Ostatni raz na zakupach winylowych byłem jakiś miesiąc temu. Przez wiele minut szperałem w dziale "Rock - lata 70-te", oglądając kolejne i kolejne okładki, gdy w końcu przystanąłem. Wystarczył rzut oka. Delikatnie drżącymi dłońmi wyciągnąłem winyl z pudełka i zająknąłem: "O nie...! I okładka też?!" - w moich rękach znalazła się płyta Nazareth, a na okładce paw.
Choć Akerfeldt w wywiadach zaprzeczył, że występuje tu jakiekolwiek nawiązanie (czyżby?) to było pewne, że będziemy mieli do czynienia z kolejną płytą w stylu retro. Mówił o tym tytuł albumu (Sorceress - kultowa kompozycja Return to Forever) jak i utwory: The Wild Flowers (pionier sceny Canterbury) czy The Seventh Sojourn (płyta The Moody Blues). Mówił o tym wypuszczony singiel, a w końcu sam Akerfeldt, pytany o inspiracje wymieniając m.in. Family, Led Zeppelin, Jethro Tull, Return to Forever czy Abbę. Muzycznie miało być podobnie jak na poprzednich dwóch albumach, ale nieco ciężej.
Zaskoczeń nie ma.
Sorceress to płyta zachowana w klimacie muzyki lat 70-tych. Podobnie jak
Heritage i
Pale Communion cechuje ją duża różnorodność. Bliżej jej jednak do surowości
Heritage, niż melodyjności i przebojowości
Pale Communion. Czy jest to płyta cięższa? Jedynie momentami. To co ją najbardziej wyróżnia to poziom, a ten jest o wiele wyższy niż na dwóch wyżej wymienionych. Czyżby "nowy" Opeth w końcu doczekał się naprawdę dobrego wydawnictwa?
Sorceress to płyta trwająca ponad 56 minuty i składająca się z 11 utworów. Wersja rozszerzona zawiera dodatkowo 5 utworów, z czego dostajemy dwie całkowicie nowe kompozycje (nie odstające poziomem od dysku podstawowego) i trzy nagrania koncertowe (
Cusp Of Eternity,
The Drapery Falls,
Voice Of Treason). Samą płytę można podzielić na dwie części: utwory spokojne (akustyczne) i te bardziej dynamiczne. Do tych pierwszych zaliczy się piękny
Perspehone, grany (i śpiewany) na modłę Jethro Tull
Will O The Wisp, folkowo-orientalny
The Seventh Sojurn (utwór o charakterze
The Throat of Winter, ale lepszy jakościowo), akustyczny
Sorceress 2 z falsetem Akerfeldta oraz
Perspehone (Slight Return), czyli klawiszowe outro. W grupie utworów z pazurem mamy tytułowy, okraszony cięższymi riffami
Sorceress, z gęstym jak smoła wstępem o charakterze fusion, rytmiczny
The Wild Flowers, dynamiczny, bardzo udany
Chrysalis, bardzo barwny
Stange Brew z ciekawymi riffami, porywającymi wokalami Akerfeldta i świetnymi solówkami (jest tu taki bluesowy flow), melodyjny
A Fleeting Glance oraz przebojowy i energiczny
Era. Może się więc wydawać, że
Sorceress to różnorodna płyta. Trudno temu zaprzeczyć. Każdy utwór przynosi inne rozwiązania muzyczne i nawet w tych dynamicznych utworach mamy sporo zwolnień i na wpół akustycznej gry. Roi się od solówek, a Opeth często przypomina swoje "złote lata", jak w drugiej części
Will O The Wisp czy
Strange Brew.
Jestem przekonany, że Akerfeldt miał ogrom frajdy przy nagrywaniu tego wydawnictwa. Po pierwsze, każdy utwór jest inny.
Sorceress to duże muzyczna spektrum. Po drugie, w każdym utworze Szwed śpiewa w inny, nowy dla siebie sposób. Szersza skala, różne tonacje - muzyk podkreślał, że czuje, że się rozwija. I to czuć. Czuć także, że jest to album szalenie dopracowany, do którego muzycy ogromnie się przyłożyli. Mamy poczucie obcowania z dojrzałą płytą, nagraną przez dojrzały i pewny swego zespół. Jest różnorodnie, bardzo bogato od strony kompozycyjnej i od aranżacyjnej. Otrzymujemy odpowiedni balans melodii oraz ciekawej instrumentalnej gry. Niby wszystko powinno się zgadzać, ale...
Nie chciałem w tym tekście wracać do przeszłości Opeth i porównywać ten album do tych z "poprzedniej epoki". Swoją drogą Akrefeldt, decyzją o podążaniu własną, niezależną muzyczną ścieżką, mocno mi zaimponował. Muzyka to jednak nie matematyka. Tu liczy się przede wszystkim ładunek emocjonalny, nie techniczne zawiłości. Niestety na
Sorceress tego ładunku po prostu brakuje... Od premiery wydawnictwa minął już ponad miesiąc. I choć album szybko wpada w ucho i słucha sie go dosyć przyjemnie to przyznam, że wracać do tej płyty mi się zwyczajnie nie chce. Pewnie zagości w moim odtwarzaczu za jakichś kilka tygodni, ale towarzyszyć będą temu bardziej powódki przypomnienia sobie i ponownego przetestowania materiału. Co innego w przypadku
Still Life,
Damnation czy nawet
Watershed. Tu przed oczyma widzę prawdziwą muzyczną przygodę... Epoka lat 70-tych minęła bezpowrotnie. Sentymentalne powracanie do takiego, jak i innego grania, nigdy nie będzie naznaczone oryginalnością i naturalną pasją, a co za tym idzie granie takie nigdy nie będzie produktem wybitnym.
Okładka płyty miała obrazować piękno i bestialstwo, które na tym albumie potrafią współistnieć, wzajemnie się dopełniając. Cięższe i lżejsze fragmenty rzeczywiście często się tu przeplatają, jednak za kwintesencję
Sorceress uznałbym po prostu tytuł albumu. Piękna, zwiewna
Guślarka, która pojawia się i znika, nie napastuje, a subtelnie naznacza swoją obecnością, potrafiąca oczarować ale i brutalnie zemścić się. Właśnie ten obraz widzę przed oczyma słuchając muzyki Opeth.
Sorceress to bez wątpienia udany album. Moim zdaniem najlepszy od zmiany frontu grupy w roku 2010. Różnorodny, bogaty muzycznie, spójny, bez słabych punktów. Tym razem Akerfeldt może być z siebie dumny.
Lista utworów:
01. Persephone
02. Sorceress
03. The Wilde Flowers
04. Will O The Wisp
05. Chrysalis
06. Sorceress 2
07. The Seventh Sojourn
08. Strange Brew
09. A Fleeting Glance
10. Era
11. Persephone (Slight Return)
Utwory dodatkowe:
12. The Ward
13. Spring MCMLXXIV
14. Cusp Of Eternity (Live)
15. The Drapery Falls (Live)
16. Voice Of Treason (Live)