Zupełnie nie miałem ochoty sięgać po nowy album Pendragon. Singiel zawodził, okładka nie zachęcała, nawet wywiady Nicka Barretta nie zapowiadały niczego nadzwyczajnego. W końcu się jednak ugiąłem i... nie żałuję.
Do pracy nad
Men Who Climb Mountains Pendragon przystąpił ze zmianami w składzie. Uwielbianego przez fanów Scotta Highama na stanowisku perkusisty zastąpił
Craig Blundell. Inspiracją dla muzyki na nowy album zespołu były książki "The White Spider" Heinricha Harrera oraz "The Eiger Obsession" Johna Harlina Juniora, poświęcone tematyce alpinizmu. Ideą albumu było przekazanie chwili, w której człowiek skupia się nie na przeszłości czy przyszłości, tylko na tym, że naprawdę żyje oraz konceptu wspinania się, walki o osiągnięcie celu. Emocje te zostały przekazane zwłaszcza na okładce płyty, na której zobrazowany został alpinista dramatycznie walczący o przetrwanie.
Men Who Climb Mountains to kontynuator odświeżonego stylu zespołu, znanego z albumów
Pure oraz
Passion. Pendragon złamał jednak trend coraz to głębszych modyfikacji stylu, mocniej nawiązując na nowej płycie do
Pure, a nawet baśniowych wydawnictw z lat 90-tych, niż do zaskakująco eksperymentalnego
Passion. Jeżeli pamiętacie moją
recenzję poprzedniego albumu Brytyjczyków to musicie wiedzieć, że niezwykle się z tego faktu ucieszyłem i, już po obyciu się z
Men Who Climb Mountains, muszę stwierdzić, że samemu zespołowi wyszło to na dobre
.
W skład
nowego albumu wchodzi 9 utworów, trwających w sumie nieco ponad godzinę. Nick Barrett inteligentnie poprzeplatał na krążku krótsze i dłuższe kompozycje, dzięki czemu całego albumu słucha się dobrze i nawet mimo słabszych muzycznych momentów nie towarzyszy nam ochota przedwczesnego odłożenia krążka na półkę. Muzycznie wydawnictwo jest zupełnym przeciwieństwem energetycznego
Passion. Na
Men Who Climb Mountains Pendragon postawił na niezwykle spokojny klimat i mocno podkreślone gitarowe melodie. Muzyczne wątki rozwijane są niezwykle powoli, choć wbrew pozorom nie zawsze prowadzą do porywającego finału. Brakuje tu pazura z poprzedniego wydawnictwa, a nawet momentów muzycznego ciężaru z
Pure. Nick Barett postanowił dać muzyce Pendragon odpocząć.
O ile całego albumu słucha się dosyć przyjemnie, to tylko niewiele utworów zasługuje na wyróżnienie, a jednocześnie zapamiętanie przez słuchaczy i umieszczenie na setliście koncertowej. Ciekawe melodie zespół przemyca we frapującym
Come Home Jack oraz
Bautiful Soul, które całościowo jednak nie do końca przekonują. Bardzo dobre wrażenie robi
Faces of Light, który jest jawnym nawiązaniem do bajkowych klimatów z, chociażby,
Not of This World. Ci, którzy kochają Brytyjczyków właśnie za te i wcześniejsze wydawnictwa powinni zostać zdobyci tym pięknym, sentymentalnym utworem. Najjaśniejszym punktem
Men Who Climb Mountains jest
bez wątpienia przedostatni na dysku
Explorers of the Infinite, który prezentuje wszystkie walory zespołu, znane chociażby z takich utworów jak
Indigo czy
Empathy. Utwór wspaniale się rozwija, nieśpiesznie docierając do porywającego finału.
Explorers of the Infinite to naprawdę bardzo udana kompozycja. Dodatkowo warto wspomnieć o niezwykle klimatycznym, przywodzącym na myśl
Escalator Shrine Riverside,
For When the Zombies Come, a także
Faces of Darkness, gdzie Nick Barrett delikatnie eksperymentuje z agresywnymi wokalami. Podsumowując muszę przyznać, że większa część kompozycji jest dla słuchacza nieatrakcyjna. Niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że na wydawnictwie znajdują się zapychacze, ale czasem odnosi się wrażenie, że niektóre utwory są na nim "bo są", niewiele wnosząc do całości.
Najnowszy album Pendragon to klimatyczna płyta, której udaje się momentami porwać słuchacza. Mimo tego wydaje się, że
Men Who Climb Mountains to wydawnictwo, któremu brakuje charakteru. Nie zostawia bowiem zbyt trwałego śladu w psychiczne i posiada niewiele momentów, wzbudzających w słuchaczu szybsze bicie serca. Zespołowi w niektórych momentach brakuje przysłowiowego postawienia kropki nad "i", choć muszę przyznać, że kilkukrotnie udało mi się przy nim mocno rozmarzyć.
Men Who Climb Mountains ostatecznie oceniam neutralnie. Nie jest to album słaby, ale z drugiej strony nie jest to również album, który z czystym sercem mógłbym zarekomendować. Wydaje się, że dzieło Pendragon niewiele wniesie do dyskografii zespołu. Jest to album grzeczny, który o ile wiernym fanom Pendragon powinien się spodobać, to tych niespoufalonych z formacją z pewnością nie oczaruje.
Lista utworów:
1. Belle Ame (3:15)
2. Beautiful Soul (8:03)
3. Come Home Jack (10:51)
4. In Bardo (4:52)
5. Faces Of Light (5:50)
6. Faces Of Darkness (6:25)
7. For When The Zombies Come (7:33)
8. Explorers Of The Infinite (11:09)
9. Netherworld (5:47)
Czas całkowity: 63:45