsze wydawnictwo grupy The Assassination of Julius Caesar.
Koncert rozpoczął Stian Westerhus, który gościnnie zagrał na dwóch utworach z ostatniej płyty Ulver. Gitarzysta zaproponował warszawskiej publiczności muzykę pełną sporej dawki przestrzeni, ale i dramaturgii oraz gitarowego jazgotu. Przez pierwszą część jego 20-munutowego występu dominował gitarowy przester, zaś w drugiej części usłyszeliśmy bardziej stonowaną muzykę. Dobrze wprowadziła ona do występu Norwegów, który rozpoczął się płynnie bo zakończeniu występu Westerhusa.
Co do Ulver nie było zaskoczeń. Grupa wykonała The Assassination of Julius Caesar w całości, dorzucając niedawno wydaną EPkę Sic Transit Gloria Mundi - też zagraną w całości. Zespół oczywiście niejednokrotnie odbiegał od oryginalnej długości poszczególnych kompozycji, co przełożyło się na wartki i dynamiczny półtoragodzinny występ. Świetnym posunięciem było poprzeplatanie kompozycji i nie prezentowanie ich według kolejności z płyty, dzięki czemu do końca wieczoru utrzymywała się atmosfera zaciekawienia. Sama muzyka, muszę przyznać, zabrzmiała jeszcze lepiej niż na płycie. Wysłuchanie The Assassination of Julius Caesar na żywo wręcz dopełniło obraz odsłuchu wydawnictwa studyjnego. Płyta zabrzmiała potężnie, z pazurem, a zespołowi udało się uwydatnić jej dramaturgię i charakter. Świetne wrażenie zrobiło zwłaszcza zakończenie Rolling Stone, bezceremonialny So Falls the World, czy, jeden z moich faworytów z płyty, 1969. Muszę jednak przyznać, że poziomem od kompozycji z albumu studyjnego nieco odbiegały utwory z EPki. Te, lżejsze i pozbawione posępnego klimatu promowanego wydawnictwa, nie do końca potrafiły udźwignąć bardzo wysoki poziom wieczoru. Skutecznie jednak ubarwiały koloryt występu.
Trudno nie wspomnieć o oprawie świetlnej koncertu, która miała nie mniejszy udział w sukcesie wydarzenia jak sama muzyka. Ulver raczył nas pomysłowymi animacjami, prezentowanym na dużych rozmiarów monitorze, ale i przede wszystkim przygotował epickie, laserowe show, które robiło ogromne wrażenie. Zakończenie Rolling Stone, gdy zostaliśmy okryci poświatą chmur, będę z pewnością pamiętał na długo. Udanie w tym wszystkim odnajdywał się lider zespołu, Kristoffer Rygg, który żył razem z muzyką, świetnie śpiewał i dobrze wyglądał na scenie.
Podkreślić należy również dobre nagłośnienie koncertu oraz punktualność Organizatorów.
Przyznam, że bardzo ciekawiło mnie, jaką publiczność zobaczę na tym koncercie. Zespół bowiem mocno oddalił się od swoich metalowych korzeni i gra teraz muzykę, którą co niektórzy ortodoksyjni fani mogą nie zaakceptować. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie, że zobaczyłem wiele osób wywodzących się z subkultury metalowej. Wśród publiczności odnaleźć można było również muzyków Riverside, Tides From Nebula czy Collage. Świadczy to o tym, że muzyka nie ma barier. Dobra muzyka, nie ważne z każdego gatunku, jest w stanie zaciekawić słuchacza o całkowicie odmiennych gustach. Ja również jestem tego przykładem.
Sam nie do końca wiedziałem czego spodziewać się po tym wydarzeniu. Na koncercie takiej muzyki byłem po raz pierwszy w życiu i teraz wiem, że nie po raz ostatni. Odkryłem na nim nową artystyczną jakość i nową przestrzeń do przeżywania emocji. Koncert Ulver był dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem z perspektywy muzycznych odkryć. Zespół nie tylko całkowicie obronił studyjny materiał, ale jeszcze bardziej zainspirował do kolejnych muzycznych podróży.
Fajna recka, żałuję, że nie byłem ;-)
OdpowiedzUsuń